|
![]() |
#1 |
![]() Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Z.Góra
Posty: 1,799
Motocykl: BMW F700GS, DR 350
![]() Online: 1 miesiąc 2 tygodni 2 dni 45 min 51 s
|
![]()
Rano, z pewnym małym żalem nawet, opuszczamy Korinos i ruszamy na północny wschód. W zasadzie, to zaczynamy już wracać, bo Korinos był naszym najbardziej wysuniętym na południe punktem noclegowym.
Jest niedziela, więc postanawiamy zatrzymać się na moment w Salonikach, które w normalny dzień są raczej nieprzejezdne. Pomysł był dobry, połowa Saloniczan jeszcze śpi… Zabawnie wyglądają te starożytności wciśnięte między mniej lub bardziej współczesną zabudowę. Pewnie na tubylcach nie robią już żadnego wrażenia… Te skromne raczej ruinki to w zasadzie jedyny kawałek starożytnej Hellady, jaki mieliśmy okazję zobaczyć. No nic, trzeba się będzie wybrać jeszcze raz, przynajmniej jest solidny powód ![]() Za Salonikami zjeżdżamy w dróżki coraz bardziej boczne i jak to zwykle bywa, coraz ładniejsze. Półwysep Chalcydycki składa się z trzech mniejszych półwyspów, więc gdziekolwiek się nie pojedzie, w końcu widać morze ![]() Do każdego, najmniejszego miasteczka czy gospodarstwa prowadzi nowy , piękny asfalt. (Z dzisiejszej perspektywy mogę powiedzieć: chyba wiem, skąd wziął się Grekom ten ogromny deficyt budżetowy). Od czasu do czasu pytamy się o nocleg, ale nie wygląda to fajnie: albo przeraźliwie drogo, albo zajęte. No cóż. Lipiec. Okolice są śliczne, zupełny brak hoteli i innych takich kombinatów, a turyści chyba głównie lokalni. Urzeka nas miasteczko Pyrgadikia, położone na stromym brzegu i schodzące wprost do morza. Nad jedną frappe udało nam się spędzić chyba 1,5 godziny! Czas naprawdę zwalania w takich okolicznościach przyrody… Niestety jedyne pokoje, jakie znajdujemy w tej urzekającej mieścinie zdecydowanie nie są urzekające. Jedziemy dalej… Niestety kompletnie nie potrafię, nawet patrząc na mapę, odtworzyć którędy jechaliśmy. Pewnie głównie przed siebie… N-ty raz spotyka nas sytuacja: mapa w lewo, nawigacja w prawo, znaki prosto. Po raz pierwszy w życiu przejeżdżam przez bród (wody może na 10 cm): Nagle za zakrętem asfalt się gwałtownie kończy…plażą. Ostre hamowanie, stoimy przednim kołem w piachu. I patrzymy. Na jedną z piękniejszych plaż, jaką widziałam. Długa, piaszczysto – kamienista, gdzieniegdzie skałki i jeszcze bardziej gdzieniegdzie ludzie. Pot spływający ciurkiem po plecach przywołuje nas do rzeczywistości. Jest południe, skwar, a my w pełnym „umundurowaniu”. To jednak nie najlepszy czas na plażowanie. Ale miejsce trzeba zapamiętać… Na razie zawracamy. Ja zsiadam, P. manewruje. Dobrze, że zsiadłam, mogłam w ostatniej chwili złapać GSa łamiącego się w piaszczystym łuku ![]() ![]() Wracamy do góry, widzimy piękny pensjonat, próbujemy. Jakoś mało po grecku, wszystkie drzwi zamknięte. Ale przy drzwiach dzwonek, więc dzwonię. Jak już mam przycisk wduszony, to widzę pod spodem malutki napis: „fire alarm”. Jezu…. Szkoda, że nie mam przy sobie plastra, to bym tak zakleiła, a tak trzeba w końcu będzie puścić… Co za kretyn w takim miejscu montuje taki przycisk ![]() Czuję się jak ostatnia idiotka… Jeszcze z kilometra słychać to wycie… Tym razem asfalt kończy się nam w knajpianym ogródku przy plaży, rybki smażą na dworze na grillu, tłumy tubylców – znaczy się, że dobrze karmią. Ten adres też trzeba zapamiętać, bo o wolnym stoliku można tylko pomarzyć. Próbujemy szczęścia na kolejnym półwyspie, Athos. Gdzieś w połowie drogi mija nas czarny GS na opolskich blachach. Coś jednak się nie możemy rozstać… Wiemy już, że Adam i Aga na Kretę jednak nie dotarli, ale nie sądziliśmy, że jeszcze na siebie wpadniemy. Trochę się wymieniamy informacjami, narzekamy na śliski asfalt (ja w moich zwykłych butach mogę się na nim regularnie ślizgać) i kolejny raz żegnamy. Tym razem po raz ostatni w Grecji ![]() Zajeżdżamy do Ierissos, które położone jest na wschodnim