![]() |
|
![]() |
|
Narzędzia wątku | Wygląd |
|
![]() |
#1 |
![]() Zarejestrowany: Aug 2016
Miasto: Sieradz
Posty: 159
Motocykl: nie mam AT jeszcze
![]() Online: 1 miesiąc 1 tydzień 6 godz 29 min 19 s
|
![]()
Super relacja, piękne zdjęcia. Aż zastanawiam się co mnie powstrzymuje przed takim wyjazdem. Chociaż mniejszym, bliżej, krótszym...
Fajni Ci ludzie tam, wcale nie tak daleko jakby mogło się wydawać. |
![]() |
![]() |
![]() |
#2 |
![]() Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
![]() Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 18 godz 51 min 54 s
|
![]() ![]() 22/23. Goreme-Goreme 12.07 114998-115036/38 Rano budzi nas muezzin i budzik jednocześnie. Tylko pobudka około piątej gwarantuje widok po jaki tu przyjechaliśmy. Żeby nie obudzić sąsiadów wydechem z R1 adoptowanym do naszej TDM`ki, motocykl wypycham z kempingu na główną drogę. Teraz jedziemy na wybrane wczoraj wieczorem miejsce. A tam… wschód słońca. W dolinie widok ten jest codziennością... Trochę bajeru... Unoszą się wszędzie. Jest ich coraz więcej i więcej. Statyczne i wielce dostojne kule wypełnione ciepłym powietrzem prócz niesamowitych doznań wzrokowych, wypełniają całą dolinę złowrogim sykiem zapalanego gazu. Beztrosko piloci pływają w powietrzu między skałami. Nawet Wera łapie jeden na chwilę. Balony latają albo wysoko żeby pokazać pasażerom rozległą panoramę okolicy… …albo wręcz nurkują w doliny między skały niemal ocierając się o porowatą fakturę kamieni. To chyba jedyne miejsce na świecie gdzie dzień w dzień można zobaczyć kilkadziesiąt balonów startujących jednocześnie z jednego miejsca. ![]() ![]() Po sesji wracamy odstawić motocykl i idziemy na spacer. Chodząc po Goreme zdałem sobie sprawę że WSZYSCY żyją z tych balonów. Począwszy od pilotów balonów, przez kierowców Toyot Landcruiser które ciągną przyczepy z balonami, kierowców busików dowożących turystów do tychże balonów, przez naganiaczy i zachęcaczy mających prowizję od nagonionego, biura wyspecjalizowane w wycieczkach balonem, obsługę naziemną balonu, podawaczy herbaty przed i po locie balonem, „profesjonalnych” fotografów i operatorów kamer filmujących balony z pasażerami, obsługę stacji napełniających butle gazem do balonów, serwis Toyot ciągających przyczepki z balonami, serwis samych balonów i ich butli i jeszcze nie wiem kogo. W tym miasteczku wszystko jest podporządkowane balonom w którym lot kosztuje 150 Euro za godzinę albo jak się trafi „okazję” i majfrienda co potrafi wszystko załatwić to 120 Euro. Dodam tylko że do jednego kosza wchodzi kilkunastu turystów a balonów startuje codziennie kilkadziesiąt. Zważywszy na ilość osób zatrudnionych w tej działalności, odlotowa cena staje się zupełnie zrozumiała. My poprzestajemy na krzewieniu wizerunku TDM na tle tych latających świnek-skarbonek. Jeszcze po powrocie z „miejscówki”, na kempingu z bliska możemy przyglądać się tym żaglowcom powietrznym. ![]() Wczoraj wieczorem dobiła para Francuzów na nocleg. Sporą część trasy ze swojego kraju przejechali… na rowerach. ![]() Zaprzyjaźniamy się, opowiadamy o trudach podróży, my podziwiamy ich zapał a oni nasze przygody. Oglądamy mapy i trasy