Africa Twin Forum - POLAND

Africa Twin Forum - POLAND (http://africatwin.com.pl/index.php)
-   Trochę dalej (http://africatwin.com.pl/forumdisplay.php?f=76)
-   -   Maroko okiem leszcza (http://africatwin.com.pl/showthread.php?t=3277)

felkowski 11.05.2009 21:16

Maroko okiem leszcza
 
12 Załącznik(ów)
W życiu piękne są tylko chwile i dlatego warto żyć jak śpiewał nieodżałowany Rycho R. I to jest absolutna prawda. Do tego to właśnie one a nie my, jak nam się wydaje, decydują kiedy i skąd do nas przyjdą. Jakby ktoś zapytał mnie dwa miesiące temu: felek jedziesz do Afryki ?, potraktowałbym to jak kiepski żart. Ja nawet z Europy w życiu nie wychyliłem nosa. Tymczasem przyszło samo. Jedziesz? pewnie, że pojechałbym, ale wiesz... rodzina, praca, obowiązki....My jedziemy na majowy weekend plus kilka dni, jedź z nami. 10 dni to mało 3 dni jazdy do Hiszpanii trzy z powrotem na pobycie na miejscu nie ma co marzyć. W pracy hity z satelity, w domu też nie za słodko. Chłopaki jadą za dwa tygodnie a ja nic nie mogę zrobić. Prawie wszystko mówi nie. Prawie, bo tylko Renata mówi jedź. Chwile później kolejne światło w tunelu. Muszę załatwić jedna sprawę, której nikt nie chce się podjąć w tydzień. Ale co, ja nie dam rady ? Jak nie jak tak. Dzień w dzien po robocie sam strugam do drugiej w nocy. W między czasie w pracy udaje się załatwić zastępstwo. Cieniutkie światełko wychyla się z tunelu. Środa wieczór puzle poukładane. Jeszcze tylko przygotować sprzęt, spakować się i Dzida. O 20 wchodzę do garażu zastanawiam się na tym jak przygotować sprzęt na wyjazd. Mało czasu. Wystarczy na zmianę oleju i posprawdzanie paru śrubek, a jeszcze trzeba się zpakować. Ręka opatrzności popycha mnie w stronę tylnego koła. Coś jest nie tak. Wybijam łożyska. W jednym zaczyna się rozpadać koszyk, a kulka lata luzem.

Załącznik 5228
Jest 22 skąd wezmę łożyska o tej porze. W takiej sytuacji tylko można liczyć na szczęście, czy jak to tam sobie nazwiecie. Po drugim telefonie łożyska jadą do mnie. Nie ja po nie, tylko one do mnie. I jak tu nie wierzyć w opatrzność. Po północy melduję się w łóżeczku. Jeszcze tylko się spakować, rano do pracy i ahoj przygodo. Mimo braków snu od kilku dni, nie mogę zasnąć. Rano pół godziny na pakowanie. Ze słynnej listy Podosa co chwilę znikają zbędne pozycje. Najpierw wycinam połowę, a potem połowę z pozostającej połowy. Muszę się zmieścić w kufer i torbę na zbiornik.... Przecież nie jadę na rok. W pracy z podniecenia nie mogę się skupić. Wreszcie wybija 16. Wpadam do garażu wytaczam Afrykę i ruszam. Ruszyłem i czuje że skrzydła mi rosną jak pegazowi po redbulu. Kurde jadę do Afryki...w życiu bym nie przypuszczał, że to się uda.
Docieram to Patiomkina. Tam jest punkt pakowania galery. Z konieczności jedziemy samochodem do Hiszpani. Samochodem we trzech możemy jechać non stop. Dzięki temu zaoszczędzamy dwa do trzech dni. To dla nas oznacza dwa razy tyle czasu w Afryce. Na przyczepie ląduja dwa XTeki i Afryka. Na biegu dorabiamy uchwyty do mocowania motorów. Mamy jakieś sto kilo powyżej dopuszczalnej ładowności przyczepy.
Załącznik 5229
Opony pompujemy na 3,5 at. Przynajmniej nie wygladają na flaki. Do Wyszkowa dałoby radę, ale my mamy trzy i pól tysiąca kilometrów w jedną stronę. Nie ma wyboru za późno. Dociera Jurand. Jesteśmy w komplecie. Motory stoją jak struny, bambetle na furze i my trzech jeźców apokalipsy, gotowi na wszystko. Jeszcze po kiłbasce i krzyż na drogę. Zegar bije 22 ruszamy. W przadziale bagażowym improwizuję kuszetkę. Midzy kuframi, kaskami i zapasowymi oponami udaje mi się wygospodarować całkiem zgrabną sypialnie.
Załącznik 5230
Odlatuję natychmiast aby nadrobić braki snu z dwóch tygodni. Przed świtem zmiana wahty. Siadam za kierownicę i zaczyna się jazda. Dociera do mnie, że nie byłem dalej niż w Alzacji. Od dwóch tygodni chodzi za mną jedynie piosenka „desert rose” Stinga śpiewane razem z Cheb Mami. Właściwie to wszystko co wiem o afryce i Maroku. No nie, jest jeszcze jedno. Wszyscy wiemy, że czeka nas zemsta faraonów. Sensacje gastryczne przy zmnianie kontynetu. Ponoć prawie nieuniknione. Boimy się tego wszyscy. Okazuje się, że żaden z nas nie umie po francusku nic ponad bonżur. Jakoś to będzie. Każdy mijany motor rani me serce. Nie sądziłem, że kiedyś będę podróżował z motorem na przyczepce. Ale coż cel uświęca środki....kto to mówił??? Chyba nie wspominają go dobrze. Życie płynie na kolejnych zmianach za kierownicą. W zasadzie budzimy się nie wiedząc gdzie jesteśmy. Zchodzący kierowca pokazuje kierunek wyjazdu. Jedziemy przed siebie. Kolejny świt zastaje nas już w Hiszpanii. Non stop coś za oknem. A to miasta, a to sady. Droga jak mażenie nic tylko zwalać motory i porzucic galerę gdzieś przy drodze.
Załącznik 5231
W pewnym momencie decyzja dojzewa do wcielenia w czyn. wsiadamy na maszyny i dzida. Galera pozostaje za nami.
Załącznik 5232
Próbujemy jechać bocznymi drogami. Jednak co chwila lądujemy na autostradzie. W końcu docieramy do Almerii. Jedyne co do tej pory ustalilismy to, że tam wsiadamy na prom do afryki. Almeria jest niespecjalnie duża. Ale uroku nie da się jej odmówić. Prom odpływa o północy na drugim brzegu jest rano. Zalety: jakieś 400 km bliżej niż do Algeciras i można się spokojnie wyspać podczas przeprawy. Kupujemy bilety po pańsku z kabiną. Ruszamy w miasto na wycieczke. Do odprawy mamy kilka godzin. Wyjerzdżając z potru spotykamy dwie kopane XRki. Młody chłopak max 20 lat wygląda na wystraszonego. Jakby chcąc unikać rozmowy wspomina o koledze. Ponoć tamten mówi po hiszpańsku. Tylko czy któryś z nas mówi po hiszpańsku. Przychodzi Jean Claud – nasz doby duch jak sie ma jeszcze okazać.

