|
![]() |
#1 |
![]() Zarejestrowany: Jun 2009
Miasto: Lubaczów
Posty: 310
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Galeria: Zdjęcia
![]() Online: 4 dni 3 godz 8 min 37 s
|
![]()
Pocieszający jest fakt, że ludzie stojący za nami w kolejce patrzą na właścicielkę ze wstydem i wyrzutem – wyraźnie nie podoba im się jej zachowanie.
...cd ... Nocleg udaje nam się znaleźć kilka kilometrów za Ivanjicą. Wjeżdżamy w boczną drogę i rozkładamy namiot za opuszczonym budynkiem szkoły. Jesteśmy chyba w pobliżu jakiejś wsi, dość blisko słychać szczekanie psów ale egipskie ciemności utrudniają rozpoznanie terenu. Dalszą część wieczoru spędzamy w namiocie z powodu ulewy, która usypia nas łagodnie niczym najpiękniejsza kołysanka. ![]() Dzień 9. (11. sierpnia – niedziela) Pierwszy poranek w Serbii wita nas słońcem i normalną temperaturą. Męczące upały zniknęły bezpowrotnie. Wstajemy wypoczęci i we wspaniałych humorach. Dookoła nas rozpościerają się cudowne widoki – góry, góry, góry… Po porannej toalecie i szybkim śniadaniu robimy mały rekonesans w terenie. Nieopodal nas, pod jedną z gór przycupnął maleńki monastyr św. Kuźmy i Damiana. Postanawiamy dostać się do niego i od razu wcielamy nasz plan w czyn. ![]() Prowadząca do miniaturowego monastyru szutrowa droga jest bardzo stroma i śliska po nocnej ulewie. W pewnym momencie motocykl zaczyna się osuwać. Niżej droga wygląda jeszcze gorzej, robi się coraz bardziej stromo. Po kilkuset metrach GS się przewraca i musimy się nieźle napocić, żeby go postawić na koła przy takim spadku terenu. Luźne kamienie, śliska glina i duży spadek terenu sprawiają, ze podejmujemy decyzję. Zawracamy. Klasztor św. Kuźmy i Damiana będzie musiał jeszcze na nas poczekać. ![]() Wyruszamy do klasztoru Studenica z XIII wieku, położonego 60 km od miasta Novi Pazar. Wielki żupan Serbii Stefan Nemanja poświęcił klasztor Matce Boskiej Dobroczynnej i uczynił z niego mauzoleum całej dynastii. ![]() Monastyr Studenica to świątynia wzniesiona w stylu średniowiecznej serbskiej architektury, w której na szczególną uwagę zasługują kolorowe freski. Ten zabytek – jako jeden z nielicznych w Serbii obiektów – znajduje się na Liście UNESCO. ![]() Monastyr leży w górach, z dala od większych miast. ![]() Taka lokalizacja sprzyja kontemplacji i modlitwie. ![]() Przybywający tu mogą w spokoju zastanowić się nad swoim życiem i zatopić w modlitwie. ![]() Spacerując po obiekcie mieliśmy wrażenie jakby czas się zatrzymał a wszelkie problemy i nurtujące pytania zatrzymały się pokornie przed bramą klasztoru. ![]() Wyciszeni i pozytywnie nastawieni opuszczamy mury klasztoru Studenica. ![]() Na parkingu spotykamy dwóch serbskich motocyklistów, z którymi gawędzimy chwilę i wymieniamy uścisk dłoni. ![]() Wyruszamy w dalszą drogę. ![]() Przed nami niebezpiecznie bijące serce Serbii – Kosowo. ![]() W tym roku chcemy przez nie przejechać. Próbowaliśmy już raz kilka lat temu ale nam się niestety nie udało. Powodem był wybuch zamieszek między Albańczykami i Serbami oraz zaminowany wiadukt tuż za odprawą graniczną. Skomplikowany problem narodowościowy sprawia, że nader często ten piękny zakątek Bałkanów jest niedostępny dla cywilów. Siły KFOR pilnują granic niczym mitologiczny Cerber strzegący wejścia do świata zmarłych. Kosowo położone w południowej część Serbii ma wyjątkowe znaczenie dla serbskiej tożsamości narodowej i historii. Uważa się je za kolebkę serbskiej państwowości i mimo, że teoretycznie dalej stanowi część Serbii posiada autonomię i podlega administracji ONZ. Każdy przewodnik