przejazdu. Wszystko to przy cieście, herbacie i innych frykasach. Fotografia pamiątkowa: Bardzo to piękne, ekscytujące i inspirujące kiedy ludzie około 50-tki myślę, z pasją opowiadają o przygodach i miejscach które widzieli, czuli i poznali z perspektywy pojazdu którym większość jeździ dookoła domu. Dla pełnego obrazu Goreme i okolicy, po śniadaniu ruszyliśmy z motocyklem sprawdzić co jeszcze zaskoczy nas swoim pięknem. Oczywiście wszystko co UNESCO jest bardzo "turystyczne" i dość drogie w kasie biletowej. Czy i gdzie warto wejść, trzeba na miejscu ocenić samodzielnie. Oto widziany wcześniej z daleka zamek w Uchisar To jego strażniczka ze swoimi owocami na sprzedaż. widok z zamku. Błyskotki zawsze przyciągają. Jedziemy w następne miejsce. Jesteśmy przy kościele Cavusin. I dalej. Sporo tu smoków małych. Teraz dolina mnichów czyli Pasa Bagi. Niesamowite formy skalne przywodzą na myśl wiele skojarzeń. W wielkiej hali można kupić pamiątkę.Są i kiczowate kolorowe kulki ale też ręczne wyroby tureckivh rzemieślników. A to tańczący Derwisze z metalu. I husty ręcznie tkane. Upał doskwiera wszystkim. Jest około południa. Idziemy do cienia. Pali czy sprząta? Kręcimy się po okolicy, robimy zakupy na obiadokolację i wracamy do Goreme wcale nie najkrótszą drogą. Ani nawet nie główną. W końcu muszę użyć GPS żeby wrócić do namiotu. W okolicy jest kilka zasadniczo „obowiązkowych” i „kultowych” miejsc które należy zobaczyć ale przekornie omijamy je nasyciwszy się poprzednimi widokami. Chcemy Werze wynająć skuter ale na wszystkie potrzebne jest odpowiednie prawo jazdy. Skoro tak, idziemy pieszo. I tak oto, trochę motocyklem, trochę pieszo, dochodzimy upalną drogą dnia, do zachodu słońca. Dla dociekliwych: N38.64436 E034.83455 Mapy dziś nie będzie. Po prostu trochę pokręciliśmy się tu i tam po tej dziwnej i pięknej krainie.
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie. https://www.facebook.com/CFact1/ |
![]() |
![]() |
![]() |
#3 |
![]() Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
![]() Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 18 godz 51 min 54 s
|
![]() ![]() 24.Goreme- gdzieś między Akbaslar i Naipler 13.07 115036-115769/733 Jest 6 rano. Pierwsze słowa, jakie Wera powiedziała po obudzeniu się: „Nie było tego Mariana z „Mam Talent”” ![]() Z Goreme urywamy się dość wcześnie także trzeba wypychać zapakowaną TDMkę pod górę na ulicę. Wcześniej jednak po raz ostatni podziwiamy posykujące kule z uwieszonymi pod spodem ludźmi jak jajka w koszyku wielkanocnym. Przejazd przez Turcję centralną to proces długi i monotonny. Jest płasko, gorąco, słonecznie i pusto. Tylko w oddali raz na jakiś czas daje się zauważyć jakieś urozmaicenie terenu. Niektórzy zmuszeni są prowadzić koczowniczy tryb życia. Coś w motocyklu wciąż szoruje, czasem zgrzyta i popiskuje w okolicy silnika czy napędu. Słychać to najmocniej przy małych prędkościach. W każdej większej miejscowości korzystamy ze stacji benzynowej. Droga płaska i prosta, gorąco. Nic się nie dzieje przez wiele kilometrów. Tankowanie, jedzenie przy drodze, kawa, herbata, zimna woda, tankowanie. Teraz to już „codzienna rutyna”. Tak to pewnie już jest w