![]() |
|
Kwestie różne, ale podróżne. Jak nic z powyższego o podróżowaniu Ci nie pasuje, pisz tutaj... |
![]() |
|
Narzędzia wątku | Wygląd |
![]() |
#11 |
![]() |
![]() ![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
#12 |
![]() |
![]()
1.jpg
Gdy zaczyna sie zblizać wieczór, postanawiamy znaleźć miejsce na nocleg. Stromy zjazd do podupadającej kamiennej chałupki i stare miejsce na ognisko wydają się w sam raz. Skręcamy z głównego szlaku i zatrzymujemy się obok miejsca na ognisko. Szybki rekon wykazuje, ze jesteśmy przy zagrodzie dla owiec, oraz miejscu, gdzie śpią ich strażnicy. Miejsce idelane, o ile miejscowi podzielą nasz optymizm. Zanim zaczniemy się na dobre rozkładać, stwierdzamy, że trzeba się przywitac i zapytać. Radek rzuca propozycję, abyśmy utworzyli koszyk z darami. Słuszna uwaga - jesteśmy w miejsu, gdzie euro lub jakąkoliek inną walutą możemy sobie ewentualnie podetrzeć tyłki. W koszyku ląduje ryż, makaron, słodycze, kawa, parę piw i stakan bimbru. - Ty nie idziesz. - rzucam widząc szykującą się z aparatem Ewelinę. - ?!? - Jeżeli to muzułmanie, to będziemy mieli wtedy problem. Lufa przygotowanego aparatu opada, a w oczach Eweliny widzę niemą, zgodę połaczoną z wkurwem. Nie jesteśmy u siebie. Tutaj reguły zostały dawno ustalone, a nam pozostaje jedynie się do nich przystosować. Gdy dochodzimy do biednej chatki, okazuje się, ze otacza ją całkiem solidne ogrodzenie z drutu kolczastego z bramą, do której dojście jest jedynie drogą, która jest jak na dłoni dla siedzących w chatce, ale powoduje jednoczesnie, że ie da się zajżeć czy ktokolwiek siedzi w środku. - Pokazuj wyżej ten koszyk.- mówię do Radka, czując się jakby ktoś poozył mi na plecach mokrą szmatę. - Mam go kurwa nad głową nosić? - pyta. Wtedy widzę, że nie tylko ja mam cykora. Po dotarciu do "bramy" w ogrodzeniu stwierdzamy bez słów, że wchodzenie dalej bez pozwolenia lokalesów jest nieroztropne. Po chwili ze środka wychodzi sękaty i siwy facet o wieku pomiędzy 50 a 100 lat i zaprasza skąpym ruchem do wejścia. To nie górale z krupówek, którzy machają ręcami w twoim kierunku jak wiatraki. Gdy dochodzimy do chatki najstarszy z Górali przedstawia się jako Ludo. Oprócz niego są tam jeszcze trzej mężczyźni, przy czym najmłodszy, przygotowujący posiłek, zedcecydowanie odstaje wiekiem i wyglądem od reszty. Na angielski i niemiecki Ludo reaguje usmiechem niezrozumienia. Na rosyjski nerwowym byłyskiem w oczach. Zatem pozostaje nam polski i litr ogólnoświatowego translatora w postaci bimbru. Po pierwszym kieliszku, polewanym przez Połamanego, który pijemy wszyscy z jednego szkła, w myśl "ja do ciebie, ty do mnie" Ludo zaprasza do stołu i wystawia sześć kryształowych kieliszków. Każdy z innej parafi. Rozmowa zaczyna się kleić i dowiadujemy się, że mają tu 2500 owiec a nie 200 jak przypuszczaliśmy, a ogrodzenie z drutu kolczastego jest przeciw wilkom. Radek zauważa na stole atomowy celownik optyczny. - Mogę? - pyta Luda i dwukrotnie upewnia się, gdy ten wyraża zgodę. - Kurwa. Mają