![]() |
|
Imprezy forum AT i zloty ogólne Imprezy forum AT i zloty ogólne. Spotkania użytkowników naszego forum. Mają one charakter otwarty: obecność AT wskazana, ale nie jest wymogiem. Piszemy również o imprezach motocyklowych, na które wybierają się nasi forumowicze. |
![]() |
|
Narzędzia wątku | Wygląd |
|
![]() |
#1 |
![]() Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Warszawka
Posty: 1,483
Motocykl: RD07a
Przebieg: 66666
Galeria: Zdjęcia
![]() Online: 1 miesiąc 21 godz 47 min 41 s
|
![]()
Jechali tak już chyba drugi dzień bez przerwy. Kilometry pokonywanej trasy cykały jeden za drugim. Nieustannie zwiększając przebyty dystans. Wokół zmieniały się widoki, zapachy i właściwie wszystko się zmieniało. Tak po prawdzie to jednak nie wszystko. Oni, motury i droga były niezmienne. Właśnie mijali wiadukty. Ogromne i zupełnie z niczym niepołączone. Już na pewno nie z drogą. Słynne wiadukty towarzysza G. Zdaje się, że tuż po ich otwarciu nagle o nich zapomniano. Podziwiali w blasku zachodzącego słońca ich ogromne gabaryty. Kunsztu wykonawców nie podziwiali. Widać było, iż czas zrobił swoje. I chociaż nikt po nich nigdy nie przejechał, to widać było, że najlepsze czasy mają za sobą. Jak niby miał ktoś po nich przejechać skoro nie miały ani wjazdu ani zjazdu. No cóż, ważne, że były dumą ich twórców. Droga też jakby je nieco omijała. Od dwóch dni jechali autostradą zachodzącego słońca. Strudzeni drogą i upływającym czasem, coraz częściej myśleli o jakiej przerwie. Ale parkingu nie było od dwóch dni. A jak wszyscy wiedzą na autostradzie poza parkingiem zatrzymywać się nie wolno. I tak gnali niestrudzenie na zachód wprost w tarczę czerwonego zachodzącego słońca.
– Kurde, felek choćby jaka stacyjka benzynowa. – Tak na chwilę przepłukać kurz z miedzy zębów. – Dać motorom wytchnienie. A może i zatankować. Po dwóch dniach ostrego darcia tankowanie byłoby wskazane. W końcu to nie lada podróż. W końcy nastukalismy już z 50 kilosków. Ale z braku innych możliwości, a zwłaszcza z braku wspominanej stacji, szczali do baku nie przerywając jazdy. Nie było innego wyjścia gdyż paliwo już nad ranem się skończyło. Na szczęście po ostrej pożegnalnej balandze ich uryna miała sporą zawartość substancji węglowodoropochodnych. Poprzez analogie do aromatów identycznych z naturalnym można było ową urynę uznać za łańcuchy aromatyczne o sporej zawartości substancji palnych. A, że motury mieli stare i niepiśmienne, wmówić im można było wszystko. To też i ową bogatą w węglowodory urynę motury przyjmowały i spalały bez zbędnego marudzenia. Dobra nasza. Puki nie ma stacji, a one się nie skapowały jest to nam niesamowicie na rękę. Za zaoszczędzoną kaskę zakupi się świeżutką buteleczkę węglowodorów. Oczywiście wyłącznie dla podtrzymania więzów ze zbiornikiem paliwa. Autostrada była ciężka i grząska gdyż właśnie kilka dni temu przeszły nad nią spore ulewy. Nawierzchnia jeszcze przed otwarciem odcinka została przehandlowana przez wykonawców za telewizory kolorowe i obietnice talonów na poloneza. Teraz poruszając się głębokimi koleinami przemierzali ową autostradę z niebywałą jak dla nich i ich maszyn prędkością. Dziś pod wieczór szafa wskazywała już niespełna 60 kilometrów poznańskiej autostrady. Jedyne co było ciekawe to, że dzięki koleinom i błotu po pas nie udało się tu dojechać dziarskim kontrolerom a zarządu Autostrady wielkopolskiej i nie dowieźli tu budek do punktów poboru opłat. Dzięki tej okazji udało się przemierzać autostradę bez gotówkowego skrępowania i bez katastrofy dla domowego budżetu. Jako, że ich uryna nie mieszała się z olejem nawet tym z zakąszanych sardynek. Paliwo nie spełniało wszystkich europejskich standardów. Na chwile przed godziną X felk usłyszał niezwykle subtelne iiiii I coś pierdyknęło w silniku. Jako że nie było innej mozliwości, zablokowane koło zmusiło ich do chwilowej nieuzasadnionej przerwy w podróży. - Zacier? - Łosz kurde. Zapomniałem, stoi w garażu pod półką na butelki. - No to jak jutro zatankujemy? - Coś się wymyśli. - Przecież nie będziemy tu siedzieć o suchym pysku. - Zacier z czym to się jje? - A skąd ja kuwa niby mam wiedzieć. - Yyyy, no ja też nie wiem, ale Puntek pyta.