każdym wielkim kraju kiedy przejeżdża się go tranzytem. Zmierzch zastaje nas blisko niczego. Po krótkich poszukiwaniach odpowiedniego miejsca na obóz, instalujemy się niedaleko od drogi osłonięci dużym drzewem. Widok z namiotu na dolinę. Namiot ma to do siebie że widok z "drzwi" może mieć wiele odsłon a my zawsze możemy wybrać tą właściwą... Tutaj też zjadamy żelazny zapas, czyli danie prawdziwych trawelmaniaków. Spagetti z czymś tam w proszku z torebki. Jak na te warunki i stopień zgłodnienia nawet łatwe i smaczne. Wystarczy zalać gorącą wodą i poczekać 10 minut i zjeść. Pełne brzuchy to podstawa. Dla dociekliwych: N39.57431 E028.40513 http://goo.gl/maps/rcYMF
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie. https://www.facebook.com/CFact1/ |
![]() |
![]() |
![]() |
#4 |
![]() Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
![]() Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 18 godz 51 min 54 s
|
![]() ![]() 25.Między Akbaslar i Naipler-Alexandroupoli.14.07 115769-116248/479 Budzi nas wschód słońca i… wszechogarniająca cisza. Nikt nie nawołuje do modlitwy. Tutaj da się już odczuć mocne wpływy Europy z jej europejskością. Albo... może po prostu jesteśmy z dala od wszystkiego na pustkowiu pustkowia. Pakowanie w tej scenerii to sama przyjemność. ![]() Zostawiamy piękne okoliczności natury i jedziemy. Chcę dziś zrobić porządek z wyjącym już teraz napędem i to jeszcze przed nastaniem upałów. Pewno coś źle skręciłem gmerając na tureckim kempingu. Przed Balikesir zatrzymujemy się na małej stacji benzynowej. Silnik stop. Wychodzi ze środka człowiek i pyta czy lać paliwo. Chcemy tylko wody. Przywitawszy się grzecznie z jeszcze jednym człowiekiem ze stacji, zabieram się za rozbieranie TDM. ![]() ![]() No i się zaczyna. Jak człowiek ze stacji zobaczył że jest kłopot i się trochę zejdzie, zaraz przynosi po szklance lodowatej Fanty i wodę. Potem powtórka. Anioł nie człowiek bo mimo wczesnej pory już upał daje się we znaki nawet w cieniu. Jak zobaczył że nie mam dostępu do jednej śruby, zaraz przynosi swoje klucze i zaczyna gmerać razem ze mną! Za chwilę pojawia się znikąd jego kolega i przynosi swoje klucze. To nie koniec, bo za pięć minut do pomagierów dołącza się kierowca TIR`a który właśnie chce zatankować samochód. I tak oto wspólnie sobie przy śrubie gmeramy nie mogąc jej odkręcić płaskimi kluczami. Nikt jednak o nasadowych nie słyszał nawet. To nic. I tak jest wesoło. Wera się opala na murku a ja jakimś cudem w końcu pokonuję małą metalową przeciwność. Szczęściu nie ma końca a sukces znów przypieczętowany jest szklaneczką Fanty. Sama śruba jednak to tylko mały kroczek w całej operacji i generalnie pełen sukces pozostaje w krainie marzeń. Żaden poziom naciągnięcia łańcucha nie przynosił ukojenia uszom. Jazdy próbne wykazują wciąż to samo. Napęd wyje, trzeszczy, ujada i szumi, rzęzi. Zbieram swoje klucze, cudze oddaję, uzupełniam wodę w butelkach, robimy wspólną fotografię, dostajemy na pamiątkę mały ręcznik z reklamą stacji, długopis firmowy i obciążeni tymi pamiątkami odjeżdżamy. Znów jesteśmy mile zaskoczeni gościnnością i pomocną ręką tutejszych ludzi. Chyba nie można się do