![]() |
|
Kwestie różne, ale podróżne. Jak nic z powyższego o podróżowaniu Ci nie pasuje, pisz tutaj... |
![]() |
|
Narzędzia wątku | Wygląd |
![]() |
#21 |
![]() Zarejestrowany: Apr 2025
Miasto: Przystanek Oliwa
Posty: 24
Motocykl: Wrublin
![]() Online: 11 godz 29 min 50 s
|
![]() Pani Malinowska, choć jak na czarownicę "lepiej" brzmi Malinowska i tak (z szacunkiem jednakowoż) będę Malinowską przedstawiał, w dalszym opisie wspomnienia z lat młodości Babci Marysi. Z tych wszystkich z babci udziałem, najbardziej przypadła mi właśnie historia z Malinowską i z synkiem SSmanna, na którego opiece babcia jako młodziutka opiekunka sobie w czasie wojny dorabiała. Wracając do Malinowskiej, mieszkała ona w domu samotnie, wynajmując pokój. Wszyscy wiedzieli, kim Malinowska jest ale żyli zgodnie, bo nikt na tym podwórku w drogę drugiemu nie wchodził. Wspólnie obchodzono urodziny, chrzciny, śluby, imieniny i na końcu pogrzeby. Kiedy w 1947-ym na świat przyszła mama Strażnika (jako druga z trojga rodzeństwa) wszyscy zgodnie obchodzili kolejne pępkowe. Na nie oczywiście zaproszona była również Malinowska ale... wymówiła się. - Nie, nie... dziękuję za zaproszenie ale to taka ładna dziewczynka i mogłabym przypadkowo rzucić urok! Pamiętajcie też koniecznie o zapleceniu czerwonej wstążeczki w narożniku kołyski! Tu oczywiście tradycji stało się zadość. Kilka m-cy później do domu (z przydziału) wprowadziła się rodzina z kilkunastoletnią córką. Ojciec był jakimś wyższym urzędnikiem, jego żona nie pracowała. Ubierała się modnie i poza piętami na koturnach dość wysoko zadzierała nosek. Wyraźnie dawała do zrozumienia, że progi jej mieszkania odpowiadają jej ego. Pal sześć... Gorzej, że na siłę wprowadzała swój porządek, bardzo odległy od tego do jakiego przywykli mieszkańcy. Przeszkadzało jej wszystko. Trzepak, który kazała wyciąć, sznury z suszącą się bielizną (te również odcięła) itd... Stopniowo opór mieszkańców narastał ale hamulcem były groźby poparte koneksjami. Pech Jażdżewskiej (bo tak się nazywała) polegał na tym, że przy okazji stanęła na drodze Malinowskiej. Solą w oku była niezależność tej ostatniej. Mimo wszystko sąsiedzi ostrzegali Jażdżewską, by powstrzymała swoje niekończące się uwagi i docinki kierowane ku starszej, chudej i mocno zgrzybiałej pani. To z kolei Jażdżewską jeszcze bardziej nakręcało. Ona (Jażdżewska) światowa, żadnej wiedźmy się nie boi, tym bardziej jakiś prymitywnych guseł, do których manifestowała odrazę. Wszystko to skupiało się na Malinowskiej. Stare porzekadło mówi, dopóty dzban wodę nosi, dopóki się ucho nie urwie. Nie wiem czyje w końcu ucho było ale czara (czary) się przelała... Któregoś ranka córka Jażdżewskiej obudziła się z kołtunem na głowie. Próbowała go rozczesać ale im więcej energii na proces poświęcała, tym włosy plątały się bardziej. W końcu zdesperowana matka zgoliła córce włosy. Po kilku tygodniach odrastania wynik był ten sam. Nie było już do śmiechu, bo w szkole córce nie dawano spokoju i w ogóle, nie wyglądało to dobrze. Ktoś doradził Jażdżewskiej by sprowadziła księdza ale... jak to tak. W nowym świecie dialektyzmu ksiądz...? Hm... jak trwoga, to do... księdza. Ksiądz przyszedł i już od wysokiego progu stwierdził, że nic tu po nim. - Musi pani szukać kogoś konkretnego i polecił jej gdzieś na Kaszubach znanego księdza egzorcystę. Rada nie rada, spakowała Jażdżewska