Załącznik 5234
Też jadą do Maroka. Chłopaki mają po plecaku i małej torbie. No i zbiorniki większe niz afryka. Wyglądamy przy nich jak wielbłądy. Choć z listy Podosa ja mam góra jedną czwartą. Pytają nas o ceny biletów. My na miejscu płacilismy po 120 a oni 240 super ekstra tanio z rezerwacja przez internet na ileś tam czasu na przód. Po jakiś czasie znajdujemy różnicę. Oni mają bilety w obie strony, my w jedną. Określenie chłopaki jest o tyle nie na miejscu, że oni wyglądają jak dziadek z wnukiem. Jean Claud był tam już nie raz i wie co i jak. Jeszcze się o tym przekonamy. Jedziemy w miasto. Trzeba coś zjeść. Nie trafiamy najlepiej. Wycieczka za to jest zdecydowanie fajniejsza. Widok z cytadeli na miasto i port – bezcenne.
Załącznik 5233

Lekko wyludnione miasto ożywa z nadejściem zmroku. Ze wsząd wyłażą ludzie. Starsi, młodsi i ci już bardzo dorośli. O tej porze Warszawa w porównaniu z niewielka Almeriią to pustynia. Wszędzie coś się dzieje.
Załącznik 5236
Załącznik 5235 Wąziutkie uliczki tętnia życiem. Zjeżdżamy do portu. Na parkingu sajgon. Furgony zapakowane po dach, a i to mało. Na dachu jeszcze pól wysokosci róznych bambetli. Wszystko co się da. Jakieś Tobołki, fotele , stare rowery, koce słowem wszystko. Obok nas zatrzymuje się dostawczy stary mercedes 207. Posklejany plastrami i pogiety na kazdym kawałku. Na dachu maneli od metra. Z bagażem jest chyba wyższy niż dłuższy.
Załącznik 5237
Odsuwają się drzwi wylewa się z niego ze dwanasie osób. Samochód to oczywiście furgon bez szyb. O 23 otwierają brame do wjazdu na prom. Karawa rusza. Wjeżdżamy jak do jaskini. Pan pokazuje nam miejsce. Sizalowym sznurkiem wiąże maszynu do poręczy. Mija nas Jean Claud z Niko. Starszy zagadał coś z obsługą i jadą po pochylni na pierwsze pietro garażu. My toboły na plecy i pniemy sie po schodach. Odnajdujemy kabinę wielkosci przedziału kolejowego. I tak jest nie najgożej. We trzech mamy czwórkę, ale ruszyć jest sie ciężko. Po dwóch dobach w samochodzie łazienka z prysznicem zakrawa na raj. Kabina jest bez okna za to z widoczkiem z fototapety. Po kilku chwilach spaceru znam juz wszystkie zakamarki promu. W sumie niewielki stateczek. O pólnocy żegnamy stały ląd.
Załącznik 5238

Po wyjsciu z portu do burty dobija motorówka. Niezła jazda mimo, że na promie nic nie czuć, to motorówką fala rzuca na wszystkie strony. Z dziury w burcie po sznurkowej drabine schodzi na pokład motorówki pilot i adios. Aż dziw, że trafił w pokład. Pewnie dla niego to norma, bo od lat nic innego nie robi.
Załącznik 5239
W nocy śnią mi się sceny z Titanica budzę się w naszej klaustrofobicznej dziupli i nie mogę ustać na nogach. Buja na otro. Czuję się mocno nieswojo. A może zarzyte krople sztormowe utrzmuja mój żołądek jeszcze w jako takim stanie. Wychodzę na górę i nic nie widać – czarna dziura. Po imprezie z sziszą na rufie zostały tylko smieci. W przedziałach fotelowych powyjmowane poduszki z foteli i goście śpiący pokotem na podłodze. W knajpie paru kolesi śpi na stołach jak prosiaczki na półmiskach. Odkrywam jeszcze trzech motorniczych. Wracam na swoja pułke do „szafy” dokończyć noc.

sambor1965 11.05.2009 21:37

Dawaj, dawaj kolego. Zaczelo sie jak u Hitchckocka...

myku 11.05.2009 21:43

Co dalej?Co dalej...?

yonec 11.05.2009 21:59

felkowski Ty to masz dar....czytając twoje opowiadanko (wstęp ;) ) przypomniał mi się klimat hiszpanii....aż za nią zatęskniłem :)

dawaj dawaj.....

talaxon 11.05.2009 22:42

nie pomijaj wątków miłosnych !

DrSpławik 12.05.2009 11:19

Felek, jak zwykle wsiadłeś i pojechałeś... Tylko mmsy ze śniegiem docierały.


:Thumbs_Up::Thumbs_Up::Thumbs_Up:

rumpel 12.05.2009 11:54

http://1.1.1.2/bmi/s3.amazonaws.com/advrider/lurker.gifczekamy

DrStar 12.05.2009 12:22

To chyba jeszcze nie koniec .... Dawaj dawaj, czytać się chce :)

ENDRIUZET 12.05.2009 12:48

Zrobiłem sobie kawę i zasiadłem do kompa nie zwróciwszy uwagi, że jak na razie gotowy tylko wstęp ... zapodaj dalszą część ... mile widziane w opisie ceny oraz smak (porównania) miejscowego żarcia ... dostępność paliwa ... nastawienie miejscowych .... no dobra już milczę :D ,a Ty pisz ....

felkowski 12.05.2009 19:26

Lubie jak mnie prosić :)
Pisanie zajmuje trochę więcej czasu niż czytanie. Zwłaszcza jeśli ma to mieć jakiś sens. Dajcie mi chwile, mam jeszcze inne obowiązki. W miarę możliwości będę nadawał kolejne odcinki.

felkowski 12.05.2009 21:04

Właściwie to pierwszy dzień w Afryce
 
17 Załącznik(ów)
Budzę się znowu jeszcze przed świtem, prawie jak pobożny muzułmanin. Wyczołguje się ze swojej szuflady i wychodzę na górę. Szaro i pochmurno. Buja jak bujało. Z mgły wyłania się nasz początek Afryki. Przylądek Trez Forszez. Na lewej burcie wstaje słońce. Bez żadnych spektakli. Ledwo je widać przez chmury. Jakoś inaczej sobie to wyobrażałem. Zwlekamy się z manelami i wiążemy to wszystko do naszych wielbłądów. Z promu zjeżdżamy ostatni.

Załącznik 5254

Wizyta na stacji, żeby zatankować. Melilla to strefa wolno cłowa i paliwo jest tanie. Zdziwko, stacja zamknięta. Jedziemy dalej. Przed jednym z barów widzimy motorki francuzów.

Załącznik 5256

Wpadli na śniadanko. Też się zatrzymujemy. Jean Claud zaczyna nam wyjaśniać; tu jest dwie godziny wcześniej. Czyli jest szósta. Nasłuchaliśmy się, że niczego co jest gotowane, pieczone i w ogóle nie jest wrzące nie należy dotykać ustami. Nawet zęby myć gotowaną wodą. Z kąd ja tyle gotowanej wody wezmę. Na wszelki wypadek kupiłem sobie paczkę gum do żucia. W pewnym sensie trochę to załatwi sprawę higieny. Pani w barze mówi wyłącznie po hiszpańsku. Skończyło się na 3 razy kawa. Na tyle nam starczyło zdolności językowych. Od francuzów dowiadujemy się wielu cennych rzeczy. Śniadanie ważna sprawa bo czeka nas ze trzy godziny na granicy. Jakoś cyrki na granicach ulotniły mi się z pamięci wraz z nastaniem strefy szengen. Podchodzi do nas jakiś koleś. Coś tam chce. Oferuje wymianę. Daje dychę za euro. Ponoć kiepsko. W banku można dostać 12. Na dużej stacji schella też można wymienić. Gość nie daje za wygraną. Ciągle nagabuje francuza. Stary lis. Nie daje się łatwo. Nie opuszcza nas, aż do odjazdu. Stacja jest zamknięta. Banki też. Nie da się nigdzie wymienić. Jest niedziela, a do tego bardzo wcześnie. Sama Melilla sprawia miłe wrażenie.
Załącznik 5255
Ładne, stare domy, palmy wszystko zadbane. Dojeżdżamy do granicy. Zaczyna się meksyk. Czyste chodniki natychmiast zginęły za hiszpańskim szlabanem. Totalny bajzel. Mnóstwo samochodów stojących bez ładu i składu. Dookoła mur z betonowych płyt podobny do berlińskiego. Niezabezpieczone wykopy. Budy strażników wyglądają jakby 10 minut temu zakończył się obstrzał moździeżowy.