nas tu na tacy. Wiedzieli że jesteśmy zanim się na dobre zatrzymaliśmy. - Stwierdza. Patrząc na łąkę, na której stoimy. - To katolicy. - rzucam uśmiechając się do Luda. - Więc dziewczyny nie muszą biegać w strojach narciarskich. - ![]() - Ludo ma krzyżyk na szyi - widziałem przy "niedźwiedziu" po wejściu do izby. - A na celowniku są wyryte imiona jego i tych dwóch pozostałych starszych - dodaje półgębkiem Radek podając mi przedmiot. Patrzę przelotnie na wyryte ostrym przedmiotem imiona i wybitą datę produkcji - 1986 rok. Wolę nie myśleć na co patrzył ten celownik, gdy był przykręcony do karabinu, podczas ostatniej wojny. Gdy po kurtuazyjnej wymianie stakanów z bimbrem pokazujemy, że zamierzamy nocować w miejscu, w którym reszta ekipy coraz śmielej rozkłada obóz, i pytamy o zgodę na to, Ludo gwiżdże na lezącego pod ogrodzeniem psa. Kupa poskręcanych kłaków wielkości małego smochodu podchodzi do niego posłusznie, po czym dotyka nosem mnie i Radka. Ludo mówi, ze futrzak dziś śpi z nami i że będzie bezpiecznie. Dziękujemy i przystępujemy do odwrotu. - Kurwa, widziałeś co oni mieli do jedzenia ![]() - Miałeś dobry pomysł z tym koszykiem - kwituję, przypominając sobie z jakim namaszczeniem gospodarze patrzyli na makaron i ryż. Przed zapadnięciem nocy postanawiamy upolować jakieś drzewo na ognisko. Niestety, piłą, którą zabraliśmy ze sobą możemy jedynie przystrzyc rachityczną trawę. Oparci o siebie plecami obracamy się o 360 stopni nie zauważając rośliny wyższej niż nasze kostki. I tak po horyzont. 2.jpg Gdy w nocy idziemy z Anią na spacer i siadamy nieopodal obozowiska, aby podziwiać je w blasku księżyca, podchodzi do nas Kupa Futra. Zimny i mokry nos wielkości dłoni puka mnie w ramię i wskazuje kierunek obozowiska. Tej nocy śpimy spokojnie pilnowani przez Futrzaka, którego Michał wyglądając z namiotu nazwał Pierdolonym Yeti. Kolejnego dnia, po nielicznych starciach z żywą naturą docieramy do Albanii. 3.jpg Podczas noclegu nad jeziorem Szkoderskim spotykamy Puchatych. Następnego ranka my ruszamy na południe, a oni na północ do BiH. Cel podróży - Kepi i Rodhonit. Dzika plaża. Kurde w wydaniu telewizyjnym dzika plaża to rajskie miejsce, w którym się leży i pachnie i pięknie wygląda. Rzeczywistość jest jednak zdecydowanie inna, zwłaszcza po stronie przyboju powodowanego przez prądy morskie. 4.jpg Brud i syf jaki tam zastaliśmy spowodował, że zakazaliśmy dzieciakom wychodzić z aut. Morze śmieci spomiędzy którego piasek wychyłał tylko jako nieśmiałe wspomnienie. Gdyby nie to, że zakopaliśmy się w bagnie oddzielającym "plażę" od wydm, nie zostalibyśmy tam nawet minuty dłużej. Na szczęście kawałek dalej, po drugiej stronie wybrzeża Ania lokalizuje plażę, która nie jest do końca dzika, ale można na niej spokojnie zanocować. Gdy docieramy na miejsce albańczycy, którzy robią tam zdjęcia ślubne, ostrzegają nas, że jest tu niebezpiecznie. - To miejsce mafii - mówią, pokazując na stojący nieopodal stary foodtrack. Naszą konsternacje i zwątpienie rozwiewa najmłodszy