Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Podróże. Całkiem małe, średnie i duże. > Relacje z podróży > Trochę dalej

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05.09.2011, 14:35   #41
danek-dr
 
danek-dr's Avatar


Zarejestrowany: Sep 2009
Miasto: Gorzów n.Wartą
Posty: 174
Motocykl: nie mam AT jeszcze
danek-dr jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 tydzień 13 godz 7 min 46 s
Domyślnie

No, tam za torami w tej niecce to chyba zawsze woda stoi. Niejednego zassało.
__________________
EXC 450

"Jestem synem wolnego i walecznego narodu i nie mam zwyczaju drżeć przed kimkolwiek"
A.F.Ossendowski
danek-dr jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 08.09.2011, 21:27   #42
wojtek ktm
 
wojtek ktm's Avatar


Zarejestrowany: Aug 2011
Miasto: Płock
Posty: 6
Motocykl: RD03
wojtek ktm jest na dystyngowanej drodze
Online: 7 godz 29 min 53 s
Post chmury

Siemka Minia,
Akurat w tym rejonie gór i tego dnia trafiliśmy na nisko przemieszczające się chmury. Oprócz chłodu, braku widoków odczuwaliśmy skraplającą się wodę na kaskach, odzieży i okularach. Mam jednak foty, kiedy była kapitalna widoczność na ścieżkach. Zobacz proszę, co straciliśmy wówczas przez pogodę ...
pozdrawiam


albo:
Załączone Grafiki
Typ pliku: jpg P1030293.JPG (71.2 KB, 480 wyświetleń)
__________________
- podróżować off ( www.emotocykl.pl )

Ostatnio edytowane przez wojtek ktm : 09.09.2011 o 13:07
wojtek ktm jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 20.10.2011, 21:58   #43
mirekpktm


Zarejestrowany: Mar 2008
Posty: 49
Motocykl: RD03
mirekpktm jest na dystyngowanej drodze
Online: 6 dni 21 godz 19 min 13 s
Domyślnie

Chłopie napisz tam co jeszcze.
mirekpktm jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 02.12.2011, 13:16   #44
majki
 
majki's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Mar 2009
Miasto: Gwe/Warszawa
Posty: 3,499
Motocykl: CRF1000, RD04
majki jest na dystyngowanej drodze
Online: 5 miesiące 1 tydzień 4 dni 4 godz 5 min 37 s
Domyślnie

Czy jest szansa na jakieś kontiniu
majki jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 29.02.2012, 06:28   #45
minia


Zarejestrowany: Jan 2011
Posty: 17
Motocykl: RD03
minia jest na dystyngowanej drodze
Online: 9 godz 10 min 21 s
Domyślnie

Ośmielony ozywczym kopem w żyć, ośmielam się mówić dalej....


Czy sardyna jest niebem w gębie, czy też nie, to kwestia wielu czynników. Czasem nie ważne co jesz a z kim i w jakich okolicznościach. Towarzystwo zacne, a i okoliczności cóż... nie zawsze mam okazję podziwiać takie przestrzenie. No cóż, z mojego okna rozciąga się cudna panorama na następny blok oddalony o całe 15 metrów. Tak naprawdę to szkoda, że tu nie mieszkam. Ale może jeszcze kiedyś się uda. W dole na przełęczy stoi namiocik. Pewnie zbierają jagody. Popasik miły i miły. Drobne konserwacje i ruszamy w dół. Jazda pierwsza klasa. Ani zimno ani skwar. Dokładnie tak jak trzeba. Poranne mgły, mżawka i chłodek zostały po drugiej stronie gór. Tu jakby z 10 stopni cieplej. Pewnie to zasługa słoneczka. W końcu jesteśmy po południowej stronie.