manatki, córę do autobusu z chustą na głowie i pojechały do księdza. Ów po wstępnych oględzinach z troską stwierdził, że nic tu po nim. - To jest wyjątkowy urok. Wysłuchawszy całej historii polecił: - Na pani miejscu po powrocie do domu udałbym się do Malinowskiej i próbował się z nią po prostu dogadać. Zapomnieć o urazach i porozumieć. Wnoszę, że wina leży jednak po pani stronie... Zdruzgotana wróciła do domu i zatopiła żale w butelce czerwonego wina. Długo jeszcze nie mogła zasnąć walcząc z natręctwem myśli wszelakich. Ostatecznie, w pełnej desperacji, któregoś dnia grzecznie zaczepiła Malinowską. - Pani Malinowska... ja..., ja... bardzo panią przepraszam. Niech mi pani pomoże... Po raz pierwszy wzrok obu zetknął się na dłużej. Niezwykle przenikliwy Malinowskiej, przeszywał Jażdżewską na wskroś... - Dobrze. Jutro rano zgol córce włosy do gołej skóry i czekaj. Po kilku tygodniach córka cieszyła się znowu bukietem jeszcze krótkich, ale już zdrowych włosów. Co ciekawe (i może normalne) Jażdżewska zmieniła się radykalnie. Z czasem wrosła w lokalną społeczność ciesząc się odtąd sympatią sąsiadów. Zrzuciła koturny, próg zniknął i wszyscy "żyli długo i szczęśliwie". Babcia Marysia przeżyła godnie 95 lat (dziadek August jej mąż 97). Dziadek odszedł w lutym 2018, babcia w marcu tego samego roku. Będą się oni jeszcze w historii podwórza przewijać kilkukrotnie, bo i role odgrywali nietuzinkowe. Z "Bloga ELWOOD`A" Ludzie jak legenda. Gołębie. Eskadra za eskadrą zrywają się i lecą. – A dokąd to? – pytam. Na piwną, niedaleko. Zataczają nad ulicą jeden, drugi krąg, ale pani Kazimiery nigdzie nie widać. Już dawno odleciała. Już tylko te kamienne gołębie nad bramą ją przypominają. „Przedwojenni mieszkańcy – czytam w dawnej notatce prasowej z 1948 roku – pamiętają starszą panią, urzędniczkę PKO, która wracając z biura witana była przez chmary gołębi. Nad Placem Zamkowym w godzinach pobiurowych, nad przystankiem autobusu, z którego wysiadała ich karmicielka zbierały się krocie ptaków, które krążyły niecierpliwie zapędzając się daleko na Krakowskie Przedmieście, wypatrując autobusu swej pani. Pani Kazimiera Majchrzak brała ze sklepu codziennie zamówione 5kg ziarna i karmiła swoje dzieci, jak je pieszczotliwie nazywała. W czasie wojny powodziło się jej gorzej. Na pokarm dla gołębi kolejno poszedł zegarek, biżuteria i osobiste rzeczy. Po Powstaniu wróciła na Stare Miasto. Gołębi nie było. Któregoś dnia spostrzegła jednego i to bez nóżki. Pobiegła po ziarna. Zbiegły się jeszcze 3 gołębie. Na drugi dzień było już siedem. A potem coraz więcej i więcej…” Mieszkała najpierw we wnęce wypalonego sklepu za rogiem Piwnej i Placu Zamkowego. Później tu, pod szóstym. A wszędzie, wszędzie, w każdym zakamarku jej maleńkiego mieszkanka – gołębie. Głodne, niezadbane. Tak samo, jak ci ludzie wracający do murów zburzonego miasta… I tak dalej, i tak dalej… 6 rozdziałów tego przewodnika przeciąga nas przez Warszawę i Mazowsze tropami twórców, ludzi legend, legend zwykłych, minionym życia kształtem, osobliwości i wydarzeń. Zdawkowe tytuły: Gołębie, Świetlica, Echo ich kroków, U stóp matki, Kopiec, Śmigło, Kępa, Pan Cegliński, Smolarnia, Oberża, Jacek, Tramwaj, Lustro, Wiatr, Majdan, Skansen bojowy, W Stawisku, Trędowata… i wiele innych, są na tyle intrygujące, by zajrzeć do środka i wyczytać historię, która cudnie pisana