z uczestników wyprawy. Stasiek wesoło zaczyna biegać pomiędzy autami, ubrany jedynie w koszulkę i... ... budowlany kask. ?!? - No co, mówiliście, że tu niebezpiecznie - Odpowiada na nieme pytanie Michał rozpierdalając konstrukcję. Poradzimy sobie. Stwierdzamy i zaczynamy rozładunek. Po rozstawieniu obozu pod klifem, nad samym brzegoem morza idziemy do foodtrucka. Dwudziestoletni włoch wita nas chodno i rzuca dwóm albańskim rybakom (starszym od niego o conajmniej 10 lat) aby wracali do pracy. Częstujemy bimbrem i pytamy, czy nasze obozowisko im nie przeszkadza. - A czy nasze piwo wam smakuje? - odpowiada pytaniem na pytanie włoch. Pierwsze dwa kosztują po dwa euro. Kolejne po 1,5. Po powrocie rybaków i szerszym poczestunku z naszej strony schodzimy do euro za sztukę. (w kolejnych dniach jest jeszcze taniej) Gdy dowiadujemy się, że głównym zmartwieniem włocha i jego albańskich pomocników jest fakt, że nikt tu nie przyjeżdża, Radek przedstawia mnie jako dziennikarza ( ![]() Nosz kurwa. - Teraz mu powiedz, że to ładnie opiszesz - mówi do mnie i polewa bimbru, bo wie, że mój włoski zasadniczo nie istnieje. Na szczęście na zjeździe do plaży pojawia się niemiecki Defender i udaje się mi przekonać przybyszów, aby znocowali obok nas. - Widzisz! On już działa. - krzyczy Radek do Włocha. ignorując mojego faka w spojżeniu. Po kolejnych piwach i kieliszkach postanawiamy zrobić ognisko. Jako, że jedynym autem nie unieruchomionym przez obozowisko jest Jeep, wskakujemy w niego w czterech (razem z naszym niemcem) i pedzimy do złamanego drzewa, które widzieliśmy pare kilometrów wczesniej. Piła łańcuchowa działa cuda i już po chwili ładujemy się spowrotem do auta. Gdy Michał rusza słyszymy wielkie pierdolniecie i Jeep stoi. - a co to się kurwa odjebało ![]() 5.jpg Oderwana półoś powoduje demolkę w okolicach koła i jedyny sposób na dotarcie do miejsca noclegu widać na zdjęciu powyżej. Rajska plaża staje się naszym więzieniem do czasu naprawy Jeepa. O tym jak przeżyć w raju i jak się z niego wydostać w kolejnej częsci. Kolejny dzień mija ...
__________________
www.kolejnydzienmija.pl 2014: Żatki Bolek na promie kosmicznym 2015: Veni Vidi Wypici 2016: Muflon na latającym gobelinie 2017: Garbaty Jednorożec 2018: Czarny Jaszczomp 2019: Rodzina 50ccm plus 2020: Żółwik Tuptuś 2021: Chiński Syndrom 2022: Nie lubię zapierdalać 2023: Statek bezpieczny jest w porcie, ale nie od tego są statki 2024: Uwaga bo ja fruwam 2025: Ekwipunek Załogi Gogurka 2025: Cztery i pół Afryki |
![]() |
![]() |
![]() |
#13 |
![]() Zarejestrowany: Aug 2010
Miasto: Łódź
Posty: 2,018
Motocykl: TA,RD04
![]() Online: 2 miesiące 2 tygodni 5 dni 2 godz 37 min 42 s
|
![]()
Michał BRAWO
A może należy przenieść tę opowieść do podróży ""GDZIEŚ"" ciał |
![]() |
![]() |
![]() |
#14 | |
![]() |
![]() Cytat:
https://allegro.pl/oferta/poduszka-p...ta-15846989317
__________________
kto smaruje ten jedzie |
|
![]() |
![]() |
![]() |
#15 |
![]() |
![]()
Stopa, kurde, w sumie masz rację, tam będzie bardziej w temacie.
