Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Podróże. Całkiem małe, średnie i duże. > Kwestie różne, ale podróżne.

Kwestie różne, ale podróżne. Jak nic z powyższego o podróżowaniu Ci nie pasuje, pisz tutaj...

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary Wczoraj, 13:39   #51
El Czariusz


Zarejestrowany: Apr 2025
Miasto: Przystanek Oliwa
Posty: 33
Motocykl: Wrublin
El Czariusz jest na dystyngowanej drodze
Online: 15 godz 4 min 47 s
Domyślnie

PL - regio
Białoruś - kolej
Rosja/Kazachstan - kolej (Wołgograd -Beyneu)
Kazachstan/Turkmenistan - kolej (Aktau - Garabogaz TiR)
Garabogaz/Turkmenbasy - pierwszy raz rower
Turkmenistan - kolej (do Serhetabat)
Turkmenistan/AFG (Herat)/Iran - rower+stop
Iran - busy VIP, stop (jazda rowerem tylko po miejskich perłach Iranu)
ZEA - stop
KSA - busy, stop (Rijad - rządowa, darmowa wycieczka plus fanty od szejka)
Kuwejt - stop/TiR
Irak/Iran - stop (Kalar/Sulaymaniyah/Sananday 70% trasy rowerem)
Iran/Azerbejdżan - bus/stop
Azerbejdżan/Gruzja - kolej Baku/Tbilisi
Gruzja - kolej (do Batumi)
Gruzja/Turcja (do Kemalpasa - rower)
Turcja - bus/TiR (aż do Grecji, do Salonik)
Grecja/Bułgaria/Macedonia - TiR z przesiadkami do Sztip
Dalej już powtórka sprzed 13 lat, kiedy rowerem wracałem z Albanii do PL, czyli granice rower (całe Węgry rowerem, bo akurat bardzo korzystnie wiało), dalej koleją.
Na życie/jedzenie wydałem 130$, co do centa plus 20 jajek na twardo z domu plus karnet regio (na którym dojechałem do Terespola). Niestety zmarnował się jeden dzień, bo wjechałem do PL dwa dni za późno, choć bardzo się spieszyłem.
El Czariusz jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary Wczoraj, 19:33   #52
graphia
 
graphia's Avatar


Zarejestrowany: Oct 2008
Miasto: Gdynia teraz
Posty: 3,456
Motocykl: kryzys.
Przebieg: 48 lat
Galeria: Zdjęcia
graphia jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 miesiące 2 tygodni 1 dzień 6 godz 2 min 15 s
Domyślnie

EL zmartwychwstał akurat w okolicy Wielkanocy. Przypadek? Nie sądzę. Teraz to ja mam bliżej niż Ci się wydaje.
graphia jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary Dzisiaj, 10:22   #53
Luti


Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: Reszel
Posty: 769
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Luti jest na dystyngowanej drodze
Online: 4 miesiące 1 tydzień 3 dni 17 godz 41 s
Domyślnie

Dziękuję za odpowiedż.

Całkiem niedaleko miejscówki ze zdjęcia było przetaczane.
Ok 200km. (Baku)
Luti jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary Dzisiaj, 13:48   #54
El Czariusz


Zarejestrowany: Apr 2025
Miasto: Przystanek Oliwa
Posty: 33
Motocykl: Wrublin
El Czariusz jest na dystyngowanej drodze
Online: 15 godz 4 min 47 s
Domyślnie Podwórze

Prologos.

"Ten mój ostatni film 'Miś', w moim założeniu i Staszka Tyma był opowieścią o prawdzie i kłamstwie. To jest nie tyle opowieść o tym, jak jakiś działacz próbuje dostać paszport, tylko to jest opowieść o człowieku, który nie mówi słowa prawdy. Zresztą nie mówi tak samo prawdy ani razu jego partnerka, nie mówią jego koledzy i tak dalej, ale mistrzem kłamstwa jest on i dlatego wygrywa. Prawdę mówią tylko prostacy, którzy tam są przez nich wszystkich manipulowani i sterowani. I wydaje mi się, że po prostu śmiech służy mi jako łatwiejszy sposób dotarcia do ludzi. Ponieważ te moje filmy ogląda bardzo dużo widzów, no to myślę tak - na straty nikogo nie narażam, one przynosza zysk, czyli przedsiębiorstwo powinno byc ze mnie zadowolone. Ja mówię to, co myślę i wydaje mi się, że ludziom wskazuję na pewne niebezpieczeństwa, ostrzegam ich przed czymś, a że się przy tym bawią, to już trudno, to jest ten koszt który musimy zapłacić" - mówił na antenie Polskiego Radia reżyser Stanisław Bareja.