tego przyzwyczaić. Jedziemy dalej podziwiając okolice. ![]() I wymijając korki, nie przeczuwając nieszczęścia... ![]() Słabo zamocowana woda odczepia się od nas przy najbliższych wybojach niestety. Trzeba uzupełnić. Tutaj tylko miód i przetwory z oliwek. Wody nie ma. ![]() Jest cywilizacja, więc korzystamy. ![]() ![]() Za kilkanaście kilometrów wjeżdżamy w krainę szczęśliwego turysty. Ten skrawek ziemi tureckiej okazuje się nieszczęściem... Mimo że unikamy z namysłem południowo-zachodniego wybrzeża z kurortami Alantaya czy Izmir, natykamy się na Edremit i Altinoluk... Z daleka wygląda to bajecznie. Wjeżdżając jednak do kurortu zwalniamy do 10km/h, przepuszczamy półnagie ciała spalonych słońcem wczasowiczów dźwigających dmuchane koła ratunkowe swoich dzieci i ich żony w zwiewnych półprzezroczystych tunikach skrywających bladą nagość. Między nimi biegają dzieci z umorusanymi od lodów buziami. Widać też młode dziewczyny przy kości w szortach tak obcisłych że ciało nie mieści się tam, uwydatniając walec tłuszczu z każdej strony bioder. To uszy miłości chyba ale mają za zadanie wabić czy amortyzować, nie wiem... Są też zupełnie szczupłe i zgrabne dziewczyny, lecz tak spalone słońcem że muszą tu być już od zarania dziejów i pod opalenizną nie widać że są młode. Nawet ich tatuaże skrywają się pod czekoladowym odcieniem skóry i tylko błysk różowych przylepionych paznokci zupełnie dobrze pasuje do kostiumu plażowego i bladych pręg nie opalonego gdzieniegdzie ciała. Klapanie klapek po gorącym asfalcie zagłuszane jest muzyką różnego gatunku dobywającą się z każdej mijanej knajpki z kebabem. Między masą ludzi, sprytnie przemieszczają się swoimi parującymi wókami sprzedawcy gotowanej kukurydzy, albo krzykliwi sprzedawcy mrożonych i pociętych w księżyce arbuzów albo sprzedawcy okularów przeciwsłonecznych. Zapachy rozgrzanych ciał, spalin, gotowania, perfum i olejków mieszają się w stojącym powietrzu rozgrzanym palącym niemal pionowo słońcem. W tej hałaśliwej krainie turystów w jakiś cudowny sposób ludzie pozbywają się swoich kompleksów. Można paradować w slipach przywaliwszy brzuchalem te slipy tak że ich niemal nie widać, można opalać cellulit bez wstydliwej obawy o kontrowersyjne komentarze, można wykorzystać bez wysiłku wcześniej zarobione pieniądze wylegując się przy drinku, przejechać swoim drogim samochodem 500m od hotelu na parking przy plaży. Możliwości jest nieskończenie wiele... Żar leje się wciąż z nieba, przyuliczne budki z żarciem dymią, półnadzy turyści biegają przez ruchliwą ulicę, za nimi ich dzieci a za tymi dziećmi ich babcie i inni opiekunowie też na wpół rozebrani a na to wszystko patrzą z zazdrością albo obojętną wyższością zakutane w swoje chusty miejscowe kucharki albo poważni i milczący autochtoni z wiecznie zapalonym papierosem dumający nad szklaneczką słodkiej i mocnej herbaty. A my wciąż się czołgamy 10 km/h... Cały ten obraz dodatkowo potęguje zgiełk przejeżdżających samochodów, trąbienie skuterków, klekot rozpadającego się wydechu w starej ciężarówce wiozącej sieczkę z pola, okrzyki sprzedawców wspomnianej kukurydzy i szczekanie zostawionego na smyczy psa ujadającego na małe