Docieramy do jakiegoś kamiennego krzyża pątników albo i nie pątników. Właściwie nie ma to dla nas żadnego znaczenia. Jedyne co można zauważyć to, że nie stoi tu od wczoraj. Trochę postał to i pewnie jeszcze postoi. My jedziemy dalej. Zaczyna się bardzo ostry zjazd w dół do przełęczy a za nim kolejny podjazd. Widoki na okolice rozwalają poczucie czasu i przestrzeni. Jest pięknie. Do czasu. Tym razem Wojtek zarządza postój. Właśnie, jakiś czas temu minęło południe, a my nie zaliczyliśmy kolejnego rytuału. >>
A przyzwyczajenie rzecz święta. Kapeć musi być i już. Tym razem padło na Wojtka. No i git. Może to jakieś dziwne, ale teraz ja się mogę poopalać, uraczyć się jagódkami. A jest tego tu pod dostatkiem. Właściwie można by nie brać ze sobą żarcia, z głodu by się nie umarło. Wojtala złapał końskiego hufnala. Tak się to chyba nazywa. Taki gwóźdź od podków. Na początek z większych kamulcy improwizujemy centralkę. Wyszła malinowo. Zwalamy koło. Wyciągamy dętkę. Łatamy. Łyżki w ruch i już możemy użyć Samborowego kompresorka. To nie jest krypto reklama ani tekst sponsorowany, ale jeśli Pan Sambor uzna to za stosowne nie będę się wzbraniał przed przyjęciem korzyści materialnej. Choć tak naprawdę gdybym miał dmuchać kapcia ręczną pompką to na pewno miejsce na taki kompresorek bym znalazł. Choćby i w kieszeni. Atmosfera jest cudna i takie postoje to również okazja do słodkiego lenistwa. Zwłaszcza jak słońce mruży oczy i gdyby nie brzęczenie kompresorka pewnie skończyłoby się to krótką drzemką. Niestety Wojtek skończył koło i już chce jechać.

Co on ma takie ciśnienie ? Na jednej z polan spotykamy pasące się jakby dziko konie. Nie są ani spętane ani nikt ich nie pilnuje. W sumie jak na nasze warunki robi to dość niezwykłe wrażenie. Może tam jest to normalne? Na następnej polanie spotykamy dwóch młodych chłopaków z torbami jak z bazaru. W sumie nie często spotykaliśmy tu Ludzi. Dość powiedzieć że przez te 54 kilometry wierzchołkiem tylko trzy razy spotkaliśmy ludzi. Miła pogawędka i jedziemy dalej. Południowo wschodni kraniec jest jakby bardziej dziki i miejscami ścieżka zarasta. Chwilami przedzieraliśmy się przez krzole. Zwłaszcza na zjeździe w dół. Już widać dolinę i przełom jakiejś rzeki, wieże kościoła. W sumie teraz wydaje mi się to trochę dziwne. To na pewno nie były to banie z cerki tylko kościelne wieże.

Chcemy zrobić zdjęcie. Podjeżdżam do reszty i żebym jak normalny podparł się górną nogą byłoby ok. No ale normalny to ja chyba nie jestem. Nie wiedzieć czemu, ale usiłuje stanąć na dolnej. Efekt nie jest trudny do przewidzenia. Duże nachylenie. Noga nie sięga do podłoża. Już lecę rolką w dół, a motur za mną. Całe szczęście, że porolkowałem się trochę. Jakby motur spadł na mnie to nie wiem co by było. Dość, że chłopaki mają polewką. Normalnie szczają po nogach. Dobrze, że nie zrobili żadnego zdjęcia bo lali by się jeszcze dziś.

W drodze na dół widzimy sznur przeciągnięty przez pole na którym wiszą kolorowe paski materiału. Wygląda to niczym poruszane wiatrem buddyjskie modlitwy. Żeczywistość jest nieco mniej uduchowiona. Chodzi o dziki. Ponoć to pomaga. Docieramy na dół. Jest normalna droga a przy niej parking. Wielki nowoczesny namiot ze stolikami i bufetem oraz normalny najzwyklejszy tradycyjny barakowóz. W nim prycze do spania witrynowa lodówka z napojami i zaimprowizowana kuchnia. Obok spory grill.>>
Zamawiamy po szaszłyczku i dostajemy górę chleba i po sałatce. Na szaszłyczek trzeba poczekać. Za to chleb – zarąbisty. Właściwie to sam można by wcinać. Suróweczka palce lizać. Na koniec góra miecha. Szaszłyczki okazują się być sporymi kawałami mięcha. Na koniec cena też okazała się z wyższej półki. No cóż, żyje się raz. Góry kładą się coraz dłuższym cieniem. Trzeba by się rozejrzeć za jakim spaniem. Właściwie mieliśmy ugadaną kwaterę, tyle że do niej nie dojedziemy. W jakiejś wiosce wpadamy w oko panom posterunkowym. Spoko, że nas zatrzyma to pewne. Nie wiadomo tylko jak się skończy. Na moturach to tu miejscowi nie jeżdżą. A już na pewno nie na takich.

