![]() |
|
![]() |
|
Narzędzia wątku | Wygląd |
|
![]() |
#1 |
![]() Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
![]() Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 18 godz 51 min 54 s
|
![]() ![]() Tak, to córka. Dodałem to w nawiasie żeby nie było wątpliwości.
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie. https://www.facebook.com/CFact1/ |
![]() |
![]() |
![]() |
#2 |
![]() Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
![]() Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 18 godz 51 min 54 s
|
![]() ![]() 5.Obzor-Istanbul 26.06 108747-109273/526 Z Obzor wyruszamy zupełnie rano, kiedy jeszcze można mówić o cieniu albo jako tako rześkim powietrzu. Śniadanie z owoców od przydrożnego sprzedawcy zjadamy gdzieś przed Burgas siedząc na falochronie wsłuchani w mijające nas samochody. Ani soczyste, ani smaczne ani świeże może nie są te owoce, ale za to są. W Bułgarii, nasz GPS nieco zmylił ślad kierując nas do dużego przejścia granicznego w Derekoy zamiast Malko Tarnovo i zanim się zorientowałem, przesuwamy się o kilkadziesiąt km za daleko w stosunku do potrzeb. 20 czy 30km wstecz widnieje na mapie droga w którą trzeba było skręcić chcąc odwiedzić Turcję nieco szybciej. Jest to skrót do niedużego przejścia granicznego w miejscowości Derekoy. Skrót ten, Wera nazywa od razu …hmmm… lasem śmierci. Choć wydaje się z początku zwykły, to wąska na jedno auto droga z podziurawionego i nierównego asfaltu, niebawem wprowadza nas w klimat iście dramatyczny. Połamane w połowie swojej wysokości drzewa, jakaś taka cisza kiedy się zatrzymujemy, unosząca się w nieruchawym powietrzu lepka wilgoć, wąwóz tak mało szeroki że motocyklem trzeba było by zawracać na kilka razy, zwisające smętnie suche gałęzie, dziury w drodze zapchane piachem i patykami. Przez niespełna 40km na tej drodze wymija nas raptem samochód ciężarowy z machającymi ze środka robotnikami (okazuje się że wywożą połamane drzewa), dwa wozy z Cyganami o spojrzeniu mówiącym wiele o charakterze awanturniczym i usposobieniu przyjaznym tylko dla swoich. My za to wymijamy w tym czasie wspomniane wyżej dziury, robotników wycinających połamane drzewa, zdechłego konia w stanie połowicznego rozkładu z wydętym od gazów brzuchem, (swąd jaki bije od tego znaleziska nie przypomina niczego z tej planety!) tabor Cyganów palących ognisko, bawiące się dzieciaki, które na szczęście chyba nie zdążyły na czas nas zauważyć, konie Cyganów pasące się opodal ogniska i tychże dwa pojazdy przypominające Daczę i Zaporożca. Jak widać po niezałączonych fotografiach, mimo wakacji, nie ma czasu na sesję z autochtonami ![]() W takiej to scenerii, wytelepani i zadziwieni zastanym folklorem dojeżdżam do głównej drogi i świeżego powietrza z domieszką spalin, wiodącej do małej granicy Bułgarsko-Tureckiej. Bułgar-pogranicznik pyta z rozbrajającą wesołością czy mamy narkotyki albo czy przewozimy alkohol, wspomina też coś o Euro2012 i pyta o pogodę w Varnie, bo tu widać coraz bardziej kłębiące się chmury. Wszystko to z uśmiechem i życzliwością na pulchnej twarzy wytrawnego pogranicznika. Teraz jedziemy po ziemi niczyjej. Co innego strona Turecka. Tu wszystko załatwia się z powagą i odpowiednim namaszczeniem. Śmiać się mogą tylko urzędnicy i to tylko wyżsi rangą. Tak czytałem. Przygotowani jesteśmy na długi czas zwiedzania i bieganiny z dokumentami po