jest. Opowieści z mazowieckiej ziemi. Tadeusz Chudy. P.S. Czy to f-cznie mój powrót? Nie. Gościnny występ, będący wstępem do scenariusza książki, która pisze się na Waszych oczach. Tak. Niemal wszyscy, których znam, nawiali mnie do napisania książki. Nawet Pani Trudzia czyli moja wychowawczyni z TE Wejherowo - Profesor Treder. A bardziej - Pani profesor Treder czyli po prostu nasza Trudzia. Po Afganistanie 2010 wypadło pierwsze i jedyne, w którym brałem udział, spotkanie "naszej klasy". Będąca już na emeryturze Pani Trudzia żywo mnie wspominała. Konkretniej mój egzamin pisemny - maturę z polaka. Moja praca wyrwała ją z butów. Jeszcze bardziej jej męża i jeszcze dwóch mężów pozostałych członków rodzaju żeńskiego komisji egzaminacyjnej. Komisja żeńska sprawdzała prace a męski oddział mężów, całkiem znudzony jakością prac, spożywał... no ten, tego. Praktycznie nic się nie działo, nuda, dopóki na tapetę nie wjechała moja praca. Po pierwszym czytaniu już na dzień dobry - pierwsza dyskwalifikacja. Trzy błędy ortograficzne (jeden błąd - czwórka, dwa - trójka, trzy - pała i do widzenia) ale... w jednym, powtarzającym się trzy razy w tekście wyrazie. Dlatego do dzisiaj wiem, jak się pisze "po prostu". To jeszcze nic. Praca nie na temat - druga dyskwalifikacja. W zasadzie już tu przepadłem. Bezdyskusyjnie powinienem dostać dwóję czyli pałę. Koniec kropka. To, co się jednak wydarzyło potem to... 1. Na wniosek nieformalny elementu męskiego (prawdopodobnie będącego pod wpływem) zażądano drugiego czytania! 2. Po drugim czytaniu - trzecie. 3. Element męski zapowiedział, że nie opuści "posiedzenia" dopóki komisja żeńska nie postawi mi... BDB! 4. Komisja żeńska protestuje! Dwója i KONIEC! 5. Mija kilka godzin. W czasie między zawarto porozumienie, że najpierw ocenione zostaną pozostałe prace, potem komisja wróci do oceny mojej. 6. Mija północ. Żeński organ upiera się ale męski bardziej. 7. Bladym świtem opór żeńskiego organu słabnie. Męski odwrotnie. Napiera coraz silniej. Rzekłbym dopiero się rozkręca. 8. Powoli wypracowany zostaje kompromis. 9. Organ żeński - DST i ani grama więcej! 10. Organ męski - DST+ i ani grama więcej. Historię oceny mojej pracy poznałem na balu maturalnym. Cały ów organ męski na balu zameldował się w komplecie i jak się okazało, bardzo chciał mnie poznać. Z balu mam tylko prześwity pamięci... Pamiętam, że ostatecznie zadecydowało po prostu - poprostu. Poprostu jako jeden błąd a nie trzy. Wtedy zdumiony pierwszy raz usłyszałem, że powinienem... pisać. Moja odpowiedź jednak wyrwała panów ponownie z butów. |
![]() |
![]() |
![]() |
#22 |
![]() Zarejestrowany: Mar 2009
Miasto: Ålesund, N
Posty: 381
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Przebieg: Rosnacy
![]() Online: 1 tydzień 17 godz 32 min 45 s
|
![]()
Witaj ponownie
![]()
__________________
Całego świata nie zmienisz ... Ludzi do miłości nie zmusisz, ani nawet do lubienia ciebie. Zawsze jednak masz wpływ na to , jaki jest ten kawałek świata wokół Ciebie i kto się w nim znajduje. https://youtu.be/skPjiSzR9n4?si=bnBpO9UVjUZGes_2 |
![]() |
![]() |
![]() |
#23 |
![]() Zarejestrowany: Nov 2018
Miasto: Olsztyn (Wa-Ma)
Posty: 278
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Przebieg: mój 3,5
![]() Online: 1 tydzień 3 dni 13 godz 36 min 10 s
|
![]()
Miło znów poczytać teksty, nad którymi trza się trochę pozastanawiać...
