|
![]() |
#1 | |
![]() Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Z.Góra
Posty: 1,783
Motocykl: BMW F700GS, DR 350
![]() Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 20 godz 7 min 10 s
|
![]() Cytat:
![]() ![]() Poza tym - w najnowszym, dzisiejszym numerze "Polityki" - całkiem fajny artykuł o Atacamie.
__________________
Grzeczne dziewczynki idą do nieba, niegrzeczne idą tam, gdzie chcą |
|
![]() |
![]() |
![]() |
#2 |
![]() Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Z.Góra
Posty: 1,783
Motocykl: BMW F700GS, DR 350
![]() Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 20 godz 7 min 10 s
|
![]()
Dzień 8, 13 luty
Rano w kuchni spotykam Niemca. Już całkowicie trzeźwego. I niemieckiego na 100%, polskie geny gdzieś wyparowały. Nasza konwersacja ogranicza się do „Is this your coffee?” oraz „Have a nice day”. Hmm. Chyba wolałam poprzednią wersję... Dzień wcześniej zmieniamy zaplanowaną wcześniej strategię. Niestety nie ma szans na zwiedzanie największej na świecie kopalni odkrywkowej w Chuquicamata. Taki urok peak season – totalny brak miejsc. Chuquicamata to największa (objętościowo) kopalnia odkrywkowa na świecie. Wydobywa się tu rudy miedzi. Położona na wysokości 3800 m n.p.m. kopalnia ma wymiary 4000x2500 m i jest głęboka na 900 m. Zawartość miedzi w skale to zaledwie 0,4%, ale daje to 600 000 t miedzi rocznie! ![]() Postanawiamy więc zrobić skok na koniec Chile, czyli do Ariki. Arica to najbarzdiej północne (czyli najcieplejsze) miasto w kraju i punkt wypadowy do Parku Narodowego Lauca, na którym nam zależy. To ok. 700 km, czyli niestety znów dzień spędzony w Suzuki … Bukujemy nocleg w hostelu, żeby móc jechać spokojnie do późna wieczór. Wyjeżdżamy z ciągle pochmurnego San Pedro: mijając po drodze wojskowe ciężarówki, wyglądające na wojska inżynieryjne. Pewnie będą odbudowywać te zerwane drogi i mosty… później robi się pogodniej: po jakiś 150 km dobijamy do starej znajomej czyli Ruta 5 (Panamericana) , tu już bardzo pustej. Czasem przez kwadrans nic nas nie mija… Jest gorąco, sucho, cicho i pusto. Jestem już w stanie uwierzyć, że testowane tu roboty służące do wykrywania potencjalnego życia na Marsie, życia tu nie znalazły… Niby brak przyrody – brak zielonego, ale dla mnie i tak jest pięknie. Zresztą - skały to też przyroda… Ja na skały, góry nie potrafię już patrzeć bez wyobrażania sobie ich historii. Jak powstawały, jak się fałdowały, jak przesuwał się po nich lodowiec, albo zalewało morze… Takie małe zboczenie zawodowe ![]() Przechodzimy kontrolę celną, do dziś nie bardzo rozumiem, cło w środku kraju (no dobra, na końcówce), w każdym razie jest trochę papierów, czekania itp. Krzychu puchnie z dumy bo jeden z urzędników pyta, gdzie kończył iberystykę ![]() Jemy obiad w przydrożnym barze, obsługa jak na Chile wręcz ekspresowa, toaleta jak na Chile