4 maja 1981 roku miała miejsce premiera filmu "Miś".

El Czariusz jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary Dzisiaj, 16:20   #55
El Czariusz


Zarejestrowany: Apr 2025
Miasto: Przystanek Oliwa
Posty: 33
Motocykl: Wrublin
El Czariusz jest na dystyngowanej drodze
Online: 15 godz 4 min 47 s
Domyślnie Z pamiętnika znalezionego w koszu

Cytat:
Napisał Luti Zobacz post
Dziękuję za odpowiedż.

Całkiem niedaleko miejscówki ze zdjęcia było przetaczane.
Ok 200km. (Baku)
Proszę uprzejmie.

Jeżeli chcesz dużo zobaczyć w stosunkowo krótkim czasie, to rower jest najbardziej budżetowym wynalazkiem.
Z perspektywy roku, dzisiaj zabrałbym ze sobą taniego gagatka na 26 calowych kołach. Jest łatwiejszy w transporcie i jeżeli nie masz ambicji tłuc się niemiłosiernie rowerem w temperaturach nieznośnych, to po co się tłuc...?
W ogóle, rower skojarzony z autem, to też fajny kompromis, zwłaszcza tam, gdzie autem jest trudno wjechać, z rożnych względów i jeszcze trudniej zaparkować. Tak więc my ze Strażnikiem Domowym np., w taki sposób sobie podróżujemy czy to po globusie PL czy jakimś innym. Strażnik jeździ na stalowym, 35-cio letnim Perszingu (razem sensownie ważą łącznie 70kg) a ja dosiadam coś z lat 90-tych.

Trip bliskowschodni powtórzę, bo mi się podobało ale z małymi wariacjami. Ukraina już swoje przeżyła więc sądzę..., że dobrym rozwiązaniem był by dla mnie...
Nomen omen, celem urozmaicenia razgawora, który zaraz potoczy się zakładanym rytmem (Podwórze), popiszę mini relację z przygotowań do blisko azjatyckiej wycieczki.

Nie wiem czy każden, ale zasadniczo każden aspirujący do miana podróżnik, powinien jakiś obraz wycieczki mieć. Mój obraz wycieczki był taki, że tam będzie albo fch... gorąco, albo zimno i gorąco. Może nie od razu amplitudy mongolskie ale te 40 st. w ciągu doby - możliwe jak najbardziej.
bardziej mi zatem odpowiadał drugi obrazek. W sensie będzie zimno (chwilami nawet bardzo) i będzie gorąco (chwilami nawet bardzo).
Klimat jaki mamy ów każden widzi. Globus płonie ale... mrozem też zaciąga jeszcze.

Przedstawiona wersja (ostateczna) w planach nie miała takiego finału. Te zmieniły okoliczności. Otóż wygrałem (po raz kolejny) zakład i nagrodą okazał się bilet na radzieckie pekape, z Moskwy do Duszanbe. O tym będzie jednakowoż później.
Zanim będzie, to miało być przez Armenię "tam". A w Armenii w lutym zimno jak... potrafi być.
Dlatemu mimo morsowania czekałem na jakieś dobre (zimne) warunki, by sprawdzić niektóre (nowe rozwiązania)i takie (warunki) nadarzyły się z początkiem stycznia 2024!

Przyteściłem się trochę zimowo, wykorzystując ładną pogodę.
Konkretnie testowałem tanią chińszczyznę (śpiwór i namiot). Test maksymalnie na lekko i przy założonym, minimum komfortu. Z tym minimum trochę przesadziłem, bo ledwie zmrużyłem oczęta.
W każdym razie miałem się przebić przez świeży opad śniegu (znaną mi dobrze trasą) sprawdzając przy tym zdolność aktualnego ogumienia Karbonary (wyjdzie dalej co to) do brnięcia w rzeczonym.

Wszystko po ciemnicy (takie było też założenie), znaczy w świetle kitajskiej czołówki, którą można by wbijać gwoździe. Kolejne dobre ćwiczenie, w sensie karku. Dobre wprowadzenie do przeciążeń rzeczonego, na ostrych, kaszubskich zakrętach. Jednym zdaniem; dobra zaliczka przed rozpoczęciem przygody z miniF1.
Od kilku m-cy rozglądałem się za jakąś tanią kurtką z bajerami typu: - że na wszystko. Oczywiście używaną. Cierpliwość się opłaciła, bo nie dość, że upolowałem ją gratis, to do tego we własnej szafie. Kurtka jest w stylu retro. Z nalotem blisko 30 lat - wróciła do łask.