wybrzeżu półwyspu Athos. Miejscowość ciut większa, takie polskie Międzyzdroje. Jak zwykle wszystkie pensjonaty zajęte… Powoli robi się niefajnie, bo już wczesny wieczór, ile można szukać. Ale widzę znajomy napis DOMATIA na pobliskim domu i postanawiam spróbować. Wygląda ładnie, właściciele siedzą na balkonie pod winogronem i piją frappe. Pokoje są. Cena do przyjęcia. Uff. A może frappe? O tak, tego nam było trzeba. Pokoje nawet dwa do wyboru, bierzemy ten ładniejszy, na trzy noce. Więcej już nie da rady, powoli trzeba wracać, urlop się kończy. W pokoju gorąco strasznie (bo pod dachem bezpośrednio), ale klima jest. Jedziemy jeszcze tylko po jakieś żywieniowe zakupy (w Grecji bardzo podobała mi się idea sprzedawania wina w takich małych buteleczkach, jak w samolocie, 0,3 l chyba. Na jedną, mało pijącą Jagienkę na jeden wieczór – w sam raz). Późnym wieczorem okazuje się, że klima, owszem działa, ale nie chłodzi. Od sufitu bije taki żar, że nie ma mowy o spaniu, bo najmniejszy ruch powieką powoduje strugi potu. Idziemy na rozmowy dyplomatyczne. Pani się kaja, że nie miała pojęcia o usterce i zmieniamy pokój. Nieco brzydszy, ale jest chłodno…. P. coś tam mamrocze, że jak wróci do fabryki, to im gratis prześle wełnę do izolacji dachu… |
![]() |
![]() |
![]() |
#2 |
![]() Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Z.Góra
Posty: 1,799
Motocykl: BMW F700GS, DR 350
![]() Online: 1 miesiąc 2 tygodni 2 dni 45 min 51 s
|
![]()
Panie i Panowie, odcinek ostatni:
Następne dwa dni spędzamy w Ierissos, głównie na kręceniu się ”wkoło komina” i odpoczynku – czeka nas w końcu coś ponad 1900 km do domu. Jesteśmy na półwyspie Athos, więc chcemy skorzystać ze statków, które wzdłuż niego pływają. Na sam półwysep wjazdu nie ma, należy on do mnichów prawosławnych i żeby się tam dostać, trzeba być mężczyzną, najlepiej prawosławnym i mieć tysiące zezwoleń. Na półwysep w ogóle nie wpuszcza się kobiet (podobno nawet królowej angielskiej nie ulegli) ani żadnych zwierząt płci żeńskiej ![]() Klasztory można zatem podziwiać wyłącznie ze statków. Statki odpływają z miejscowości położonej kilka km od Ierissos. Przemek wpada na „świetny” pomysł: tu wszyscy jeżdżą bez kasków, więc te kilka km do portu też tak zróbmy, przynajmniej nie będą nam się plątać kaski po statku. I do tego ubrał jeszcze sandały… (ja je noszę standartowo ![]() Jakoś się doturlaliśmy do portu, przejażdżka statkiem to ok. 1,5 h. Widoki dość ładne, ale z 10tym klasztorem z kolei robi się trochę nudnawo… W porcie stoi takie ładne coś: Wracamy do Ierissos i resztę dnia spędzamy w knajpkach i na plaży. W lokalnym supermarkecie (jest świetny, ponieważ posiada najważniejsze urządzenie w tym klimacie – dach nad parkingiem) nabywamy maty plażowe w cenie 2E/sztuka. Uda się je nawet dowieźć do Polski – mieszczą się pod tylnym kufrem. Mam je do dziś ![]() Kolejnego dnia odwiedzamy plażę, która tak nam się spodobała 2 dni wcześniej. Jest tylko dla nas… Ponieważ jest to zatoczka w zatoce Morza Egejskiego, plaż w zasadzie nie ma. Woda ma pewnie prawie 30 stopni i chyba ze 2,3 godziny po prostu w niej leżymy. Jest świetnie. To małe czarne w wodzie to ja ![]() Kolejny punkt programu – restauracja, w której widzieliśmy tłumy lokalnych. Dziś tłumów nie ma: ale jedzenia za bardzo też nie, właścicielka zaprasza na kolację. Ale nam się marzy obiad raczej… Dostajemy jakiś kawałek mięsa z grilla, konsystencji podeszwy mniej więcej. Na pocieszenie jak zwykle darmowy deser… Robimy jeszcze pożegnalną rundkę po półwyspie Sitonia i pod wieczór wracamy do Ierissos. Siedzimy na balkonie i powoli żegnamy się z Grecją. A Grecja … zaczyna za nami płakać. Żeby w lipcu w Grecji padał deszcz ![]() Wieczorem zaczyna mnie wszystko boleć. Chyba jednak za długo leżeliśmy na tej plaży… Rano szybkie pakowanie i ruszamy na północ. Chcemy dojechać w okolice Belgradu. Jedziemy przez Macedonię, nieco wolniej niż