Załącznik 5258

Tolany syf , sterty smieci i wszechobecny kurz. Całe tabuny ludzi stojących w cielętnikach do okienek.

Załącznik 5257

Niezły bejrut, tak bejrut do chyba właściwe określenie. Natychmiast znaleźli się „maj frend”. Słyszałem o nich „dużo dobrego”. Przychodzą oferują druczki i pomoc w załatwieniu wjazdu bez kolejki. Potem kasują za pomoc 10 euro i znikają. Ty zostajesz sam w kolejkach. Po odstaniu swego dowiadujesz się, że druczki można dostać w okienkach bez problemu. Przy odrobinie wysiłku daje się je wypełnić. Zwłaszcza jeśli ktoś tak jak nasz Franc już to robił. W dodatku oprócz arabskiego jest on po francusku. No może z wyjątkiem CIA (czy jakoś tak) czyli coś jakby marokańskiego „peselu”. Za pierwszym wjazdem wpisują go w paszport i już go masz. Potem jeszcze deklaracja importowa pojazdu i już można iść w kolejki do okienek. Pogaduszki przy śniadanku opłaciły sie bo część fali już przeszła. W galimatjasie na granicy spotykamy anglików z promu. Jadą DRZetem, DR i fantazją na temat motocykla hard enduro. Silnik i chyba rama z Dr biga reszta to rękodzieło autora. Chciałem zrobić zdjęcie ... i o mało nie straciłem aparatu. Dalej byłem ostrożniejszy. Zdjęcia robiłem z rękawa. Wreszcie stajemy przed okienkiem. Pan coś tam klepie w komputerku. Warstwa kurzu na sprzęcie za wyjątkiem klawiatury dochodzi do pół centymetra. Aż dziw, że to działa w tych warunkach. Potem okazuje się, że mamy iść jeszcze w jedną kolejkę po drugiej stronie. Tego za wiele. Jurand włazi do pierdzielnika , przepraszam urzędu, bocznymi drzwiami. W tam pan oficyjer siedzi na biurku, a pucybut czyści mu buty. Włazimy wszyscy. Oni coś tam gadają z szybkością erkaemu. My gadamy po swojemu. Zabierają nam paszporty. Potem następuje gadka, że czegoś tam nie mamy. Chodzi o deklaracje importowe. Dajemy zielone druczki. On, że nie ma pieczątki. My no to, żeby postawił. Wyciąga jakiegoś gościa, coś gadają. Wyrywa jeden kawałek i stawia pieczątki. Walą pieczątki w paszporty. Już po dwóch godzinach wyjeżdżamy z granicy. Za granicą nic się nie zmienia. Wolne parcele są wykorzystywane na składowane śmieci. Wszechobecny bajzel pył i kurz. Banki są zamknięte. Zastanawiamy się nad bankomatem. Przy okazji obserwuje ciekawą technikę Jean Clauda. Facet jest niespecjalnie wyrośnięty, żeby nie powiedzieć niski. Zatrzymując się zsuwa się z siedzenia na jedna stronę. Aby podeprzeć się jedną nogą na drodze. Druga zostaje z kolanem na wysokości siedzenia. Odpychając się przy starcie wraca na siedzenie. Parkując przechyla motor na prawo i zanim się zatrzyma wyciąga nogą boczną stopkę. Zatrzymując się opiera na niej motor i schodzi. Zatrzymujemy się przy jakiś sklepie. Chłopaki pilnują sprzętów. Ja z francuzem idę do sklepu.

Załącznik 5259

Coś tam gadają. Kurs wymiany jest dobry więc robimy wymianę i zakupy. Generalnie z Maroka nie można wywozić ichniejszych pieniędzy. Wymienić z powrotem też nie, chyba że zachowało się kwit z banku. Zdjęcia na pożegnanie.

Załącznik 5260

Francuzi jadą w swoją stronę, my w swoją. Stacja benzynowa, tankowanie i wyjeżdżamy z miasta. Jeśli chodzi o nawigacje to mieliśmy dwa GPSy . Jeden z automapą kończącą się na europie. Tutaj nie pokazywał niczego więcej niż zwykły kompas. Drugi sprzęt był bardziej fachowy. Mieliśmy stare PDA na którym jeden sprytny kolega zainstalował udawacz garmina i mapę topograficzna Maroka. Nie dawało się na tym nawigować. Ale jeśli wpisać weń waypointy to pokazywał kierunek i miejsce gdzie się znajdujesz. Właściwie to tak miało być. W trakcie drogi okazało się, że po rozładowaniu baterii wszystkie te magiczne rzeczy uleciały sobie w kosmos. Byliśmy w punkcie wyjścia. GPS analogowy czyli mapa plus kompas. Działało to bez zarzutu i nieczułe było nawet na spadki napięcia.
Pierwszy kierunek na przylądek Trez forchez. Droga przez góry ponad Nadorem pierwsza klasa. Wąska i kręta. Niestety widoki straciliśmy po wjechaniu w chmury. Powoli zjeżdżamy w dół. Wyjeżdżając z chmur oglądamy Melille i mierzeje z góry. Zbliżamy się do przylądka i latarni.

Załącznik 5262

Brzeg jest skalisty a widoki na błękitną wodę i rozbijające się fale są niesamowite. Po śniadanku na skałach jedziemy dalej. Wjeżdżamy w jakieś miasteczko. Znowu pył, kurz i bajzel. Wchodzimy do jakieś knajpy. Zamawiamy po herbatce. Tutejsze specyfiki są okrutne. Mięta jest spoko, ale nie z taką ilością cukru. W dodatku napój jest potwornie mętny. Mamy obsesję na punkcie sensacji żołądkowych. Wody którą dostaliśmy do popicia na wszelki wypadek nie ruszamy. Przy okazji obserwujemy miejscowy suk (bazar) Przed nim stoi cała masa samochodów. Same białe stare mercedesy-beczki. To miejscowe taksówki.

Załącznik 5263


Co chwila jakiś odjeżdża upchany jak puszka sardynek. Oprócz kierowcy z przodu siedzą dwie osoby, na tylnym siedzeniu cztery. Puki nie ma kompletu taksówka nie rusza z miejsca. Płaci się od łebka. Jeśli chodzi o zwyczaje na drodze to nie ma problemów. Trąbi się głównie na pozdrowienie. No może na jedno trzeba uważać. Samochód, ni z tąd ni zowąd, może zatrzymać się na środku drogi. Przecież trzeba pogadać z kolegą.... Ze wzruszeniem żegnamy asfalt i ruszamy w pyle szutróweczką. Wprawdzie nie ma jej na naszej mapie, ale jakby to nam nie przeszkadza. Zaczynają się problemy z ładunkiem Mariana. Właściwie jego majdan jest pospinany ekspandorami. Właściwie ta metoda jest do bani. Kanister i twarde spinamy taśmą którą wziąłem na wsiaki pożarny. Znów opatrzność?? Zmieniamy drogę na inną, mniej pylącą i z luźniejszą nawierzchnią. Niestety po kilku kilometrach kończy się ślepo w jakiejś kopalni.


