Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Podróże. Całkiem małe, średnie i duże. > Kwestie różne, ale podróżne.

Kwestie różne, ale podróżne. Jak nic z powyższego o podróżowaniu Ci nie pasuje, pisz tutaj...

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22.04.2025, 16:33   #1
El Czariusz


Zarejestrowany: Apr 2025
Miasto: Przystanek Oliwa
Posty: 24
Motocykl: Wrublin
El Czariusz jest na dystyngowanej drodze
Online: 11 godz 29 min 50 s
Domyślnie Podwórze



Pani Malinowska, choć jak na czarownicę "lepiej" brzmi Malinowska i tak (z szacunkiem jednakowoż) będę Malinowską przedstawiał, w dalszym opisie wspomnienia z lat młodości Babci Marysi.
Z tych wszystkich z babci udziałem, najbardziej przypadła mi właśnie historia z Malinowską i z synkiem SSmanna, na którego opiece babcia jako młodziutka opiekunka sobie w czasie wojny dorabiała.

Wracając do Malinowskiej, mieszkała ona w domu samotnie, wynajmując pokój. Wszyscy wiedzieli, kim Malinowska jest ale żyli zgodnie, bo nikt na tym podwórku w drogę drugiemu nie wchodził. Wspólnie obchodzono urodziny, chrzciny, śluby, imieniny i na końcu pogrzeby.
Kiedy w 1947-ym na świat przyszła mama Strażnika (jako druga z trojga rodzeństwa) wszyscy zgodnie obchodzili kolejne pępkowe. Na nie oczywiście zaproszona była również Malinowska ale... wymówiła się.
- Nie, nie... dziękuję za zaproszenie ale to taka ładna dziewczynka i mogłabym przypadkowo rzucić urok! Pamiętajcie też koniecznie o zapleceniu czerwonej wstążeczki w narożniku kołyski!
Tu oczywiście tradycji stało się zadość.

Kilka m-cy później do domu (z przydziału) wprowadziła się rodzina z kilkunastoletnią córką. Ojciec był jakimś wyższym urzędnikiem, jego żona nie pracowała. Ubierała się modnie i poza piętami na koturnach dość wysoko zadzierała nosek. Wyraźnie dawała do zrozumienia, że progi jej mieszkania odpowiadają jej ego. Pal sześć... Gorzej, że na siłę wprowadzała swój porządek, bardzo odległy od tego do jakiego przywykli mieszkańcy.
Przeszkadzało jej wszystko. Trzepak, który kazała wyciąć, sznury z suszącą się bielizną (te również odcięła) itd...
Stopniowo opór mieszkańców narastał ale hamulcem były groźby poparte koneksjami. Pech Jażdżewskiej (bo tak się nazywała) polegał na tym, że przy okazji stanęła na drodze Malinowskiej.

Solą w oku była niezależność tej ostatniej. Mimo wszystko sąsiedzi ostrzegali Jażdżewską, by powstrzymała swoje niekończące się uwagi i docinki kierowane ku starszej, chudej i mocno zgrzybiałej pani. To z kolei Jażdżewską jeszcze bardziej nakręcało. Ona (Jażdżewska) światowa, żadnej wiedźmy się nie boi, tym bardziej jakiś prymitywnych guseł, do których manifestowała odrazę. Wszystko to skupiało się na Malinowskiej.
Stare porzekadło mówi, dopóty dzban wodę nosi, dopóki się ucho nie urwie.
Nie wiem czyje w końcu ucho było ale czara (czary) się przelała...

Któregoś ranka córka Jażdżewskiej obudziła się z kołtunem na głowie. Próbowała go rozczesać ale im więcej energii na proces poświęcała, tym włosy plątały się bardziej. W końcu zdesperowana matka zgoliła córce włosy.
Po kilku tygodniach odrastania wynik był ten sam. Nie było już do śmiechu, bo w szkole córce nie dawano spokoju i w ogóle, nie wyglądało to dobrze.
Ktoś doradził Jażdżewskiej by sprowadziła księdza ale... jak to tak. W nowym świecie dialektyzmu ksiądz...? Hm... jak trwoga, to do... księdza.
Ksiądz przyszedł i już od wysokiego progu stwierdził, że nic tu po nim.
- Musi pani szukać kogoś konkretnego i polecił jej gdzieś na Kaszubach znanego księdza egzorcystę.

