|
![]() |
#1 |
![]() |
![]()
Mógłbym tam co weekend jeździć :-), tylko czasu brak.
Dobra jedźmy dalej. Na czym to kończyłem, aha Ropuch jedziemy :-) Z jeziora Lac le Grand'Maison zjeżdżamy do drugiego, Lac du Verney - jest tam muzeum hydroelektrowni, zarządzane przez francuską energetykę. Oczywiście, że nie mamy czasu na zwiedzanie, nawet nie myśleliśmy o tym. Dzisiaj liczyły się kilometry tylko, bo trzeba być w miarę wcześniej na kempingu. Spakować się i wyjechać na górę na nocleg. Po szczycie zapory przebiega droga, po jej zboczu również. Pięknie się tu Tour de France prezentował. 20230708_130648.jpg 20230708_130705.jpg Po krótkiej pogawędce z kolarzem zaatakowaliśmy wjazd do L'Alp d'Huez. Nie był to klasyczny najbardziej znany podjazd z 21 zakrętami, gdzie każdy zakręt ma tabliczkę ze zwycięzcą etapu. Pojechaliśmy przez przełęcz Pas de la Confesison 1542 m.n.p.m. IMG_4587.jpg 20230708_132410.jpg Uważam, że ten wjazd do L'Alp d'Huez jest bardziej wymowny. W pewnym momencie jedzie się po prostu półką skalną nad doliną położoną około 700 m niżej. Widoki przepiękne, droga wąska cały czas na krawędzi. 20230708_131652.jpg Tu te słynne zakręty do L'Alp d'Huez 20230708_133312.jpg IMG_4590.jpg Do centrum nie wjeżdżamy, tylko zjeżdżamy tymi słynnymi zakrętami troszkę niżej. Plan zakłada dojazd na przełęcz Sarenne, gdzie najbliżej właśnie jest przez centrum tego znanego kurortu ale nie byłbym sobą gdybym nie pojechał na około. Po kilku zakrętach odbijamy w lewo i wjeżdżamy na półkę skalną. Droga ma ograniczenia co do wysokości i długości pojazdów. Jest jakby kopią drogi, która idzie z Grenoble do Briancon ale leży ona kilkaset metrów wyżej. Jechałem nią w 2012 roku tylko w drugą stronę, to pomyślałem, że zabiorę Ropucha. Warto było. 20230708_134850.jpg 20230708_134824.jpg IMG_4591.jpg Tu też miałem plan sprawdzenia, czy moje jeżdżenie palcem po mapie się sprawdzi w realu. Znalazłem sobie kiedyś szutrowy odcinek, który przecina się na przełęczy Col de Cluy i jedzie bezpośrednio na przełęcz Sarenne. W zimie to typowa nartostrada. W lecie okazała się piękną szutrową autostradą. Plan wypalił, następna przełęcz zaliczona :-) Col de Culy 1801 20230708_140653.jpg 20230708_140610.jpg IMG_4599.jpg Następną przełęczą miała być Sarenne 1999 m.n.p.m. To miało być miejsce, które poniekąd było powodem mojego negowania kawy lub czegoś do zjedzenia, jakie Ropuch proponował. Myślałem sobie, że staniemy na przełęczy, wstąpimy do schroniska do Hilde, napijemy się coś, zjemy, popatrzymy na widoczki. A tu na górze okazuje się du..a. Schroniska nie ma. Zostały tylko schody betonowe. Pusto. 