turystyczny twierdzi, że Kosowo nie jest miejscem bezpiecznym dla turystów i jeszcze długo nie będzie. Niebezpieczeństwo min, napady i pospolita przestępczość to tylko kilka powodów dla których większość podróżników omija te tereny. Wiele z tych informacji mija się z prawdą. Przez przeważającą większość czasu nie dzieje się tutaj nic, co można by uznać za okoliczności niesprzyjające podróżowaniu. ![]() My od dawna marzymy o podróży do nieuznawanego przez wiele krajów świata Kosowa. Ciągnie nas tu i mamy ogromną chęć zobaczyć tę część Bałkanów na własne oczy. Na teren Republiki Kosowa wjeżdżamy od strony miejscowości Raszka. Na przejściu spora kolejka tirów i samochodów osobowych. Odprawą i formalnościami paszportowymi zajmują się policjanci i celnicy. Na granicy panuje wyjątkowy spokój. Spodziewaliśmy się zasieków, dziurawych dróg, świadectw wojny na każdym kroku, wojska, przesłuchań – a tu zupełnie nic… Dostajemy pieczątki w paszporcie i jedziemy dalej, prosto do Prisztiny. Po kilkuset metrach Kosowo wita nas napisem na wiadukcie „NATO go home!”. Północna część Kosova to region zamieszkany przez Serbów – wszędzie powiewają serbskie flagi. Wydaje nam się, że ta część jest bardziej serbska niż sama Serbia! ![]() W Kosowie Serbowie stanowią mniejszość. Wygląda na to, że nie w tej części autonomii. Mimo to wielu z nich wyemigrowało stąd z powodu ekonomicznego zacofania obszaru. Druga strona prawdy jest taka, ze populacja kosowskich Albańczyków zwiększyła się kilkakrotnie i udział Albańczyków stale rośnie. Drogi na terenie całej republiki są bardzo dobre, tylko kierowcy uprawiają tzw. „wolną amerykankę”. Zarówno Albańczycy, jak i Serbowie są przyjaźnie nastawieni do przyjezdnych i coraz częściej zaczynają dostrzegać pozytywną rolę turystyki w rozwoju swojego kraju. Ale pamiętajcie, że warto mieć oczy i uszy szeroko otwarte, ponieważ w dalszym ciągu na terenie Kosowa konfiskowane są duże ilości broni i zdarzają się niebezpieczne sytuacje. My nie szukaliśmy bliskiego kontaktu z mieszkańcami Kosowa – interesował nas sam kraj. Dowodem na pozorne uśpienie Kosowa jest fakt, że w ostrzale misji EULEX w północnej części republiki (na naszej trasie) zginął litewski celnik. W serbskiej części Kosowa większość aut jeździ bez tablic rejestracyjnych. Jeśli jakieś ma tablicę, to w większości przypadków jest to serbska rejestracja. W tej części nie spotyka się samochodów z rejestracją kosowską (RKS). Jest to element protestu serbskiej społeczności w Kosowie. Policja, zarówno międzynarodowa i kosowska nie reaguje na taki stan rzeczy w północnej części państwa. ![]() Albańskie Kosowo wygląda zupełnie inaczej…. Rozwija się i rośnie niczym nieustający plan budowy. Na każdym skrawku ziemi widać tu nowe budynki, hotele, osiedla mieszkaniowe. Ale z drugiej strony widać tu też podobieństwo do Albanii – mnóstwo śmieci, smród palonych plastików i innych świństw. Im dalej na południe, tym gorzej. Po drodze mija nas mnóstwo weselnych korowodów. Pierwsze napotkane jadą w eskorcie sił KFOR. Czujemy się prawie jak w Albanii. Serbskie flagi, które królowały na północy ustępują tu miejsca albańskim barwom narodowym oraz kosowskiej fladze. Mijamy mnóstwo punktów kontrolnych, wozów sił KFOR oraz znaki z napisem „Uwaga CZOŁGI”. ![]() W końcu dojeżdżamy do Prisztiny – stolicy i największego miasta autonomicznej Republiki Kosowo. Ten zakorkowany, brudny, śmierdzący betonowy moloch nie stanowi żadnej atrakcji turystycznej. Trudno tu wjechać i trudno się stąd wydostać. Krążymy chwilę po głównej ulicy