__________________
felkowski sikanie z wiatrem to chodzenie na łatwizne |
![]() |
![]() |
![]() |
#2 | |
![]() Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Raczyce/Wrocław
Posty: 2,012
Motocykl: RD04
Przebieg: 3 ....
![]() Online: 1 miesiąc 21 godz 56 min 54 s
|
![]() Cytat:
![]()
__________________
AKTUALNIE SZUKAM PRACY!!! ale nadaję się tylko na szefa ![]() |
|
![]() |
![]() |
![]() |
#3 |
![]() Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Warszawka
Posty: 1,483
Motocykl: RD07a
Przebieg: 66666
Galeria: Zdjęcia
![]() Online: 1 miesiąc 21 godz 47 min 41 s
|
![]()
Skoro Puntek już kmini to lecim dalej
P1000357.jpg Pod Silezia Center niezły zamęt. Stada Żuków, Fiatów, Skód i innych komunistycznych specjałów. Jedzie nawet żółta Bostonka. Są też zaprzyjaźnione ekipy. P1000359.jpg Żuk drezyniarzy to prawdziwy kamperek. Z kuchnią i salonem. Bezkonkurencyjna, jak zawsze Elutka. Scenografia trabanta i stroju bez pudła. W iście holiłudzkim stylu. Enerdowskich dzieci kwiatów czyli kinderblumen nie da się nie zauważyć. Są też kurierzy ze swoim Grey Kantem. Zgrana tuż przed wyjazdem Disko Partyzani idzie na całego z ich bumboxa. P1000353.jpg Reszta ekip też nie trąci banałem. Na starcie poznajemy jeszcze Lennego. Czwarty motocyklista. Postanawiamy jechać razem. Radio, telewizje, wywiady i takie tam różne medialne zamęty. Wybija dwunasta. Karawana rusza. Po konsultacjach z Lennym postanawiamy olać autostradę na Kraków i jedziemy bokami. Leny jest lokalny i się zna. Miron ma fazę na tankowanie na shellu. Nie udaje nam się znaleźć żadnego po drodze. Niedługo za Oświęcimiem Michał staje. Mówi, że nie ma już benzyny. Jest to o tyle dziwne, że żaden z nas nie włączył jeszcze nawet rezerwy, a tankowaliśmy razem. Spychamy na zatoczkę i spuszczamy paliwo do wygrzebanej z rowu butelki. Po otwarciu mazurkowego baku okazuje się, że jest tam jeszcze dobre trzy litry. Dolewamy i jedziemy dalej. P1000364.jpg W pewnym momencie Mirelka nadaje. - Widziałeś te chińskie zupki na drodze ![]() - Nie. - Ze trzy leżały… Okazuje się, że otworzył się kufer Lennego który jechał między nami. Zaczął gubić swój prowiant. Drugi postój i oględziny zamka kufra. Mijają nas inne złombolowe ekipy. Trąbki i pozdrowienia od tej pory są regułą przy każdej możliwej okazji. Zaczyna się fajnie. P1000368.jpg Wpadamy na stację żeby zatankować. Chwilę po nas pojawiają się jeszcze ze trzy ekipy samochodowe. Oprócz paliwa uzupełniamy jeszcze inne zapasy. Koniec końców schodzi się chwilkę. Inni nas mijają. Tracimy to co zyskaliśmy nad innymi ekipami na wyjeździe z Katowic. Dojeżdżamy do Nowego Targu i wpadamy na objazd. Przed Bukowiną Tatrzańską żegnamy się z Patiomkinem który odprowadzał nas z domu aż tu. Fotka na do widzenia i prujemy dalej. P1000372.jpg W Bukowinie na rondzie stajemy na chwilkę. Dłuższą, jak się potem okazało. Mieliśmy kupić tylko po oscypku na drogę. Potem jeszcze