20230708_142000.jpg Dziś już wiem, że 27 grudnia 2016 schronisko się spaliło. Zajęło się prawdopodobnie od jakiegoś wiadra z żarem, które wywrócił wiatr. Straż pożarna nie dojechała, bo utknęła na oblodzonej drodze i zderzyła się z policją. Szkoda - nie było to co prawda typowe refuge ale jak to właścicielka Hilde nazwała, takie pół refuge, pół hotel. W 2012 roku za noc z trzy daniową kolacją z winem i śniadaniem zapłaciłem 105 euro - to był mój nocleg wszechczasów na tamte lata :-). Ale warto było, piękny poranek, jedzenie w 100% od nich z plantacji. Dzisiaj zostały tylko wspomnienia. Podobno zbierają pieniądze na odbudowanie ale wątpię czy odbudują bo podobno powstało nielegalnie :-) Kiedyś wyglądało tak refuge.jpg I takie widoczki rano miałem DSC_0366.jpg DSC_0367.jpg No dobra ostatni plan na trasie to PLATEAU D'EMPARIS. To ogromny płaskowyż położony na około 2200 m.n.p.m. Wjazd na niego zaczyna się od wioseczki Basse. Docieramy do niej oczywiście wcześniej zjeżdżając z Sarenne. Wioseczka piękna kamienna, domy kryte łupkiem. IMG_4607.jpg IMG_4605.jpg IMG_4604.jpg Niestety tutaj popełniłem błąd i poszedłem zapytać pani w informacji, czy coś się zmieniło od mojego ostatniego pobytu tutaj. Chodziło mi o to czy dalej jest możliwy przejazd z Basse do Mizoen, no i pomyliły mi się nazwy. Zapytałem o La Grave, a tam tylko szlaki prowadziły, więc pani odpowiedziała , ze nieeee, tam noooo. Mówię Ropuchowi, że trzeba będzie się wracać z góry, pętli nie zrobimy. Więc postanowiliśmy odpuścić i w iście ekspresowym tempie wdrapać się jeszcze raz na Lautaret, tylko od zachodniej strony i wrócić na kemping. Trochę żałuje, że się pomyliłem bo trasa bardzo ładna, zwłaszcza o 9 rano jak nie ma nikogo. Tu kilka fotek z mojego wyjazdu w 2012 roku na PLATEAU D'EMPARIS DSC_0371.jpg DSC_0382.jpg DSC_0374.jpg DSC_0383.jpg DSC_0375.jpg Dojazd do kempingu już tą samą drogą , przez Briancon, Claviere tylko chyba jeszcze szybciej niż rano. Zwłaszcza podjazd do Claviere od strony francuskiej. Nie wiem dlaczego ale ile razy tam jadę to mi się lampki bezpieczeństwa wyłączają i próbuję lokalnym kolesiom na ścigach pokazać, że się nie dam :-) . Może to droga tak prowokuje, szeroka ale zarazem kręta i oddzielona od przepaści betonowymi barierkami nie metalowymi, które tak nie paraliżują. Dzisiejsza trasa to coś jak na mapce. mapa 3.JPG Została jeszcze teleportacja pod schronisko Scarfiotti gdzie musimy rozbić namioty. To właśnie miejsce noclegu, ostatnie miejsce skąd można wcześnie rano zaatakować Sommeiller - miejsce spotkań frak'ów z całej Europy, a może i nie tylko. Po południu spotykamy się z Zylkiem na kempingu. Zylek opowiada o wszystkich swoich podjazdach na Jafferau, o tunelu, śniegu, Vespach co to im świecił w tunelu itp. Walimy po piwku, pizzy niestety nie zjedliśmy, bo dopiero od 18 godziny, a my musimy się spakować , jakiś prysznic i wio na górę. |
![]() |
![]() |
![]() |
#2 |
![]() |
![]()
Zostawiamy kemping i jedziemy do Bardonecchi. Tam już klasyka, wpijamy w kierunku Rochmolles i gonimy na miejsce. O tej porze budka z opłatami już zamknięta. W tym roku to nowość , 8 euro za wjazd. Nie jest to dużo uważam, może z tej kasy ktoś próbuje utrzymać drogę? Może, bo z roku na rok coraz gorsza :-).