miasta i zaspokoiwszy swoją ciekawość opuszczamy bez cienia żalu kosowską metropolię. Kierujemy się na północny – wschód i dojeżdżamy dość szybko (dzięki wspaniałej jakości dróg) do miejscowości Merdare, przy granicy z Serbią. Stoimy tu nieco dłużej, niż przy wjeździe na teren Kosowa. Odprawa nie idzie tu tak sprawnie a i kolejka jest niepomiernie dłuższa. Policjanci zawracają jedną rodzinę przed nami, nie pozwalają im przejechać. Trochę nas to niepokoi. Kiedy przychodzi nasza kolej nie chcą od nas paszportów tylko dowody osobiste. Bez problemu opuszczamy terytorium Kosowa i wjeżdżamy na teren Serbii. Tak kończy się nasza jednodniowa przygoda z autonomiczną republiką, w której dwa żyjące obok siebie narody toczy robak nienawiści i wojny. ![]() Paweł: Tym razem bardzo chciałem wjechać do Kosowa. Na siłę musiałem przekonywać Tamarę. Miałem przeogromną chęć aby zobaczyć ten skrawek albańskiej Serbii, do którego nie dane nam było wjechać w 2009 roku. Chciałem nawet przenocować w jednej z wiosek, by poznać tutejsze tradycje i skrywane tajemnice. Dużym sukcesem było przekonanie Tamary więc nie forsowałem więcej. Udało się osiągnąć cel – wjeżdżamy! Moja ciekawość była na tyle duża, że przy wjeździe do Kosowa na tzw. „przejściu granicznym” zaryzykowałem i nie wyłączyłem kamery na kasku. Po wjechaniu do Kosowa świeże, rześkie i czyste powietrze zamieniło się w ohydny odór palonych plastików. Zaskoczeniem były dla mnie progi zwalniające przy przystankach autobusowych wypełnionych ludźmi, serbskie flagi na każdym slupie elektrycznym, zablokowane betonowymi elementami lub oponami pasy ruchu i brak rejestracji na wszelkiego rodzaju pojazdach. Samochody osobowe, które mijaliśmy poruszały się dość wolno i w każdym było maksimum pasażerów. Kiedy przyspieszałem i wyprzedzałem jakiś samochód, ten także zaczynał jechać szybciej. Może to taka maniera jazdy?! Może chęć przyjrzenia się z bliska…?! Ludzie na terenie Kosowa, zarówno Albańczycy, jak i Serbowie wydają się być bardzo mili i przyjaźnie nastawieni. Żołnierze sił KFOR nie zawsze… Może to wynik ich stresującej pracy! Dużym zaskoczeniem byli dla mnie turyści w Prisztinie, którzy przewijali się tam i powrotem wzdłuż głównej ulicy. Wszędzie słyszałem rozmowy w języku angielskim! Tamara: Sama nie wiem czego spodziewałam się po Kosowie?! Z jednej strony chciałam tam pojechać, z drugiej gdzieś w głębi duszy czułam strach. Ale to chyba normalne, że człowiek odczuwa strach przed nieznanym… Najbardziej stresujący był dla mnie wyjazd z Kosowa. Na przejściu panowało dość duże zamieszanie i tłum. Jeden z policjantów mówiący po angielsku zagadnął nas i powiedział, że będziemy mieć na pewno problem z wjazdem do Serbii. Chyba chodziło mu o kosowską pieczątkę w paszporcie, której Serbowie nie uznają. Przyznaję, że poczułam mrowienie na karku i włosy stanęły mi dęba na głowie. Zaczęłam gorączkowo szukać w myślach innego wyjścia. Jeśli nas nie wpuszczą, to będziemy musieli jechać z powrotem przez całe Kosowo do drugiej granicy. A co jeśli tam sytuacja się powtórzy ![]() Podobne odczucia miałam, kiedy, podczas poprzedniej wyprawy przejeżdżaliśmy przez Biesłan w Osetii Północnej. Wydaje mi się, ze miejsca naznaczone ludzkim cierpieniem, krwią i ofiarami wojny emanują dziwnym rodzajem energii i wzbudzają w ludziach irracjonalny strach. … cdn ![]()
__________________
http://www.radiator-mototurystyka.pl/ |
![]() |
![]() |
![]() |
#2 |
![]() Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Raczyce/Wrocław
Posty: 2,012
Motocykl: RD04
Przebieg: 3 ....