standardowa, czyli jak koniecznie nie musisz, to lepiej nie wchodz, i zasuwamy dalej. Jesteśmy w regionie Tarapaca, gdzie jest sporo geoglifów, czyli naskalnych rysunków. Zjeżdżamy do Cerros Pintados, gdzie jest ich ponad 100. Geoglify to albo rowki wyżłobione w skale, albo po prostu usunięte kamienie. Niektóre bardzo stare, niektóre po kilkaset lat. Podobno zostawiali je nomadowie, pierwotne plemiona indiańskie, jako drogowskazy. Przy okazji opuszczona (pewnie po wyczerpaniu się złoża saletry) wioska: Wjeżdżamy do rezerwatu Pampa del Tamarugal, gdzie zachował się pierwotny las, który podobno porastał kiedyś ten teren. To gatunek endemiczny, Prosopis tamarugo, które rośnie tylko tu. Gatunek odporny na suszę, z ogromnie długimi korzeniami i lubiący sól. Lasy wycięto w czasie gorączki wydobycia saletry, a teraz próbuje się odtwarzać… Jakieś 50 km dalej dwie atrakcje turystyczne: Oficina Humberstone oraz Oficina Santa Laura. Czyli opuszczone około 50 lat temu miasta górnicze (znów saletra). W tym bardzo suchym klimacie wszystko zachowuje się w stanie prawie nienaruszonym… Krzychu stwierdza, że takie klimaty, to w byle wiosce na wschód od Wisły można znaleźć (Poznaniak jeden!): Lokalna rzeźba: Wyjeżdżając z parkingu przed Humberstone Krzychu przejeżdża przez podwójną ciągłą na oczach carabinieros, którzy ewidentnie na to polują. Krzychu udaje , że się pomylił i zawraca. Tyle, że musimy jednak przejechać koło carabinieros, innej drogi nie ma. Zjeżdżamy na bok, przeczekujemy, wsadzamy Danę za kierownicę (może policjant nie pozna, a jak zatrzyma , to Dana będzie udawać głupią). Dana nieco protestuje, że jest po 2 aviomarinach i chyba nie powinna prowadzić. Ja nie mogę , bo nie mam przecież prawa jazdy przy sobie. W końcu jedzie, przejeżdża, jest dobrze. Znaczy prawie dobrze, bo prowadzi trochę wężykiem ![]() Ostatni odcinek Panamericany, na północ od Iquique, jest dość mocny. Droga prowadzi najpierw południowym, a potem północnym zboczem ogromnej doliny. Po środku mieścina Cuya, prawie na 0 m n.p.m. Droga wisi sobie na zboczu, w dół jakieś 1500 m, barierek brak. I znów znaki : uwaga, sprawdź hamulce, będzie zjazd o długości 20 km. I drogi bezpieczeństwa dla ciężarówek, kończące się hałdą piachu. Może tu widać ogrom tych gór, widok z Cuya: Tu akurat były barierki, rzadka sprawa ![]() 160 KM naszej Nomade chyba akurat ma wolne, bo znów redukcja za redukcją. Na 4. Na 3. Na 2! I tak sobie powolutku jedziemy wyżej, i wyżej... Krajobraz znów nieco księżycowy: Jesteśmy już 1980 km na północ od Santiago: Po drodze geoglify bardziej współczesne: I po ciemku już dobijamy do hostelu Doña Inez w Arice, prowadzonego przez Brytyjczyka. Dość klimatyczny, choć syf standardowy… Ale w środku fajne patio ze stoliczkami, bilardem itp. Siadamy z winkiem i zaraz mamy towarzystwo niemiecko-fińsko-hiszpańskie ![]() cdn...
