Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Podróże. Całkiem małe, średnie i duże. > Relacje z podróży > Trochę dalej

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01.08.2017, 17:12   #1
Sławekk
 
Sławekk's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2009
Miasto: Strzelin
Posty: 1,677
Motocykl: RD04
Galeria: Zdjęcia
Sławekk jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 3 tygodni 11 godz 43 min 30 s
Domyślnie

ludzie i miejsca uchwycone na fotografiach

jestem pod wrażeniem

pozdrawiam
Sławekk jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 02.08.2017, 06:09   #2
CeloFan
 
CeloFan's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
CeloFan jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 18 godz 51 min 54 s
Domyślnie




10.Findikli-Ubisa 30.06
110599-110999/400


Rano, po słabowatym śniadaniu i przyglądaniu się parom schodzącym do restauracji, po wnioskach i przemyśleniach na temat nierządnego prowadzenia się niektórych niewiast w tym kraju, czmychamy na równą, czystą i prostą asfaltową drogę turecką ku Gruzji.



Do granicy z Gruzją zostało niewiele i tyle też tam jedziemy. Turcy na granicy pieczętują, pytają, oglądają i sprawdzają papiery, piszą w komputerach i zeszytach co się da. Gruzini nie. Tu piękna pani o czarnych oczach wielkich jak spodki i długich jeszcze czarniejszych włosach patrzy w paszporty, coś tam wpisuje do komputera, kieruje na nas kamerę i pokazując błyszczące śnieżną bielą zęby szczerze i zupełnie nieformalnie wita nas po rosyjsku i angielsku żebyśmy na pewno zrozumieli. Można się zakochać bez pamięci.

Cała operacja, łącznie ze stroną turecką trwa nie dłużej jak godzinę i to tylko ze względu na kolejkę. Proporcje czekania Turcja-Gruzja to 90%-9%. 1% to przepychanie motocykla i rozmówki z celnikami o naszej podróży.
Tuż za granicą wymieniam trochę twardej waluty w kantorze na gruzińskie Lari.
Pierwsze wrażenie...





A że mamy już za co, to i kawę w Batumi pijemy przy deptaku, i obiad jemy porządny nieopodal fortecy na wsi i motocykl tankujemy bez lęków budżetowych.



Batumi















Gruzja to przede wszystkim Mercedesy ale czasem i Audi się trafi.





Jest też plan. Mamy zamiar pojechać tam gdzie ktoś już był i wskazał to miejsce na mapie podając współrzędne w Necie. Wodospady, zieleń i natura.
Przywołuję współrzędne z pamięci Garmina i jedziemy.





Kończy się nasze poszukiwanie wodospadów na drodze z luźnego kamienia, zdziwionej starszej kobiecie, która na pewno widziała motocykl po raz pierwszy w życiu, opuszczonych domostwach i upale sięgającym w najgłębsze ostępy ludzkiego organizmu.
Po raz kolejny wieści z Netu są nieprzydatne. Zamieniamy więc miejsce z Netu na widoczną gołym okiem, pięknie położoną i starą cerkiew z prawdziwym brodatym popem, zawodzącymi śpiewem kobietami ubranymi w czarne suknie i tajemniczą studnię zarośniętą w środku czymś jak bluszcz.















Choć nie przepadamy za zabytkami sakralnymi, to miejsce ma w sobie wiele magii i jest pięknie położone na wzgórzu z widokiem na okolice.
Nie wchodzę do cerkwi. Po raz pierwszy w historii moich butów przeszkadza mi ich trzeszczenie. Na pewno przerwałbym śpiewy matron, więc po rozpoznaniu wszelkich zabudowań z zewnątrz, ruszamy dalej przed siebie.



Piękna widokowo droga prowadzi nas wzdłuż szeroko rozlanej rzeki Kwirila, której to płaskie i trawiaste brzegi i bezkresna przestrzeń aż zapraszają na biwak i nocleg. Jest na to jednak za wcześnie.