Poproszę modów o transport. Melon, poduchę dobierałem biorą pod uwagę max wykrzyż jaki jestem w stanie uzyskać na tych amortyzatorach i sprężynach, tak, żeby miech go nie ograniczał. Jak znajdę foty, to pokaże jak to pracuje. Tymczasem część trzecia: 1.jpg Ponieważ byliśmy około 10 km od miejsca noclegu, jedynym sposobem było szybkie skonstruowanie "noszy" dla okaleczonego Jeepa i w taki sposób dowleczenie go jak najbliżej obozowiska. (Zostawienie auta w odludnym miejscu na noc nie byłoby dobrym pomysłem). Dzięki pile łańcuchowej i wielokrotnemu oglądaniu wszystkich odcinków bajki :"Sąsiedzi" jako instruktarz udało nam się ulepić coś co umożliwiło przetransportowanie auta. Gdy dotarliśmy na miejsce było już praktycznie ciemno, więc oględziny auta i ustalenie dalszego planu działania zostawiamy na kolejny dzień. Rano okazuje się, że oprócz ukręconej idealnie za miejscem mocowania łożyska półosi mamy także rozwalony element trzymający klocki hamulcowe. Dzięki bliższej znajomości z lokalnymi społecznościami zostajemy zaopatrzeni w świeże ryby, kalmary, a także w punkty kontaktowe gdzie możemy szukać części do Jeepa. 2.jpg Niestety nie jest to zbyt popularna marka w Albanii (ciekawe dlaczego ![]() i szybko okazuje się, że pomocy możemy szukać w jednym miejscu w Tiranie. Po rozebraniu Jeepa i wzięciu na wzór uszkodzonych części Radek i Michał ruszają do Tirany. Garbaty Jednorożec obłożony wszelakiej maści płachtami i kocami robi za jedyną ostoję przed palącym słońcem. Jakiekolwiek próby dalszej walki z upałem kończą się bardzo szybko. Pomimo tego, że starcza nam energii na krótkie spacery, od 10 do 18 staramy się praktycznie nie ruszać z cienia jaki daje skalny klif i nasze koczowisko. Widziałeś czasami w telewizji programy typu "Chujemuje na rajskiej wyspie" albo "Rozpiździani w raju"? Grupa "rozbitków" siedzi na "bezludnej" wyspie, pluskają się w morzu, palą ogniska i pierdolą za uszami jakieś smuty, jak bardzo im żal tych rybek, które musieli zjeść, bo one takie kochane były. KAŻDY z uczestników naszej wyprawy stwierdza szybko, że to wielki pic na wodę i fotomontaż. Ile słodkiej wody jest potrzebne na osobę przy temperaturze powyżej 40 stopni? Aby przeżyć około 4 litrów dziennie. Wypijasz wszystko. Zero na umycie nie mówiąc już o kąpieli. No tak, ale jest przecież obok piękne turkusowe morze. Jest. Ale bez możliwości wypłukania się w słodkiej wodzie po wyjściu z niego, po paru kąpielach zamieniasz się w solnego bałwanka, którego cała skóra swędzi i pali. Lokalesi także średnia chcą się dzielić wodą, gdyż oni także szybko zrozumieli, że jest tutaj ona czasem cenniejsza niż piwo. Całości dopełniają duszne noce, podczas których zatrzymywana przez klif wilgoć oblepia człowieka i powoduje, że ledwo można spać. Po czterech dniach i naprawieniu Jeepa opuszczamy rajski zakątek. 3.jpg Przepiękne miejsce, które żegnamy marząc o zimnej kąpieli. Ponieważ wszędzie na wybrzeżu spodziewamy się podobnej aury i podobnych problemów z dostępem do wody postanawiamy jechać w góry. Kanion rzeki Osumi wydaje się odpowiednim miejscem i wszyscy wyprawowicze z utęsknieniem wyczekują możliwości kąpieli w górskiej rzece. W końcu jest. Pomimo tego, że zamierzmy spać w wyższych partiach gór już pierwszy kontakt wykorzystujemy do kąpieli. 