kawka, pogaduchy, kebabik. Najgorszy na jaki do tej pory trafiłem. Zaczyna siąpić deszczem. Deszczyk zignorowałem jako przelotny. P1000381.jpg Na granicy ze Słowacją w Łysej Polanie już regularnie leje. Widok na ośnieżone szczyty Tatr jeszcze potęguje i tak już silne uczucie chłodu. Na pierwszej stacji dozbrajamy się w ciepłe ciuchy i kondony deszczowe. Kurde felek, im dalej na południe tym cieplej powinno być. Nie tak miało być. Dojeżdżamy do Popradu. Na wylocie z Popradu zastajemy zamkniętą drogę. Objazd na stary szlak. Sama stara droga to istny miód. Kręty górski szlak. Gdyby oczywiście nie lało, było by pięknie. Okazuje się, że to jest ta droga o której myślałem planując trasę. Ale to Mirelka jest głównym nawigatorem wyprawy. W skrytości cieszę się, że i tak wyszło na moje. Gdyby nie ten cholerny deszcz było by naprawdę zarąbiście. Drogą chwilami płyną strumienie. W kilku miejscach popłynąłem na moich dwudziesto paro letnich oponach. Raz o mało nie wkleiłem się w barierkę. Przynajmniej przez chwilę zrobiło mi się ciepło. Na serpentynach zjazdu doganiam złombolowe Volvo. Zaraz, zaraz jakie Volvo ? Jakiś mało komunistyczny sprzęt. Na dole okazuje się, że to ekipa medialno-sponsorska. Stracili już swoich złombolistów. Fiat 125 rozkraczył się jeszcze przed słowacką granicą. P1000383.jpg Częstują nas ciepłą herbatką i współczują warunków. Rękawiczki na chwile podgrzewają się na głowicy. Sprawdzamy temperaturę otoczenia oddechem. Unosząca się para przy wydechu paszczą oznacza ponoć, że jest poniżej 12 stopni. Ciepło nie jest, wiemy i bez tego. Przejeżdżamy góry i zatrzymujemy się na stacji. Jestem mokry na wylot. Próbuję częściowej wymiany ubrania. Nie na długo się to zdaje. Jest już ciemno. Robi się jeszcze chłodniej. Zimno i chłodno to nie jest to co tygryski lubią najbardziej. Trafiamy na puste budynki przejścia granicznego i jesteśmy na Węgrzech. P1000388.jpg Lecimy jakimiś bocznymi drogami, ale ostatecznie i tak trafiamy na autostradę. Przerwa na tankowanie i coś ciepłego. Jestem mokry na wylot i trzęsę się z zimna. Jak dostałem ciepłą herbatę, to połowę wychlapałem. Ciekawe, że dopóki jechałem, nie trzęsłem się wcale. Próbuje się trochę ogrzać i obsuszyć suszarką do rąk w łazience. P1000392.jpg Gdy docieramy na pierwszy czekpoint, impreza trwa już na całego. Na wjeździe dostajemy gromkie brawa. I po lufie na rozgrzanie od swoich. Chyba szybko mnie trafiło bo już schodząc z motura zahaczyłem nogą o kanapę i wylądowałem w jałowcach. Impreza na całego. Zgadnijcie co leci z bumboxa. To chyba oczywiste - disco partyzani. P1000403.jpg Miron wyczaił chatkę z dykty. Tam się logujemy ze spotkaną w Debrecenie ekipą Przaśnego Expresu. Ci to maja wyposażenie. Wyciągają piecyk i dwie gitary. Od piecyka cieplej się nie robi, ale weselej na pewno. Bo to piecyk gitarowy był. Po trzecim numerze i trzeciej kolejce serbskiej rakiji już nic nie słyszę. Za to oni słyszą rytmiczne chrapanie. P1000404.jpg