Załącznik 5264

Jedziemy w inną, losowo wybrana stronę. Kończymy na czyimś podwórku. Znowu coś nam nie wychodzi.

Załącznik 5265

Jakieś dzieciaki nam pokazują kierunek. Z kozami to oni tam przechodzą bez bólu. Ja się czuje jak na zjeździe po ostrych schodach. Niestety zawrócić już nie dam rady.


Załącznik 5266

Pierwsze koty za płoty. Zaczyna się robić fajnie. Potem znajdujemy fajną pistę i dmuchamy w stronę morza.

Załącznik 5267

Domy wokół wyglądają jak garaże. Nie mają okien, a jak mają to malutkie. Płaskie dachy. Na dachach różne manele. Za to nie raz pojawia się na tych przybytkach satelita. Kobity na nasz widok uciekają w popłochu lub zakrywają twarz. Znać obcych nie widuje się tu często. Zjeżdżamy fajną ścieżką w dół. Z daleka przy brzegu widać coś dziwnego. Tniemy w tamta stronę. Na plaży stoi statek.

Załącznik 5268

Wrak ma w środku dziurę na wylot. Gdyby nie ostre krawędzie można by przez niego przejechać na druga stronę.

Załącznik 5269

Ponoć stoi od pięćdziesięciu lat. Dziwne, że z taką dziurą dotarł aż na brzeg. Po obiedzie ruszamy dalej asfaltem wzdłuż brzegu w poszukiwaniu noclegu. Nad wodę raczej nie daje się zjechać.

Załącznik 5270

Na poszukiwaniach zastaje nas noc. Podczas jednej z wycieczek w poszukiwaniu zjazdu nad wodę Marian ląduje w kanale burzowym przykryty moturem. Na szczęście to twardy gość i byle motur krzywdy mu nie zrobi. Przy odrobinie pomocy obaj wracają do pionu i jedziemy dalej. W końcu udaje nam się znaleźć jakiś zjazd z klifu nad wodę. Nie zdążyliśmy czegokolwiek wyciągnąć a już się zjawiło kilku lokalesów coś tam gadających. Nie umieliśmy rozpoznać ich intencji ani tym bardziej zamiarów. Udaliśmy się w długą. Po kilku kilometrach zatrzymuje nas parol policji. Kontrola dokumentów. Pytamy o nocleg. Wskazują jakieś oświetlone miejsce. Góra 500 metrów. Ogrodzony teren ma spory wyasfaltowany parking i kilkanaście domków. Ani chybi kemping. Tyle, że zamknięty. Wyciągamy jakiegoś kolesia, z którym nie możemy się dogadać. Na migi ustalamy, że możemy spać na ulicy albo na trawniku miedzy ulicą a ogrodzeniem. O wejściu na teren nie ma mowy. Boimy się trochę o motory. Ponoć to dziki kraj. Zasypiamy szybko. Nad ranem budzi mnie zatrzymujący się obok samochód. Ktoś z niego wychodzi nie gasząc silnika. Słychać jakieś rozmowy. Wychylam ukradkiem oko przez suwak. Nie widzę motorów. Namiot mi zasłania. Coś dziwnego leży na drodze obok samochodu. Goście gaszą silnik. Czego oni chcą ? Coś zostaje rozwinietę. To dywanik. Zaczyna się rytuał i śpiewy. Ot pobożni muzułmańscy pielgrzymi zatrzymali się pomodlić o świcie. Nasze motory maja w głębokim poważaniu.

puszek 12.05.2009 22:50

Fajnie Ci idzie...Miałes cykora?:)

Zazigi 12.05.2009 23:08

fajowo, łza się w oku kręci ;)

$iwy 12.05.2009 23:26

Wyprawa 1 klasa.Od 2 dni na dobranoc sobie czytam ;)
Gratuluje udanej wyprawy :)

tomekc 13.05.2009 00:41

Bardzo pieknie!!!

ENDRIUZET 13.05.2009 02:35

I o to chodzi, o to chodzi towarzyszu Felkowski do przodu. Kto tam znów rusza prawą ? lewa, lewa,lewa ...!!

felkowski 13.05.2009 07:34

Cytat:

Napisał puszek (Post 57545)
Fajnie Ci idzie...Miałes cykora?:)

Dla nas wszystkich to był wyjazd w nieznane. Żaden z nas nie operował ani po francusku ani po hiszpańsku. Pierwszy raz tak daleko. Ja nawet nie miałem specjalnie czasu aby sie przygotować. Mieliśmy jakiś przewodnik mieliśmy go przejzeć po drodze w samochodzie. Jakoś nie było czasu. Pierwszy raz jechalismy do muzułmanów. Człowiek się nasłuchał różnych historii. Jak się potem okazało zupełnie nieuzasadnionych. W Maroku chyba nie ma fundamętlistów. Kobiety raczej po wioskach chowają twarz przed obcymi. W miastach choćby małych część chodzi nawet w jeansach. Jeśli chodzi o cykora to największą traumą były sensacje żołądkowe. Wizja tej sraczki była dla nas jak dzichad - zresztą tak ją nazwaliśmy. Mieliśmy zbyt mało czasu aby przez to przechodzić. Na statku, w tej szafie bez okna też było coś nie tak. Choć nie potrafię powiedzieć czy bardziej chodziło o sceny ze snu o titanicu czy o mulenie z powodu bujania. Choć bujanie nie było tak wielkie. Francuz jak usłyszał, że chcemy jechac przez Rif, bardzo nam odradzał. Mówił, że tam mieszkają źli ludzie. Chodziło mu o handlarzy i plantatorów kifu. Którzy niemal wymuszaja zakupy. Niechętnych potrafią ponoć obrzucac kamieniami. Nic takiego nie miało miejsca. Choć może głównie dlatego, że poruszaliśmy sie raczej z dala od utartych szlaków turystycznych.

DrStar 13.05.2009 11:31

pisz dalej, zapowiada się ciekawa lektura :)

felkowski 13.05.2009 19:31

Dla nas zaczyna sie dzień drugi. Czyli Rif i Taza
 
25 Załącznik(ów)
dla podkręcenia wyobraźni/nastroju można sobie włączyć

http://jagusia1988.wrzuta.pl/audio/1...-_samira_said_


Przedstawienie było o tyle ciekawe, że do tej pory wydawało mi się, że to polega wyłącznie na pokłonach i tyle. Cała procedura jest o wiele bardziej złożona. Wymaga kilku bardzie złożonych układów. Po spektaklu obserwowanym z ukrycia jeszcze przymknąłem oko na chwilkę.


Załącznik 5304


Rano podczas pakowania zatrzymuje się obok nas jakiś Raszid ciężurawką. Włazi pod spód i coś tam cmoka. Gada przez komurę i jęczy. Z ciekawości zaglądam pod auto. Główka mostu bucha żarem jakby ktoś ją wyjoł przed chwila z kowalskiej kotliny. Olej kopci się niemiłosiernie. Gdyby miał dostęp powietrza pewnie zapaliłby się żywym ogniem. Wygląda na to, że na ataku rozwaliło się łożysko. Gość jechał, aż się zespawało. Zatrzymał się jak zaczęły mu zęby przeskakiwać. Nie wiele brakuje aby główka stała się kula ognia. Zatrzymuje innego Raszida i coś tam gadają. Po chwili wyciąga z kieszeni plik forsy grubości cegły i daje kilka banknotów drugiemu kierowcy. Ten jedzie do wsi, chyba po mechanika. W trakcie porannej kawki konwersujemy trochę z innym lokalesem. Pytamy o stację. Ciężko nam idzie ta rozmowa, łapy bolą, że hey. Dowiadujemy się, że jest we wsi. XTeki mają zasięg 200 kilosków. Wprawdzie chłopaki mają ze sobą po kanistrze, ale wolimy je zostawić na góry. Wjeżdżamy do wioski. Środkiem drogi turla się stara dacia i trąbi w niebogłosy. W pewnym momencie zatrzymuje się na środku drogi i wyciąga wagę. I stawia na drodze. Szufelką z bagażnika do miski nabiera sardynki.