4.jpg Nikt nie narzeka na cementowy kolor wody, który powoduje rozpuszczona w wodzie glinka (z drugiej strony dziewczyny chwalą wodę za właściwości, które powodują, że włosy są aksamitne, a skóra miękka). Zauważamy jednocześnie, że strumień, w którym się radośnie pluszczemy to tylko cień rzeki, która powinna tędy płynąć. (W korycie o szerokości około 50 metrów widać ślady wody do wysokości bagażników dachowych naszych aut. Teraz płynie tu tylko strumień o szerokości 10 - 15 metrów i głębokości metra. Gdy nasycamy się już nieco kąpielom i postanawiamy ruszać dalej naszym oczom ukazuje się ciemna chmura wychylająca się zza gór. Niestety jest ona widoczna głównie w miejscu do którego jedziemy. Od lokalnych ludzi dowiadujemy się, że płoną lasy, ale po drugiej stronie rzeki, więc wojsko puszcza jeszcze auta drogą, którą obraliśmy. Na razie jest tam w miarę bezpiecznie. Gdy dojeżdżamy do pożaru rozmowy w autach i głupie zżarty w CB, ożywione przez niedawną kąpiel milkną. To co widzimy nie da się opisać i przechodzi ludzkie pojęcie. Armagedon, którego wielkości nie da się opisać. 5.jpg Całe góry wypalone do szczętu ciągną się po horyzont. Na skraju drogi spotykamy siedzącego starego mężczyznę. Gdy do niego podjeżdżam widzę, że jego dusza płacze, ale oczy są suche jak strumień, który niedawno mijaliśmy. Gdy wskazuje zrezygnowaną ręka na pogorzelisko chwytam go za nią i mówię po polsku "przykro mi" Patrząc na mnie zachowuje się jakbym był przeźroczysty. W rzeczywistości patrzy na przestrzał na górę za moimi plecami. Górę na której nie pozostało już nic. - Dlaczego oni tego nie gaszą? - Pyta się Kuba, wypowiadając na głos pytanie, które sam sobie niedawno postawiłem. - Nie mają czym - odpowiadam, zdając sobie sprawę z beznadziejności sytuacji i bezsilności jaka otacza nas w tym miejscu. Tego wieczora do sporządzonego w kociołku gulaszu wypijamy po parę głębszych więcej. W nocy słyszę odgłosy syren strażackich i przelatujący niedaleko wojskowy helikopter. Mam nadzieję, że pogoda się zmieni i Albańczycy szybko uporają się z tym żywiołem. Pomaga mi to zasnąć (a parę tygodni później w Polsce dowiaduję się jak bardzo się myliłem) Kolejnego dani ruszamy w trasę bardzo wcześnie. Dzięki temu upał nie będzie aż tak bardzo doskwierał a my damy radę przejechać trasę do naszego najdalszego punktu podróży - Ksamil. cdn ![]()
__________________
www.kolejnydzienmija.pl 2014: Żatki Bolek na promie kosmicznym 2015: Veni Vidi Wypici 2016: Muflon na latającym gobelinie 2017: Garbaty Jednorożec 2018: Czarny Jaszczomp 2019: Rodzina 50ccm plus 2020: Żółwik Tuptuś 2021: Chiński Syndrom 2022: Nie lubię zapierdalać 2023: Statek bezpieczny jest w porcie, ale nie od tego są statki 2024: Uwaga bo ja fruwam 2025: Ekwipunek Załogi Gogurka 2025: Cztery i pół Afryki |
![]() |
![]() |
![]() |
#16 |
![]() |
![]()
Czyta się! Piękne.
__________________
'Przestań naprawiać kiedy zaczynasz psuć' - Ojciec matjasa |
![]() |
![]() |
![]() |
#17 |
![]() Zarejestrowany: Feb 2013
Miasto: Lubelskie
Posty: 584
Motocykl: CRF1000
![]() Online: 1 miesiąc 2 tygodni 5 dni 12 godz 39 min 22 s
|
![]()
Zacnie napisane
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
#18 |
![]() Zarejestrowany: Apr 2025
Miasto: Przystanek Oliwa
Posty: 316
Motocykl: Wrublin
![]() Online: 4 dni 6 godz 12 min 24 s
|
![]()
Elegancko.
Od razu widać, że czarne to czarne a białe, to białe. Dla mnie te domowe prace się podobają się i asysta młodego pokolenia w tychże.