Ba - przez chwilę to się poczułem niemal jak Cappo di..., no troszeczkę jak ojciec chrzestny ![]() Pisz ! I tutaj i - koniecznie - książkę... Czyta się.
__________________
Psy szczekają, a motocykl jedzie dalej... RUSSIAN GO HOME ! ! |
![]() |
![]() |
![]() |
#24 |
![]() Zarejestrowany: Sep 2010
Miasto: białystok
Posty: 2,650
Motocykl: ktm 640 adventure
![]() Online: 3 miesiące 4 tygodni 1 dzień 8 godz 8 s
|
![]()
Podlasie wspiera Podlasiaka.Dawaj Dariusz.
|
![]() |
![]() |
![]() |
#25 |
![]() Zarejestrowany: Aug 2010
Miasto: Łódź
Posty: 1,955
Motocykl: TA,RD04
![]() Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 15 godz 25 min 31 s
|
![]()
Darek
może dokończysz opowieść o kolei przez Syberie (było coś takiego) (mogę mylić) ciał |
![]() |
![]() |
![]() |
#26 |
![]() |
![]()
O. I o.
I ładnie.
__________________
'Przestań naprawiać kiedy zaczynasz psuć' - Ojciec matjasa |
![]() |
![]() |
![]() |
#27 | |
![]() Zarejestrowany: Apr 2025
Miasto: Przystanek Oliwa
Posty: 24
Motocykl: Wrublin
![]() Online: 11 godz 29 min 50 s
|
![]()
Ja tu powinienem hurtowo odpowiedzieć, wszystkim, którzy po kolei meldują się sympatycznie w tym wątku.
Ale... Nawet z Dubel-tówki wyleciał uśmiech, nie wiem do końca czy nieukraszony lekkim sarkazmem ale kiedyś tam przybiliśmy sobie wirtualną piątkę i tego się będę trzymał ![]() Będę się starał w miarę po kolei realizować mój cel więc i o kolei transsyberyjskiej mojej będzie Wielka Stopo, szczególnie dla Ciebie. Kylo, Gończy, Magneto... zawsze byliście miodem a Biki mlekiem (od krowy wściekłej) na moje uszy. Czy ja kogoś nie pominąłem, jeżeli tak, to przypominajcie się od czasu do czasu. Jak Melon, który ma refleks starego dziada i do mnie pisze (z prawem do cytatu) na ![]() Cytat:
![]() Tu nadaję kodem. ON wie, ja wiem, że to zakodowany MUTT ale to wiemy tylko my. Tymczasem z "Bloga ELWOOD`a" ![]() Jacques Anquetil. Koziorożec. Skradł mi dwa dni, tak a`propos. W 1963-cim bije pierwszy rekord. Drugi raz z rzędu wygrywa Tour de France i Vueltę Espanę. Nikt tego przed nim nie dokonał. W tym roku rodzi się strasznie puzowaty gość. 61cm, 5400gram… Siostry nie przebił, ale jego mama miała z nim już duży problem. Konieczne było cesarskie cięcie. 1964-ty rok Tour de France. Anquetil – Poulidor. Alkoholowy doping, jak się patrzy. Znaczy… No trudno ustalić, co znaczy, ale dzięki butelce szampana na kaca Anquetil wygrywa z Poulidorem, lepszym góralem. Historia sama w sobie niesamowita. Skoro zacytowana, znaczy znaczenie jakie symboliczne, mieć będzie. Rumia 1969 (Anquetil kończy karierę). Ulica Starowiejska, start do wyścigu open w klasie przedszkolaków. Dystans… Hm, chyba ze 100… może 200m. Klasa Bobo, ostre koło. Na 10m przed metą prowadzi puzowaty blondynek! Na 5 metrów przed metą podnosi rączki do góry w triumfie zwycięstwa, jak Hanusik i… szoruje swoją puzatą buzią po starowiejskim asfalcie… Do mety nie dociera… Minęło kilka m-cy. Późnym popołudniem ucieka ów brzdąc z przedszkola i siada na szczycie Markowcowej. Czeka, aż gwiazdy zagoszczą na niebie i wpatruje się w światła miasta… Jak dla takiego brzdąca, największa góra w okolicy oferuje niesamowitą przestrzeń i kompletnie nie znaną mu wcześniej perspektywę… W Rumi podniesiono alarm. Rodzice Puzatego rwali włosy z głowy… Wcześniej kłócąc się, kto ma odebrać syna z przedszkola… Jak widać było, niepotrzebnie. A Puzaty siedział na Markowcowej i patrzył. Patrzył i patrzył… Jak się napatrzył, to zadał sobie pytanie: – Czy Markowcowa jest największą górą na świecie?