O take kurtke się rozchodziło.

Namiot przykuł moja uwagę wymiarami. Najogólniej rzecz ujmując jest duży, przy tym stosunkowo lekki. Waży 2655gr.


Po zakupie, w tajemnicy przed Strażnikiem Domowym został "rozbity" w salonie.

A tak się prezentuje na...

...podwórzu. Tym tytułowym i będzie o nim trochę.

W porównaniu do mego, obecnego "ultralajta", to jak Haga Sofia do cmentarnej kaplicy.

Zależało mi, by go w terenie rozbić w mrozie w klasycznym reżymie. Znaczy bez cudacznych fajerwerków i gadżetów, w sensie ultraciepłego klimatu kosmicznych goretexów itp.
Czyli: lekkie merino w dwóch warstwach, kurtka na klatę. Majty zwykłe i dżinsy na kończyny. Strój taki robi doskonale gdy jesteś rozgrzany.
Dlatego trasę do ogródka pokonałem tak, by się delikatnie spocić. Delikatnie!

Za kordłę robił chińczyk. 600gr gęsiego puchu 90/10 w wersji grande. Jest jeszcze wersja small. Grande powyżej 180cm, small do 180. Gdybym miał ocenić termikę grande... Hm... Oceniam na... prześcieradło+.
Nie tylko w zadanych warunkach, czyli temperatury -4st.
Ale... zaposiadywuję obie wersje i zamierzałem powtórzyć test z nimi na cebulę. Tym razem już ciut dalej od Przystanku Oliwa. Tego dnia miałem podjąć decyzję czy będzie to migracja na wschód czy na zachód.

W sumie tej nocy od zamarznięcia uratował mnie mój nieokiełznany hart ducha i... kapcie.
Takie filcowe botki. Wiecie..., noszą je seniorzy, opalający chatkę drewnem lub węglem. Znaczy kumulują ciepło w piecu dwa razy dziennie. Rano i wieczorem. Dlatego seniorzy z takim doświadczeniem trzymają formę. Po opał trza się postarać, narąbać, przynieść, rozpalić, wynieść popiół... Za dnia dogrzać stopy w filcach...
Otóż kupiłem takie i tej nocy użyłem. Bardzo dobry i niedrogi patent. Ubogacę je jeszcze o filcowe wkładki extra.

W rzeczonym zestawie dotrwałem do 6:53. Poczem zwijałem fanty na czas. Coś w stylu młodzieży radzieckiej składającej, rozłożonego wcześniej na drobne kałacha. Tu po raz kolejny nieskromnie dodam, że onegdaj czynność rzeczoną wykonywałem w iście ekspresowym tempie, bijąc rekord jednostki wojskowej, do której mnie akurat wyrzucono z poprzedniej.

W podsumowaniu ostatecznym dodam, że test mój nie mógł być zaliczony (z czystym sumieniem), bo ponieważ wieczorem nie było ogniska i poboru obowiązkowych (dla zaliczenia) witamin a rano (obowiązkowo parzonej nad ogniem) kawy ze śmietaną z kartonika 500ml.
Zamierzałem się poprawić wycieczką sobotnio/niedzielną.


Tymczasem tak sobie mrużyłem oczęta przez noc całą.

O ile w pierwszym noclegu bardziej mrużyłem oczęta, to komfort stóp zapewnił mi mój osobisty wynalazek (w kontekście zastosowania):

O to on na testach.

Ostatni biwak tylko potwierdził wybór i potencjalne zastosowanie. Byłem bardziej, niż zadowolony, ów dostarczył mi mnóstwo wrażeń. Do tego stopnia, że z wrażenia nic nie... zjadłem.
A byłem do spożywania konkretnie przygotowany. 6 jaj na lekko twardo plus żółty ser. Co do napojów zamierzałem zrobić mały wyjątek. Zakupić po drodze czteropak i wypić zdrowie Cichego z okazji jego urodzin. O nim zawsze pamiętam, bo urodził się tuż przede mną i do tego w Trzech a dla lidera polskiej przedsiębiorczości w sześciu Króli.
Powinniśmy razem świętować w Portugalii, gdzie dość licznie wybrała się moja ekipa ale tym razem ferie zimowe Strażnika Domowego nie były po drodze, więc mi została Wieprza.