stado krów stojących na środku chodnika. Groteskowo milczą tylko motorówki, które przecinają w oddali morze swoimi kadłubami. Całość składa się na obraz takiego „miasta do robienia pieniędzy”. Tak właśnie przedstawia się najmniej zachęcające miejsce i czas w jakim się znaleźliśmy w całej podróży. Ale w końcu Turcja to kraj kontrastów... Po pewnym czasie udało się wybrnąć jakoś z okowów turystycznej udręki. W Canakkle, jak przystało na miasto portowe, korek do promu. Jakoś wiedziony trochę instynktem a trochę mając szczęścia omijając kilka ulic, przeciskając się między sznurami samochodów docieramy do wjazdu do portu szybciej niż inni. Kupujemy dość tani bilet na prom. Jak tylko zobaczył nas „machacz” pilnujący porządku natychmiast zamachał. W ten sposób ustawiamy się na czele peletonu czekającego na wpuszczenie na statek. Podróż promem trwa może dwadzieścia minut. Z drugiej strony morza Marmara w Gallipoli sprawnie opuszczamy prom. Wyjeżdżamy z pustego tu miasta. ...i zatrzymujemy się po owoce. Tutaj zauważam że jedna śruba mocująca nadkole postanowiła nielegalnie zostać na obczyźnie w Turcji. Przez to błotnik lekko ociera o oponę. Bez większych przeszkód dojeżdżamy do granicy z Grecją tuż za Tureckim Ipsili. Granica Turcji z Grecją to ład i porządek. Tutaj Turcy jakby mniej biurokracji uprawiają, choć nasza odprawa nie odbywa się tak prosto jak po Greckiej stronie. Grek-celnik zwyczajnie zobaczył że mamy paszporty unijne i nakazuje odjazd. A w motocyklu coś wyje i wyje… Cóż, nie ma róży bez kolców. GPS pokazuje nam najbliższe pole namiotowe i tam się kierujemy. Trzeba ostatecznie rozprawić się z usterką albo jechać do domu. Moje obawy topnieją wraz z rozpoznaniem do jak dużego miasta dojeżdżamy. Tutaj muszą być warsztaty. Te dobre też. Kemping jest. Rozbijamy namiot na bliżej nie określony czas. Maszyny stop. Kemping jest sieci ACSI co daje jakiś pogląd o standardzie i cenie. Recepcjonistka przemawia po grecku, angielsku, niemiecku i francusku. Każda miejscówka na namiot jest z trzech stron ogrodzona żywopłotem. Na terenie jest mała knajpka i coś jak świetlica i sklep z nieco zawyżonymi cenami wszystkiego. Prysznice i toalety czyszczone kilka razy dziennie. Nie uwidzisz papierka ani peta na żwirowej dróżce wiodącej nad morze. Wokół same drogie przyczepy, takie same samochody, zapach grilla, krzyk dzieci, rubaszne śmiechy matron, opalonych włoskich amantów w stringach i dźwięk Bacha płynący z przyczep bladych Niemców. Spokoju zaznasz tylko o świcie. Jeśli lubi się międzynarodowe towarzystwo rodzin wielopokoleniowych mieszkających w przyczepach wielkości zamku nad Loarą to tylko brać. WiFi niemal na całym terenie. Bezpośredni dostęp do grubopiaszczystej plaży. Można wynająć parasol albo leżak. Z kempingu do centrum miasta jest około 10-15 minut marszu. Można jechać autobusem. Cena 20 Euro/doba za 2 osoby, namiot, motocykl. Ponieważ jest niedziela (tak pomyślałem) jutro dopiero poszukamy warsztatu. Ale to sobota jest. Dla dociekliwych: N40.84682 E025.85356 1. http://goo.gl/maps/rc872 2. http://goo.gl/maps/MfTk4 Link do mapy z dzisiejszym odcinkiem podzielony na dwa, bo nie umiem wskazać promu.