Rada nie rada, spakowała Jażdżewska manatki, córę do autobusu z chustą na głowie i pojechały do księdza. Ów po wstępnych oględzinach z troską stwierdził, że nic tu po nim.
- To jest wyjątkowy urok.
Wysłuchawszy całej historii polecił:
- Na pani miejscu po powrocie do domu udałbym się do Malinowskiej i próbował się z nią po prostu dogadać. Zapomnieć o urazach i porozumieć. Wnoszę, że wina leży jednak po pani stronie...
Zdruzgotana wróciła do domu i zatopiła żale w butelce czerwonego wina. Długo jeszcze nie mogła zasnąć walcząc z natręctwem myśli wszelakich.

Ostatecznie, w pełnej desperacji, któregoś dnia grzecznie zaczepiła Malinowską.
- Pani Malinowska... ja..., ja... bardzo panią przepraszam. Niech mi pani pomoże...
Po raz pierwszy wzrok obu zetknął się na dłużej. Niezwykle przenikliwy Malinowskiej, przeszywał Jażdżewską na wskroś...
- Dobrze. Jutro rano zgol córce włosy do gołej skóry i czekaj.
Po kilku tygodniach córka cieszyła się znowu bukietem jeszcze krótkich, ale już zdrowych włosów.
Co ciekawe (i może normalne) Jażdżewska zmieniła się radykalnie. Z czasem wrosła w lokalną społeczność ciesząc się odtąd sympatią sąsiadów. Zrzuciła koturny, próg zniknął i wszyscy "żyli długo i szczęśliwie".

Babcia Marysia przeżyła godnie 95 lat (dziadek August jej mąż 97). Dziadek odszedł w lutym 2018, babcia w marcu tego samego roku. Będą się oni jeszcze w historii podwórza przewijać kilkukrotnie, bo i role odgrywali nietuzinkowe.

Z "Bloga ELWOOD`A"

Ludzie jak legenda.

Gołębie.
Eskadra za eskadrą zrywają się i lecą.
– A dokąd to? – pytam.
Na piwną, niedaleko.
Zataczają nad ulicą jeden, drugi krąg, ale pani Kazimiery nigdzie nie widać. Już dawno odleciała. Już tylko te kamienne gołębie nad bramą ją przypominają.

„Przedwojenni mieszkańcy – czytam w dawnej notatce prasowej z 1948 roku – pamiętają starszą panią, urzędniczkę PKO, która wracając z biura witana była przez chmary gołębi.
Nad Placem Zamkowym w godzinach pobiurowych, nad przystankiem autobusu, z którego wysiadała ich karmicielka zbierały się krocie ptaków, które krążyły niecierpliwie zapędzając się daleko na Krakowskie Przedmieście, wypatrując autobusu swej pani.
Pani Kazimiera Majchrzak brała ze sklepu codziennie zamówione 5kg ziarna i karmiła swoje dzieci, jak je pieszczotliwie nazywała.
W czasie wojny powodziło się jej gorzej. Na pokarm dla gołębi kolejno poszedł zegarek, biżuteria i osobiste rzeczy.
Po Powstaniu wróciła na Stare Miasto. Gołębi nie było. Któregoś dnia spostrzegła jednego i to bez nóżki. Pobiegła po ziarna. Zbiegły się jeszcze 3 gołębie. Na drugi dzień było już siedem. A potem coraz więcej i więcej…”

Mieszkała najpierw we wnęce wypalonego sklepu za rogiem Piwnej i Placu Zamkowego. Później tu, pod szóstym. A wszędzie, wszędzie, w każdym zakamarku jej maleńkiego mieszkanka – gołębie. Głodne, niezadbane. Tak samo, jak ci ludzie wracający do murów zburzonego miasta…


I tak dalej, i tak dalej…
6 rozdziałów tego przewodnika przeciąga nas przez Warszawę i Mazowsze tropami twórców, ludzi legend, legend zwykłych, minionym życia kształtem, osobliwości i wydarzeń.
Zdawkowe tytuły: Gołębie, Świetlica, Echo ich kroków, U stóp matki, Kopiec, Śmigło, Kępa, Pan Cegliński, Smolarnia, Oberża, Jacek, Tramwaj, Lustro, Wiatr, Majdan, Skansen bojowy, W Stawisku, Trędowata… i wiele innych, są na tyle intrygujące, by zajrzeć do środka i wyczytać historię, która cudnie pisana jest.