![]() Online: 1 miesiąc 21 godz 59 min 27 s
|
![]()
bardzo miło się czyta , zwłaszcza Wasze dygresje i opisy subiektywnych odczuć
![]()
__________________
AKTUALNIE SZUKAM PRACY!!! ale nadaję się tylko na szefa ![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
#3 |
![]() Zarejestrowany: Jun 2009
Miasto: Lubaczów
Posty: 310
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Galeria: Zdjęcia
![]() Online: 4 dni 3 godz 8 min 37 s
|
![]() ![]() Podobne odczucia miałam, kiedy, podczas poprzedniej wyprawy przejeżdżaliśmy przez Biesłan w Osetii Północnej. Wydaje mi się, ze miejsca naznaczone ludzkim cierpieniem, krwią i ofiarami wojny emanują dziwnym rodzajem energii i wzbudzają w ludziach irracjonalny strach. … cd … ![]() Po „kosowskiej eskapadzie” jesteśmy z powrotem w Serbii i naszym celem jest tajemnicze miejsce kryjące się pod nazwą Đavolija Varoš, co w wolnym tłumaczeniu znaczy Diabelska Wieś. ![]() Wioska leży blisko granicy z Republiką Kosowską i jest tłumnie odwiedzana przez turystów. Diabelska Wieś to fenomen przyrodniczy – wytrwali piechurzy mogą podziwiać 200 czerwonawych skał w kształcie słupów i piramid, wysokości 2-20 m i grubości 0,5 – 3 m. ![]() Osobliwe skały są przykryte kamiennymi czapami i ustawione w równiutkich rzędach. Ponieważ stwierdzono tu wysoką koncentrację siarki i żelaza w pobliżu skał nie ma drzew, krzewów, roślin ani trawy. Taki krajobraz z pewnością zasługuje na miano diabelskiego. Szczególnie zjawiskowo skały prezentują się w świetle zachodzącego słońca, kiedy ostatnie promienie nadają im upiorny wygląd. O powstaniu Diabelskiej Wioski krąży wiele legend. ![]() Według jednej z nich skały to zaklęte przez diabły dzieci, które przegrały zakład. Inna znacznie ciekawsza głosi, ze diabły chciały wyprawić ślub brata z siostrą a kamienne słupy to efekt działalności siły wyższej, która aby zapobiec kazirodczemu związkowi zamieniła wszystkich weselników w kamienie. ![]() Diabelska moc trzyma chyba ciągle to miejsce we władaniu bo nasz GPS zaczyna świrować. „Hołek” nie może się zupełnie odnaleźć. Kurczę a mówił, ze z nim na pewno dojedziemy do celu! Może to zwykłe diabelskie sztuczki a może po prostu nigdy tu nie był!? Po zwiedzeniu Diabelskiej Wsi wracamy do głównej drogi i zastanawiamy się w którą stronę jechać. I właśnie tu, na poboczu drogi przekonujemy się o serbskiej życzliwości. Podchodzą do nas kierowca i pasażer ciężarówki stojącej nieopodal i oferują nam swoją pomoc. Przeglądają naszą mapę, doradzają którędy jechać i opowiadają co nieco o stanie dróg. Odradzają nam podróż bocznymi drogami, przez miejscowości Bojnik i Lebane. Mówią, że droga jest tam w bardzo złym stanie i może w ogóle nie nadawać się do przejazdu. Wybieramy więc – zgodnie z radą naszych serbskich towarzyszy drogę na Leskovac, która okazuje się być pokryta przyzwoitym asfaltem. Jadąc w kierunku granicy bułgarskiej co chwilę mijamy patrole policji. Albo serbscy policjanci są wyjątkowo pracowici albo jest to spowodowane bliskością terytorium Kosowa. Koło godziny 19 docieramy bez żadnych niespodzianek do Leskovaca – miasta położonego w centralnej części kraju nad rzeką Veternica. Zatrzymujemy się w centrum tego, jak się okazuje ponad 90-tysięcznego miasta i robimy zakupy w sklepie spożywczym. Próbujemy ocucić Hołka, który nie wiedzieć czemu co chwilę się zawiesza. Zgubił się biedak na serbskiej ziemi i nijak nie może odnaleźć sygnału. Doprowadzając GPS do stanu używalności korzystamy z postoju – pijemy zimny napój i jemy lody. Co chwilę zaczepiają nas ciekawscy przechodnie. Nie są natrętni ale zwyczajnie chcą nam pomóc. Od jednego gościa dostajemy wizytówkę pobliskiego hoteliku. Często przejeżdżają obok nas motocykliści. Jeden z nich zatrzymuje się i pyta czy może nam w czymś pomóc. Dziękujemy za chęci i mówmy, ze wszystko jest ok. Nie wydaje się być przekonany ale po chwili odjeżdża. Po pięciu minutach pojawia się znowu i tym razem już nie odpuszcza. Wypytuje nas dokładnie o wszystko i mimo, ze mówi łamanym angielskim dogadujemy się , jak tylko motocyklista z motocyklistą na końcu świata potrafi. Po serii pytań i odpowiedzi nasz nowy znajomy milczy chwilę. Widać, że rozważa w głowie jeszcze raz wszystkie fakty i analizuje. Nagle bez żadnych dłuższych ceregieli zaprasza nas do siebie i wypowiada magiczne zdanie: „Będziecie moimi gośćmi”. I tym sposobem rozwiązuje się nasz problem z poszukiwaniem noclegu