… Bo z niej wszystko widać! No prawie… I to „prawie” nie dawało mu spokoju… Wielkie mnóstwo lat później. Synowa odbiera telefon z przedszkola. - Proszę panią... Musimy się spotkać. Mamy problem z Kacprem... W domu poruszenie. Jaki problem...? Co on znowu nawywijał? Lubię synową, konkretna dziewucha. Pracuje w międzynarodowej korporacji i zajmuje się optymalizacją pracy dużych firm. Ogólnie reorganizacja na mega poziomie. Trzeba mieć do tego głowę i koszyk jajek co najmniej. Nie za to akurat ją lubię ale za podejście do życia. Kiedy Junior mi ją pierwszy raz przedstawił, dziewczyna wyrwała mnie z butów. Mieszkaliśmy wtedy na Miraua, na drugim piętrze. Kolegów Juniora już wychowałem. Znaczy ci, co go pierwszy raz odwiedzali dostawali lekcję. Dzwoni domofon: - Dzień dobry, my do Mateusza. Hasło. - Jakie hasło? Nie znacie hasła? Bez hasła nikt nie wejdzie. Domofon rozłączony. Po chwili w pokoju Juniora dzwoni telefon. - Aaaa, zapomniałem wam podać! Mija dobry kwadrans. Dzwoni domofon. - Dzień dobry, my do Mateusza. Hasło? - Cztery piwa. Zapraszam. Kiedy miało dojść do prezentacji przyszłej synowej Junior delikatnie prosi. - Ojciec... Tylko wiesz... Nie wykręć jakiegoś numeru! Dobra dobra. Tym niemniej Junior wolał zejść sam wcześniej na dół po swoja wybrankę ![]() Po chwili witam się z synową w progu. Ona wręcza mi... czekoladę (zawsze byłem wielkim fanem czekolady). - Czekolada? Pytam z przekąsem. Jak się panu nie podoba, to następnym razem nic pan nie dostanie! I jak jej nie lubić?! Wracamy do przedszkola. Synowa nie ma daleko, maszeruje raźno z lekką nieco duszą na ramieniu aczkolwiek bez przesady. Na razie Kacper przedszkolnych dokonań mamy jeszcze nie przebił ![]() - Dzień dobry pani... Czy w domu relacje są... Czy nie ma jakiejś przemocy? W taką piłkę to z synową się nie gra. Po krótkiej wymianie uprzejmości moja "córa" zrzuca żagle. - Ok. O co chodzi, szybko do brzegu. Nie mam za dużo czasu, zaraz mam karmienie Mikołaja. Bo wie pani, Kacper dzisiaj próbował... uciec z przedszkola... No cóż... Trza się sprawą delikatnie jednak zająć. W domu mini śledztwo. - Kacperku... czy w przedszkolu jest ok? Lubisz przedszkole? Tak! - To powiedz... czemu chciałeś uciec z przedszkola? Bo dziadek uciekł. ![]() ![]() Moja Marysia. Czym skorupka za młodu... Wszystkie okoliczne kulminacje mamy już zdobyte i to ze trzy lata temu. Każda ma nadaną przez Marysię nazwę. Monte Rosa, Monte Carmen itd. ![]() Redzisławie... Powtórzymy? ![]() Przybijemy kolejną "piątkę" na szybko? P.S. Rodzinna szkoła przetrwania. Dziadek nauczył drapichrusty jazdy na rowerze. Juniorowi z Kacprem kompletnie nie szło i kiedy pewnego, letniego dnia 3,5 letni Amiho ruszył na tatę rowerem, ten ostatni niemal popłakał się ze szczęścia. Rok później ten sam plac