Po trzynastu kilometrach i kilogramie piachu w gębie jesteśmy na miejscu !!!! VOILA - znowu tu jestem:-)))) 20230708_201141.jpg Problem tylko jest jeden - zawsze byłem tam jako jeden z pierwszych. Dwa lata temu z Zylkiem w piątek rano, to chyba pierwsze namioty stawialiśmy. Dzisiaj znalezienie miejsca na parkingu graniczyło z cudem, a jeszcze większym cudem było znalezienie miejsca bez placka krowiego :-) . Ale od czego mamy Ropuszka - rzucił okiem tu to tam i zarządził rozbijanie obozu. Ty tu, ty tu, a ja tam :-) No i gra. Piwko jakieś jedzonko , znowu piwko i spacerek dookoła. Ale co tu pisać - tu trzeba być !!!! setki motocykli, setki namiotów, setki ludzi . Jedni wyglądają jakby stąd nigdy nie wyjeżdżali od 1966 roku inni ledwo stoją na nogach. Motocykle przerobione , normalne , adv, szosowe, skutery, Harleye - wszystko co się wymarzy. No i góry, góry i góry. W tym roku pierwszy raz jestem kiedy nie wieje wiatr. Powoduje to, że dym z ognisk zostaje w dolinie i tworzy pewnego rodzaju mgiełkę. A ognisko ? Jak chcesz zapalić to przywieź sobie z dołu jakiś gałęzie , tu już nawet krzaki nie rosną :-) Zresztą co tu pisać - oglądajcie :-) 20230708_201238.jpg 20230708_201507.jpg 20230708_201152.jpg IMG_4640.JPEG IMG_4639.JPEG 20230708_204558.jpg IMG_4634.JPEG 20230708_204607.jpg IMG_4632.jpg |
![]() |
![]() |
![]() |
#5 |
![]() |
![]()
Nadeszła druga niedziela lipca, a to oznacza, że to finał Stella Alpina. Pozostaje nam wyjechać na Colle del Sommeiller i rozpocząć powrót do domu. Poranek, jak i noc okazują się ciepłe jak na tą wysokość. Dla mnie to najcieplejsza noc w tym miejscu, pośród moich pobytów tu. Na pierwszy wyjazd kupiłem nawet dobry śpiwór, przydał się on rewelacyjnie wtedy ale dzisiaj nie było tak zimno. Nie było nawet przymrozka, jak dwa lata temu, kiedy po przebudzeniu nasze namioty były pokryte szronem, a torby motocyklowe można było łamać – tak były pokryte lodem. Może ta noc była cieplejsza, bo nie było wiatru. A może przez brak wiatru, dolina była spowita dymem i to powodowało, że było trochę cieplej? Podobno takie zabiegi z zadymianiem stosuje się w winnicach na wiosnę, kiedy to pogoda straszy przymrozkami i pali się wtedy bele ze słomą. Kto wie. Ja bynajmniej nie narzekałem na zimno w tym roku.
Ropuch wyglądał na niewyspanego :-) 20230709_063405.jpg Wieczorem ustaliliśmy kolegialnie, że wstajemy wcześnie rano i bez śniadania, porannej toalety, siadamy na nasze maszyny i wyjeżdżamy na 3000 m.n.p.m. Później, pakowanie, śniadanie i w drogę do domu. Zylek miał luźniej, ponieważ on miał tylko do zjechania później na dół do kempingu, spakować motocykl i wrócić na popołudnie do domu. Mi z Ropuchem zostało 1600 km do domu. Rano baza wyglądała jak o zachodzie słońca, w rzeczywistości to 6 rano. Ropuch w pełnej gotowości. Zylek spał i nie bardzo chciał wstawać. 20230709_063427.jpg 20230709_063547.jpg A z góry wyglądał tak 20230709_064432.jpg Tak więc po szybkiej pobudce ruszyliśmy w kierunku przełęczy. 