Nie bez kozery wspominam przedsiębiorczego autora nowego znaczenia tego święta, ponieważ jak bym miał jakoś szczególnie nazwać mój zimowy wypad, nazwał bym go kartonowym.
Kartonowym, jak te państwo, w którym przyszło mi utrzymywać, poza sobą. Jakąś formą cudu jest fakt, że dajemy radę w tym otoczeniu przetrwać zachowując pogodę ducha, która jednak ze mnie - jak widać, powoli uchodzi.

Ale do celu...
El Czariusz jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary Dzisiaj, 17:37   #56
El Czariusz


Zarejestrowany: Apr 2025
Miasto: Przystanek Oliwa
Posty: 33
Motocykl: Wrublin
El Czariusz jest na dystyngowanej drodze
Online: 15 godz 4 min 47 s
Domyślnie Z Pamiętnika znalezionego w koszu

Jadę i czytam Cegielskiego. To gruba książka. Owszem, można siedzieć nosem w smartfonie, jak wszyscy wokoło. Skąd akurat ta pozycja? Ano to jedna z nielicznych pozycji (dotyczących Grąbczewskiego), których poza tymi, co tkwią w archiwach za granicą, nie przeczytałem. Na tej swego czasu utknąłem, bo zasadniczo ona nic nie wnosi do tematu, który mnie bardzo żywo interesował. Utknąłem gdzieś w 1/3 i... książkę posiałem. Tak, że ten dla kronikarskiego obowiązku kupiłem raz jeszcze i... ponownie utknąłem.
Nie wiem, czy doczytam.



Do Słupska ładuję telefon na maksa i kitajską, tanią czołówkę, tą którą można spokojnie wbijać gwoździe i trenując kark. Ta, to już na bank przeczy estetom backpackingu. przeczy, jak sposób pakowania roweru.
Może Graphia rozpozna model? To karbonowy giant cadex HCM 3 z 1993r. rama 23 (taka lezy mi najlepiej ze względu na długie kończyny). Niemal w pełnym oryginale. Kupiłem go od pierwszego właściciela. Przeleżał/powisiał w garażu kupę lat. Nieoryginalny jest widelec, miał być "lepszy", bardziej miękki od oryginału, tyle potrafił powiedzieć właściciel, z którym umówiłem się na odbiór roweru na dworcu pkp w... Szczecinie.

Podjechał porsze kajenem, zapłaciłem 600zł, przybiliśmy sobie piątkę i pan odjechał. Uprzedził mnie jeszcze przed zakupem, że w przednim kole jest flak (pewnie przebite) i że rower na pewno jest już po... gwarancji.
Napompowałem gumę i... trzyma do dziś.
Dzisiaj to jeden z moich ulubionych rowerów. Jeden z faworytów na powtórkę ekspedycji. Na pełnym XT, bez regulacji wszystko chodzi płynnie, jak przy kupnie nowego roweru, wcześniej pod ciebie przeserwisowanego.

Wysiadam w Korzybiu parę minut po 20-tej. Wszystko więc zgodnie z planem.
Tu mam zrobić zaopatrzenie w urodzinowy napój. Niespodzianka... Mamy przecież Trzech Króli. Dopytuję napotkaną młodzież. Ta odsyła mnie do marketu przy dworcu. Znam ten market ale tego dnia zamknięty o 17-tej. Hm...
Browar nie jest warunkiem a`priori. Mogę zagrzać mały zapas herbaty, z sokiem malinowym, imbirem, kurkumą i pieprzem. Alko nie spożywam już od ponad m-ca, bo jestem w programie przygotowawczym, którego celem - usprawnienie mojego jestestwa do poziomu sprzed 28 lat dokładnie. To ciut więcej wymagań niźli jakie postawiłem sobie z końcem 2017-tego, przygotowując się do wyprawy Szlakiem Grąbczewskiego.

Wymaga to ode mnie konsekwencji/dyscypliny. Przede mną trochę zmagań ale... nie o tym.
Nie będzie browaru, to nie będzie ale... może być w Żabce w Kępicach
Do obozowiska mam 5km.
To, co mnie zaskakuje na dzień dobry, to pogoda do testu. Na całej trasie termometr "pociągowy" (do Słupska) wskazywał na zewnątrz temp. w okolicach zera (w Gdańsku bodaj -4). W Korzybiu było już lepiej.