- Imigracyjnyj kontrol.
- Że jak ?
- Imigracyjnyj kontrol, pasporty.

Jeden koleś ten imigracyjny w mundurku i fachowym kapelutku - złego słowa. Drugi w rozpiętej koszuli i mundurze gada cały czas przez komurę. Z pod koszuli wychodzi futro i złoty łańcuch. Wyciągamy paszporty i zaczynamy konwersację z posterunkowym.

- Ale my nigdzie nie wyjeżdżamy, dopiero co przyjechaliśmy ;-)
- Kontrol to kontrol.

Sprawdził co miał sprawdzić, ale że i jemu zadzwoniła komura to zajął się gadaniem. Wyglądało, że już od nas nic nie chce. Chowamy paszporty i zaczynamy się ubierać. Drugi zaczyna machać rękami żeby dokumenty dawać jemu. Ani na chwilę nie przestaje rozmawiać przez komurę. Łazi dookoła moturów i coś tam macha ręką. Wojtek od razu zczaił, że chodzi o zabłoconą tablicę. Pociągnął rękawem, obkruszył najgrubsze i mówi-

- Haraszo ?
- Nie haraszo, sztraf budziet.

- Posterunkowy nawet na chwilę nie odłożył komurki. Rzuca tylko wyrywkowe zdania pomiędzy wywodem prowadzonym telefonicznie. Właściwie to nie bardzo wiadomo kiedy mówi do telefonu a kiedy do nas. Reszta na szybko wyciera tablicę. W końcu zakończył rozmowę i coś tam wygłasza w dalszej mowie pod naszym kierunkiem.

- Sztraf budziet, za brudne motory.
- Takie motory jakie drogi - Odpowiadamy z szerokimi uśmiechamy
- No to nam nada protokoł pisac.
- Jak nada to nada.
- No wiecie, jest praznik nada pić - Acha zaczyna się zwykła śpiewka. Z protokołu nie będzie ani grosza a w rękę się weźmie ile dadzą.
- A kakoj praznik
- A Piotra i Pawła. Nada pic. - Nie wiem czy na pewno było to Piotra i Pawła czy innego apostoła. Dla nas to i tak bez różnicy.
- My jeszcze moturami jedziemy, ale jak nada pic to wypijemy, a macie co ?

Podobna gadka w tym stylu trwa jeszcze z kilka minut. Na różne sposoby Dai (czyli jakaś tam drogowo policyjna dystynkcja) zachęca nas do tego abyśmy uszanowali posterunek i coś mu dali. W końcu proponujemy, że jak nada pić to mu herbatę zrobimy. Chyba troszkę przegięliśmy, ale zadzwonił znowu telefon i chyba już miał nas dość i oddał dokumety. Coś tam machnął ręką co odczytaliśmy jednoznacznie i daliśmy długą.

Jechaliśmy jeszcze tak dłuższą chwilkę czymś co według map nawigatora powinno być drogą do jakiejś wsi, tylko tą drogą już chyba nie było. Zapomniana przez boga i ludzi przestała być używana i zarastała. Tyle, że był to dla nas równie nieistotny problem jak ten z kim rozmawiał DAI. Było miło i miło, a im wyżej wjeżdżaliśmy tym widoki były fajniejsze. Zwłaszcza, że zachodzące słońce wyciągało cienie, a i barwom nadawał szczególny smaczek. Wioska do której wiodła droga okazała się być na grzbiecie owej góry. Składała się ona słownie z dwóch chałupek w tym jedna chyliła się ku upadkowi wyraźnie opuszczona.

No była jeszcze jedna budowla. Nie do wykorzystania w celach noclegowych, gdyż był to wielki maszt radiowy albo telefoniczny. Po drugiej stronie, w dolinie była droga a wzdłuż niej ciągnęły się domy. Wystarczy tylko zjechać w dół i jesteśmy znowu w cywilizacji. Sklepik, spanko i takie tam przyziemne sprawy. Jest jeden problem, właściwie tylko mały problemik. Jak i którędy zjechać w dół. Na górze jeszcze szło jechać na szagę. Niestety im niżej tym gorzej. Płoty i ogrodzenia nie miały słabych punktów obrony. Zwłaszcza przy samej drodze. Zwarta zabudowa nie dawała żadnych nadziei na dostanie się do drogi. Trzeba było wracać na górę. Nie ma czasu na mantykowanie. Powoli robi się ciemno. A tym razem nie mamy ze sobą zupełnie nic.