Dopiero teraz, kiedy droga zaczyna wcinać się w góry staje się jasne, że tutaj tak łatwo nie będzie z miejscem do spania. Rzeka owszem jest, ale kilka do kilkudziesięciu metrów niżej niż by się chciało. Dopiero po dłuższym czasie wypatrujemy zjazd nad trawiasty brzeg rwącego potoku o wdzięcznej nazwie Dzirula.





I dobrze. Namiot, kolacja, podglądanie świetlików, tysiące gwiazd nad nami, wieczorne pogadanki, karty, mycie i spać.



W nocy budzi mnie gadanie w obcym, ale podobnym do rosyjskiego języku. To kilku Gruzinów przyszło zapewne zaciekawieni motocyklem i namiotem. Rozmawiają głośno, śmieją się i w końcu zaspokoiwszy ciekawość idą w swoją stronę. Nawet nie musiałem wychylać się z namiotu.

Dla dociekliwych: N42.10807 E043.24921
http://goo.gl/maps/QIQb
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie.
https://www.facebook.com/CFact1/
CeloFan jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 02.08.2017, 06:23   #3
CeloFan
 
CeloFan's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
CeloFan jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 18 godz 51 min 54 s
Domyślnie



__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie.
https://www.facebook.com/CFact1/
CeloFan jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 03.08.2017, 06:06   #4
CeloFan
 
CeloFan's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
CeloFan jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 18 godz 51 min 54 s
Domyślnie



11.Ubisa-Kazbegi 01.07
110999-111316/317


Budzi nas deszcz.







Pada chyba raczej dla obudzenia, bo za godzinę słońce rozpędza chmury i rozświetla wszystko wokół.



Myjemy w rzece siebie i zamuszone kaski.



Jemy resztę sera , popijamy kawą, pakujemy się. Przyszła do nas nawet świnka popatrzeć czy nie zostawimy nic dobrego dla niej. Sielanka.





Dziś po raz pierwszy dolewam olej tam gdzie go zaczyna brakować.





W pierwszej kolejności do silnika po niespełna 3700km i w drugiej do olejarki łańcucha. Trwa to około 20minut.
Mamy też małą awarię poszycia kanapy. To chyba starość.



W tym czasie, niewiedzieć skąd, przybywa do nas dwóch starszych dżentelmenów w szykownym pojeździe i proponują jedzenie.



Pytają czy potrzebujemy czegoś czy wszystko w porządku. Oczywiście wszystko mamy, ale ci nalegają żeby z nimi pójść na drugą stronę ulicy, tam stoją drzewa owocowe, to sobie pojemy.
Ponieważ jestem zajęty i nie mam weny na chodzenie po drzewach, jeden z panów przynosi kawałek drzewa wiśniowego wraz z wiśniami Weronice. Drugi natomiast całą garść śliwek. I tak kilka razy.
Ja leję olej, Wera objada się kwaskowatymi owocami a starsi panowie donoszą co chwila nowe zdobycze. Wciąż wyprowadza mnie z równowagi ta zwyczajna, ludzka i bezinteresowna dobroć ludzi.
Ponieważ same owoce nie są w stanie zaspokoić głodu, po operacji olejowej i pożegnaniu przemiłych panów zatrzymujemy się na wielkie żarcie w takich okolicznościach.





Przy drodze stoi drewniana budka z otwartymi drzwiczkami. Na drzwiczkach od wewnętrznej strony w poprzek przybita jest deska a na niej postawione w rzędzie, złocą się nieregularnie okrągłe placki chlebowe. Są w dwóch wariantach. Na słodko i na normalnie.



Bierzemy na słodko.



Kiedy my robimy interesy, zza swojego rękawa wyraźnie onieśmielony chłopak w wieku może 10 lat próbuje trzasnąć zdjęcie TDM`ce. Ośmielam go nieco i już ma fotkę w telefonie TDM`ki zapakowanej pod sufit i jeszcze siebie na niej. Kiedy odjeżdżamy, chłopak macha dumnie telefonem na pożegnanie a mama-sprzedawczyni na dowidzenia uśmiecha się, połyskując złotymi zębami na całą okolicę. Pycha.