__________________
felkowski sikanie z wiatrem to chodzenie na łatwizne |
![]() |
![]() |
![]() |
#4 | |
![]() Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Białystok
Posty: 1,442
Motocykl: Honda Africa Single
![]() Online: 3 miesiące 3 dni 14 godz 36 min 28 s
|
![]() Cytat:
![]() |
|
![]() |
![]() |
![]() |
#5 |
![]() Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Warszawka
Posty: 1,483
Motocykl: RD07a
Przebieg: 66666
Galeria: Zdjęcia
![]() Online: 1 miesiąc 21 godz 47 min 41 s
|
![]()
Temat biwakowo kamperski zasługuje na oddzielny odcinek. Jako, że wszystko powinno mieć swoja kolejność przyjdzie na to czas. najpierw zwycięstwo w generalce okupione spaniem na chodniku, taniec świetlików, no i Wirdzinia. No dobra niechaj będzie zajawka.
Ekipa Bociana miała nawet swój salonik. A ten tam od pleców to nie Patiomkin ? P1000579.jpg Sypialnia Lennego. Że też mu się te wszystkie włosy pod dach zmieściły ;-) P1000580.jpg No i wypominany Kamperek Ferdynanda P1000581.jpg Witon PólŁewarrra nie dostał podłączenia energi i przydziału mocy do swej willi - Wyobrażacie sobie ? P1000583.jpg
__________________
felkowski sikanie z wiatrem to chodzenie na łatwizne |
![]() |
![]() |
![]() |
#6 |
Road legal
![]() Zarejestrowany: Jul 2008
Miasto: Stolicstan
Posty: 1,324
Motocykl: AT Rd07 93r mud fighter
Przebieg: kręcony
![]() Online: 3 tygodni 2 dni 6 godz 6 min 24 s
|
![]()
Na ostatniej fotce widzę nasz namiot. Niestety tylko Dery miał tą wątpliwą przyjemność w nim spać tej nocy. My wybraliśmy sypialnie z widokiem na morze
![]()
__________________
|
![]() |
![]() |
![]() |
#8 |
![]() Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Warszawka
Posty: 1,483
Motocykl: RD07a
Przebieg: 66666
Galeria: Zdjęcia
![]() Online: 1 miesiąc 21 godz 47 min 41 s
|
![]()
No to próbujmy jechać dalej. Wyjeżdżamy z krętej górskiej na trochę bardziej płaską i trochę mniej krętą, ale za to z jakimi widokami. Udaje się nam już osiągać jakieś prędkości. Wyprzedzamy kolegę Jerychońskiego, tego od trąbek. Chwilę później stajemy żeby zrobić zdjęcie. Znowu słyszymy trąby. Po jakimś czasie znowu go wyprzedzamy. Znowu trąby. Znowu zdjęcie. Znowu trąby. Tym razem przyuważamy gości, bo jest ich dwóch. Chyba już się zaprzyjaźniliśmy na dobre. Uśmiechają się a i trąby brzmią wyraźnie dłużej i weselej. Zatrzymujemy się w jakiejś wiosce. Nię wiem po co? Może na pogaduchy. Może coś innego. Tak, tak już pamiętam to było to inne – trza było opróżnić pęcherze. Stoimy se i gadamy ni z tąd ni zowąd zaliczam glebę. Nie żebym zaraz jakaś sierota był o co to to nie. Jestem orzeł bo glebę zaliczam bez własnego udziału i w dodatku taką co jest królową komisów - parkingówkę. Choć dziś to jeszcze jak przez mgłe pamiętam, że tam to chyba parkingu nawet nie było. Przejechała ciężórawka a motur fik i leży. Straty sa złamana klamka i guma podnóżka nabita na ruszt niczym szaszłyk.