zakładaliśmy, bo ciągle są roboty drogowe. Tuż przed granicą serbską zaczyna padać i po raz pierwszy wciągamy na grzbiet kondomy. Czy my zawsze musimy wracać w deszczu ![]() Przejście drogowe w Serbii niezbyt fajne, kolejki, remonty i bałagan. Szukamy kantoru, bo autostrady płatne, a podobno Euro nie przyjmują. Autostrady są głównie z nazwy i opłaty, sporo dziur i nierówności. Dookoła jakoś szaro i smutno, może dlatego, że pada… Belgrad mijamy obwodnicą i powoli szukamy noclegu. W przewodniku bardzo polecają Park Narodowy Frushka Gora koło Nowego Sadu, postanawiamy więc trochę odbić w bok i poszukać jakiegoś pensjonatu. Ciągle leje, buty mi już przemokły, rękawiczki też. Jedziemy ok. 20 km lokalnymi krętymi dróżkami, pewnie byłoby ładnie, gdyby nie deszcze i zmrok… Dojeżdżamy do miejscowości Banja Vrdnik, gdzie widzimy kilka sanatoriów. Uliczka w bok i widzimy „apartmani”. Pokoje są. Właściciele widząc, jacy jesteśmy zmarznięci i mokrzy od razu biorą nas na werandę i częstują śliwowicą. Oj, przydała się… A dla GSa znalazło się miejsce w garażu. Jesteśmy w Vojwodinie, to chorwacka część Serbii. Trochę sobie gadamy mieszanką polsko-chorwacko-rosyjsko-niemiecką i nie zostaje nic innego jak pójść spać. Dostajemy jeszcze przenośmy kaloryfer. Jest zatem szansa na suche buty. Miejsce jest fajne, pewnie warto by spędzić tam kilka dni… Przez ten cholerny deszcz nie wyciągnęłam ani razu aparatu i zdjęć brak... Następny dzień to ponad 1000 km do domu, trochę dużo, biorąc pod uwagę, że od Brna już drogi ,mniej główne. Ale meta w domu więc możemy jechać jak długo się da. Rano od razu wdziewamy kondomy, choć nie pada. Niestety przydają się, choć na Węgrzech zaczyna się wypogadzać i w końcu żegnamy się z deszczem. Dalej to już w zasadzie tylko autobana, Budapeszt, Bratysława, Brno. Po drodze sporo wypadków, a więc i korków. Po raz pierwszy widzę, co zostaje z przyczepy campingowej po poważnej kolizji… Kilku „uprzejmych” Austriaków specjalnie zajeżdża drogę, żeby nie było motocyklistom za dobrze i musimy z pół godziny stać… W Brnie koniec autostrad, zjeżdżamy na Liberec. Na drodze kupa objazdów (remonty) i wleczemy się jakimiś gminnymi momentami drogami. W Sudetach robi się zimno, ubieram się znowu w kondoma i dopiero jak zjeżdżamy w dół za Wałbrzychem, robi się cieplej. W domu jesteśmy coś koło 2 w nocy i stwierdzamy, że to nie był dobry pomysł z tak długą trasą na raz. Z objazdami wyszło nam prawie 1300 km i 18 godzin w siodle. Padamy na twarze… The End |
![]() |
![]() |
![]() |
#3 |
![]() |
![]()
Fajnie się czytało i oglądało. Ile taki wyjazd mniej więcej kosztował was dwoje ?
|
![]() |
![]() |
![]() |
#4 | |
![]() Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Z.Góra
Posty: 1,799
Motocykl: BMW F700GS, DR 350
![]() Online: 1 miesiąc 2 tygodni 2 dni 45 min 51 s
|
![]() Cytat:
Pod względem noclegów było trochę po burżujsku, bo zawsze jakiś porządny pokój z łazienką, czyli średnio 30-35 E/noc/pokój. Paliwo było wtedy po ok. 1,1 E, zrobiliśmy dokładnie 6403 km ![]() Od razu powiem: nie oszczędzaliśmy, mieliśmy ochotę na knajpę i wino, to szliśmy. Wyszło coś 4500 pln za 15 dni. Andaluzja rok później podobnie, było 7743 km ![]() |
|
![]() |
![]() |
![]() |
#5 | |
![]() Zarejestrowany: Apr 2010
Miasto: Wrocław, no... prawie
Posty: 33
Motocykl: ST 1200
![]() Online: 1 tydzień 3 dni 10 godz 26 min 10 s
|
![]()
Gratuluje, piekna relacja... ciesze sie ze miałem okazje dzieki Tobie potwierdzić własciwie podjeta decyzje o wyjezdzie w tamte rejony w najblizsze wakcje.
a co do: Cytat:
![]()
__________________
Mała być Afri, jest Terefere! |
|
![]() |
![]() |
![]() |
|
|
![]() |
||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Bałkany & Grecja 17-26.06 czy ktoś leci???? | Pirania | Umawianie i propozycje wyjazdów | 0 | 05.06.2011 23:08 |
Gorąca Andalucia na mroźne wieczory [Wrzesień 2009] | jagna | Trochę dalej | 46 | 10.02.2011 23:40 |