W końcu docieramy do drogi. Znajdujemy coś na kształt hotelu. Auta stojące przed nie wróżą dobrze. Pani w recepcji widząc buty Wojtka nawet nie chciała nas wpuścić. No to chyba nie był ani nasz klimat ani nasz budżet. Zawijamy się dalej. Tym razem zwykłą drogą przez wieś. Najlepsze punkty informacji lokalnej i turystyczne zazwyczaj są w sklepie. Pierwszy okazał się być już zamknięty. Nie było wyboru. Trzeba było szukać następnego.

Tym razem trafiliśmy na mały, prywatny. Zapewne otwarty puki jeszcze droga chodzą ostatni ludzie. Wewnątrz mieściło się kilka regałów z towarem, lada, kilka, na oko 29 kilowych, worków. Zapewne z mąką, kaszą, cukrem i solą a może zupełnie czymś innym. Stały na podłodze w pogardzie mając wszelkie HACAPy, normy Państwowego Zakładu Higieny, Unii Europejskiej i jeszcze kilku innych nader ważnych organizacji. I mimo, że tę na pewno niesterylnie zapakowaną, a już na pewno niewłaściwie przechowywaną mąkę jadła cała wieś, nikt nie umarł ani nawet nie zachorował. Ale za to jak smakował chleb z niej zrobiony. Te normowane i standaryzowane i cholera wie co tam jeszcze nawet się chlebem nazywać nie powinny. Sklepik mimo, że malutki to miał dwa niemal obowiązkowe w tej części świata elementy wyposażenia. Jeden z regałów był zapełniony wielkim wyborem napoi alkoholowych oraz były dwa stoły z ławami do konsumpcji. A przy stołach siedziało kilku jegomości i konsumowali. Sklepowa zapytana co kwatery do spania zaordynowała niezwłocznie.

- Stepan, dawaj, Panom nużna kwatira. - mniejsza o większość, ale to było coś w tym stylu.

Stepan z kumplem poderwali się niemal od razu od stołu przy którym podejmowali konsumpcję. Mocno niestabilni ruszyli w naszym kierunku. Choć odległości nie były wielkie bo cały sklep nie wiem czy miał 20 metrów powierzchni, mieli spore trudności. Gadali dość niezrozumiale. Dość, że po wyjściu jeden ruszył w prawo a drugi w lewo. Nie mieliśmy pewności który z nich to rzeczony Stepan. Obaj coś tam mówili, a przynajmniej tak im się zdawało. Każdy z nich mógł być tym właściwym. Problem decyzyjny mieliśmy my. Któremu zaufać i którego obrać za prowadzącego. Nie mogliśmy podjąć decyzji. Ruszyliśmy dalej nie obdarzając zaufaniem żadnego. Następny sklep i tym razem dokładny namiar. Trafiamy do Cetnickiej Stanicy. A sam naczelnik cetników zarąbisty gość. Stanica to szynk gospoda i schronisko w jednym. Zarąbista miejscówka. Prysznic, ciepła kolacyjka, zimne piwko i chwil kilka na pogaduchy i już ciągnie do poduchy.
minia jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 29.02.2012, 07:22   #46
Dunia
 
Dunia's Avatar


Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: Reykjavik
Posty: 685
Motocykl: tyż Honda ale mała siostra królowej
Przebieg: jest
Dunia jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 3 dni 3 godz 35 min 20 s
Domyślnie

Jak widzę obudziłeś się Kolego za snu zimowego..czekamy na dalsze wieści z krowich ścieżek
Dunia jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz


Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wł.

Skocz do forum

Podobne wątki
Wątek Autor wątku Forum Odpowiedzi Ostatni Post / Autor
Maroko Enduro 2011 1-15.04.2011 stoner Trochę dalej 53 07.12.2018 22:26
Mongolia 2011 P-R-S sebol Trochę dalej 126 31.05.2013 23:43
Maroko 10.2011 kowal73 Trochę dalej 22 10.01.2012 20:45


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:09.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.