Załącznik 5306


Obwoźna hurtownia rybna. A coś co wyglądało na garaż jest spożywniakiem. Jedziemy dalej i zatrzymujemy się przy innym podobnie wyglądającym sklepie. Delikatesy Said i Żoad mają wszystko czego potrzebujemy. Od właściciela mięsnego z cichym kantorem w Nadorze wiemy, że chleb to „hobs”. Tu kolejna lekcja „talata hobs” to trzy chleby. Said zna kilka słów po angielsku, my złapaliśmy kilka francuskich jest coraz lepiej. Przed sklepem stoi baniak a na nim lejek. Pytamy gdzie jest stacja benzynowa. Gość mówi, że tu. Gdzie tu ? No on sprzedaje paliwo. A po ile ? Po osiem. Kurcze jak to jest na stacji jest ponad dychę? Gość pyta czy „ruż” jest „sawa”. Z kąd ja mogę wiedzieć. Mówię „sawa”. Idziemy do pomieszczenia obok sklepu.


Załącznik 5308Załącznik 5310
Tam całe sterty plastikowych baniek. Odmierza dwie butelki po pięć litrów, bierze lejek, kawałek koszuli i idziemy tankować. Koszula robi za filtr. Tankowanie pierwsza klasa. Aszrin liter to dwadzieścia litrów.


Załącznik 5309


Przy okazji buduję nowy uchwyt na butelki z napojami. Oczywiście w technologi rejli. Muszę zgłosić patent do afripedii. Zaopatrzeni jedziemy w góry. Na rozjeździe nie możemy się zdecydować w którą stronę jedziemy. Drogowskazy po arabsku są dla nas jeszcze zbyt dużym wyzwaniem jak na drugi dzień podróży .


Załącznik 5313
Nie jesteśmy pewni czy jedziemy tą drogą która jest na mapie. Mapa pokazuje asfalt tymczasem jedziemy czystej krwi szutruwą. Jedźmy na wschód tam musiała przetrwać jakaś cywilizacja. Po paru kilometrach przerwa techniczna. Patiomkinowi urwały się manele. Motamy dobytek, włącznie z amerykańskim samopompującym materacem przedziurawionym już pierwszej nocy w samochodzie. Nagle z ostrym darciem żużla w tumanie kurzu zatrzymuje się obok nas mercedes beczka. Gość pyta czy nie potrzebujemy pomocy. Zkąd jesteście ? Odpowiadamy Polonia, Już wiemy, że Poland kojarzy się głównie z Amsterdamem. A Poland znaczy tyle samo co Holand . Na to gość, że był w Polsce. Na dowód pozdrawia nas po polsku. Kurwa! spierdalaj! Tarzamy się ze śmiechu po drodze. Generalnie okazuje się, że ludzie mili i przychylni. Wszyscy nas pozdawiają i w razie potrzeby są gotowi nieść pomoc. Nie zawsze możemy się dogadać ale jest cool. Czasem próba wymowy nazwy jakieś miejscowości kończy się zadławieniem własnym językiem. Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Czy jak mawia wieszcz; sikanie z wiatrem to chodzenie na łatwiznę. Zdobywamy nowe umiejętności ; Szukran to dziękuje, beslema - dowidzenia. W górach wyjeżdżamy sobie pod drzewko rozsiadamy się w cieniu i wcinamy śniadanie. Hobsy, coś jak pity od kebabu są super. Niestety nie mogę powiedzieć tego samego o bułkach. Rozkoszujemy się przestrzenią dookoła. Niedługo się okazuje się, że wcale nie jesteśmy tu sami. Niedaleko nas stado owiec prowadzi jakiś gość. Z drugiej strony ktoś inny robi coś w polu. Ruszamy dalej. Przy okazji okazuje się, że mój patent z butelką jest również czymś w rodzaju sztucznego horyzontu.


Załącznik 5311



Sorki, że nie odbierałem w trasie telefonu. Przecieki o moim pomyśle dotarły do szpecy z Turatechu. Nie dawali mi goście spokoju. Musiałem wyłączyć telefon. Niektóre domki wyglądają jakby nikt w nich nie mieszkał , ale to nieprawda.

Załącznik 5312


Przy okazji odkrywamy dziwna prawidłowość. Asfaltowa równa droga z eleganckim porośniętym trawką poboczem kończy się natychmiast z wjazdem do miasta. Natychmiast pojawiają się dziury i tumany kurzu wznoszone przez każde przejeżdżające auto. Miasta wyglądają podobnie. Obowiązkowe tumany to reguła. Dziesiątki warsztatów samochodowych na drodze. Wszystko łącznie ze składaniem silników odbywa się na ulicy. W środku warsztatu z pewnością nie ma wystarczającej ilości kurzu. Kiwaczki w XTekach piszczą jak drzwi od statoły. Niestety smarownicę zgubilismy w górach. Zajeżdżamy do warsztatu. Nie mają smarownicy. Po co to komu. Za to na wszystkich ścianach i suficie są sterty części zamiennych. Drugie pomieszczenie to lakiernia. Ale i tak malują na ulicy. Z pewnością chodzi o odpowiednią ilość kurzu. Decydujemy się na zatrzymanie w mieście. Jedzonko w knajpie. No dobra niech będzie. Sardynki z bagażnika daci, mielone mięso nakładane rękami. Choć najlepsze jest robienie frytek. Maja fajne urządzenie do cięcia kartofli. Ziemniak wkładany jest do krótkiej rurki, i ciapany z góry. Później łokciem zgarnia fryty do wiadra.
Załącznik 5319


W oczekiwaniu na danie łażę po po okolicznych budach. Zatrzymuje się w sklepie muzycznym. Blaszana buda na wózku od mleka. W środku akumulator, samochodowy kaseciak i kolumny jak od radmora. Wkładasz głowę w tę blaszaną skrzynie i efekt akustyczny jest powalający. Co jakiś czas gość obmiata miotełką od kropidła całe wnętrze sklepu z kurzu. Kupuję jakąś kasetę „disco nador” Bedziemy jej słuchali całą drogę do polski. Idę dalej.Targ wodny. Stoi stado przedpotopowych Berlietów z baniakami wody. Nie widziałem jeszcze czegoś podobnego.
Załącznik 5317


Wracam do knajpy. Danie oględnie mówiąc jest takie sobie. Jak dla mnie w ogóle nie przyprawione. Wyjeżdżamy z miasta. Wszystkie mijane rzeki jakie widzieliśmy są zupełnie suche. Za to albo bardzo szerokie albo mają głęboko wyryte kaniony. Przez drogę rzeka nie przechodzi pod mostem lecz po drodze. W miejscu rzeki jest obniżenie nawierzchni do poziomu dna rzeki a krawędzie są wyznaczane słupkami. Na jednym z przejazdów coś dostaje się pod błotnik i wyrywa go z mocowań. Naprawa nie zajmuje dużo czasu. Okazuje się, że moje spodnie się rozłażą na szfach. Zszywamy je powertapem. W koncu to ona zbudowała amerykę. Ze spodniami powinna sobie tez poradzić. Za to Patiomkin zarządza przyjęcie kropli przeciw bakteriom. To nasza tajna broń. Chyba są halucynogenne bo widzę Giewont.