20230709_065407.jpg IMG_4643.JPEG Od miejsca bazy namiotowej, czyli małego płaskowyżu przy schronisku Scarfiotti droga na przełęcz ma kilkanaście km. Można powiedzieć, że dzieli się ona na kilka etapów. Pierwsza część to 16 ciasnych nawrotów z pięknymi widokami na dolinkę i wodospady Rochemolles. Później dość powoli pnący się krótki odcinek z lekkimi łukami, żeby znowu przejść w trawers i dosłownie po kilku nawrotach wylądować na Pian dei Frati. To można powiedzieć taki przedsionek do ostatniego podjazdu – wydaje się, że chyba najtrudniejszego. Na tym odcinku najczęściej dochodziło do finału, który spowodowany był dużą ilości zalegającego śniegu. Od kilku lat organizator załatwia przekop i można bez większych przeszkód wdrapać się na górę. W tym roku śniegu były już tylko śladowe ilości. Tu zdjęcia z mojej pierwszej wizyty w tym miejscu w 2012 roku. Na dole polna gdzie teraz jest obóz. DSC00942.jpg Tu jak zaczynają się serpentyny i powyżej schroniska wodospad. DSC00944.jpg Tu lekkie wytchnienie od serpentyn ale cały czas pod górę DSC00946.jpg To właśnie Pian dei Frati i Ropuch w powrotnej drodze. 20230709_075640.jpg A tyle śniegu było dwa lata temu snieg.jpg Od Pian dei Frati podjazd to już typowe trawersowanie, coś koło 14 nawrotów ale bardzo wąskich, z dużymi luźnymi kamieniami. Trzeba się przełamać i cały czas na gazie. Odpuścisz to leżysz 😊. Może to kwestia terminu i jeszcze za wcześnie było, ponieważ kiedy byłem tu dwa razy w terminach sierpniowych, miałem wrażenie, że droga trochę była posprzątana z tych głazów, a może tylko to złudzenie. 20230709_065412.jpg Sam środek Pian dei Frati i strumień płynący przez niego 20230709_065926.jpg A tu Ropuch szczęśliwy jakby dwójkę strzelił :-) 20230709_070003.jpg Tu chyba dwójkę wrzucił, bo przemknął jak szalony 20230709_070120.jpg 20230709_070850.jpg A tu Pian dei Frati widziany z góry 20230709_070906.jpg |
![]() |
![]() |
![]() |
#6 |
![]() |
![]()
W każdym bądź razie my z Ropuchem pomalutku swoim tempem na ciężkich osiłkach pchaliśmy się do góry, kiedy to właśnie na najtrudniejszym odcinku dopadł nas Zylek. Pospał chłopina dłużej i tak nas dopadł, biorąc pod uwagę nawet fakt, że Ropuch korzystał z naturalnej toalety w okolicznościach przyrody. Taki swoisty naturalny ToiToi odwiedził na wysokości 2800 m tylko ścianek z plastiku nie było, co najwyżej jedna ze skały 😊.
Po nie całej godzince byliśmy na przełęczy. O 7 rano ziemia była jeszcze zamarznięta więc można w miarę było się przemieszczać bez błotka. Na przełęczy nocowały dwie terenówki z namiotami na dachu – piękna miejscówka na nocleg. Do tego dosłownie kilka motocykli i to jest największa zaleta wyjazdu o 6 rano . Później już ruch jak na Giewont. Pamiętam z przed dwóch lat, że trzeba było czekać na nawrotach, aż zjedzie kilka motocykli. Teraz tego uniknęliśmy. Śniegu na górze też mniej w tym roku . Nowością jest nowa budowla , przypomina ono schronisko ze zdjęć z przeszłości. Jeszcze zamknięte ale zastanawiam się co to będzie. Robimy szybką rundę wokół jeziorka, które w połowie jest wypełnione śniegiem , lodem, kto wie czym. Kilka fotek dla potomnych i zjeżdżamy do obozu. Zylek na