__________________
Grzeczne dziewczynki idą do nieba, niegrzeczne idą tam, gdzie chcą Ostatnio edytowane przez jagna : 08.03.2012 o 18:00 |
![]() |
![]() |
![]() |
#3 |
![]() Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Z.Góra
Posty: 1,783
Motocykl: BMW F700GS, DR 350
![]() Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 20 godz 7 min 10 s
|
![]()
Dzień 9, 14 luty
Kolejny poranek jest jakoś trudniejszy niż zwykle. Być może było to w skutek nieco większej ilości białego wytrawnego chilijskiego niż zwykle ![]() Rano nieco pochmurne, ale tu podobno tak jest. W Arice, na 18° szerokości południowej (czyli strefa zwrotnikowo – równikowa) słońce wstaje o 8, zachodzi o 20, temperatura ok. 30°C cały rok. Pór roku w zasadzie brak. Plany na dziś: Park Narodowy Lauca. Postępujemy dokładnie wbrew zaleceniom, bo chcemy zmieścić się w jednym dniu. A to oznacza przejazd od 0 m n.p.m. do 5000 m n.p.m. Oraz z powrotem. Oraz (podobno) murowaną chorobę wysokościową, czyli ból głowy, zawroty, omdlenia i rzyganie. ![]() Nasze wczorajsze plany przejrzała jedna Niemka, lat na oko 50+, uroda typisch Deutsch. I oczywiście chce się dołączyć, na szczęście (jak to Niemka) słucha się zaleceń, czyli chce nocować gdzieś w połowie drogi, na 2000 m n.p.m. , czyli mamy ją „tylko” podrzucić. Średnio nam się chce, ale coś nasza asertywność chyba już cierpi na chorobę wysokościową, bo nie umiemy odmówić. ![]() Jesteśmy jakieś 5 km od granicy peruwiańskiej, ale wjechać nie możemy, grrrr…. ![]() No to ruszamy do PN Lauca, w nieco większym składzie niż zwykle, Ruta-11 ku granicy boliwijskiej. Cały czas pod górę. To droga do głównego przejścia granicznego z Boliwią, więc mnóstwo (jak na Chile) ciężarówek, głównie cystern z paliwem. Oni chyba całe paliwo do Boliwii tędy ciągną! Nomade zaczyna dostawać zadyszki mniej więcej od 1500 m n.p.m. (cały czas się zastanawiam, czy to ten egzemplarz tak miał, czy to tak zawsze jest z benzyniakami ![]() Niestety: Deszcz znad Atacamy chyba przeniósł się tu: Szlag mnie trafia, bo jechaliśmy jakieś 700 km w jedną stronę, żeby zobaczyć jeden z piękniejszych kawałków Andów. Takich z roślinnością, śniegiem, wulkanami i lamami. No i widzę. Mgłę na szczytach widzę… ![]() Lamy pewnie też zobaczę, o takie, na obrazkach: ![]() Off topic: w Andach są 4 gatunki lamowatych: lama, guanaco, vicuña oraz alpaca. Tylko alpakę da się odróżnić, bo długowłosa) No ślicznie jest: Kaktusy dziwne takie: Ale w końcu pojawia się zieleń, soczysta nawet. Pewnie jest tu przepięknie, jak nie ma mgły. Albo chmur… Widoki są niepowtarzalne: Czas na pamiątkowe zdjęcia. Z GÓRAMI W TLE. Jesteśmy już na 4000 m n.p.m. i po dwóch aspirynach (rozrzedzają krew i zapobiegają tej całej chorobie wysokościowej). Tak trochę kręci mi się w głowie, ale nie do końca jestem pewna, czy to skutek wysokości, czy raczej poprzedniego wieczoru. ![]() To nasze wspólne zdjęcie jest z samowyzwalacza. Ustawiłam go na masce auta, nacisnęłam i podbiegłam 10 m do Dany i Krzycha. I prawie nie umarłam! Po prostu zabrakło mi tlenu! Czułam się jak po przebiegnięciu maratonu, a serce mało nie wyskoczyło. No dobra, rozumiem już te przestrogi… ![]() Jest zimno. Bardzo zimno. Przydało się i wełniane poncho, i czapeczka wełniana i zimowe kurtki z Polski… Widoki coraz okazalsze: Ale pniemy się w górę… Koniec asfaltu, roboty drogowe. Wydrapali wszystko, nie mam pojęcia, jak te wielkie ciężarówki sobie na tym radziły… W końcu pytamy jakiegoś majstra (Krzychu miał