na dzisiejszą noc. Mamy niewiarygodne szczęście!!! Aż się wierzyć nie chce po prostu! Nasz anioł stróż nazywa się Vladimir Petrovic i jest jednym z najstarszych motocyklistów w mieście. Jest też właścicielem jednej z najlepiej prosperujących restauracji i kilku kamienic w rynku. ![]() Po przejechaniu kilkuset metrów wjeżdżamy za Vladem do podziemnego garażu. Zostawiamy motocykl w obstawie kilku innych i udajemy się piętro wyżej do wspaniale wyposażonego mieszkania (prawie apartamentu). Kuchnia, łazienka, wielki salon a ponadto całe dodatkowe piętro z ogromną sypialnią i łazienką. Wszystko dla nas. Kompletnie zaskoczeni dostajemy do ręki klucze do mieszkania, pilota do garażu i zaproszenie na kolację w restauracji Cap Cap. Na miejscu poznajemy rodzinę Vlada – jego syna Duszana, żonę Katrinę i przyjaciół motocyklistów. Rozmawiamy głównie w j. angielskim, konsumujemy ogromną kolację, na którą składają się regionalne przysmaki i pijemy serbskie piwo. Za nic nie płacimy, ponieważ jesteśmy gośćmi Vlada. Wśród osób towarzyszących nam przy stoliku jest nawet jeden Francuz – architekt, który pomieszkuje tu od dłuższego czasu. Zdradza nam za co kocha Serbię a my ochoczo przyznajemy mu rację: ograniczenia prędkości są czysto teoretyczne i nikt się nimi nie przejmuje, fotoradarów jest tu jak na lekarstwo a mandaty są znacznie niższe niż w Europie Zachodniej. W dalszej części wieczoru, zwiedzamy restaurację Vlada i Katriny, spacerujemy po mieście i na koniec lądujemy w klubie motocyklowym South Riders Leskovac. Kiedy późną nocą kładziemy się w końcu spać ciągle nie możemy wyjść z osłupienia jak wielkie szczęście mieliśmy tego dnia. Jednego jesteśmy jednak pewni – Serbia przywitała nas po królewsku i w naszych wspomnieniach zajmie jedno z poczytniejszych miejsc! Zasypiamy w koszmarnym upale ale z pozytywnymi emocjami w duszy… ![]() Dzień 10 (12. Sierpnia poniedziałek) Rano wstajemy dość wcześnie i idziemy do sąsiedniego mieszkania podziękować naszym przyjaciołom za wszystko. Wymieniamy się kontaktami oraz małymi podarunkami. Zostawiamy słodkie ukraińskie wino i koszulki Radiatora, a w zamian dostajemy batoniki na drogę i 52-procentową serbską rakiję. Jeśli nie wiecie co to takiego, to musicie wiedzieć, że ma dużo wspólnego z Nokią. Tak samo jak ona connecting people czyli łączy ludzi! Eskortowani przez dwa motocykle wyjeżdżamy przed południem z Leskovaca i kierujemy się w stronę granicy z Bułgarią. ![]() Jadąc krętymi i malowniczymi drogami mijamy przydrożne hodowle ryb i małe elektrownie wodne. Przed nami roztacza swe uroki Jezioro Vlasinsko (Vlasina Lake), któro jest najwyżej położonym i największym sztucznym jeziorem w Serbii. Naprawdę urokliwe i przygotowane na dużą liczbę turystów miejsce. ![]() Poruszając się wzdłuż brzegów jeziora zatrzymujemy się w jednym z przydrożnych sklepów i robimy krótki popas. Posilamy się miejscowym przysmakiem „burkiem”! Nie, oczywiście nie konsumujemy psa! Burek to rodzaj wypieku z francuskiego ciasta z mięsnym albo serowym farszem. Zjadliwy ale strasznie się kruszy. ![]() Jesteśmy we wschodniej części Serbii, która już na pierwszy rzut oka jest dużo biedniejsza. Asfalt jest dużo gorszy, wioski są coraz biedniejsze i ukryte w górskich zakamarkach, ludzie zajmują się tu głównie pasterstwem. Jak w wielu miejscach w Europie nie dotarł tu jeszcze ze swoimi brudnymi łapami zachód. Wciąż można się tu cieszyć dziką przyrodą i gościnnością ludzi. Pozytywne doznania wzbogaca także malownicza i niezwykle kręta droga, która wydaje się wić niczym rozwścieczony wąż morski. W końcu docieramy do granicy z Bułgarią. Na przejściu Ribarci – Oltomanci panuje kompletny zastój i brak ruchu. Nie ma tu żywego ducha prócz dwóch gości, którzy zachowują się jak byśmy byli niewidzialni. Po chwili jeden z pograniczników podchodzi do nas i wydaje się być mocno wkurzony. Chyba zakłóciliśmy jego święty spokój! Gość ma chyba metr dziewięćdziesiąt wzrostu i taksuje nas spojrzeniem pełnym nienawiści. Jakby tego było mało, nie odzywa się ani jednym słowem. Ale to chyba dobrze, bo jego spojrzenie wyraża tysiąc słów, i to chyba niezbyt pozytywnych. Bardzo skrupulatnie ogląda nasz aparat fotograficzny i mamy wrażenie, że próbuje wzrokiem prześwietlić wszystkie zdjęcia. Jezu co za oprych! Po odebraniu naszych paszportów mierzy nas wzrokiem bazyliszka – albo chce nas przestraszyć albo planuje zabójstwo... ... cdn ...