pieczątki, kontrole, wizy, unikając majfriedów proponujących odpłatną pomoc w załatwianiu formalności wizowych i przepychając się do okienek za pomocą łokci. Tu jednak panuje porządek i ład. Miły pan w cywilnym ubraniu (inspektor-dyrektor-koordynator) kieruje nas do pierwszego okienka. Teraz już tylko kasa, wizy, policja, pieczątki, kontrola pieczątek, kontrola kontroli pieczątek, wiz i opłat paszportów, dokumentów motocykla, zielona karta i co tam komu do głowy przychodzi. Zadano mi w jednym z pomieszczeń pytanie po angielsku, na które potrafiłem odpowiedzieć tylko YES z niezbyt pewnym uśmiechem. Nie wiem na co się zgodziłem, ale za 35 minut z zegarkiem w ręku jesteśmy legalnie w Turcji. W tym miejscu chcę zweryfikować pierwszy z mitów, o jakich czytałem przed wyjazdem na stronach różnych podróżników. Wcale nie jest długo, tłoczno, dziko i strasznie. Zgadza się tylko cena wizy: 15Euro od głowy. Jesteśmy w Turcji. W delektowaniu się nowym i nieznanym, nieznacznie tylko przeszkadza wielki skłębiony cumulonimbus groźnie pomrukując nieopodal. Oczywiście jak przystało na czasomających motonitów autostradę omijamy zgrabnie jadąc do Istanbulu zwykłą krajówką. Dla motocykla to obojętne, bo Turcy WSZYSTKIE drogi mają jak stół a my przemieszczamy się zawsze tym samym tempem. Nie obywa się bez zatrzymania przez patrol policji. Człowiek w mundurze zadaje tylko pytanie skąd i dokąd, widzi z daleka paszport i ze szczerym uśmiechem na wąsatej twarzy puszcza nas wolno. Natura coraz mocniej daje znać o swojej mocy. Teraz z impetem wicher przestawia nas z jednego krańca pasa na drugi. Bagaż dodatkowo służy za żagiel. Tak więc w lekkim pochyleniu, nieco trawersując przy bocznym silnym wietrze, przedzieramy się przez unoszony wichrem pył i kurz na najbliższą stację benzynową. Stacje benzynowe to tutaj najczęściej spotykane budynki użyteczności publicznej. Są rozstawione średnio co kilka kilometrów, szczególnie blisko miast, miasteczek czy wiosek nawet. Rzedną dopiero na pustkowiach centralnej Turcji ale nie ma siły żeby nie spotkać choć jednej za 20 może 30 km. Benzyna w Turcji to około 8 złotych za litr. Nie ma stacji samoobsługowych. W dużych miastach każdy pracownik ma swoją specjalną kartę i dopiero po jej przytknięciu do dystrybutora może wpisać swój kod dzięki któremu może zatankować pojazd. Poza miastami odbywa się to mniej restrykcyjnie. Owszem jest drogo, ale ma to swoje plusy. Drogi przelotowe są niemal puste a na każdej stacji do paliwa dodaje się słodką herbatę w dowolnej ilości. Po prostu sadzają człowieka na krześle przed stolikiem i za chwilę ktoś przynosi herbatę w małym, szklanym kieliszku z całą furą cukru na spodku. Nie można odmówić uprzejmości Turkom, choć gdyby benzyna kosztowała tyle u nas, pewnie częstowaliby czymś innym. Zaczęło się. Jaki kraj takie burze. Niech wystarczy za fakt i potwierdzenie że herbatę, trzeba trzymać w rękach i zakrywać jednocześnie bo od wichury zawartość chce wyskoczyć z tych małych szklaneczek z cienkiego szkła. Wszystko pozostawione luzem, zmyka z prędkością wichru z horyzontu. Motocykl podpieram kolanem no bo herbata. Siekący strumień zimnej wody z hurgotem uderza w zadaszenie stacji benzynowej w tym samym czasie rzeka wody zabiera wszystko co leży luzem, spod dystrybutorów. Szmata, lejek, jakieś papiery, czapka z głowy pracownika stacji, źdźbła trawy, tuman kurzu, folia. To wszystko