lekki problem, bo gość jakimś dialektem boliwijskim gadał) jak wygląda dalej. Otóż pada i wiszą chmury i generalnie nie widać nic. Super. Byliśmy tu: Powoli mgły (a w zasadzie chmury) ograniczają widoczność do kilkunastu metrów. Chcieliśmy zobaczyć ośnieżone wulkany na granicy boliwijsko-chilijskiej i jezioro, ale zdaje się, że nie mamy na to najmniejszych szans. ![]() Jak już zjedziemy trochę niżej, gdzie mgły są rzadsze, to wyłania się taki widok: Vicuña jako żywo: Kolejne widoki są też fajne. Te kamienie leciały na naszych oczach. Ciekawe, czy odbiłyby się od karoserii, czy wleciały do środka? ![]() No i ciągle pada, choć słabo raczej: Po drodze zatrzymujemy się przy ruinach Pucary, czyli twierdzy, z czasów prekolumbijskich. Tak w zasadzie z twierdzy zostało głównie ogrodzenie… Widoczność się zdecydowanie polepszyła: Ale temperatura jeszcze nie: W pewnej chwili Krzychu głośno myśli: „A tam na dole, pamiętacie, takie suche brody były. I cały czas pada. A jak one nie są już suche? I coś ciężarówki już nas nie mijają…” No i wykrakał. Pierwsza rzeczka, która postanowiła przepłynąć drogę: (lajcik zupełny…) Druga rzeczka: Usiłujemy sobie przypomnieć, ile takich „suchych brodów” po drodze było… Trzecia rzeczka: Już wiemy, gdzie te ciężarówki utknęły. Czwarta rzeczka: Ja się męczę za kierownica ![]() Tu już mamy większy problem: Ale po namyśle chilijscy i boliwijscy kierowcy postanawiają wziąć sprawy w swoje ręce. Po usunięciu większych głazów przejechała z trudem jedna terenówka, której powozie było potem dokładnie oglądane, i następnych chętnych zabrakło… Sznureczek aut już długi po obu stronach, ale naciąga fachowa pomoc. Trzeba przyznać – szybka reakcja chilijskich służb drogowych… Tym sposobem spędziliśmy kilka nieplanowanych, dodatkowych godzin na Ruta-11. Na koniec GPS nie wiedzieć dlaczego i po co każe nam zjechać w bok. (Rambo – tu jednak nie masz w ryja, do droga była przepiękna). Droga wije się górkami i dolinami, wąziutka i pusta. Na konie zjeżdżamy do doliny Azapa, gdzie (rzadkość nad rzadkości) są malutkie pola uprawne i sady. Już po ciemku (czyli około 8 wieczorem) lądujemy w hostelu, gdzie odkrywamy zapchany kibel. Zostawiamy ten problem pijaniutkiemu (podobnie jak wczoraj) właścicielowi i idziemy do miasta. Arica taka trochę hotelowo – urlopowa jest i dziwimy się ludziom z hostelu, którzy siedzą tu tydzień. Co tu można robić? Patrząc na komórkę uświadamiam sobie, że właśnie są walentynki. A tu nic… Widać są odporniejsi niż my na amerykańską „kulturę” masową… Zjedliśmy lody, pospacerowaliśmy po plaży oraz nadmorskim bulwarze, posiedzieliśmy pod palemką i wróciliśmy do hostelu. Dana postanowiła zmienić swoje plany i się od Krzycha i mnie odłączyć (dyskusji, jaką tym wywołała wolę publicznie nie przytaczać ![]() Jakoś humory nam mniej dopisują i spędzamy ten jeden jedyny wieczór w czasie całego wyjazdu NA TRZEŹWO. To nie mogło się dobrze skończyć. Udało mi się zasnąć w okolicy 5 rano… cdn.
__________________
Grzeczne dziewczynki idą do nieba, niegrzeczne idą tam, gdzie chcą |
![]() |
![]() |
![]() |
|
|
![]() |
||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Krew, pot i łzy czyli moje spotkanie z Czarną Afryką [2012] | Neno | Trochę dalej | 52 | 07.03.2013 13:42 |
Zobaczyć Iran - czyli 4 dni w Armenii. [Czerwiec 2012] | majek | Trochę dalej | 104 | 26.02.2013 14:33 |
Twierdza Kłodzka 2012 czyli Czas kazamat | arturro007 | Imprezy forum AT i zloty ogólne | 368 | 13.05.2012 21:42 |