Załącznik 5318


W jakieś mieścinie zatrzymujemy się na kawkę. Oczywiście schemat miejski ten sam. Tumany kurzu warsztaty i półtusze wiszące na ulicy. Czasem (niezwykle rzadko) obserwujemy nowoczesną technikę. Półtusze są owinięte streczem.



Załącznik 5321Załącznik 5322



Do kawy zazwyczaj daja tu szklaneczkę wody. W tej kawiarni facet jest światowy. Wodę daje nam w zamkniętej butelce.
Załącznik 5323


Na rozstaju dróg zostajemy zatrzymani na posterunku policji. Chyba chcą nas kontrolować. W trakcie pogawędki, oczywiście jak kto umie, nie wyciągamy nawet papierów. Za to podchodzi taryfiarz z prośba o autorizasją na wyjazd do innego miasta. Taki druk wybazgrany robakami ładnie by wyglądał na ścianie w ramkach. Domagam się i ja takiego. Niestety nawet próba przekópstawa suwenirem nie przynosi efektu. Policja na służbie nie zgadza się na pamiątkową fotografie. Tłumaczy ze bardzo chętnie, ale w cywilu bez munduru. To nie to samo. Robimy cichaczem z rękawa. Po drodze mijamy gościa jadącego mopedem. Wiezie jakieś rurki. Przywiązane sznurkiem trzymetrowe rury ciągnie po prostu za sobą. W pewnej chwili próbuje szczęścia na szlaku alternatywnym. Droga krzyżuje się z wyschniętą rzeka. Daję w prawo. Z początku wolno i ostrożnie po kamienistym dnie. Potem już pełna dzida. Nawierzchnia jest równa i dość twarda. Od czasu do czasu pojawiają się mniejsze wyżłobienia, ale i tak jest zarąbiście. Dojeżdżamy do Tazy. Właściwie to największe miasto na naszym szlaku. Mamy namiar na jakiś hotelik w medinie. Hotelik jest w piteczkę, klimaciarski, ale nie ma wolnych miejsc ani prysznica. Jest jeden pokój. Jedyneczka. Pokój to łózko i umywalka. Jedyne okno to świetlik nad drzwiami na dziedziniec. Koszt 40 wariatów czyli mniej niż 4 euro.


Załącznik 5325Załącznik 5326
Nie żebym miał jakieś uprzedzenia po szafie na promie, nie ma miejsc dla dwóch pozostałych. Wracamy na dół do nowej Tazy znajdujemy hotel Dauphine. Najistotniejszą zaletą jego jest bar z piwem i trunkami. No dobra jeszcze można się wykąpać. Portier poleca nam postawić motory przed samym wejściem. Mówi żeby się nie martwić bo po drugiej stronie ulicy jest główna komenda policji. Wchodzimy do recepcji. Na głównym miejscu wisi oprawiona w ramy fotografia. Ze zdjęcia wypisz wymaluj uśmiecha się Stachurski. Jak on tu się wkręcił?? Mówię do portiera, że znam gościa. On z poważną miną wyraża swoje wątpliwości i wyjaśnia. To Mochamed V, ich król. No ryfę na początek mamy z głowy. Kąpiel, wizyta w barze. Zrobiło się miło. Wychodzimy na miasto. Na ulicy gostek robi jakieś tam szaszłyczki. Po ochydnych trawellanczach z torebki mam ochotę na coś normalnego. No kurcze są przecież pieczone. No nic nam nie będzie. Po pierwszych gryzach okazuje się, że przypieczone to one są ale tylko z wierzchu. W środku to jeszcze żywe mięso. Na wszelki wypadek wracamy do hotelu na kilka kropel odtrutki. Jakiś gość się do nas podłącza i nam stawia. Ot gościnność. Eksmitujemy się z baru taryfką do Taza Alolia. Czyli na starówkę. Taryfka to fiat uno na szafie 547 tys kilometrów. Oprócz wspomnianych wcześniej beczek, podstawy komunikacji osobowej w Maroku, są jeszcze miejskie małe taksówki. Najczęściej fiaty uno i coś jak pali/siena tylko heczbeki. Czasem zdażają się luksusowe dacie logan. Co ciekawe wszystkie małe taksówki są w danym mieście jednego koloru. W Tazie były niebieskie. Jedziemy z gościem na medinę. Włazimy w labirynt wąskich uliczek. Mimo późnej pory, wszystko żyje w najlepsze. Szewcy naprawiają buty, krawcy kroją ubrania, handlarze zachwalają swoje towary.

Załącznik 5327


Niezwykła atmosfera. Arabowie i berberzy w swoich etnicznych strojach – po prostu czad. W pewnym momencie Patiomkin mówi, że we wszystkich przewodnikach piszą, żeby nie wchodzić po nocy na medinę. Nie pamięta dlaczego. Od tej pory we wszystkich na siłę dopatrujemy się złodziei i morderców. Ale nic, zupełnie nic takiego się nie wydarzyło. Parę spraw dziś chyba przegięliśmy. Surowe mięso, noc na medynie ....i. Pod koniec łażenia po labiryncie ciasnych uliczek zdarza się coś niezwykłego. Słyszymy jakieś śpiewy. Dochodzimy do jakiś drzwi za których dochodzi muzyka. Spodziewamy się jakiejś knajpy lub czegoś w tym stylu. Ostrożnie wsadzamy nos za drzwi. Spora pusta sala wyłożona dywanami. Z apsydy, tak to się chyba nazywa, dochodzi światło i dźwięk. Wchodzimy po krętych schodach. Goście nie przerywając śpiewu, gestem proszą o zdjęcie butów i zapraszają do środka. Muszę przyznać, że niezwykły śpiew i akustyka miejsca robią piorunujące wrażenie. Między pieśniami dostajemy herbatkę. Okazuje się, że jesteśmy w jakiś czystym domu – chyba coś w rodzaju meczetu. Faceci śpiewają jakieś tradycyjne pieśni. Dostajemy na do widzenia wizytówkę ze zdjęciem. Oczywiście wszystko co jest tam napisane jest dla nas absolutnie nieczytelne. Na ulicy znajdujemy Juranda który nie zdecydował się na wejście. Po nocy pełnej wrażeń ostro po północy wracamy grzecznie do łóżeczek.

majki 14.05.2009 12:56

GRATULUJĘ wyjazdu! Super sprawa, też lubię takie spontany! ;)

Co do opisu to poprostu REWELACJA!!!!!:brawo: Wciągnąłem jednym tchem! Koniecznie gdzieś to opublikuj potem!:Thumbs_Up:

Marcin SF 14.05.2009 12:59

Super sprawa no i jak zwykle talent pisarski wieszcza Felkowskiego pierwsza klasa :)

7Greg 14.05.2009 14:01

Od razu Feluś kopiuj z forum i wklejaj do worda. Będziesz miał potem mniej roboty jak zażądam całej relacji ;)

A zażądam :)

motormaniak 14.05.2009 14:11

Super Wyprawa. A najbardziej mnie wkur..wia że mnie to omineło - i to o mały włos!!! No ale kawałek mojej (już byłej) afryki był z Wami :)

Kotrrin 14.05.2009 16:33

Przecież to taki sponton prawie...:Thumbs_Up:
Tylko pozazdrościć

felkowski 14.05.2009 19:33

Cytat:

Napisał motormaniak (Post 57830)
Super Wyprawa. A najbardziej mnie wkur..wia że mnie to omineło - i to o mały włos!!! No ale kawałek mojej (już byłej) afryki był z Wami :)

Żeby tylko nie było, że zostałeś tylko z powodu konfiskaty zapasowego łożyska :haha2:

ENDRIUZET 14.05.2009 20:36

Szacun ... fajnie napisane. Proszę o jeszcze ... :bow:

Babel 14.05.2009 23:09

A gdzie dzisiejszy odcinek:drif::lukacz:
Felkowski - rewelacja

$iwy 14.05.2009 23:15

eeee Kolega się opuścił :vis: ;)
i co tu robić dzisiejszego wieczoru

tango 15.05.2009 00:42

Eee no rewelacja :) Full spontan ale wyszlo ekstra. No i historia - swietnie sie czyta, az kreci zeby sie wybrac... :)

DrStar 15.05.2009 10:19

No i co Felkowski??? Odpalam kompa i wchodze na afrykanską ziemię, co by dzień w pracy miło zacząć, a tu doopa blada ... oj nieładnie, popraw się :)

felkowski 15.05.2009 12:53

Wyglądało, że nikt nie czyta, to sobie zrobiłem wakacje:).