Opowieści z mazowieckiej ziemi. Tadeusz Chudy.

P.S.
Czy to f-cznie mój powrót?
Nie.
Gościnny występ, będący wstępem do scenariusza książki, która pisze się na Waszych oczach.
Tak. Niemal wszyscy, których znam, nawiali mnie do napisania książki. Nawet Pani Trudzia czyli moja wychowawczyni z TE Wejherowo - Profesor Treder. A bardziej - Pani profesor Treder czyli po prostu nasza Trudzia.
Po Afganistanie 2010 wypadło pierwsze i jedyne, w którym brałem udział, spotkanie "naszej klasy". Będąca już na emeryturze Pani Trudzia żywo mnie wspominała. Konkretniej mój egzamin pisemny - maturę z polaka.
Moja praca wyrwała ją z butów. Jeszcze bardziej jej męża i jeszcze dwóch mężów pozostałych członków rodzaju żeńskiego komisji egzaminacyjnej.

Komisja żeńska sprawdzała prace a męski oddział mężów, całkiem znudzony jakością prac, spożywał... no ten, tego.
Praktycznie nic się nie działo, nuda, dopóki na tapetę nie wjechała moja praca. Po pierwszym czytaniu już na dzień dobry - pierwsza dyskwalifikacja.
Trzy błędy ortograficzne (jeden błąd - czwórka, dwa - trójka, trzy - pała i do widzenia) ale... w jednym, powtarzającym się trzy razy w tekście wyrazie. Dlatego do dzisiaj wiem, jak się pisze "po prostu".
To jeszcze nic.
Praca nie na temat - druga dyskwalifikacja.

W zasadzie już tu przepadłem. Bezdyskusyjnie powinienem dostać dwóję czyli pałę. Koniec kropka. To, co się jednak wydarzyło potem to...
1. Na wniosek nieformalny elementu męskiego (prawdopodobnie będącego pod wpływem) zażądano drugiego czytania!
2. Po drugim czytaniu - trzecie.
3. Element męski zapowiedział, że nie opuści "posiedzenia" dopóki komisja żeńska nie postawi mi... BDB!
4. Komisja żeńska protestuje! Dwója i KONIEC!
5. Mija kilka godzin. W czasie między zawarto porozumienie, że najpierw ocenione zostaną pozostałe prace, potem komisja wróci do oceny mojej.
6. Mija północ. Żeński organ upiera się ale męski bardziej.
7. Bladym świtem opór żeńskiego organu słabnie. Męski odwrotnie. Napiera coraz silniej. Rzekłbym dopiero się rozkręca.
8. Powoli wypracowany zostaje kompromis.
9. Organ żeński - DST i ani grama więcej!
10. Organ męski - DST+ i ani grama więcej.

Historię oceny mojej pracy poznałem na balu maturalnym. Cały ów organ męski na balu zameldował się w komplecie i jak się okazało, bardzo chciał mnie poznać. Z balu mam tylko prześwity pamięci... Pamiętam, że ostatecznie zadecydowało po prostu - poprostu. Poprostu jako jeden błąd a nie trzy.
Wtedy zdumiony pierwszy raz usłyszałem, że powinienem... pisać. Moja odpowiedź jednak wyrwała panów ponownie z butów.
El Czariusz jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz


Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wł.

Skocz do forum

Podobne wątki
Wątek Autor wątku Forum Odpowiedzi Ostatni Post / Autor
Historia pewnego pomysłu czyli zapraszamy na Letni Zlot FAT 2013 Mat Imprezy forum AT i zloty ogólne 53 19.04.2013 08:15


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:37.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.