złączone w jedno stado gna na pobliskie krzaki za rowem a za tym wszystkim goni człowiek bez czapki, rozwijając sporą prędkość wspomagany przez wicher. Po około 15 minutach sino-czarne niebo nieco traci impet, deszcz pada pionowo. Pierwszy raz od wyjazdu zakładamy ciuchy przeciwdeszczowe, uszczelniamy wszystko co nie lubi wody i ruszamy dalej. Leje tylko 50 km, więc do Istanbulu wjeżdżamy suchym kołem. Kiedy tylko droga Istanbul Corlu Yolu, (krócej D100), doprowadza nas do miejsca skąd widać morze, zaczyna się nieprzerwany ciąg miejskiej aglomeracji monocentrycznej z głównym ośrodkiem w Istambule właśnie. Nie było by w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że myśląc iż jesteśmy już prawie w centrum, jedziemy do niego jeszcze ponad 80 kilometrów. O ogromie tego molocha niech świadczy to, że cel nasz jest jeszcze kilka kilometrów przed mostem Bosforskim, czyli aglomeracja ma jeszcze kilkadziesiąt kilometrów po stronie Azjatyckiej. I tu weryfikujemy netowy mit drugi. Owszem przedmieścia metropolii ciągną się dziesiątki kilometrów. Owszem jest gęsto od samochodów i jednośladów. Owszem jeżdżą szybko albo i jeszcze szybciej jeśli się tylko da. Ale przecież to jedno z największych miast w tej części świata. Mieszkają tu miliony i muszą się jakoś przemieszczać. Jeżdżą szybko, bo mają do tego cztery szerokie pasy w każdą stronę i pobocze. No i około 19 czasu lokalnego jest duży ruch. Jednak nieprawdą jest, że nie da się motocyklem przejechać między samochodami. Wystarczy nie mieć szerokich kufrów. Wystarczy włączyć „Warsaw Drive Style” i nic nie stoi na drodze dłużej niż kilka sekund. Korki? Tak, był jeden wielki korek, jednak to przez stłuczkę, którą minęliśmy z łatwością. Po prostu każdy się gapi zamiast jechać. Jak u nas, prawda? Przejeżdżamy to szczęście blacharza w 15 minut. Wrzawa panuje tak doskonała, że wszystko zlewa się w jeden dźwięk. Poczwórny sznur samochodów zmienia się w żywy, dudniący organizm. Chyba tak właśnie zachowują się ryby w ławicy. Słychać tylko sąsiedni samochód trąbiący z pasa obok. Nikt jednak się nie denerwuje, nie gestykuluje nieprzyjaźnie, nie wyma****e rękoma. Na nas też trąbią… żeby pozdrowić, zapytać skąd jedziemy i dokąd, żeby pokazać, że się nas widzi i ot tak po prostu. Zgubić też się nie można z GPS`em z w miarę nową mapą. Wystarczy czasem zerknąć na urządzenie. Nam świetnie sprawdza się stary, kupiony w komisie i wysłużony Garmin Nuvi 1340. Istambuł da się przejechać z łatwością zakładając, że nie jedzie się w samo południe kiedy żar leje się z nieba, pamiętając że trąbienie tutaj ma inne znaczenie i nie targając ze sobą bagażu szerszego od kierownicy tylko możliwie wąskie bambetle. Wtedy jest wręcz ciekawie. Ludzie przyjeżdżający tu z dużych, zatłoczonych miast mają łatwiej, bo są do korków przyzwyczajeni. Tak sobie obalając te wszystkie mity dojeżdżamy do Hostelu Sindbad. Hostel usytuowany jest kilkaset metrów od głównych zabytków Istambułu. Haga Sofia, Błękitny Meczet i inne w zasięgu kilku kroków. Skąd ten wybór? Z Internetu. Pochlebne opinie jednak nie odzwierciedlają prawdy zastanej. To jedyne miejsce, o którym czytałem w Necie i z którego korzystamy jako z rekomendowanego noclegu. Właścicielem jest starszy, nie za wysoki zupełnie łysy pan po 60-tce. Ogorzała cera i bystre oczy w znieruchomiałej i dokładnie ogolonej twarzy, zdradzają nie tureckie