DrStar 15.05.2009 13:25

No to juz szczyt!! Prosze mi tu, ale migisiem, zapodawać dalsze przygody i peripetie czarnucha na czarnym lądzie !!:):):)

podos 15.05.2009 14:08

Bezczelny ten Felek. Ma w ryj!

Babel 15.05.2009 16:53

Cytat:

Napisał felkowski (Post 58009)
Wyglądało, że nikt nie czyta, to sobie zrobiłem wakacje:).

Felek jakie wakacje - dopiero wróciłeś z wakacji - do roboty :D na wieczór ma być odcinek bo jak mawia Podos w ryj ;)

DrStar 15.05.2009 17:57

Cytat:

Napisał Babel (Post 58051)
Felek jakie wakacje - dopiero wróciłeś z wakacji - do roboty :D na wieczór ma być odcinek bo jak mawia Podos w ryj ;)

Felek, nie koniecznie na wieczór - nie stresuj się. Wystarczy na jutro rano, co sobie lekturkę zapodam przed rozpoczeciem pracy :) Inaczej faktycznie, marny Twój los ...:oldman::dizzy:

felkowski 15.05.2009 18:55

A w ten ryj to ja coś exklusiv dostanę, czy na ten przykład tylko zwykłą wyborową ?

Babel 15.05.2009 23:10

Cytat:

Napisał felkowski (Post 58064)
A w ten ryj to ja coś exklusiv dostanę, czy na ten przykład tylko zwykłą wyborową ?

Ale ci się smak wyostrzył w tym Maroko - chłopie wróciłes do kraju - tylko Wyborowa:oldman: ;) - a tak przy okazji jakąś pojeżdżawę robisz w tym roku??

PARYS 16.05.2009 09:50

Cytat:

Napisał DrStar (Post 58058)
Felek, nie koniecznie na wieczór - nie stresuj się. Wystarczy na jutro rano, co sobie lekturkę zapodam przed rozpoczeciem pracy :) Inaczej faktycznie, marny Twój los ...:oldman::dizzy:

No i drugi termin zawalony! Ma chłop w ryj z wpisaniem do akt

DrStar 16.05.2009 10:00

Cytat:

Napisał PARYS (Post 58109)
No i drugi termin zawalony! Ma chłop w ryj z wpisaniem do akt

DOKŁADNIE - specjalnie rano wstalem, zuby umyłem (w koncu weekend), sniadanie zjadłem i .......... doopa blada znowu :mur: ....... oj zbiera Ci się chopie, zbiera ...

felkowski 16.05.2009 10:41

Dzień trzeci - ruszamy w góry.
 
31 Załącznik(ów)
<o>:p></o>:p>Nie chodzi mi o to, że do tej pory było płasko jak na mazowszu. Powiedzmy Rif to takie świętokrzyce, a to co przed nami to już raczej jak tatry. I żeby nie było, że świętokrzyskie to w jakiś sposób gorsze są. Chodzi o skalę odniesienia. Wstaję znowu jakoś chwile przed chłopakami. Jakoś tak dziwnie mam, że jak nie muszę wstać do pracy to wstaje mi się lżej, wcześniej i w ogóle jakoś łatwiej. Przez uchylone drzwi do knajpy widzę naszego portiera drzemiącego przy stoliku z głową złożoną na dłoniach. Klasyczna pozycja na smakosza. Spakowałem się objuczyłem motura i ruszam w miasto zdobyć drogą kupna nasze talata hobs. Szybko okazuje się, że sklepy to zamknięte są o tej porze. Pamiętajmy, że nasza ósma jest szóstą w maroku. Za to na skwerku goście na murku grają w jakąś grę. Ruchy są bardzo szybkie. Zapuszczam żurawia. Na murku są wymalowane pola. Pionki to kamyki w dwóch kolorach. Jadą jak automaty. Nie ma czasu na zastanawianie się nad ruchem. Zawodowcy. Zaraz, zaraz oni grają w warcaby.
Załącznik 5357
Załącznik 5359
Jedyne otwarte lokale to kawiarnie. Odwrotnie jak u nas. Widać co jest tak naprawdę ważne w życiu ludzi. Chleb może poczekać ważna jest poranna kawa. Goście siedzą sobie w knajpce lub przed nią i sączą sobie kawkę, przeglądają gazetkę, spoglądają w telewizor, czas płynie wolno. Mieliśmy dziś wstać wcześnie, nadal zamierzamy dotrzeć do Merzugi. Wprawdzie czasu mało, ale był to jedyny planowany punkt programu. W ogóle ta afryka jakaś dziwna. Nie ma murzynów, wokół zielono, normalne drogi, prawie normalne miasta. Żeby zobaczyć pustynie, oazę czy takie normalnie z afryka kojarzące się przybytki trza pruć tysiąc kilometrów. Pieprzyć priorytety. Wtapiamy się w rytm lokalesów. Zamawiam kawkę, biorę gazetkę. No nawet z tytułami nie bardzo sobie radzę. Literki wprawdzie nie przy mnie pisane ale mogę puścić wodzę fantazji patrząc na obrazki. Luzik. Knajpki tutaj prawie zawsze są wykładane wzorzystymi kafelkami. Uwaga Krakusy: kafelkami nazywamy flizy. Wzorki są zarąbiście fajowe choć nie wiem czy bym sobie takie w łazience zrobił. Kurdęcja czas jakby rzeczywiście zwalnia. Faceci w knajpie spędzają dzień i jest kul. Dopiero teraz do mojej świadomości dociera; w żadnej knajpie nie widziałem kobit. O dzizas czy ja śnię ? Oni to sobie umieją poukładać świat. Wracam przed hotel. Chłopaki wiążą tobołki. Przed hotelową knajpą spotykam Mażida. Unikat, gada po angielsku. Opowiada mi o lokalnych atrakcjach. pokazuje gzie warto pojechać. Jest kimś w rodzaju przedstawiciela lokalnego magistratu, lub coś w tym stylu. Daje mi swoją komure jakbym czegoś potrzebował.
Załącznik 5360
Chłopaki są gotowi, ja też. Dzisiaj bojkotuję lepiące się motospodnie, jadę w dzinach. Wyciągnięte ze spodni ochraniacze mocuję w technologi rejli, plastrem. Ruszamy w górę. Najpierw Taza Alolia gdzie buszowaliśmy wieczorem. Kręcąc się wokół murów wjeżdżamy w jakąś bramę. Lecimy uliczkami mediny i wpadamy prosto na suk. O rzesz ty co tam się działo. Przed oczami staje mi Franek Dolas i „czarne przegrywa czerwone wygrywa, każdy zagrać może, każdy szczęściu dopomoże”. Kto nie wie o co chodzi, niech jeszcze raz obejrzy „Jak rozpętałem druga wojnę światową”. W bezpiecznej odległości od maszyn zbiera się tłumek gapiów.
Załącznik 5361
Musimy wyglądać jak ufo bo tu nie używa się kasków. Co najwyżej na głowę zakłada się nocniki. W jednym ze sklepów kupuje śniadanko na dziś, zwyczajowe hobsy i bonus trak; nazywa się to harisa. Taka lekko paląca przyprawa, to czerwone z kebabu. Ruszamy w dalszą drogę. Droga wskazana przez Mażida okazuje się bajkowa. Wiedzie wąwozem do przełęczy, nie ma prostych.
Załącznik 5362
Na parkingowym murku pod przełęczą robimy śniadanko. Widok w dół jest w cipeczkę jakby powiedział Ropuch. Droga z Tazy wije się jak dżdżownica. Chlebki maczane w harisie zmieszanej z majonezem wciągamy ze smakiem. Na przełęczy spotykamy skutersa. Sprzęt jest rozbebeszony. Wygląda jakby robił kapitalkę. Gość jednak mówi że wszystko jest „sawa”. Dopiero teraz dostrzegam, że nigdzie nie ma żadnych zdemontowanych osłoń leżących na ziemi. Normalny stritfajter zażygany olejem. Wsio normalno. Jedziemy dalej. Okolica coraz mniej zaludniona. Góry, drzewa, pista i my. Zatrzymujemy się przed wiejskim sklepem. Właścicielem sklepu jest Deres. I nie chodzi o to, że chodzi ubrany w dresy. On ma tak na imię. Kupujemy po Tops coli i gawędzimy z Dresem i jego kolegą. Przy okazji odkrywamy, że lokalna polokokta smakuje nam lepiej od coca coli. Nie jest tak słodka. Na koniec Jurand strzela sobie zawodową fotkę przed lokalnym sądem i ruszamy dalej.

