![]() |
|
Kwestie różne, ale podróżne. Jak nic z powyższego o podróżowaniu Ci nie pasuje, pisz tutaj... |
|
Narzędzia wątku | Wygląd |
![]() |
#35 |
![]() Zarejestrowany: Apr 2025
Miasto: Przystanek Oliwa
Posty: 24
Motocykl: Wrublin
![]() Online: 11 godz 29 min 50 s
|
![]() Ten ELWOOD, to taki orzech. Kolejny w rodzinie. On tylko wymagał troski, niczego więcej... w 2013-tym osiadł na tych kapciach/butach na podwórku serdecznego kumpla, bo zajęli się nim wcześniej źli ludzie. Źli ludzie z serwisu, znanego na całym globusie PL. Łącznik między pedałami a kierownica nie miał już grama kasy ale obracał się w świecie rowerowych Asów. Ów Łącznik miał już dwie nominacje do kolosów za sobą. Siedział z kolegami, z których jeden zdobył nawet Kolosa, a nawet dwa; za pustynne Altiplano i trawers Pamiru na rowerze. Nomen omen, tuż przed tym trawersem Łącznik wsiadł sobie na rower kolegi, który miał tego (na tym rowerze) dokonać i 20 latach przerwy (w kontakcie) pojechał sobie na wycieczkę - na Hel. Po angielsku. Było to w maju, z początkiem maja bardziej. Tego dnia pogoda z rana była piękna. Idealna na majówkę. 20 kilka stopni. W sam raz na rower, koszulkę bez rękawów, na lekko... Do Piekła jest z Przystanku Oliwa 90km. Jechało się tam wyjątkowo cudownie. Cudownie kręcił wiatr, cały czas dując w plecy. Na cyplu Hel nie był jeszcze Piekłem. W cudownym słońcu, będąc NA Helu Łącznik wziął morskie ablucje i... Znalazł się W Piekle. Wychodząc z wody, w ciągu kilkunastu minut nadciągnął z zachodu zimny front. Temperatura spadła do 12stu stopni... Tyle wskazywało na drogowym słupie, na skraju Kępy Puckiej przed zjazdem do Redy. Łącznik miał już wtedy w nogach 150km, pośladki były rozbitymi schabowymi z prlowskiego baru mlecznego. Z "placka" wielkości dłoni bez palców, kryjącego po waleniu tłuczkiem, cały talerz... Od Władysławowa obficie traktowany wodą lejącą się z nieba z cudownym w mordewindem. 5km dalej Łącznik się poddał... Wsiadł do SKM w relacji Wejherowo - Gdańsk. Opadł ostatkiem sił na wolne siedzisko w "służbówce", skupiając na sobie uwagę bezimiennych pasażerów wokoło. Wszyscy jak jeden ciepło ubrani patrzyli na gościa w cienkiej podkoszulce (na ramiączkach) obciekającego wodą. To na niego, to na rower, to na rosnącą kałużę wody... Wymęczony, skatowany wręcz Łącznik nagle zaczął się... uśmiechać. Jakoś tak bezwiednie, ten uśmiech/nastrój zaczął się udzielać najbliższemu otoczeniu. Łącznik po postu wracał myślami do... Z "Bloga EWLOODA" Pomarańczowe Wigry 2 Niedziela komunijna był piękna. Słońce raziło za oknem i pobudzało wyobraźnię. Wiosna. Prawdziwa wiosna! Puzatek promieniejący szczęściem znosi składaka na parter. Czuje niesamowitą wewnętrzną siłę. Energia go rozpiera. Wskakuje na rower i kręci pedałami. Na początku powoli, delektując się każdym obrotem! Rany Julek… W porównaniu z Bobo, przestrzeń nie istnieje! Chwila moment Puzatek rozpędza się i wpada z impetem na boisko. Z całej mocy hamuje, a za nim ciągnie się ch-styczny ślad! Ale frajda! Rozpęd i hamowanie, rozpęd i hamowanie, rozpęd i… gleba! Gleba, ale jaka! Luz! Nic się nie stało! Można powtórzyć! Kontrolowane uślizgi nie sprawiają Puzatkowi żadnego problemu!