pochodzenie. Porusza się powoli i wygląda wtedy jakby ciągnął za sobą jakiś wielki ciężar, przy czym drewniana laska ledwo dotyka ziemi. Niezależnie od czynności człowiek ten uśmiecha się ciągle do tylko sobie znanych myśli. Ogólnie sprawia wrażenie bardzo uprzejmego, choć negocjacje w sprawie ceny pokoju przebiegają dość burzliwie, co pokazuje, że charakter ma niezłomny albo interes dobrze prosperuje. Proszę o pokazanie pokoju. Starszy pan wysyła z nami młodego Turka dzierżącego w ręku dwa klucze. Pokój sprawiający lepsze wrażenie jest i tak bardzo mały jak na dwójkę. W zasadzie nadaje się tylko do przespania nocy. ![]() Łazienka niby europejskiego standardu, ale wszystko jest stare i z kamieniem. Okno służące jedynie za wywietrznik jest zabezpieczone starą siatką metalową i powiązanym drutami gruzem. Szyby nie ma. Zza gruzu widać podwórze z budowlanymi śmieciami. Biorąc pod uwagę dobre położenie strategiczne i śniadanie w cenie pokoju, bierzemy to co jest. Śniadania skromne, złożone ze świeżej bułki, masła w małym pudełku, dżemu, kilku plastrów sera i jednego jajka na twardo. Żeby całe to dobro zjeść, trzeba wejść na dach budynku, bo tam znajduje się stołówka. Tu nam się podoba. Z czwartego piętra budynku położonego na niewielkim wzniesieniu widać doskonale statki płynące przez cieśninę Bosfor i dachy innych, niżej położonych budowli. Motocykl stoi na wąziutkim chodniku przy wejściu. Przedtem wjeżdżam tam po kamieniu z brukowanej ulicy, bo jest wysoko. Jest darmowy dostęp do WiFi i komputera. Na tle mnogości wyboru wśród miejsc noclegowych w okolicy, ten jest mimo wszystko słaby. Cenę wyjściowa 45 Euro za dwójkę ze śniadaniem, ostatecznie ustalamy ze starszym panem na 40 Euro za dobę. Wieczorem w miasto! Dla dociekliwych: N41.00370 E028.97302 http://goo.gl/maps/Hr6uJ
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie. https://www.facebook.com/CFact1/ |
![]() |
![]() |
![]() |
#4 |
![]() Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
![]() Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 18 godz 51 min 54 s
|
![]() ![]() 6/7.Istanbul-Istambul 27.06 0km Śniadanie na dachu z widokiem na panoramę Bosforu i znów w miasto... Że Istanbul oferuje zabytki i rozrywkę każdy wie. Oglądając jednak tylko grafikę w Google albo fotografie znajomych, nie ma się pojęcia o ogromie najważniejszych budowli, woni fajek wodnych dochodzącej z palarni, hałasu i pozornego chaosu panującego na wielkim placu blisko największych atrakcji. Kaskada barwnie ubranych ludzi przelewa się we wszystkie strony, każdy coś mówi, gestykuluje w swoim języku. Jedni sprzedają wyciskane pomarańcze, zimne pocięte w księżyce kawałki arbuzów, pocztówki, pamiątki, korale, suknie, chusty, nakrycia głowy, karty pamięci do aparatów i baterie z walizki, inni zachęcają turystów do przejażdżki po cieśninie turystyczną łodzią, do wynajęcia przewodnika po mieście albo samochodu. Hotele mają swoich przedstawicieli a w kiosku można kupić zimną wodę. Można też przysiąść w jednej z wielu kawiarenek, zjeść kebap i wypić kawę. Nas namówił na wycieczkę statkiem po Cieśninie Bosfor jeden z młodych ludzi na placu. Wygląda to tak, że kupuje się bilety u pana z tablicą stojącego na placu. Wpisuje się w bilet swoje nazwisko i czeka aż uzbiera się minimalna opłacalna ilość ludzi, lub odpowiednia godzina wypłynięcia. Zbiera nas w stadko zażywny Turek w