__________________
http://www.radiator-mototurystyka.pl/ |
![]() |
![]() |
![]() |
#4 |
![]() Zarejestrowany: Jun 2009
Miasto: Lubaczów
Posty: 310
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Galeria: Zdjęcia
![]() Online: 4 dni 3 godz 8 min 37 s
|
![]()
... cd
W międzyczasie w pobliżu pojawia się celnik, który na szczęście okazuje się być bardziej rozmowny i przychylniej nastawiony. Nasze paszporty są dokładnie wertowane (chyba z dziesięć razy tam i z powrotem). Sądzimy, że ta kontrola jest spowodowana kosowską pieczątką! Nasycony widokiem naszych paszportów pogranicznik wyrzuca je przez okienko! Zabieramy je potulnie i pytamy niezwykle grzecznie, czy możemy już jechać dalej. Nasz milczący oprawca kiwa nieznacznie głową i takim sposobem bez jednego słowa przekraczamy granicę serbsko – bułgarską. Przejście graniczne po bułgarskiej stronie jest równie wyludnione ale jego pracownicy nie zabijają nas wzrokiem. Zostajemy bardzo szybko i sprawnie odprawieni i już po chwili możemy się cieszyć urokami bułgarskiej ziemi. ![]() Pierwszym większym miastem na naszej drodze jest Kiustendił – orientalne miasto, które rzymianie nazywali „miastem łaźni”. To urokliwe miasteczko od dawnych czasów przyciągało różnych najeźdźców – a wszystko za sprawą źródeł termalnych. W Kiustendił położonym na rozległej równinie daje się nam ponownie we znaki upał. Dość szybko udaje nam się znaleźć kantor, w którym wymieniamy resztki serbskiej waluty i trochę euro na bułgarskie lewy. W pobliżu kantoru zaczepia nas motocyklista na Africa Twin, który dostrzegł chyba naszą rejestrację i oferuje nam swoją pomoc. Nasz GPS znowu zawiódł. Michaił jest niezwykle otwartym wesołkiem i całkiem nieźle mówi w języku angielskim. Dzięki jego pomocy sprawnie przejeżdżamy przez miasto w godzinie szczytu i zatrzymujemy się na stacji benzynowej poza centrum. Chcemy kupić mapę Bułgarii, ponieważ nie wzięliśmy naszej z domu. Nie wiadomo jak to się stało ale została chyba na stercie rzeczy, które zostawiliśmy przed garażem. Michaił na pożegnanie zaprasza nas na wódkę do Sozopola nad M. Czarnym, gdzie wybiera się wieczorem. Kto wie może się jeszcze gdzieś spotkamy. Życie jest dziwne i nieprzewidywalne. Na wszelki wypadek wymieniamy się numerami telefonów. Na stacji benzynowej spędzamy trochę czasu – przegrzaliśmy się znowu i postanawiamy się ochłodzić. Głazio błąka się w skarpetkach po sklepie – nie wiem czy to skutek upałów czy po prostu dopadła go popołudniowa nuda w czasie postoju. ![]() Po jakimś czasie tankujemy i wyruszamy w kierunku nizinnego miasta Dupnicy. Na horyzoncie widać już masyw Gór Riła, który majestatycznie wznosi się do nieba. Widok tych gór za każdym razem robi na nas ogromne wrażenie. W okolicy wsi Stob podjeżdżamy pod Stobskie Piramidy – malownicze dzieło natury. Fantastyczne formacje skalne w kształcie piramid z pomarańczowo – beżowego piaskowca powstały dzięki wypłukiwaniu przez deszcz i topniejący śnieg fragmentów miękkich skał. Iglice piramid wznoszą się dumnie na zboczach zachodnich ścian Gór Pirin tworząc bajeczną scenerię, której nie sposób się oprzeć. Najpiękniej to miejsce wygląda podczas zachodu słońca. Ostanie promienie nadają im niesamowite barwy. Dużo się tu zmieniło od naszej ostatniej wizyty. Teraz jest tu kasa, w której trzeba kupić bilety wstępu i zamknięty szlaban dla zmotoryzowanych. Ponieważ obiekt jest już zamknięty postanawiamy wrócić tu nazajutrz i jeszcze raz przejść się na szczyt malowniczym szlakiem. Kusi nas „nielegalny spacer” po okolicy ale wzywa nas już magia Monastyru Rilskiego, od którego dzieli nas już tylko kilkanaście kilometrów. Po drodze robimy zakupy, ponieważ w pobliżu klasztoru może być problem z kupnem alkoholu. ![]() Wraz z powoli zapadającym zmierzchem docieramy do najbardziej znanego z bułgarskich monastyrów. Pobyt w Górach Riła zaczynamy od poszukiwania strategicznego miejsca na rozbicie obozu. ![]() Znajdujemy niesamowite miejsce na leśnej polanie położonej nad czystym strumieniem. Zjazd na polanę może jest nieco karkołomny ale być może, że nie będziemy mieć zbyt wielu współlokatorów w sąsiedztwie. Na polanie naszych marzeń stoi jeden samotny namiot ale nie widać koło niego żadnego ruchu. ![]() Rozbijamy namiot i jedziemy do klasztoru. ... cdn ...