przed AWF-em. Strażnik Domowy: - No, dzisiaj nie zapomnieli kasków! W sensie rodzice. E tam... bez kasków też można. - Dziadek! Nie można! Z Marysią nie pogadasz. No to kaski na głowy i jazda. Wszystko pięknie, kiedy nagle... Echem po alejach AWF niesie wrzask/płacz Kacpra. Marysia szybko podjeżdża do brata, zaraz potem podchodzi dziadek i pyta: - No co tam się wydarzyło, opowiadaj. Chlipiąc duka. A... bo... ja... chciałem sobie... jedną ręką... kask poprawić i się wywaliłem. - No dobrze. Pamiętaj, by kontrolować kierownicę dwoma rękoma i będzie dobrze. Nic takiego się nie stało ![]() A widzisz dziadek! Triumfuje Marysia. Gdyby Kacper nie miał kasku, to by mógł sobie głowę rozbić! - Tak...? Mrużę oczy i z uśmiechem odpowiadam. Gdyby Kacper nie miał kasku, to by rączki z kierownicy nie zdejmował i by się... nie wywrócił. Marysia składa piąstki pod boki i... intensywnie myśli. Małe zwoje się grzeją, w końcu robi charakterystyczny grymas. Milczy. Ona wie i ja wiem. Dzisiaj 1:0 dla dziadka ![]() |
|
![]() |
![]() |
![]() |
#28 |
![]() |
![]()
El to pomyłka, musi znasz innego melona bo mi daleko do pisania esejów
![]()
__________________
kto smaruje ten jedzie |
![]() |
![]() |
![]() |
#29 |
![]() |
![]()
Czytam i ja. Fajne to.
Pozdro.
__________________
Niepuszczone bąki wędrują do mózgu i tak rodzą się posrane pomysły. |
![]() |
![]() |
![]() |
#30 |
![]() Zarejestrowany: Apr 2025
Miasto: Przystanek Oliwa
Posty: 24
Motocykl: Wrublin
![]() Online: 11 godz 29 min 50 s
|
![]()
Może jutro uda mi się wypuścić kolejny odcinek, pewności jednak nie mam, bo lecę służbowo na statek, otworzyć wiosenny sezon kąpielowy nad jednym z mazurskich jezior.
Porządna, wiejska impreza. Remiza, wstęgi, wójt z całowaniem jego gdzie należy itd. Tymczasem... Fabularyzowany dokument Krzysztofa Wojciechowskiego, którego zbiorowym bohaterem jest grupa mieszkańców Starej Pragi, żyjących w przedwojennych kamienicach. Na skutek decyzji administracyjnych mają oni opuścić swoje mieszkania i przenieść się do wieżowców z wielkiej płyty wybudowanych na peryferiach Warszawy. "Róg Brzeskiej i Capri" to obraz szczególny z wielu względów, z których najważniejszy to kapitalne uchwycenie klimatu tzw. starej Warszawy, lokującej się na Pradze Północ, gdzieś między Dworcem Wschodnim oraz ulicami Targową, Ząbkowską i tytułową Brzeską. Jak przyznawał sam reżyser, koniec lat 70. był ostatnim momentem, by âokatorów tego świata zarejestrować w ich naturalnym otoczeniu. Właśnie ten wątek, odchodzenia starego świata, rozbijania i zaniku dawnych więzi, jest w filmie najważniejszy. Ci ludzie, których pokazuję w tym filmie, niezależnie od tego jak oceniamy ich morale, ich model życia, zachowali unikalną dziś cechę poczucie wspólnoty, solidarności a także wzajemną życzliwość podkreślał Wojciechowski w wywiadzie dla tygodnika Film Polecam ten obraz z ninateka.pl https://ninateka.pl/movies,1/rog-brz...echowski,10862 |
![]() |
![]() |
![]() |
|
|
![]() |
||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Historia pewnego pomysłu czyli zapraszamy na Letni Zlot FAT 2013 | Mat | Imprezy forum AT i zloty ogólne | 53 | 19.04.2013 08:15 |