średnim wieku i dziarsko krocząc przed siebie nawołuje wszystkich podnosząc jednocześnie rękę z reklamą jego firmy. Jest nas kilkanaście osób i wszyscy przedzieramy się między samochodami przez wąskie uliczki do małej przystani z pływającym pomostem. Wąską kładką przedostajemy się na statek i zajmujemy ławki przy burtach. Sama wycieczka ma trwać trzy godziny, jednak zostaje skrócona do dwóch. Nasz przewodnik mówiący po angielsku bardziej zajmuje się młodymi dziewczynami niż opowieścią o zapewne wzniosłej historii miejsc, które mijamy po drodze. Zimny wiatr rwie szaty na wszystkich a słońce nie ogrzewa wcale tak jak można by się spodziewać. Popłynąć warto, ale tylko raz i może z innym, mniej naładowanym testosteronem przewodnikiem. Prócz zabytków widać też inne oblicze Stambułu. Koty są tu ogólnie poważane Wygłodzeni po trudach rejsu, zaglądamy do jednej z restauracji. Jest naprawdę smacznie a nawet wytwornie. Tu zajadamy kebap w wersji exclusive, popijając słodką herbatę aż do północy leniąc się w wygodnych, wyściełanych poduchami sofach. Łazęgowanie, oglądanie, wycieczka statkiem, restauracja, gapienie się na ludzi, drobne zakupy, kebaby, śmichy chichy Wera nawet chciała coś dorobić na obczyźnie... ...i o północy spać. Ogólnie komercja, ale w dobrym wydaniu. Trochę egzotyki, trochę naciągania i targów. Mrowie turystów takich jak my i różnych osobliwości. Cały świat w pigułce. Wszystkie kultury w jednym miejscu. Cała drabina społeczna.
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie. https://www.facebook.com/CFact1/ |
![]() |
![]() |
![]() |
#5 |
![]() Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
![]() Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 18 godz 51 min 54 s
|
![]() ![]() 8.Istanbul-Asagi Akpinar (Asagiakpinar) 28.06 109273-109862/589 Śniadanie na dachu z ciekawym widokiem, pakowanie, pożegnania z Wery nowymi znajomymi z Korei. , z kotem miejscowym i z pająkiem zza szafy ...iiii … TDM zepchnięta w tył z chodnika nie chce odpalić…!!! Po milisekundzie już mam trzech pomocników do pchania motocykla pod górę tyłem. Soro są, zdejmuję bagaż i pchamy. Pierwsza próba odpalenia „na pych” nieudana. Opona ślizga się po bruku, kiedy wskakuję na siedzenie puszczając sprzęgło na drugim biegu. Pchamy motocykl znów pod górę dwa razy wyżej a ja, zlany potem już planuję wynajem lawety do granicy i transport do kraju. Rozpęd, HOP na kanapę i jednocześnie puściłem sprzęgło znów na dwójce. Pudło. Drugie odpalenie nieudane. Czarnowidzenie już, już szufladę otwiera w zwojach mózgowych, już linę szykuję do uwieszenia reszty wyprawy, już się wyprawa chowa za złością i tupaniem aż niespodziewanie dosłownie przybiega człowiek z pudłem starych zardzewiałych narzędzi i mówi z uśmiechem wspomagając się rękoma że… naprawimy. Naiwność tej sceny i niepoprawny optymizm uśmiechniętego Turka powaliła mój chwilowy prawiepesymizm na łopatki. Starter wciąż tylko cyka a rozrusznik nie kręci. Ostatkiem sił wpycham z pomocą przypadkowych pomocników motocykl na samą górę i puszczam się w dół na luzie. To około 50 metrów sporego spadku. Czekam do ostatniej chwili. Jestem tuż przed poprzeczną ulicą rozpędzony do około 30km/h. Teraz trójka, sprzęgło, HOP na kanapę i puszczam sprzęgło. Coś tam drgnęło, coś przeskoczyło, chrobotnęło. Coś by może chciało, ale znów porażka. Koło ślizga się na bruku a motocykl milczy. Silnik