swoim potworze, jak już nas dogonił. IMG_4657.jpg No i oczywiście wreszcie upragnione Coll de Sommeiller 20230709_072027.jpg 20230709_072053.jpg 20230709_072529.jpg Ropuch i powyżej Pic de Sommeiller 3333 m.n.p.m 20230709_072615.jpg No i dziwna budowla przypominająca stare schronisko, które tu było. 20230709_072934.jpg 20230709_073033.jpg 20230709_073147.jpg 20230709_073218.jpg W to miejsce przyjeżdża się z dołu, to praktycznie sama przełęcz. Tyle motocykli było o 7 rano. 20230709_073617.jpg O 8 byliśmy już przy namiotach. Zjedliśmy śniadanie i idealnie słońce wyszło zza gór w dolinę , więc można suszyć i pakować menele. Dziewiąta 30 siedem wybiła i przyszedł czas wyjazdu. Okazało się, że przy pakowaniu motocykli spotkaliśmy jeszcze dwóch Polaków, jednak nie byliśmy jedynymi na tym wyjeździe wariatami. Chłopaki byli chyba z Białegostoku czy jakoś tak. Ropuch będzie pamiętał, bo wymieniał się uwagami, kto ma dalej. Zjechaliśmy jeszcze razem we trójkę do Bardonecchi,, tam czułe pożegnanie z Zylkiem i rozpoczęliśmy z Ropuchem dalszy etap podróży. Okazuje się, że miał element historyczny i to związany ze zlotem. No i miał on charakter również francuski 😊. Śniadnie na trawie IMG_4658.JPEG IMG_4659.JPEG Dlaczego historyczny? A to dlatego, że zaliczyliśmy dwie przełęcze, które są powiązane ze zlotem. Oczywiście poza Sommeiller. Pierwsza z nich to Col de L’Iseran – to na niej, rok przed pierwszym zlotem Stella Alpina, Mario toczył dyskusje z Jean’em Murit’em, na temat organizacji zlotu. Druga to znane Stelvio – to na tej przełęczy odbyła się pierwsza Stella. Można powiedzieć, że zaliczyliśmy wszystkie historyczne punkty Stelli – trochę przez przypadek. Może Stelvio było trochę planowane, bo Ropuch od samego początku cały czas coś wspominał, że nie zaliczył Stelvio kilka lat temu ( nie pamiętam z jakiego powodu), a mi nie trzeba dwa razy powtarzać- chcesz to jedziemy. Col de L’Iseran dołożyłem do trasy, żeby zaliczyć najwyżej położoną przełęcz asfaltową w Alpach. Znaczy pokazać Ropuchowi, no bo oczywiście: byłem tam 😊 jak to często odpowiadałem Ropuchowi na pytanie , byłeś ? Ale po kolei. Pożegnanie z Zylkiem już było, więc trzeba się było dostać do Francji, Najkrótsza droga z Bardonecchi to oczywiście tunel Freju. No tak , tylko on kosztuje jakieś chore pieniądze i jeszcze jedziesz przez ciemną dziurę, w której niektórym zdjęcia robione są za dodatkową opłatą. I nie są to zdjęcia, które chcemy pamiętać i oglądać często jak na przeleczy Galibier. Druga droga to przez wspomnianą przełęcz Galibier ale tam już byliśmy wczoraj. Pozostaje trzecia droga, przez przełęcz Mont Cenis. Tą drogę właśnie wybieramy. Wcześniej korzystamy z (jak się nam wydaje) darmowej autostrady i z Bardonecchi szybkim tempem przemieszczamy się do Susy. Ostatnie zakupy w Piemoncie, tankowanie i wio w górę. Droga na przełęcz jest kręta ale dość szeroka, można ścigać się z lokalsami ale gwarantuje, że stawanie w szranki ze ścigaczami, które są pół metra krótsze od naszych ADV, jest bez sensu. Po chwili jesteśmy już nad zaporą i podziwiamy jezioro Mont Cenis. Można je objechać nawet szutrami dookoła. Jest też miejscem gdzie można w kilka wysokich szutrowych dróg się udać. My na to nie mamy czasu, plan na dzisiaj był ambitny. 