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie. https://www.facebook.com/CFact1/ |
![]() |
![]() |
![]() |
#5 |
![]() Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
![]() Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 18 godz 51 min 54 s
|
![]() ![]() 26/27/28. Alexandroupoli-Alexandroupoli 15/16-07 116248-116265/17 Dziś jest niedziela. Mimo to jedziemy szukać warsztatu. To chyba miasto TDMek. Albo raczej w ogóle motocykli i skuterów. Mamy szczęście. Przy sklepie stoi zielona 4TX. Sklep otwarty. ![]() Wchodzę do sklepu i pytam sprzedawcę o TDM stojącą na zewnątrz. Za chwilę stoję już za ladą sklepową i młody Grek pokazuje mi monitor. Okazuje się że ten Grek jest właścicielem sklepu, motocykl jest jego kolegi a on sam miał TDM i to w takim malowaniu jak nasza. Po 15 minutach rozmowy już jedziemy za pickupem Greka i jego pupila. ![]() Zatrzymujemy się na małej stacji benzynowej i czekamy. Tu chyba często psy wozi się w ten sposób. ![]() Za jakiś czas przyjeżdża energiczny pięćdziesięciolatek z przydługimi włosami w spodniach ogrodniczkach na Varadero. zabiera naszą TDM na jazdę próbną. Tyle zostało po TDM... ![]() Jazda trwa 3 minuty raptem. Odkręca dekiel przy wałku zdawczym, stuka, patrzy, gmera śrubokrętem. Diagnoza : napęd do wymiany. No to kamień z serca i kasa z portfela. Skończyło się na 100 euro zaliczki. Drugie 100 robocie. W ministerstwie finansów zawrzało ale nie ma wyjścia. Oddaję obcemu człowiekowi stówkę i czekamy. Umawiamy się na wtorek o 10 w jego warsztacie. Coś trzeba ze sobą zrobić do wtorku. Więc robimy. Niedziela upływa leniwie. Poniedziałek też leniwie. Szwędamy się po mieście, , wchłaniamy lody i arbuzy. Objadamy okoliczne restauracyjki, ale najlepsza jest nasza. ![]() ![]() ![]() ![]() Banki nie są tu czynne zbyt długo... To sklep naszego nowego kolegi. Tutaj spotkaliśmy zieloną TDM. ![]() Czekamy... ![]() Idealnie czysty kemping z jego równo przystrzyżonymi żywopłotami, ułożonymi kamykami na podjazdach, wiecznie czyszczone sanitariaty, stu kilowe mamy ze stadkami dzieci w wynajętych super ekskluzywnych przyczepach z TV SAT, lodówkami, grillami, meblami. Samochody droższe od mieszkania w Warszawie, plaża z zarezerwowanymi parasolami i zapachy jak z najlepszej francuskiej perfumerii a wśród tego tłumu my. Tylko wczesnym rankiem i późnym wieczorem jest tu cicho i spokojnie. Kolejny dzień mija na plażowaniu, kąpielach w morzu, łażeniu po mieście i obijaniu się. TDM stoi a my czekamy na napęd. Już jutro.