__________________
http://www.radiator-mototurystyka.pl/ |
![]() |
![]() |
![]() |
#5 |
![]() Zarejestrowany: Jun 2009
Miasto: Lubaczów
Posty: 310
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Galeria: Zdjęcia
![]() Online: 4 dni 3 godz 8 min 37 s
|
![]()
... cd ...
Późnym popołudniem nie ma tu już tylu turystów. Mamy więc możliwość pozwiedzać i popstrykać zdjęcia bez tłumów pielgrzymów przemieszczających się nieustannie po klasztornym dziedzińcu. Klasztor jest w trakcie renowacji. Część budynków została już odnowiona ale w głębi dziedzińca stoją widoczne rusztowania. ![]() Rilski Monastyr to magiczne miejsce, dlatego przybyliśmy tu ponownie. Na jego atrakcyjność i niezwykłość wpływają nie tylko walory architektoniczne i malownicze górskie położenie. Jest tu jakaś nieuchwytna magia, niewidzialny urok wabiący od wieków ludzi z różnych zakątków świata. Jako pierwszy odnalazł to zagubione wśród lasów miejsce Iwan z Riły – pustelnik i mistyk żyjący w IX wieku. Eremita wzniósł tu swoją pustelnię a jego skromna i pełna świętości egzystencja przyciągała pielgrzymów z najdalszych obszarów. ![]() W epoce średniowiecza w pobliżu pustelni powstał klasztor, który z czasem zaczął pełnić wiodącą rolę w bułgarskim kościele prawosławnym. Górski monastyr otaczają potężne mury, które na pierwszy rzut oka sprawiają wrażenie fortecy. Po przejściu przez bramę odwiedzającym ukazuje się ogromny dziedziniec i otaczające go łukowate arkady. Najbardziej zapada w pamięci kolorystyka całego obiektu – grube czerwone pasy i biało-czarne kraciaste wzory pokrywające w całości klasztorne zabudowania. ![]() Głazio: Po raz pierwszy przyjechałem tu w 2007 roku. Od tego czasu sporo się zmieniło. Wokół klasztoru powstały nowe zabudowania, inne z kolei popadły w ruinę. Na dziedzińcu stada jaskółek bawią się w łapanego. Cieszyłem się z faktu, że tym razem mogę spędzić tu więcej czasu. Tym bardziej, że udało nam się znaleźć malowniczo położone dzikie miejsce kempingowe. ![]() Czuję magiczne przyciąganie klasztoru. Spacerując po dziedzińcu chłonę niesamowity spokój, odprężenie i całym sobą podziwiam po raz kolejny niesamowite malowidła zdobiące ściany głównej świątyni. Położenie klasztoru z dala od wielkich aglomeracji miejskich sprzyja odpoczynkowi i głębokim przemyśleniom. ![]() Tamara: Siadam pod jedną ze ścian i poddaję się niezwykłej atmosferze tego miejsca. Powoli zapada noc i pielgrzymi, którzy dostali od opata zgodę na nocleg w klasztornych komnatach udają się na spoczynek. Siedząc przed cerkwią usytuowaną pośrodku dziedzińca wsłuchuję się w ciszę, która panuje tu zawsze mimo obecności dużej liczby ludzi. Czas zatrzymuje się. Świat i jego doczesne sprawy niczym mityczna Atlantyda zapadają się w odmętach rzeczywistości. Jestem tu i teraz. Nie śpiesząc się uwieczniam nieskończone piękno klasztoru pstrykając setki zdjęć. ![]() Po ciemku wracamy do naszego biwaku. Już po chwili pojawia się jak spod ziemi obok nas facet, który mówi coś po bułgarsku. Nie znamy tego języka ale rozumiemy pozytywne przesłanie. Bożydar – nasz nowy przyjaciel zaprasza nas do siebie (na przeciwległą stronę polany) na kolację. Kiedy przychodzimy na suto zastawionym stole zastajemy smażone pstrągi, sałatkę z pomidorów i ogórków, różne napoje, i oczywiście ogromną (1,75 l) butelkę domowej 60-procentowej rakiji. Jezu zginiemy tu, jak wypijemy choćby pół litra! A jeśli nawet nie zginiemy od razu, to na pewno w męczarniach