Drugie zaskoczenie, to mała pokrywa śnieżna. Jakiś centymetr, może dwa w porywach. Jadąc gruntową, leśną droga na miejsce czuć, że mróz dopiero co zawitał w okolice. Kałuże były już ścięte ale powierzchownie. Sporo tu lało ostatnio i trzeba trochę uważać na liczne, zamarznięte dołki. Załamują się one pod rowerem i można fiknąć orła przez beret. Staram się je omijać, jadąc dość żwawym tempem. Pierwsze - muszę trafić w miejsce.

Mam swój znak rozpoznawczy.


Tuż zanim (jadąc od Korzybia) muszę trafić w przesiekę.

Nie trafiam. Zima mimo wszystko zmienia "krajobraz" i sama natura leśna również.


Muszę się kawałek przebijać przez chaszcze. Jakoś zupełnie nie przeszkadza to karimacie i namiotowi na kierownicy. Piszę to z małym sarkazmem, bo bakpackingowi ortodoksi takiej estetyki nie akceptują.

Kontroluję jeszcze wskazanie lokalizacji mej na mapy.cz i mam z jakie 300m do celu.
W końcu przepycham się na "moją łąkę" i dość sprawnie się rozbijam.



21:26 opuszczam majdan i na lekko z pustym plecaczkiem grzeję do Kępic. W Kępicach jest Żabka. Nie wiem, do której otwarta. jak będzie otwarta, to będzie piwo. Jak nie, to 10km przejażdżki będzie estetycznym doznaniem, bo klimat jest super. Temperatura powoli spada ale nie czuję żadnego dyskomfortu.


Mam farta. Na 9 minut przed zamknięciem sklepu, w plecaku mam już czteropak kasztelana i...czekoladę. jak świętować urodziny kumpla, to na bogato.

Jednakowoż zapominam z tej radości o najważniejszym niejako... ale wyjdzie w praniu.

O 22:17 wysyłam ekipie foto...

...i żartobliwe hasło: rozpoczynam walkę o ogień...

Cdn.
El Czariusz jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary Dzisiaj, 18:01   #57
El Czariusz


Zarejestrowany: Apr 2025
Miasto: Przystanek Oliwa
Posty: 33
Motocykl: Wrublin
El Czariusz jest na dystyngowanej drodze
Online: 15 godz 4 min 47 s
Domyślnie Z Pamiętnika znalezionego w koszu

Jeszcze przed wyjazdem nastrugałem sobie trochę szczapek a`la wióry, by sprawniej rozpalić ognisko. Proforma wziąłem ponad połowę rolki papieru toaletowego w razie W. Strażnikowi zwinąłem ponoć pełną zapalniczkę a po drodze miałem kupić zapałki. I o tych zapałkach przy okazji zakupów w Żabce, zapomniałem.
Zadanie stawiam sobie proste: najpierw rozpalić ogień, potem świętować niepasteryzowanym kasztelanem.

Przygotowałem wstępnie palenisko do walki, mając spore zaplecze połamanych, konkretnych konarów sosny. Znawcy surwiwalu wiedzą (i ja też), że sosna w hierarchii jest na końcu rozpalania czegokolwiek w takich warunkach ale kiedy wokoło monokultura sosny, to nie masz wyboru.
Byłem pewien, że po kwadransie będę już ochoczo nucił: płonie ognisko w lesie itd.
No więc z całego, poprzedzającego zdania złożonego wycinam: Byłem... i zostawiam kropki.
Po godzinie nieustającej walki (o ogień), cały czas nie otwieram piwa. Godzina wystarczyła, by:
- zużyć papier toaletowy do sumy krytycznej,
- w wyniku mrozu rozprężyć, w konsekwencji zużyć cały gaz w zapalniczce.

Z nierozpalonym ogniskiem zostałem jak Himilsbach z angielskim. Na szczęście miałem browar ale jak tu tak sączyć po ciemaku, kiedy o stan aku czołówki też trzeba zadbać. W sensie trochę oszczędzać na gorsze czasy. Tym niemniej otworzyłem pierwsze, bez jakiegoś szczególnego entuzjazmu. Przy okazji zdałem sobie sprawę, że lekko zamokły mi rękawiczki od ciągłego klęczenia na nich przy rozpalaniu ogniska.
Oczywista mogłem spróbować poszukać jakiegoś korzenia sosnowego, by dostać się do bardziej suchego materiału lub nasączonego żywicą ale to nie Sylwester, kiedy północ, to środek zabawy.