20230709_112644.jpg 20230709_112650.jpg Zaliczamy przełęcz i spadamy w kierunku doliny Arc. Z niej właśnie zaczynamy wspinaczkę na L’Iseran. Kilkanaście , może nawet dwadzieścia parę kilometrów podjazdu w pięknych okolicznościach przyrody daje zapomnieć o temperaturze, później czekało nas piekło. 20230709_113606.jpg IMG_4662.jpg |
![]() |
![]() |
![]() |
#7 |
![]() |
![]() ![]() ![]()
__________________
kto smaruje ten jedzie |
![]() |
![]() |
![]() |
#8 |
![]() |
![]()
Dolina i ośrodek narciarski wokoło
IMG_4664.jpg IMG_4666.JPEG IMG_4667.jpg IMG_4668.JPEG 20230709_121305.jpg 20230709_121802.jpg 20230709_121251.jpg 20230709_121813.jpg Po chwili dojeżdżamy na przełęcz Col de L’Iseran 2770. Jest to najwyższa przełęcz asfaltowa w Alpach. Niektórzy twierdzą, że miano najwyższej przełęczy nosi Col de la Bonette ale to nie prawda. Sama przełęcz Bonette ma 2715, dopiero droga dookoła szczytu Bonette leży ponad 2800 m.n.p.m. i przez to często jest postrzegana za najwyższą przełęcz w Europie. A tu klops to nie prawda 😊. 20230709_123200.jpg 20230709_123345.jpg IMG_4675.jpg Na przełęczy byłem w 2016 roku w zimie na desce. Jeździłem dosłownie po tych samych drogach na desce, co teraz na motocyklu. To fajne uczucie. Jeździłem też na lodowcu Grand Pisaillas – jeździłem bo po siedmiu latach zostały już tylko skały po nim. Grama lodu, masakra jakaś, to samo dzieje się w Szwajcarii, w Austrii, w całych Alpach. Tu kiedyś był lodowiec. 20230709_122433.jpg Zostało trochę śniegu jeszcze na Grande Motte w Tignes ale to już 3656 metrów. 20230709_124735.jpg 20230709_122958.jpg 20230709_123526.jpg 20230709_123555.jpg 20230709_124703.jpg Tu Val d'Isere dzisiaj 20230709_124603.jpg A tu w 2016 roku jak byłem na desce. To samo miejsce robienia zdjęcia, a dwa zupełnie inne środki transportu. disere.jpg 20230709_124711.jpg Nie ma za bardzo czasu na podziwianie widoków, bo jak zwykle czasu mało ale też ludzi bardzo dużo. Jedziemy dalej, droga do Val d’Isere wiedzie pięknym trawersem, jest duża różnica wysokości ale mało zakrętów, więc można powoli turlać się w dół i podziwiać widoki. 20230709_130125.jpg IMG_4676.jpg |
![]() |
![]() |
![]() |
#9 |
![]() |
![]()
Samo Val d’Isere to nic ładnego, dużo apartamentowców i turystów. Dużo lepsze wrażenie na mnie robiło w zimie – jednak śnieżny klimat robił swoje . No i pomimo 1800 m.n.p.m robiło się już gorąco. Dlatego polecieliśmy dalej, niestety jeszcze niżej, a to oznaczało temperaturę powyżej 30. Mijamy po drodze Tignes i jezioro Lac du Chevril, a mi przychodzą na myśl wspomnienia z wyjazdu snowboardowego w to miejsce. Byłem tam tylko raz na desce ale dalej twierdzę, że to jedna z najlepszych zimowych miejscówek w Alpach – całkowicie inna niż austriackie Alpy czy Dolomity. Olbrzymie przestrzenie, ilości tras, wysokości na jakich się jeździ, to gwarantuje fun. O ile ma się pogodę jak ja miałem 😊.