za sprawą potwornego kaca! Powoli zaczynamy się integrować. Bożko mówi całkiem nieźle po rosyjsku, więc rozmowa toczy się sprawnie. Jeszcze sprawniej wchodzi nam rakija, która mimo tego, że jest ciepła smakuje całkiem nieźle. Chcemy też mieć jakiś wkład w kolację, więc przynosimy nasze konserwy. Bożydar wyjawia nam w szczerej rozmowie, że przyjeżdża tu każdego roku na święto Wniebowzięcia NMP. Mieszka niedaleko – w Dupnicy, więc dojazd nie stanowi żadnego problemu. Siedzimy przy stole i rozmawiamy do późnej nocy. W dobrym towarzystwie czas płynie szybko i przyjemnie. Dzień 11(13. sierpnia –wtorek) Głazio: Nazajutrz z rana zwiedzam najbliższą okolicę, w tym pobliskie wyspy. Bożydar zaprosił nas na śniadanie ale niestety musiałem pójść sam. Po wczorajszym wieczorze integracyjnym Tamara trochę zaniemogła. Procenty jeszcze nie wywietrzały jej z głowy i nie doceniła chyba mocy rakiji. Poprosiła mnie tylko rano o ręcznik namoczony zimną wodą. Muszę przyznać, ze nie wyglądała najlepiej. Bożko też zmartwił się jej niedyspozycją i przekazał przeze mnie paracetamol i zsiadłe mleko. ![]() Tamara: Rany boskie – umieram! I to na własne życzenie. Co za franca z tej bułgarskiej rakiji! Rano kręci mi się mocno w głowie i wolę pozostać w pozycji leżącej. Po wczorajszych mistycznych przeżyciach w Rilskim Monastyrze dziś nie został nawet ślad. Jedynie tępy ból w głowie, który jest karą za mój brak umiarkowania. ![]() Po południu zasiadamy do stołu wraz z Walentyną - żoną Bożydara. Wspaniała kobieta, pełna ciepła i otwarta. Jemy bułgarskie rarytasy przygotowane przez naszych gospodarzy (papryka pieczona na ognisku) i po posiłku udajemy się na wieczorne nabożeństwo w klasztorze. ![]() Pod klasztorem – niespodzianka! Spotykamy motocyklistów na HD z Włoch. Niestety nie wdajemy się w dłuższe rozmowy – nie znają języka angielskiego, a my nie mówimy po włosku. Na klasztornym dziedzińcu zebrał się spory tłum. Wszyscy czekają z niecierpliwością na wieczorną mszę. ![]() Przed każdym nabożeństwem można tu podpatrzyć ciekawy zwyczaj związany z przeganianiem złych duchów. Jeden z mnichów obchodzi cerkiew dookoła stukając rytmicznie w kawałek drewna. ![]() Rozpoznajemy wykonującego rytuał duchownego – to ten sam, którego widzieliśmy tu sześć lat temu. Jest niezwykle wysoki, bardzo szczupły i ma na sobie pelerynę podbitą czerwonym materiałem. Wszyscy patrzą na niego z ciekawością i jednocześnie z pokorą. Kiedy mnich znika we wnętrzu cerkwi, której ściany zdobią wielobarwne i dość apokaliptyczne freski Zacharija Zografa natykamy się na dwóch motocyklistów – jeden z nich to Polak, drugi jest Niemcem. Jak się okazało Marcin i Peter – tak jak my – podróżują na na BM-ach zwiedzając najbardziej niedostępne regiony Bułgarii. ![]() Z ostatnimi promieniami zachodzącego słońca wracamy do naszego obozu, a tu czeka na nas niespodzianka! Na naszej cichej polanie zadomowił się tabor Cyganów. Trochę jesteśmy zaskoczeni tym faktem. Romowie rozbili obóz na samym środku zagradzając nam dojazd do naszego namiotu. Co teraz?! … cdn
__________________
http://www.radiator-mototurystyka.pl/ |
![]() |
![]() |
![]() |
|
|
![]() |
||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Filmik z kolskiego | Magnus | Trochę dalej | 46 | 03.12.2014 20:52 |
Ktotki filmik na zakonczenie sezonu 2013 | kris74 | Trochę dalej | 10 | 03.12.2013 08:06 |
krótki filmik Ukraina enduro maj 2010 | motormaniak | Polska | 6 | 30.06.2010 21:54 |