__________________
Jam nie Babinicz... |
![]() |
![]() |
![]() |
#19 |
![]() |
![]()
To do poniedziałkowej kawki:
1.jpg 2.jpg Ten dzień to sporo kilometrów do pokonania, dodatkowo okraszonych offroadem w prawdziwych albańskich górach. Już po parunastu kilometrach kolumna załącza napędy i reduktory i powoli, każdy we własnym rytmie co chwila pnie się w górę lub zjeżdża w dół. Widoki są tak piękne, że pomimo kurzu i upału otwieramy szeroko szyby i co chwila przystajemy aby podziwiać to co oferuje nam droga. 3.jpg Niestety część postojów łączy się także z inną kwestią - auta i ludzie zaczynają się gotować. Mozolna jazda gdy termometry po nasłonecznionej stronie gór pokazują 52 stopnie powoduje, że w Garbatym Jednorożcu zaczyna być słychać synchronizatory, a wskazówka temperatury silnika podchodzi pod czerwone pole. Zapasy wody, które uzupełniliśmy zaczynają się szybko kurczyć, a my opatuleni jak Beduini szukamy miejsca na dłuższy popas. Wtem, pośrodku niczego znajdujemy "camping" 4.jpg Jest to fantastyczne miejsce, gdzie gospodarze serwują własne wypieki, własne napoje oraz owoce (jakby ktoś tam trafił polecamy racuchy z miodem), gdzie nocleg jest darmowy, a płaci się tylko za ewentualne jedzenie i pice. W pewnym momencie z grupy rozmawiającej z gospodarzami znika Radek. Chwile później odnajduję go za jednym z aut. Gdy pytam czy wszystko oki, patrzy niewidzącymi oczami na góry widoczne za drogą. Nie odpowiada, więc stwierdzam, że osiągnął swój stan nirwany i nie należy mu przeszkadzać. Poważnie rozważamy zostanie w tym cudownym miejscu na nocleg, jest jednak za wcześnie. Ania pokazuje na mapie ile jeszcze drogi przed nami. Jeżeli nie ruszymy zaraz po poczęstunku nie zdążymy. Dodatkowo w Pajero zaczyna szwankować ładowanie. (niestety kolejnym etapem będzie jazda na przekładanych akumulatorach) Zostawiamy krótki wpis w "księdze gości" 5.jpg I ruszamy w dalsza drogę. 6.jpg Do Ksamil docieramy późnym wieczorem. Gdy dziewczyny oceniają kolejne miejsca na nocleg (wszędzie jest pełno ludzi) Wyskakuje do nas barman z pobliskiego baru. Proponuje zimne piwo dla całej ekipy. Po całym dniu jazdy ![]() Nie no - zostajemy. Humory zaczynają znów dopisywać. Zmęczeni jazdą szybko zapadamy w sen. Kolejnego dania oceniamy straty po wczorajszym Offroadzie. W Pajero jest spalony alternator, a w Jeepie znów szwankuje półoś. 7.jpg Niestety bez specjalistycznych narzędzi nie jesteśmy w stanie samodzielnie naprawić aut. Znajdujemy zatem warsztat i przy pomocy lokalesów oraz Michałowym umiejętnościom spawania naprawiamy zarówno półoś, z której zsunął się pierścień zabezpieczający łożysko, jak i alternator do Pajero. Przy okazji otrzymuję propozycję odsprzedaży Garbatego. 4,5 tyś euro powoduje, że Radek przekonuje mnie abym wrócił do domu samolotem, ale nie daję się złamać. Za bardzo lubię to auto. Dzięki temu, ze jesteśmy w miejscowości wypoczynkowej naprawy przebiegają spokojniej. Mamy dostęp do wody pitnej, a dziewczyny wraz z dzieciakami korzystają z uroków plaży z leżakami i baru nieopodal. Po naprawie aut zaczynamy powolny odwrót w kierunku Polski. Kolejnym punktem na naszej mapie jest plaża Gjipe. Tam mamy się spotkać z jadącymi z północy Krzysiem, Alą i Klaudią. Do zjazdu na Gjipe docieramy w nocy. Krzysiek zrobił rekon i mówi, że damy radę, tylko powoli i spokojnie. Z moim lękiem przestrzeni była to dłuuga przeprawa. 8.jpg Przepiękny, nocny widok w blasku księżyca zakłócał jedynie mój paniczny strach przed obejrzeniem wszystkiego dookoła. 