Nie inaczej Luti.
Wyjazd stoliczny, nie licząc tolkowej impresji - trwał 7 dni. Pech polegał na tym, że wjeżdżając na Litwę, temperatura spadła do... 13st. i do końca wycieczki nie przekroczyła 18stu. W tym czasie globus PL (w tym tolkowy camp) cieszył się piękną pogodą.
Zatem logistycznie zaplaniłem tak, by to, co nas interesowało (trzy stolice) robić po drodze. Noclegi w terenie, ale dwa w Tallinie po dachem.
W kompetencji Strażnika Domowego było namierzyć ten nocleg i jakieś atrakcje w Tallinie. Do mnie należała reszta.
Jak większość z was wie, z noclegami w terenie na Łotwie i w Estonii nie ma specjalnego problemu.
Przygotowania były proste. Nabita butla 2kg, kluczowy zapas żarcia, king kong do spania, kordła i poduszka dla Strażnika, krzesełka, stolik, bak do pełna, standardowy zapas paliwa, 300E do portfela i... tyle.

Jeszcze tylko drobne cerowanie i u Tolka meldujemy się przed 22-gą.
Startujemy dnia następnego parę minut po 8mej. Pierwszy nocleg na leśnym campie, gdzie musieliśmy jednak wnieść opłatę 5E (stała bez względu ile biwakujesz) jeżeli chciałbym parkować na campie. Nie było co kombinować. Płacimy, bo właśnie przestał padać deszcz, ekspresowo się rozbijamy w zachodzącym słońcu i o 20.33 jestem gotowy do kontemplacji tegoż.

Pogoda jak teraz nas Zatoką Gdańską. Wyż z nad zachodniej Europy, po ich stronie nawija ciepłe masy powietrza z południa, nam po wschodniej mańce zrzuca arktyczne z północy.
Arcyplan jest taki, by dnia następnego rano jak najszybciej zwinąć majdan i koło południa wjechać do Tallina. Do 15-tej znaleźć zakwaterowanie i darmowy parking (namierzone miałem dwa) no chyba, że "hotelowy" będzie w cenie. Zrzucić bambetle i na starówkę.
Do Tallina z biwaku mamy niecałe 200km.

W nocy padało, więc trza było trochę king konga przesuszyć.
Gdybyśmy zostali, na bank była by grzybowa z maślaków.
Tym niemniej o 9.30 byliśmy już w drodze.