278a_01.jpg
Nie wstałem skoro świt, potrzebowałem porządnie się wyspać i zregenerować siły. Ostatecznie wyjechałem około 9.00.
279_01.jpg
Ustawiłem w gpsie dom jako cel podróży i niewiele myśląc, myślenie nie jest ostatnio moją najmocniejszą stroną, ruszyłem.
Dojechałem do północnej granicy Rumunii. Trochę mnie zdziwiło pojawienie się jakiejś celniczki, przecież granicę UE dawno już minąłem. Błysnęła mi w głowie myśl, że to pewnie jakaś Węgierka, przecież to taki dziwny naród

Niech sobie stoi – pomyślałem i już ją wymijałem, gdy zorientowałem się, że czegoś chce ode mnie. Ok, stanę. Podeszła spisać tablicę i wręczyła mi karteluszkę. Coraz bardziej to wszystko dziwne

Ruszyłem przed siebie, a ze 300 metrów stanąłem jak wryty! Przecierałem oczy ze zdumienia widząc napis: UKRAINA!

No nie, to jakiś większy absurd!!!

Nie tak miało być! Po chwili dotarło do mnie, że jechałem jak osioł z klapkami na oczach, bezwiednie kierując się gps-em. Sflaczałem nieco na duchu, myśląc ile czasu niepotrzebnie tu zmarnuję. Ale nie chciało mi się już wracać do innego przejścia. Mimo złych przeczuć i wcześniejszych doświadczeń ukraińscy celnicy trzymali mnie tylko pół godziny. Koleś strasznie się tylko dziwił, po jaką cholerę tędy jadę.
– Eee, nie było aż tak źle – myślę sobie jadąc po ukraińskich dziurach na spotkanie ze Słowacją.
Mijam jeden ze stadionów wybudowany na EURO2012 przez naszych sąsiadów
280_01.jpg
Ale znacznie gorzej miało dopiero być…
Jest przejście, podjeżdżam na sam przód, nie czekając w tej całej kolejce, ona przecież nie jest dla mnie, ja jestem „motocyklysta”

, poza tym wracam do domu z flagą na kasku, no i to Słowacja – nasi sąsiedzi. Schodzę z moto przed samiuśką budką, omijając samochód trzepany przez celników, w wyciągniętym ręku trzymam paszport i z bananem na twarzy zbliżam się do budki.
– A wy gdzie Pany?!? – słyszę głos ładnej celniczki, a zdziwienia w nim co nie miara.
– Ja do kontroli

– odpowiadam uśmiechem.
– To stójcie tam i czekajcie! – też się uśmiechnęła, ale pod tym uśmiechem wyczytałem lekką drwinę.
Ok, postoję, poczekam. Po 15 minutach wciąż stoję i nic się nie dzieje. To znaczy nic ze mną, bo obok celnicy trzepią już następny samochód. Dziwi mnie to, bo szczegółowo sprawdzają swoich obywateli. Po 20 minutach zaczynam dreptać wokół motocykla, po następnych 5 wyciągam jedzenie i udaję, że teraz to już mi się nie spieszy. Zjadłem. W końcu zaczepiam jakiegoś typa, który właśnie wyszedł z budki i proszę, żeby teraz mnie wziął na trzepak.
– Dobra, będziesz trzeci, za nim i za nim – pan władza cedzi słowa upajając się tym.
Czekam więc dalej. Podchodzi do mnie jakiś grubas w mundurze żołnierza i czysto po polsku zagaduje mnie skąd i po co. Stara się prowadzić rozmowę w luźnej atmosferze, ale ciężko mu to idzie. Po kilku pytaniach wreszcie przechodzi do rzeczy.
– A, to w Turcji byłeś, próbowałeś jakiś narkotyków? Wziąłeś coś sobie na pamiątkę? – pyta.
Przestałem się uśmiechać, spojrzałem mu w oczy i używając eufemizmu Sambora powiedziałem: „uciekaj szybko!”. Oczywiście, tylko chciałem tak powiedzieć

W zamian po prostu bąknąłem krótkie „nie!”. Grubas odszedł, ale za chwilę znowu przyszedł i znowu zaczyna ze mną pseudo-luźną pogawędkę. Nie miałem na nią ochoty, ale co robić. I znowu, po kilku pytaniach zjechał na narkotyki. Grubasie nudzisz mnie! W końcu przyszła moja kolej, podstawiłem motocykl, oddałem paszport, a juby się ulotnił. Podeszła celniczka i pyta o pojemność silnika, średnie spalanie (ale o sso chodzi

?), ile mam paliwa w baku (


?). Żąda podania przebiegu motocykla – nie mogę się temu nadziwić! Czy ja chcę wjechać do kraju trzeciego świata, czy na tę zasraną Słowację

? Wszystkie moje odpowiedzi spisała na pomiętej kartce 8 x 8 cm i razem z moim dowodem rejestracyjnym poszła to trawić.
W tym czasie inna „zwraca się do mnie z uprzejmym pytaniem” o zawartość sakw. Jak teraz o tym myślę, to chce mi się rzygać, ale dopiszę to do końca, bo to jakaś kompletna paranoja, jakiś „większy absurd”! Tak więc wyliczam cierpliwie wszystko po kolei, co w worku na górze, co w lewej sakwie, co w prawej. I od początku, co w worze, co w lewej…. Zaczynam czuć się jak główny bohater Franza Kafki. Jednak tłumaczę sam sobie, że zniecierpliwieniem, czy irytacją mogę tylko stracić tu więcej czasu. Za chwilę przychodzi jeszcze jeden dociekliwy pan i wspólnie ze swoja koleżanką trzeci raz mnie przepytują. Mówię to samo, w tym samym porządku, już nawet zaczynam rymować!

Wreszcie cięcie! Koniec zabawy, możesz jechać – słyszę. Po 1,5 godziny stania pozwalam wszystkim porządnie zaciągnąć się moimi spalinami

Do dziś żal mi czasu straconego na tej granicy i samego siebie, że nie sprawdziłem wcześniej trasy w gpsie
Do domu dotarłem szczęśliwie około 23.00.
Pozycja noclegu wg gps: Dom
Najbliższe miasto: Warszawa, PL
Dystans dzienny: 860 km
Dystans skumulowany: 9215 km
K O N I E C.