P1000463.jpg Mam klamkę ale mam to równierz w dupie. Skoro pół klamki działa to i ja mogę dac radę. Tszodaaaaa Dzidaaaaaa. A najebka będzie wieczorem. Wpadamy do jakiegoś miasteczka. Napieramy w uliczny ruch. Chwilami robi się gęsto. Postanawiamy łyknąć jakiegoś rumuna synchronicznie. A co, z fantazją. My nie damy rady? Jasne, że damy. Napieramy na jegomościa w kapeluszu jadącego stylową daćką. Na pewno nie było to Ferdek. Fredi nie miał kapelusza. Wyprzedzamy kolesia. Ten ma trąbki zdecydowanie bardziej skrzeczące, jak stara baba. Nie było w tym sympatii Jerychońskiego. Ten nam wyraźnie złorzeczył. Zresztą nie trwało długo jak dopadła nas zemsta rumuna. Łapie blok na tylne koło i zatrzymuje się. Nie daje rady jechać do przodu. Coś mi konia dusi. I jest to zdecydowanie tylne koło. Zjeżdżam na chodnik. Oczom mym jeszcze niedawno szczęśliwym ukazuje się siła spustoszenia. Tarcza kotwiczna (ta do której mocowane są szczęki hamulcowe w bębnie) uwolniła się z mocowania. Okręciła się wokół osi a dźwignia hamulca przypomina znak zapytania i zdecydowanie nie spełnia swej roli. Próbujemy to jakoś zrychtować. Przy pomocy wziętego w ramach żartu młotka. Gdyby był to normalny stalowy, pewnie dałoby się coś zrobić. Niestety ten jest gumowy. Możemy się nim co najwyżej popukać w czoło. P1000467.jpg Przy pomocy słupka od śmietnika, ławki i znaku drogowego niczym Makgajwer staramy się przywrócić dźwigni kształt choć trochę podobny do pierwowzoru. Dzielimy obowiązki; jedni robią za kowali, inni za zwiadowców. Trza by znaleźć jakiś bankomat w celu wydobycia walutesku lokalesku. No i zdobyć jakieś żarcie. Wszystko udaje się nam połowicznie. Kasę wydobywamy. Żarcie ma być gdzieś trochę dalej. Tymczasem wciągamy jakieś sardynki z puszki. Koło się kręci i wygląda na to, że się uda. Spotykamy „żuka gnojaży”. Ci to dopiero mają luzaka na pokładzie. Nie dość, że nie uczestniczył w przygotowaniach rakiety do drogi to właśnie dziś rano okazało się, że ma nieważny już paszport. Zamiast wypuścić kolesia przy najbliższej stacji udało się im załatwić wizytę u kosula w Bukareszcie i obietnicę przedłużenia paszportu. Takie tematy tylko wariatom mogą się udać. Naprawę hamulca chyba powinniśmy im zlecić. Nam się udało zrobić ją tylko połowicznie. Koło się kręci, ale nie hamuje. Od czego mam przedni hamulec. Napieramy dalej na jednym. Dojeżdżamy do Deva. To chyba jakieś większe miasto. W oddali na wysokiej górze widać jakieś wielkie rusztowania. W drodze powrotnej widziałem też coś w kształcie górskiej kolejkowindy na tę górę. Teraz jedziemy doliną między górami w kierunku na Sebes i Sibiu. Na jakiejś stacji postanawiamy zatrzymać się na obiad. Chłopaki dywagują. Miron z Mazurkiem nie mogą dojść do porozumienia jak to ma wyglądać. Na szybko i dzida czy stylowo i lokalnie. Mi się podoba raczej lokalnie. Po drodze zatrzymujemy się w kilku potencjalnych miejscach, ale żaden nie może zdobyć zbiorowego uznania. A to nie ma jedzenia. A to parking nie taki. A to znowu