… Po kolejnym, Puzatek ustawia się przypadkowo rowerem w kierunku kina Aurora. O kurde…! Za kinem jest droga do przychodni, a dalej na… Puzatek zbiera myśli… – A dalej na PAS STARTOWY! Nigdy tam nie był. Ale tam, gdzieś jest morze! A nad morzem, to dopiero pięknie jest! – Łojej… Może by tak spróbować?! Podniecenie Puzatka sięga zenitu. Hormony (no, takie mikre jeszcze) szaleją! Jeszcze chwila i… koła składaka smyrają asfalt! Ale prędkość! Na asfalcie przy przychodni pojawiają się pierwsze samochody. Puzatek roztropnie trzyma się blisko krawężnika, ale próbuje się z nimi (znaczy autami) ścigać! – Boże, jak cudnie! Gada co rusz, sam do siebie! Rower po prostu płynie. Puzatek nie czuje żadnych oporów. Można też odpocząć, bo składak ma wolnobieg. Oczywista Puzatek nie kuma w czym rzecz, ale może dać kitę i trzymać stopy na pedałach. To genialny wynalazek! Puzatek szaleje. Szpula i odpoczynek, szpula i odpoczynek… I do tego rower sunie niesamowicie, jakby ciągany niewidzialną ręką. Gdy za sobą pozostawił ostatnie zabudowania Rumii zobaczył Kazimierz. Tylko o nim słyszał do tej pory. Jechało mu się jeszcze latwiej! Szpulował na maksa. Połykał kolejne metry niczym wolny ptak… W tym bez opamiętaniu nie zwrócił uwagi, że słońce przestało świecić od dobrych kilkunastu minut. Za Kazimierzem dopadły go pierwsze krople deszczu, ale i tak jechało się super! Puzatek zatrzymał rower i obejrzał się za siebie. Rumia była taka malutka… O tam, tam… Tam jest Markowcowa na pewno! Z tej krótkiej zadumy wyrwał go gwałtowny podmuch wiatru. Ów przyniósł ze sobą kolejne krople, które ostrym smagnięciem sprowadziły Puzatka na ziemię. – Trzeba wracać! Może zdążę przed tymi ciężkimi, ołowianymi chmurami. Pomyślał. Czuł się znakomicie. Zaraz pewnie będę na miejscu… Ale… Dlaczego rower nie chce jechać…?! Puzatek próbuje pedałować z całych sił ale rower prawie stoi w miejscu! Nie ma mowy, by stanąć na pedałach i odpocząć… Rower natychmiast się zatrzymuje…! Deszcz przeszedł w ulewę. Z nieba lała się ściana wody, która wyczyniła na ulicy isnte harce! Nie dość, że w pionie, to jeszcze fale wody chadzały w poziomie… Co rusz jedna z takich fal trzaskała po buzi Puzatka. Mało tego… Nie pozwalała jechać, ba… nawet pchać rower! Puzatek oniemiał… Po kilkunastu minutach beznadziejnej walki poddał się i nawet chciał zapłakać ale… ALE NIE! Zawziął się i zaczął pchać rower! – Winnetou na pewno też by pchał! I ta myśl, co naszła go nagle, wróciła mu siły! Pchał ten rower z niezwykłą determinacją. Fakt… Zdarzyło się uronić łezkę (bardziej z wściekłości) ale w tej powodzi i tak nikt by nie dostrzegł, tej chwili puzatkowj słabości… Puzatek więc tak pochlipywał od czasu do czasu w rytm zacinającego wiatru. Ile ta walka trwała? Puzatek nie pamiętał. Jedno jest pewne. Nie zdążył na podwieczorek. Podwieczorek podawało się w domu Puzatka tylko w niedzielę. Ze dwie godziny po obiedzie. Po Zwierzyńcu (poniedziałek), Ekranie z Bratkiem (czwartek) i Teleranku (niedziela) była to najbardziej ulubiona pora Puzatka. Na podwieczorek w niedzielę nie podawano chleba z masłem i cukrem… Były prawdziwe pączki i drożdżówki, a raz na m-c MAKOWIEC!!! Tego dnia, z racji komunii, był. Jadźka wprost promieniała, że brat odpuścił takie święto, rodzice zaś, zajęci swoimi sprawami, nie zwrócili uwagi, że Puzatka nie ma… Gdy w końcu stanął przed domową klatką, rozejrzał się solidnie i jeszcze raz i gdy nikogo nie dostrzegł… zachlipał. Tak… ostatni raz! Otarł oczy, wysmarkał nos w koszulkę i wgramolił się na trzecie piętro… Gdy stanął przed drzwiami mieszkania jeszcze raz przetarł twarz, wygładził koszulkę na brzuchu, otarł siodełko i westchnął: – Kurde… Ale maszyna! I nacisnął klamkę… Styczeń 2013. Wracamy do stolika z Asami. Po pamiętnej, majowej wycieczce As musiał... zmienić rower. Łącznik wyczaił trzeszczący support ale po dokładniejszych oględzinach okazało się, że pęknięta jest rama przy suporcie. Rama chromo-moibdenowa da się pospawać ale wymęczona ekstremalnymi wyprawami właściciela, skłoniła go do wymiany na nową. Czyli jaką? - Ściągnę z Anglii za tysiąc funtów nową i zbuduję na niej rower od podstaw. Ile?! Pytam. - Taki rower musi naprawdę wiele znieść odpowiada Grześ. No nie... Przypomniałem sobie mój pierwszy (w sensie kupiony przeze mnie osobiście) rower. Bała to Ukraina rocznik 1974. Ja bym ten twój Pamir opylił na "ruskim" rowerze za 200zł. Rzucam hasło. Byłby tańszy od pary twoich pedałów ![]() Wzbudzam szczery śmiech. - Na ruskim rowerze, to możesz sobie do Biedronki po piwo jechać a nie "w Pamir". Ktoś tam konkluduje. Do biedronki...? Jest taki kultowy szlak tam. Hardcory rowerowe go robią na rowerach za tysiące złotych/euro a ja bym go opylił na Ukrainie. Tylko akurat Ukrainy nie mam. Śmieję się teraz ja. Salwa śmiechu w odpowiedzi. - Założycie się...? Stoi! Wyciągam telefon i dzwonię do kolegi, który od pół roku namawiał mnie, bym jako przewodnik w rzeczony Pamir z nimi pojechał. Po mojej stronie tylko wizy, o resztę nie muszę się martwić. Jadą w dwa terenowe auta na kołach z planety PL. Miejsce jest. - Cześć Piotrek... Siema El! - Propozycja aktualna? Z Pamirem?! No jasne. Wchodzę ale stawiam dodatkowy warunek. Zabierzecie mi Ukrainę. - Jaka Ukrainę? Taki stary, ruski rower. - Jasne. Nie ma sprawy! 8 m-cy później... ![]() ![]() Poza namiotem, tryb lat 70-tych, by pasowało klimatem. Harcerski plecak, gitara defil i ja w niepedalskim stroju. W plecaku praktica mtl5 b z kompletem szklanych obiektywów, ruski primus itp. Zakład wygrałem. 155 km (dokładnie tyle, co na pamiętnej "majówce") wzdłuż Pamiru i Pandżu. Tylko jeden, mały dylemat... To był: Pamir na Ukrainie czy Ukraina w Pamirze? Wielu z Was zna już tę historię ale młodzi nie znają. ...Nie wiele możemy, bo świat jest silniejszy lecz wiemy, że warto mieć duszę otwartą... |
![]() |
![]() |
Narzędzia wątku | |
Wygląd | |
|
|
![]() |
||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Historia pewnego pomysłu czyli zapraszamy na Letni Zlot FAT 2013 | Mat | Imprezy forum AT i zloty ogólne | 53 | 19.04.2013 08:15 |