W dobrych nastrojach dojeżdżamy do jednego z obowiązkowych do zobaczenia miejsc w Gruzji.
Żeby tak łatwo nie było, jedziemy wcale nie oczywistą drogą omijając Gori. Wzdłuż drogi ciągnie się coś w rodzaju akweduktu dostarczającego wodę do wodopoju na pastwisku albo może do domostw. Zatrzymujemy się żeby popatrzeć w ciszy na ten obraz i nasycić się przyrodą, wyprostować kości. W tym czasie w odstępie kilku minut przejeżdżają dwa samochody. Za każdym razem kierowcy zatrzymują się i pytają czy w czymś trzeba pomóc.







Szutrowa droga prowadzi nas przez małe, zapomniane wioski, gdzie czasem nawet nie widać ani jednego słupa z nawet cienkim kablem od prądu.



Na małych poletkach pracują ludzie.



Rzeka okresowa.















Jesteśmy już blisko.



Uplistsikhe, niedaleko Gori, to starożytne i jedno z najstarszych miast w Gruzji. Jest wykute w skale nad rzeką Mtkvari. To zabytek z listy Światowego Dziedzictwa UNESCO, jednak za wejście pobierana jest drobna tylko opłata.
Dojeżdżamy do Uplistsikhe. Motocykl zostawiamy wśród kilkunastu maszyn z … Polski. Pierwszy raz spotykamy na swojej drodze rodaków. Kupujemy bilety w nowoczesnym budynku i idziemy pod górę.



















Kiedyś było to miasto, twierdza i schronienie ludzi. Teraz mieszkają tu jaszczurki.













Nie jest łatwo dostać się do wyjścia.



A to spotkana na miejscu drużyna z naszej ojczyzny.



Po przeglądzie jaskiń, krótkiej pogadance z kolegami posuwamy się naprzód.











Jedziemy Gruzińską Drogą Wojenną do Cminda Sameba, klasztoru i właściwie wizytówki Gruzji. Wprawdzie chmury i lekki opad ostrzegają nas żeby się przygotować na to i owo ale kto by się tam wsłuchiwał w szepczący rozsądek przy takich pięknych okolicznościach przyrody.











Serpentyny z asfaltu wynoszą nas dość wysoko i chmury widzimy z bliska. Świat mienił się kolorami tęczy, zieleń rzucała w oczy a woda z deszczu roziskrzyła to wszystko dla nas...



...aż w pewnym momencie… wszystkie te cuda znikają jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki za ścianą wilgoci, deszczu ze śniegiem, lodowatego wiatru i kałuż wielkości małego stawu.





Na dodatek pojawiają się ciężarówki mozolnie wspinają się pod górę, nieudolnie omijając dziury mieszczące ich koła po oś. Przetaczając się przez rozpadliny i dziury w drodze pozbawionej nawierzchni asfaltowej, czasem szorują podwoziem naczepy, przeraźliwie skrzypiąc. Ciemność i plucha przywodzi na myśl tylko smutny listopad z deszczem i śniegiem w roli głównej. Temperatura spada z 30 do około 5 stopni. Jedziemy przygotowani tylko na upał.





Czuję jak Wera drży z zimna i w wyobraźni słyszę jak szczękają jej zęby. Woda już pod rękawicami, kurtkami i resztą. Razem z zimnem wdziera się w każdą szczelinę ubrania przeszywając mrożącym chłodem. Wszystko zimne i mokre jak w centrali rybnej.
Dochodzi do momentu kiedy bardziej opłaca się zatrzymać i ubrać niż brnąć coraz wyżej i dalej. Zatrzymuję motocykl blisko pobocza w jak się zdaje najpłytszym miejscu. Otwieram wór z ciuchami i na wyścigi ubieramy się w co popadnie.