9.jpg Gdy po paru dniach wracamy na górę zauważamy tabliczkę "OFFROAD ONLY" - kto widział drogi w Albanii, po których jeżdżą stare mercedesy beczki, ten wie co taki napis musi oznaczać w albańskim wykonaniu. Na dole witamy się dokładnie z ostatnim autem, które dołączyło do ekipy. Stakan bimbru rozwesela powitania i koi nadszarpnięte nerwy. Kolejnego dnia okazuje się, że w miejscu, które wybraliśmy na nocleg dość szybko pojawia się słońce i robi się nie do wytrzymania. 10.jpg Postanawiamy zatem przesunąć obozowisko jak najgłębiej do kanionu. Udaje nam się znaleźć miejsce w którym dopiero około południa pojawia się słońce. 11.jpg Postanawiamy zostać tu na parę dni, tym bardziej, że lokalsi udostępniają nam słodką (ale gorącą ![]() Pomiędzy kąpielami w lazurowej wodzie, nurkowaniem w jaskiniach i skakaniem ze skał, okazuje się, że na plaży jest sporo innych Polaków. Gdy wieczorem siadamy z nowopoznanymi znajomymi, którzy przyjechali Pajero3, pytają się gdzie tak ukurzyliśmy auta. Ania bierze swój magiczny segregator, w którym mamy wszystkie marszruty i następuje pierwsze zdziwienie gdy pyta o mapę, bo nie mamy namiarów GPS na drogi którymi jechaliśmy. Mapę coprawda mają, ale w miejscu gdzie na sztabówce, którą wyjmuje Ania jest przerywana linia, tam jest tylko bladozielone oznaczenie gór. Ania wyjmuje ołówek i zaczyna rysować drogę. - O Kurwa. - komentuje kierownik ichniej wycieczki. Nawet parę głębszych nie powoduje, że decydują się na pojechać narysowaną przez Anię trasą. Tuż przed wzejściem nad wąwóz księżyca, gdy impreza wydaje się chylić ku końcowi, staje się coś, co pozostałych przy stole wyrywa z butów. Z głębi oświetlonego księżycem wąwozu słyszymy przepiękny, głęboki śpiew. Śpiew po polsku. Dwa mocne i piękne kobiece głosy powodują, że wąwóz wypełnia się muzyką, która powoduje ciarki. W połączeniu z oświetleniem i niesamowitością miejsca, czuję się nierealnie. Teraz wiem, co musieli czuć ludzie, którym dane było słuchanie koncertu Pink Floyd w Pompejach. Gdy po cichu zakradamy się do śpiewających, musimy wyglądać jak armia zjaw, które swym przybyciem boja się spłoszyć śpiewające ptaki. Siadamy po cichu na ziemi a nowopoznany Michał, objaśnia nam o czym śpiewają dziewczyny. Nieśmiałe oklaski zachęcają je do dalszego śpiewu, w którym (z różnym skutkiem) zaczynamy także uczestniczyć my. Był to najbardziej niezwykły. przepiękny i zjawiskowy koncert na jakim byłem. Dla takich chwil się żyje. Kolejne dni to początek całkowitego odwrotu do Polski. W krótkiej, acz offroadowej drodze z Gjipe Beach do parkingu na górze klifu towarzyszą nam nasi nocni pieśniarze. Gdy pakujemy auta jeden z podróżnych podchodzi do karawany i pyta: [Alien] - co on robi? [Radek] - rzyga... Kolejny dzień mija... Ale było warto. Zarówno droga, jak i widoki były naprawdę zjawiskowe.
__________________
www.kolejnydzienmija.pl 2014: Żatki Bolek na promie kosmicznym 2015: Veni Vidi Wypici 2016: Muflon na latającym gobelinie 2017: Garbaty Jednorożec 2018: Czarny Jaszczomp 2019: Rodzina 50ccm plus 2020: Żółwik Tuptuś 2021: Chiński Syndrom 2022: Nie lubię zapierdalać 2023: Statek bezpieczny jest w porcie, ale nie od tego są statki 2024: Uwaga bo ja fruwam 2025: Ekwipunek Załogi Gogurka 2025: Cztery i pół Afryki |
![]() |
![]() |
![]() |
#20 |
![]() Zarejestrowany: Nov 2008
Miasto: Okuninka latom, a Biala Podlaska zimom.
Posty: 574
Motocykl: R1100GS
Przebieg: :dupa:
![]() Online: 2 miesiące 4 tygodni 15 godz 50 min 2 s
|
![]()
[QUOTE=CzarnyEZG;883653]To do poniedziałkowej kawki:
Dzięki bardzo! ![]()
__________________
https://www.youtube.com/watch?v=-8uedG1fs2Q |
![]() |
![]() |