nawet raz nie obrócił. Klapa. W ostatnim akcie desperacji, przepełniony świadomością, że słabo może być z naprawami tutaj, naciskam starter i stał się cud. Motocykl zakręcił, ale palić nie chce. Jest dobrze. Aaa… rezerwa bo stoimy w dół a mało paliwa… Dalej już wiadomo. Motocykl odpala i możemy się jeszcze raz pakować. Stopień zagrożenia spadł do minimum, gały na miejsce, oddech i płuca na miejsce, porządek w głowie, kontrolki na zielono, bagaż na miejsce, Wera na tył i w drogę. Niebieskie pudełko z zardzewiałymi narzędziami zostaje na miejscu nienaruszone. Niebo znów jest błękitne, droga prosta, myśli jasne. Turcy są bardzo pomocni i właśnie po raz pierwszy się to sprawdziło. 1 wniosek: Nie odpalać motocykla na biegu z wciśniętym sprzęgłem cofając go jednocześnie, bo w konstrukcji z poprzedniego wieku może się rozrusznik zawiesić. 2 wniosek: W Turcji zawsze można liczyć na pomoc, każdy znajdzie na to czas da z siebie to co może żeby pomóc. Na umowną Azjatycką część Istambułu i Turcji wjeżdżamy przez dwa mosty w tym jeden płatny i autostradę, również z bramkami. I na moście Bosforskim i na autostradzie (a może to obwodnica prowadząca przez miasto) niektóre bramki były otwarte z jakiegoś powodu na stałe. Powoli, rozglądając się za człowiekiem od opłat czy kolczatką na asfalcie albo znakiem STOP, przejeżdżamy niezatrzymywani przez nikogo, bez alarmu, karabinów, pościgu i policji. Ot po prostu. Wszędzie opisywanej jako niezbędnej karty z kredytem na odcinki płatne też nie mamy. Po wielu kilometrach przyjemnej podróży z porannymi przygodami, skręcamy w pięknym młody zagajnik na bezludziu, nieopodal drogi. W miarę upływu czasu staje się jasne, że świecił nam będzie tylko księżyc tej nocy a warkot samochodów, światła wiosek, zastąpią nocne ptaszyska i wszędobylskie świetliki. Zapach lasu, nagrzanej słońcem ściółki wymieszany z chłodem zacienionej polanki, przycichający świergot ptaków, milknące wraz z zachodem słońca cykady i długie cienie drzew znikające w ciemności nocy, usypiają i nas. Dla dociekliwych: N41.33658 E034.78770 http://goo.gl/maps/NPwHg
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie. https://www.facebook.com/CFact1/ |
![]() |
![]() |
![]() |
#6 |
![]() Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
![]() Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 18 godz 51 min 54 s
|
![]() ![]() 9.Asagi Akpinar (Asagiakpinar) -Findikli 29.06 109862-110599/737 O piątej rano miejscowego czasu, budzą nas głośne nawoływania muezina. Za chwilę odzywa się inny z innej strony i uderza w tą samą nutę. Teraz słychać już trzy głosy. Po kilku sekundach już kwartet islamistów zapełnia każdą część tej ziemi wykrzykując swoje adhan*. To jednak nie pustkowie. Wokół są wioski i mieszkają w nich ludzie. Piękny poranek zachęca do czynów a kiszki wtórują mu grając marsza z głodu. W najbliższym miasteczku Wera kupuje świeżą bułkę prosto z piekarni i serek topiony w sklepie spożywczym. Ja czekam przy motocyklu obserwując ludzi czekających na busiki zabierające ich prawdopodobnie gdzieś do pracy. Wszystkie kupione dobra jemy za miastem, przy strumieniu płynącym wzdłuż szosy, popijając wodą z butelki i zaśmiewając się z niewiadomo czego. Nieczęsto mijający nas kierowcy machają i trąbią, pozdrawiając nas serdecznie a słońce topi serek topiony. Po śniadaniu w drogę. Gdzieś tam tankowanie, słodka