Na ten widok zatrzymuje się Azer w terenówce i usilnie chce nam pomagać mimo szczerej odmowy. Chyba po prostu zobaczył zamarznięte łzy skostniałej jak szkielet dinozaura Weroniki i mnie w podkoszulku grzebiącego w tobołku.
Niecodzienny w końcu to widok podczas załamania pogody w górach Kaukazu przy takiej temperaturze. Po krótkiej rozmowie z Azerem jedziemy dalej przed siebie mimo krzyczącego coś przeciwnego rozsądku. Oczywiście jako przykładny i odpowiedzialny rodzic, obiecuję Werze że to już niedaleko a jeśli daleko to zawrócimy i tak co kilkaset metrów, choć sam nie wierzę w to co mówię.
Moje słowo honoru i cześć ojcowską ratuje tunel. Zamknięty dla ruchu samochodowego latem, wpuszcza nas do środka i tu z jego ciemnościami na plecach doubieramy się i doszczelniamy. Weronice zalecam bieganie z przysiadami, pajacowanie i rozgrzawszy się za kilka minut znów jest jak nowa. Tylko sine dłonie i czerwony nos wskazują na niedawną tragedię gospodarki cieplnej organizmu.





Widok z tunelu.



Z podpinkami, membranami, polarami na grzbietach wyjeżdżamy z tunelu w dalszą drogę, teraz już bez obawy o padający śnieg i inne przeciwności. Jak można się domyśleć, za dosłownie dwa, może trzy kilometry wygląda słońce i znów można cieszyć się lipcowym ciepłem. Szczególnie, kiedy jest się ubranym jak na Syberię.

Wszystkie te trudności pozwalają nam cieszyć się na dwójnasób. Kiedy przejeżdżamy w końcu przez to zimne piekło i kiedy oczom naszym ukazuje się dolina z pociętymi światłem słońca połoninami jak z pocztówki.
Tak to właśnie dojeżdżamy do wioski Kazbegi.

Zatrzymuję się na rozstaju dróg i w tym samym momencie zatrzymuje się biała Lada Niva z oklejonymi na czarno szybami (przednia też) Wysiada z niej człowiek i bez ogródek proponuje nocleg u siebie w domu niedaleko stąd. Po krótkiej „sprzeczce” o sumę jego zarobku, lokujemy się w zimnym jak niedawna przełęcz, ale miłym w oglądzie pokoju z dwoma wielkimi łóżkami i bojlerem w łazience zasilanym z gniazdka i wtyczki połączonych czerwonym plastrem.



Tutaj też poznajemy przemiłych rodaków tak samo jak my spragnionych piękna Kaukazu. Tyle że oni przylecieli do Tibilisi samolotem i dojechali tu wynajętym w stolicy samochodem. Jak widać wszystkie drogi prowadzą do Gruzji.
Gadu gadu, herbatka, kolacja przy stole (a jakże), mnóstwo śmiechu, opowieści do późnego wieczora i spać.

Dla dociekliwych: N42.65984 E044.63881
http://goo.gl/maps/FjgLY
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie.
https://www.facebook.com/CFact1/
CeloFan jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 04.08.2017, 06:08   #5
CeloFan
 
CeloFan's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
CeloFan jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 18 godz 51 min 54 s
Domyślnie



12.Kazbegi-Sarigiukh 02.07
111316-111614/298


Chcąc dostać się pieszo lub wjechać w okolice klasztoru sławnego na cały świat, wstajemy po 6 rano. Niebawem nocne, deszczowe chmury rozstępują się i naszym oczom objawia się widok, dla którego jechaliśmy tyle kilometrów.



Klasztor Cminda Sameba. Ale że …a z resztą. Dzieli nas tylko kilkaset metrów przewyższenia to postanawiam, że TDM`ka wjedzie na górę z nami.





Żeby było łatwiej, większość bagażu zostaje u naszego gospodarza.



Błoga nieświadomość rzuca nas na kamienie większe i mniejsze, błoto po wczorajszych deszczach, piach który zdążył wyschnąć i co tam jeszcze można znaleźć na leśno-górskiej drodze. Wszystkie te czynniki podstępem zrzucają mnie z motocykla. Za mało gazu, duża wysokość, większy od innych kamień, brak doświadczenia i nieuwaga, przechylają szalę zwycięstwa na korzyść grawitacji.