No więc co...? Kończę bez entuzjazmu browara, otwierając kolejnego, na które entuzjazmu do spożycia już nie mam. Otwarte piwo z pozostałymi dwoma zabieram w bezpośrednią okolicę namiotu, by finalnie je schować do tegoż, celem uniknięcia ich zamarznięcia.
I tu nachodzi mnie z nagła refleksja...
A jak ja jutro rano zagotuję sobie kawę...? To jest równie ekscytująca dla mnie czynność (obowiązkowa wręcz) jak wieczorne, spożywanie przy strzelającym ognisku złocistego napoju.

Kurwa mać... wyrywa mnie się z ust i niesie po okolicy miast echa płonącego ogniska w szumiących kniejach. A może jeszcze jedna próba rozpalenia?
Ogrzewam zapalniczkę w dłoniach, kiedy widzę nahle małe poruszenie na polanie. Co to jest...? Z ciemnej, poruszającej się powoli w moim kierunku "masy" na czoło wybija się kosmata, zwierzęca postać...
Oczom nie nie wierzę... Cztery..., nie... pięć bobrów! W świetle czołówki przystanęły, tylko ten bardziej śmiały zbliżył się nieco bardziej i mruknął:
- El... taka prośba... daj już sobie na dzisiaj spokój. Niech już tylko szumią knieje a ty idź spać. Ok...?

Ok... Nie wypada gospodarzowi afront robić, kiedy kulturalnie i logicznie prosi.

Wracam do namiotu i szykuję się do spania. Zdejmuję buty, zakładam kapcie, browary wstawiam do namiotu. Śpiwory mam dwa. Mniejszy wsunięty w większy, trochę gimnastyki, by na wstępie ich wnętrza nie wychłodzić. Wiercę się nieporadnie, bo idę spać w całym opakowaniu, łącznie z kurtką. Wspominałem o tym wcześniej, że nie umiem spać w mumii. Zasadniczo to cieszę się, kiedy plecy jeszcze lądują na śpiworze a wyżej to już bardziej kołdra.
W trakcie drugiej nocy wstępnych testów wypraktykowałem takie ułożenie kitajców względem siebie, że praktycznie jestem cały w nich schowany poza głową. I to jest kolejny plus.
Tymczasem...

Już ładnie wymoszczony w pierzu, czuję na lewym przedramieniu i w okolicy lewego pośladka chłód. Próbuję się poprawić, chwytam za większy śpiwór i... znowu nie wierzę... tym razem czuciu mojemu... Śpiwór mokry! Podrywam się i trafiam ręką na leżącą puszkę, z której sączy się resztka płynu...
Kurwa mać (po raz drugi)! Ty debilu... Nie do bobra, tylko do siebie mówię... Ale już tak z humorem, bo nie ma co płakać nad rozlanym piwem.
Jak to dobrze, że wziąłem ze sobą ręcznik spodziewając się kąpieli w Wieprzy. Wyciągam go spod głowy i staram się szybko zebrać, co się da. Piwo rozlało się na karimatę i pomiędzy śpiwory. Prawie pół litra cieczy. Mniejszy śpiwór od środka suchy. Problem tyczy się na szczęście tylko 1/3 obu, od strony głowy i bardziej większego.

Jakoś udaje mi się to wszystko "opanować". W sumie jestem doskonale przygotowany do tego biwaku. Pod dżinsami cienkie kalesonki z merino, na stopach filcowe botki. Od pasa w dół ciepło. Naprawdę komfortowo. Góra też nie najgorzej w sumie. Ciepło w stopy i głowę, gwarantuje mi wyjściowy komfort. Wilgotne rękawice wkładam za pazuchę z nadzieją, że przez noc podeschną.
Biorę ostatni łyk z upadłej puszki, bo szkoda. Wystawiam pustą na zewnątrz.

Niestety w nocy muszę się raz wygramolić do sikania (nie zadbałem o odpowiedni do tego pet), drugi raz nad ranem. Poza tym nie było źle, skoro...


...obudziłem się ze spuchniętymi oczami o...10:20. Taka sytuacja

Spuchnięte oczy, to u mnie oznaka wyspania.
El Czariusz jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz

Narzędzia wątku
Wygląd

Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wł.

Skocz do forum

Podobne wątki
Wątek Autor wątku Forum Odpowiedzi Ostatni Post / Autor
Historia pewnego pomysłu czyli zapraszamy na Letni Zlot FAT 2013 Mat Imprezy forum AT i zloty ogólne 53 19.04.2013 08:15


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:33.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.