ktoś się nie zatrzymał i pognał do przodu. Koniec końców obiad jemy już po zmroku w iście folklorystycznej i regionalnej „restałracji innej niż wszystkie” w Sibiu. Makczikeny nawet nie próbują być podobne do czauczesku czy czegoś w tym stylu. Postanawiamy urdele czy choćby transfogarską odłożyć na drogę powrotną. Już jakiś czas jest ciemno jazda tymi szlakami po nocy nie sprawi nikomu przyjemności. Zwłaszcza bez hamulca. Mamy jeszcze koło stówki do czekpointu. Jedziemy normalną siódemką która wiedzie doliną. Droga jest kręta jak baranie rogi. Tylko, że jedzie tu cała masa ciężórawek. Droga za dnia musi być piękna. Biegnie krętą doliną rzeki. Prostych odcinków tu nie ma. Wyprzedzanie odbywa się tu w ciemno. Jak nie widać z przeciwka świateł to wyprzedzanie idzie na zakrętach. Tutaj królami szosy są Tiry. I o dziwo to one są tu najszybsze. Napieramy z takim jednym. Czasem nam się wydaje, że łyknęliśmy już kilka samochodów i mamy gościa z głowy. Za chwil kilka napiera nam na plecy i świeci halogenami, że szczyty gór i transfogarską widać. Docieramy do Calimanesti. Tuż przed spotykamy Majkiego i Lewara jadących obok złombolu. Przy pomocy Policjantów znajdujemy camping będący czek poitem. Tylko, że nikogo tu nie ma. Szukamy dalej, ale nie możemy znaleźć. W końcu dostrzegam na parkingu motelu rajdowe auto. Wobec dalszych niepowodzeń w poszukiwaniach sugeruję abyśmy tam wrócili. Lecz chłopaki uważają (słusznie) ze z reszta będzie fajniej i weselej. W obliczu bezowocnych poszukiwań, po jakimś czasie wracamy. Tylko, że teraz na parkingu pod motelem nie ma nawet pół miejsca. Wszyscy zjechali. W końcu znajdujemy jakiś pensjonat z wolnymi pokojami. Po wczorajszej psiej budzie luksus dupę urywa. Po kilku kolejkach rumuńskiego teleportera usypiam w locie do poduszki. Zapomniałem jeszcze opowiedzieć o jednym szczególe mający swe następstwa przy dalszej opowieści. Zdarzyło się to wczoraj jeszcze przed hamulcem. Od jakiegoś czasu sprzęgło działało coraz gorzej. Doszło do tego, że by włączyć luz należało zgasić silnik. Włączyć na luz. Po czym ponownie odpalić silnik. Próby regulacji nie przynosiły rozwiązania. Mimo, iż delikatne muśnięcie klamki powodowało już rozłączenie sprzęgła to do końca nie rozłączało już nigdy. O ile po trasie rzadko z tego korzystałem to w mieście już było ciężkawo. W ramach zmierzenia się z tematem otworzyłem dekiel od sprzęgła i okazało się, że jest tam trochę wody. Powinien być olej. A to co się ze sprzęgła wydobywało przypominało wszystko tylko nie olej. Szarobura gęsta mazia. Wyglądem przypominała mocno rozwodniony gips. Jako, że Makgajwer na poczekaniu nas nie natchnął żadnym rozwiązaniem postanowiliśmy jechać dalej. Wobec innych problemów te ze sprzęgłem uznaliśmy za nie warte uwagi.
__________________
felkowski sikanie z wiatrem to chodzenie na łatwizne |
![]() |
![]() |
![]() |
|
|
![]() |
||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Uwagi do Pamiętnika | dr Madeyski | Pamiętnik | 10 | 10.03.2021 17:45 |