herbata do tego tankowania jak to mają w zwyczaju Turcy, znów tankowanie, znów herbata, droga, droga, droga… ![]() Chcąc zaspokoić popołudniowy głód, zatrzymujemy się przy w ostatniej chwili zauważonej piekarni. Zrobiwszy zakupy, zabieramy się do pałaszowania słodkich bułek z pysznym nadzieniem. Zauważywszy to, właściciel piekarni zaprasza nas do stojącego w cieniu budynku białego, plastikowego stołu, krzyknął coś na bawiące się dzieci a te już za chwilę niosły krzesła. Sam zniknął w drzwiach swojego zakładu i za chwilę widzimy go niosącego zroszoną butelkę lodowatej wody i dwie szklanki. Tego właśnie potrzeba w 35-cio stopniowym upale. Obok nas, siedząc na ziemi, starsze roześmiane panie tłuką kamieniami orzechy laskowe. Między nimi leży już spora sterta orzechów bez łupin. Jedna z pań, śmiesznie kląska ustami na Werę, która siedzi tyłem. Za kilka chwil Wera siedzi już między paniami rechocząc ze śmiechu i pomagając nieudolnie w pracy a ja zajadam to, co łuskają. To niesamowite jak otwarci są ci ludzie. Najedzeni do syta, z orzechami na drogę, żegnamy się z ludźmi, których widzimy być może pierwszy i ostatni raz jak z przyjaciółmi, (mimo że nie rozumiemy się nawzajem) i jedziemy dalej. Wieczorem sadzamy udręczone tyłki w przypadkowo zauważonym z drogi hotelu „Rize”. Nie jest to zwykły hotel. Jest położony nad morzem a okna wychodzą na drogę krajową. Od morza dzieli nas tylko sześć pasów asfaltu przedzielone wysepką, wał z potężnych kamieni i betonowa zapora chroniąca hotel i drogę przed zalaniem w czasie sztormu. ![]() W pokoju z łatwością można by założyć salę biologiczną. W szczególności ze specjalnościami: mykologia, entomologia, parazytologia. Z tych trzech nieśmiale prezentowały się tylko owady wystawiając z zaciekawieniem swoje czułki z różnych wilgotnych kryjówek, sidingu na ścianach i mebli pamiętających czasy Kemala Ataturka. Reszta prezentowała się w całej okazałości poprzez czarne naloty na suficie, zacieki na oberwanych firankach i obcego pochodzenia plamy na ścianach. Wprawdzie pościel wydaje się być świeża na tle ekosystemu otaczającego nas, ale dla spokoju tutejszych mieszkańców, po ostrożnej kąpieli pod na w pół działającym prysznicem zasypiamy we własnych śpiworach. Czy coś powłaziło w nas przez nosy i usta podczas snu… chyba się prędko nie dowiemy. Motocykl zaparkowany przed hotelem bez żadnego zabezpieczenia sam się pilnował całą noc, co chwila niepokojony ciekawskim dotykiem kierowców taksówek tu pracujących. To jedno z najcudaczniejszych miejsc, w jakim można spać. Wytargowana cena za dwójkę 100TRY czyli około 42Euro. Hotel przy drodze w Findikli zostaje jeszcze na długo przedmiotem moich rozważań… czy dobrze zrobiłem nie szczepiąc nas przeciwko wszystkiemu co możliwe przed wyjazdem... Jałowych rozważań. *(wezwanie do modlitwy). Dla dociekliwych: 41.273178,41.142018 tfu, na psa urok! http://goo.gl/maps/9eyzo
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie. https://www.facebook.com/CFact1/ |
![]() |
![]() |
![]() |
|
|
![]() |
||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Rumunia 2016 (opis) "O górach, drodze w chmurach i o kłopocie w błocie" | CeloFan | Trochę dalej | 52 | 27.07.2017 22:25 |
Szwendając się... [Turcja, Gruzja - 2012] | mikelos | Trochę dalej | 62 | 28.01.2013 12:27 |
Camerun, a moze i dalej... [2012] | Mirmil | Trochę dalej | 155 | 17.08.2012 20:00 |