No dobra ale schodzę na ziemię, a raczej na gorące siedzenie. Pozostaje nam do podjechania przedostatnia przełęcz w tym dniu – Petit Saint Bernard. I tu mnie Ropuch ma – drugi raz w tym wyjeździe musiałem mu odpowiedzieć : nie, nie byłem tu 😊. Tak naprawdę to jak Ropuch rzucił hasło Stelvio, to tak popatrzyłem na mapę i stwierdziłem, że to bez sensu jechać z Bardonecchi znowu autostradą na Turyn i Milan, trzeba coś urozmaicić. To wymyśliłem sobie, że mu pokażę L’Isoard, a sam zaliczę Małego Bernarda i doliną Aosty dojedziemy do Milano. Ale zanim Mały Bernard został zdobyty to po drodze zaliczyliśmy uroczę miasteczko La Rosiere, która tworzy niewielki ( raptem 150 km tras) rejon narciarski wraz z włoską częścią przełeczy. La Rosiere to po francusku chyba różyczka – no więc jak nas może witać ta miejscowość. Oczywiście piękne francuskie hostessy rzucają nam pod koła naszych lśniących motocykli tysiące płatków róż, w lśniących zębach trzymają dorodne róże, a swym skąpym strojem mówią – zapraszamy, zostań u nas 😊 . _98cf2c12-1935-4c7f-b8f0-c1e538c1d935.jpg Kurde, chyba 30 stopni na 1600 m.n.p.m. przegrzało mi mózg w tym kasku 😊 , oni tylko i aż tylko położyli różowy asfalt i to wystarczyło żeby zrobić na nas wrażenie jakby stały tu właśnie te hostessy. Asfalt ten jest tylko z jednej strony i to od mało popularnego podjazdu od Le Mousselard. Trzeba przyznać że robi wrażenie. IMG_4685.JPEG 20230709_133413.jpg Po drodze do "Różyczki" 20230709_134306.jpg IMG_4688.jpg 20230709_134320.jpg No dobra dość tych marzeń o hostessach. Szybki posiłek w postaci naleśników na przełęczy Petit Bernard, kilka fotek i zjeżdżamy do doliny Aosty. 20230709_135319.jpg IMG_4690.JPEG IMG_4692.jpg Zaraz za przełęczą daje się zauważyć bardzo szpiczasta „dymiąca” góra. Zauważamy ją razem z Ropuchem i wg. mnie to Mt Blanc. Ropuch był na nim i twierdzi, ze to całkiem inny kształt. No ale my zjeżdżamy do doliny Aosty, a to przecież stamtąd biegnie tulem pod Mt Blanc, więc nic dookoła wyższego nie ma. Po powrocie do domu nie dawało mi to spokoju, sprawdziłem i rzeczywiście z Małego Benarda widać Mt Blanc, inna perspektywa mogła mylić. Jak już pisałem, zjechaliśmy do doliny Aosty i tu zaczęło się piekło. Pojechaliśmy w kierunku Aosty i Milanu, a że było już po południu, kilometrów jeszcze dużo przed nami, to cyk na autostradę i tranzyt w kierunku Mediolanu. Do momentu jazdy w tunelach, a jest ich tam sporo, było znośnie, nawet przyjemnie 25 stopni. No ale kiedyś tunele się musiały skończyć. Zaczęły się upały. 39 stopni Celsjusza, do tego potwornie gorący wiatr z każdej strony – masakra. Nie wiedziałem czy zasuwać wszystkie otwory wentylacyjne, czy zdejmować co miałem. Nawet nie wiedziałem, że spadek temperatury do 37 stopni spowoduje we mnie wrażenie ochłodzenia 😊. No trudno, jak to śpiewa Kazik, „inni mają jeszcze gorzej”. W tej części monotonnej wycieczki nic się nie dzieje, tylko upał, autostrada, wyprzedzające nas po drodze Pendolino, które przelatywało obok nas, tak jakbyśmy w miejscu stali. Dojeżdżamy pod Mediolan i znowu stosujemy metodę pokonania autostradowych bramek „na Ropucha” , czyli „boczkiem , boczkiem, żeby się nie ubrudzić”. Ciekawe czy przyjdzie jakiś bilecik za to od Włochów 😊. Na razie to mi bilecik od ALP przyszedł po wyjedzie na zlot TCP na Kaszubach 😊, to może już wyczerpałem limit kar na ten rok. Na wysokości Mediolanu odbiliśmy w kierunku Mozy i jeziora Como i drogą wzdłuż jeziora pojechaliśmy w kierunku Bormio i ostatniej przełęczy tego dnia – Stelvio. Droga wzdłuż jeziora, pomimo że na mapie wygląda obiecująco, w rzeczywistości to rozczarowanie: tunel, tunel i jeszcze raz tunel. Tylko pomiędzy tunelami dostaję się do źrenicy ułamek widoku jeziora i wzgórz jakie je okalają. Niestety szybko zostają te widoki prześwietlone następnym tunelem i w pamięci nic nie zostaje. Dalej droga do Bormio to praktycznie sznur samochodów, które ciężko wyprzedzić, ponieważ z drugiej strony to samo, a wąsko jest bardzo. Wczesnym wieczorem docieramy do Bormio, krótko szukaliśmy noclegu przez Booking ale zdecydowaliśmy, że gonimy na Stelvio. W bookingu był jakiś pokój w hotelu na samej przełęczy, więc stwierdziliśmy, że to fajna opcja. Tu rozpoczyna się krótki epizod związany poniekąd ze Stella Alpina, jak już wspominałem Ropuch chciał zaliczyć ta przełęcz, ja nie protestowałem, a przy okazji podczas naszego wyjazdu na zlot, zaliczyliśmy miejsce pierwszego spotkania Stella Alpina – Passo Stelvio 2757 m.n.p.m. Decyzja o wyjeździe na górę po godzinie 19 była strzałem w 10. Byłem na Stelvio kilka razy i zawsze zostawał mi w pamięci widok takich „Krupówek” albo Sukiennic. Mnóstwo ludzi, samochody, które wyglądały jak kramy – dużo obrazków, które kazały o tym miejscu mówić „przereklamowane”. Nie , nie jest ono przereklamowane, tak samo zresztą jak Grossglockner. One po prostu są łatwo dostępne i ludzi jest dużo. Ale nie o 20.00, bo o tej godzinie wyjechaliśmy na górę. Pusto, dosłownie pusto. Podjazd od Bormio, może ze trzy samochody , dwa motocykle. Na przełęczy cisza, tylko wiaterek. No i może Subaru Impreza WRX STI mocno po tuningu, w którym paliły się hamulce kiedy totarł na górę – ale w środku za pasażera siedziała atrakcyjna dziewczyna to nie ma się co dziwić, że się paliło. W drodze na Stelvio od Bormio IMG_4693.jpg 20230709_194405.jpg 20230709_194811.jpg 20230709_194823.jpg A tu już klasyka. Naklejki zdzierają, bo już nie było by sensu tej tablicy. IMG_4695.jpg 20230709_195811.jpg No i na dół - pusto jak nigdy. 20230709_200656.jpg 20230709_200711.jpg Okazuje się, że w hotelu który na bookingu miał wolne miejsca, w recepcji powiedziano, że OCUPATO , nic nie ma. Nie lubię takich akcji i nie chciałem klikać przez Booking pokoju – znaleźliśmy mały hotel na dole w miejscowości Sulda. Tym sposobem zjechaliśmy pustą drogą ze Stelvio w kierunku Merano. Przed 21 byliśmy w Suldzie. Szybkie piwko na start, prysznic po 600 km w siodle i jedzenie. No właśnie, o tej porze ledwo co znajdujemy ostatnią czynną kuchnie - wskakuje włoska pizza i piwko. W hotelu jeszcze wybłagaliśmy ostatnie piwko i lulu do łóżeczka. Dzień był długi, rano jeszcze Coll de Sommeiller, po drodze Col de L’Iseran , a na koniec jeszcze Stelvio. Tylko te trzy przełęcze to 4000 metrów przewyższenia licząc Coll de Sommeiller od biwaku, bo gdyby dołożyć z Bardardonecchi to jeszcze tysiąc by doszedł. Dzień długi, upalny ale jakby mnie Ropuch zapytał czy bym to powtórzył, bez wahania bym odparł : spoko 😊 Piwko na start albo jak kto woli na koniec IMG_4702.jpg IMG_4705.JPEG 20230709_205939.jpg Wybłagane piwko w hotelu na koniec 20230709_222729.jpg I Sulda nocą 20230709_222122.jpg 20230709_222213.jpg 20230709_222433.jpg Cały męczący , gorący dzień mapa przed.JPG |
![]() |
![]() |
![]() |
|
|
![]() |
||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Stella Alpina-Piemont | myku | Umawianie i propozycje wyjazdów | 207 | 27.03.2025 06:49 |
Niedźwiedzie, szerszenie i muchy, czyli MOTO POŁUDNIE 2023 | Mech&Ścioła | Trochę dalej | 75 | 04.07.2023 08:56 |