Wera z gracją zsiada w locie z motocykla, ja puszczając kierownicę turlam się na odległość trzech fikołków a motocykl upada z impetem na drogę ześlizgując się po kamieniach z nierówności. Złamany podnóżek, wypluta odpowietrzeniem benzyna i niewidocznie nadpęknięte mocowanie lewej owiewki, które dopiero za kilka tysięcy kilometrów da znać o sobie w spektakularny sposób. To tyle jeśli chodzi o straty w sprzęcie. Wera się chichra, ja czyszczę z błota od fikołków. Reszta drogi pod górę przebiega już tak jak chcę.



Widok jaki czeka na każdego kto tu przyjdzie albo przyjedzie jest nieopisywalny. I niech taki pozostanie, bo każde, choćby najbardziej wymyślne słowa są nieodpowiednie do urokliwości tego miejsca, jego zapachu i gry kolorów.

















Po tak wspaniałej uczcie dla ducha zjeżdżamy na dół po resztę bagaży i pożegnawszy się z kim trzeba jedziemy sprawdzić co dziś czeka na przełęczy.











Po drodze zaskakuje nas wszystko to, co wczoraj było skryte za zasłoną z chmur deszczowych. Z żalem opuszczamy malowniczo położoną wioskę Kazbegi i jej skarb.

















Ten człowiek wygląda jakby był tam od zarania dziejów.





Na pierwszy rzut oka tego nie widać ale w tej rozpadlinie śnieżnej stoi krowa.



A tu reszta towarzystwa.







Tego miejsca wczoraj nawet nie zauważyliśmy.









Przy każdym wartym uwagi miejscu, zawsze jest ktoś przedsiębiorczy.





Jedziemy dalej.



W drodze powrotnej, jakże innej niż wczoraj, choć to to samo miejsce, zatrzymujemy się w znanym chyba wszystkim punkcie widokowym. Wczoraj było to i niemożliwe, bo niewidoczne i bezsensowne, bo to w końcu punkt widokowy a nic nie było widać.







Zapiera dech...







Wciąż nie możemy rozbujać się żeby wyjechać z tego malowniczego miejsca. Tym razem spotykamy Polaków na dwóch Hondach AT i jednym Dnieprze z koszem z silnikiem od BMW. Jadą tędy do dawnych republik radzieckich.





Z prawdziwą przyjemnością pogadaliśmy w końcu bez gdukania, zacinania się, zastanawiania i dobierania słów ze skromnego słownika rosyjskiego albo angielskiego. Zostaliśmy też obdarowani kartą do płacenia za autostrady w Turcji, bo chłopaki już nie będą tamtędy wracać. Karta ta przysłuży się w przyszłości nie tylko nam.

Ruszamy. Droga z dziurawego szutru po kilku kilometrach zamienia się w asfaltowy komfort.



Przemierzając wsie Gruzińskie, omijając wygrzewające się na drodze krowy, mosty i mostki zastawione owcami, przebijając się przez nowoczesne i bogate Tibilisi, kierujemy się w stronę granicy z Armenią. Przed granicą zatrzymujemy się w Marneuli na tankowanie motocykla i zakupy na kolację. Pieczywa nie ma.











W Bagratashen jest najdalej na wschód wysunięta granica z Gruzji a Armenią. Gruzja wypuszcza nas ze swych granic szybko i bez kolejki. Na granicy Armenii sznur samochodów, żołnierze i krótka kolejka po wizy. Motocykl stawiam na poboczu według polecenia żołnierza. Idę po wizę. Wspólnie z Werą wypełniamy deklaracje. Na szczęście jest też po angielsku. Żołnierz w okienku czyta dokument, przepisuje dane do komputera, każe dopisać datę i coś jeszcze a potem żąda pieniędzy.