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie. https://www.facebook.com/CFact1/ |
![]() |
![]() |
![]() |
#6 |
![]() Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
![]() Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 18 godz 51 min 54 s
|
![]() ![]() 29.Alexandroupoli-Kalamitsi 17.07 116265-116657/392 Wtorek! Jesteśmy umówieni na dziesiątą u mechanika, więc mamy dużo czasu. Ostatnia kąpiel w morzu, ostatnie fotografie tego zakątka przy wschodzie słońca. Przed wizytą w sprawie napędu, zatrzymujemy się żeby pożegnać się z Gimmim, Grekiem który wskazał nam mechanika. Gimmi, że często jeździ do Turcji, w związku z tym zamienił resztę naszych Lirów tureckich na Euro. Przyjeżdżamy na umówione miejsce o umówionej porze. Coś się wydarzyć musiało ze strefą czasową bo mechanik przyjechał o godzinę później niż zapowiadał. Muszę brać poprawkę na niestabilność upływu czasu w tym rejonie Europy. W związku z tym korzystamy z pogody, choć lepsza była by plaża. ![]() Jest jedenasta. Przyjeżdżam mechanik z łańcuchem i zębatkami. Nie wiedziałem jaki kupi łańcuch prócz tego że DID. Okazuje się że mamy najmocniejszy z najmocniejszych i jeszcze złoty, choc nie wiem co za różnica. Nowe zębatki. ![]() ![]() Łańcuch. ![]() A tu zużyte. To przednia zębatka. Wytrzymała 32 tyś km. ![]() Łańcuch i tylna zębatka z takim samym przebiegiem. ![]() ![]() Narzędzia w ruch. ![]() ![]() ![]() Tu już nowy na swoim miejscu. Nie przeszkadzają bagaże. ![]() ![]() Zakuwanie. ![]() ![]() W międzyczasie okazało się że zdawcza jest od starszego modelu TDMki. Czekamy na wymianę w sklepie oglądając warsztat. ![]() To nic. Za 20minut w rękach już jest właściwa. Esjot made by Germany. Brzmi obiecująco. Operacja z zegarkiem w ręku trwa półtorej godziny plus 20 minut na wymianę zębatki w sklepie na właściwą dla modelu i rocznika. Około trzynastej już jedziemy swoją drogą, opuszczając Trację na rzecz płw. Halcydyckiego. Mijając przepiękne okoliczności natury, góry Cholomontas z ich krętymi drogami, dojeżdżamy na środkowy palec Chalkidiki – Sithonia. Mijamy małe wioski i miasteczka. Ale przede wszystkim skały. Ratujemy od przejechania kosmitę. A tu niespodzianka. Skały jak w Kapadocji Tureckiej. Widać już morze. Z mapy nie wynika że na wybrzeżu jest aż tyle kampingów. Można przebierać w ilości gwiazdek, dostępnych udogodnień i w położeniu. Zakładam że znajdziemy coś w Kalamitsi i tam też jest miejsce na namiot na prywatnym kempingu przy plaży. Tsitreli, to kameralny kemping położony tuż przy plaży. W lipcu niemal wszystkie parcele zajęte przez postawione na stałe przyczepy wielkości największego kontenera a przed nimi przeważnie Włoszki ze swoją dziatwą. Po drobnych negocjacjach z uprzejmym właścicielem nie zdążyliśmy rozstawić namiotu a już pani z obsługi niesie do nas plastikowy stolik i krzesełka. Obok stoi wielka lodówka a nad tym wszystkim siatka rzucająca cień. Sanitariaty bardzo czyste, zadbane. W każdej kabinie prysznicowej jest mydło w płynie. Można zrobić małe zakupy na kolację w sklepie na terenie kempingu. Do plaży pięknie położonej w zatoczce wśród wystających opodal z wody skał 20m. W morzu i na plaży piasek, co nie jest takie oczywiste w Grecji. Cena: 17Euro za 2osoby, namiot i motocykl. Lodówka, prąd, stolik i krzesełka w cenie. ![]() Jest późne popołudnie. Idziemy na plażę. ![]() ![]() Tak kończymy dzień. Dla dociekliwych: N39.99220 E023.99191 http://goo.gl/maps/pbWPv
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie. https://www.facebook.com/CFact1/ |
![]() |
![]() |
![]() |
#7 |
![]() Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
![]() Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 18 godz 51 min 54 s
|
![]() ![]() I ruchomy obraz z Grecji
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie. https://www.facebook.com/CFact1/ |
![]() |
![]() |
![]() |
|
|
![]() |
||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Rumunia 2016 (opis) "O górach, drodze w chmurach i o kłopocie w błocie" | CeloFan | Trochę dalej | 52 | 27.07.2017 22:25 |
Szwendając się... [Turcja, Gruzja - 2012] | mikelos | Trochę dalej | 62 | 28.01.2013 12:27 |
Camerun, a moze i dalej... [2012] | Mirmil | Trochę dalej | 155 | 17.08.2012 20:00 |