Przed nas wpycha się para podstarzałych Anglików, szybko załatwiają formalności i znikają w następnej kolejce. Pogranicznik nie chce ani Euro ani Dolarów i pokazuje palcem na bankomat. Za wizy płaci się w tutejszej walucie. Obie kosztują 6000 AMD, czyli około 30 złotych. Idę do maszyny, we wszelkie szpary wciskam swoją kartę, ale niczego nowego nie wnosi to do naszego położenia. Dopiero po głębszym namyśle, dochodzę do wniosku że to nie bankomat. Po jeszcze dłuższym namyśle wiem z całą pewnością, że to maszyna-kantor.

Wsuwam dwa banknoty po 10 Euro, wciskam AMD i za chwilę mam w ręku 10400 AMD.
Teraz wizy lądują wklejone w paszporty i już stoję z dokumentami motocykla w następnym okienku. Tutaj proste pytanie o kolor markę i możemy wjechać do Armenii. Cała operacja trwa około pół godziny.
Nikt nie chce ani międzynarodowego prawa jazdy ani zielonej karty ani osobistego ubezpieczenia.

Przy okazji pogranicznik z absolutną powagą zapewnia nas po zapytaniu, że nocować w jego kraju pod namiotem można wszędzie, bo ludzie są tu przyjaźni i a jego kraj bezpieczny.

Armenia to raj dla motocyklisty. Można swobodnie poruszać się po całym kraju, wszędzie są góry przyprawiające pięknem o zawrót głowy, drogi są kręte a ludzie przyjaźnie nastawieni i ciekawi. Jedynie obszar graniczny z Azerbejdżanem jasno pokazuje, że bywa tu niespokojnie. Mijamy opuszczone domy z kamienia z zapadniętym dachem po bombardowaniu albo zwaloną ścianą od pocisku artyleryjskiego. Te ziejące czarną pustką wytłuczonych okien szkielety domów są jednocześnie i przestrogą i pomnikiem.
Wojna zniszczyła budynki, które teraz mocno kontrastują z zielonym krajobrazem łąk porastających góry, za którymi właśnie chowa się słońce, ale też wygania ludzi pragnących spokoju na koniec świata. Po nich pozostaje tylko pustka.



Azerbejdżan nie próżnuje, bo wszystko tu nie wygląda na historyczną zaszłość a raczej na świeże rany.
W Baghanis leżącym przy drodze M16, Wera kupuje pieczywo w formie prześcieradła. Jest tak duże, że swobodnie mogłoby służyć za tropik do małego namiotu. Jedziemy do całkowitego zachodu słońca.
Biorąc słowa pogranicznika zupełnie serio, rozbijamy namiot u kogoś na skoszonej łące pod wielkim, starym orzechem.





Jesteśmy tak blisko granicy, że w zasadzie szpilką od namiotu można by rzucić do Azerbejdżanu. Wera chcąc zintegrować się z naturą, siada na stogu wysuszonego, pachnącego siana zamiast pomagać przy rozkładaniu namiotu. Niestety długo tam nie siedzi, bo zielone, małe pająki obłażą ją całą i z piskiem i oklepując się po całym ciele biega w kółko aż do ostatniego pająka na niej.



Na kolację pasztet z Polski z prześcieradłem. Smakuje niczym frykasy z „Bazyliszka” na Starym Mieście w Warszawie. Idziemy spać, wsłu****ąc się w nocne życie łąki.
Nocą ktoś jeździ samochodem po polu, ale jak nam to nie przeszkadza, tak i ludzie w samochodzie się nie czepiają.

Dla dociekliwych: N41.03688 E045.12907
http://goo.gl/maps/UxkZ8
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie.
https://www.facebook.com/CFact1/
CeloFan jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz


Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wł.

Skocz do forum

Podobne wątki
Wątek Autor wątku Forum Odpowiedzi Ostatni Post / Autor
Rumunia 2016 (opis) "O górach, drodze w chmurach i o kłopocie w błocie" CeloFan Trochę dalej 52 27.07.2017 22:25
Szwendając się... [Turcja, Gruzja - 2012] mikelos Trochę dalej 62 28.01.2013 12:27
Camerun, a moze i dalej... [2012] Mirmil Trochę dalej 155 17.08.2012 20:00


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:19.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.