Załącznik 5367Załącznik 5366
Załącznik 5368
Z rzadka mijamy jakieś zabudowania. Po którejś z kolei przełęczy dostrzegamy w oddali ośnieżone szczyty. No nie, śnieg w afryce to już przegięcie. Jest fajnie, jakieś wodospady, droga na półce, jakieś zawały.
Załącznik 5377Załącznik 5372
Załącznik 5370
Do tego widoki-czad. W końcu wyjeżdżamy na jakąś bliżej nam nie znaną przełęcz. Nie wytrzymuję złażę z motoru i po śniegowym jęzorze wspinam się na czworakach kilkadziesiąt metrów w górę. Siadam na tyłek i zjeżdżam jakby na sankach na sam dół. Potem akcję powtarzam jak przedszkolak. Ponieważ jest dość ciepło szybko okazuje się, że tyłek jest mokry, a część śniegu jest pod koszulką. Jeszcze stukamy mrożonką za bezpieczny weekend. Wysyłamy mmsa, niech się w kraju ślinią. Jest pięknie. Przychodzi lokales. Jaramy fajeczkę. Gostek odkłada niesiony worek i kładzie się na drodze. Widocznie taki zwyczaj. My tez się kładziemy.
Załącznik 5373Załącznik 5374
Jako, że dyskusja się niespecjalnie klei, leżymy na drodze pykamy fajeczkę i delektujemy się widokami. I co mi więcej trzeba. My miastowi w pogoni za codziennym dniem zaczynamy traktować chwile kontemplacji jak stratę czasu. Ale czy taka chwila zupełnego spokoju nie ma swojej wartości? Jedziemy dalej znaleźć jakieś miejsce na obiadek. Jednak rezygnujemy wobec nadciągającej burzy. Tniemy dalej w nadziei znalezienia jakiegoś ciekawego miejsca dającego ochronę przed deszczem. W dolinie, dobre sobie, nadal jesteśmy gdzieś tak powyżej 1600 metrów. Zaczyna padać, a ja dziś w dzinsikach. Lecimy jakimiś zupełnie dzikimi dolinami. Mamy nadzieję że deszcz jak szybko przyszedł tak szybko zniknie. Znowu dociera do mnie myśl; Czy ja to na pewno w afryce jestem ? W afryce o deszcz to ponoć trzeba się modlić. W końcu jak zmokłem do końca zatrzymujemy się. Chłopaki opakować folią manele. Ja żeby zmienić spodnie. Ściąganie spodni i butów w płynącej mazi drogi nie jest tym co tygryski lubią najbardziej. Zwycięża jednak niechęć do mokrych gaci. Przy okazji w kilka minut wyschniętymi strumieniami płynie czerwona mazia.
Załącznik 5379
W zasadzie te strumienie są wszędzie. W jednej z dolinek spotykamy kolesia z owcami. Kurde, skąd on tu się wziął. Od kilometrów nie było żadnych zabudowań. Zatrzymaliśmy się na chwilkę. Sprawia wrażenie jakby był wodoodporny, jakby wali go ze pada. Prosi o fajeczkę. Wtem słyszymy czyjeś wołanie z za pleców. Nikogo nie ma . Spotkany pasterz śmieje się że jego koleszka też by chciał fajeczkę. Przyglądamy się na wzgórze za nami. nikoguśko. Tylko głos słychać. Jedziemy dalej. Mija nas samochód. Odkąd pożegnaliśmy Dresa rano, to pierwszy, i ostatni. Ciekawe, że tutaj jeżdżą wyłącznie stare tyfusy i ganc nowe terenówki; hiluxy i L200. Zaczynamy zjeżdżać ostro w dół znalazła się asfalt i drogowskazy. Dociera do mnie że chcieliśmy jechać gdzie indziej. Zarządzam odwrót. Droga z powrotem przelatuje szybko jak na przewijaniu. Dla młodszych czytelników; to taka funkcja w kaseciakach, jak nie było jeszcze mp3. Zobaczcie sobie w muzeum. Na przełęcz postanawiamy przyciąć skrócikiem. Ścieżka wiedzie półkami w cedrowym lesie. Ależ to są baobaby.
Załącznik 5381Załącznik 5382
Średnica niektórych pni niewiele ustępuje długości motocykla. Dojeżdżamy do polanki przy górnej granicy lasu. Przed nami stoi dom. Jakbym otworzył oczy w tatrach albo alpach. Tutaj tak się nie buduje. Przed domem maszt z anteną i baterie słoneczne. Dom zamknięty. Przed domem burek który nieustannie nas obwąchuje. Nieźle musimy capić. Obchodzimy dom dookoła. Mam nieodparte wrażenie jakbym był przy górskim schronisku. Murowany z kamienia ze spadzistym dachem krytym dachówką. To nie może być jogurt. Wszystko zamknięte na głucho. Ruszamy dalej w dórę. Nasza półkowa ścieżka wychodzi ponad las. Co jakiś czas większe lub mniejsze kamienie zawalają przejazd, ale dajemy radę. Prawie wszystko jest super. Widoki na całą okolicę zwalają z nóg. Powiedziałem prawie. Są dwie sprawy. Jechać da się prawie tylko po kamieniach. Ziemia po deszczu jest tak namoknieta, że w najlepszym wypadku brak napędu. Zdarza się nie ogarnąć sprzętu i zaryć nosem w glinę. Druga sprawa. Jakby tu powiedzieć. Każdy ma swoje lęki. Miękną mi nogi na krawędzi wysokości. Ale lubię. Ot taka sprzeczność interesów. Za jednym z zakrętów drogę tarasują mam śnieżne jęzory.
Załącznik 5383Załącznik 5385
Nie ma żadnych śladów, znaczy nikt tu nie chodzi. Przejechać też się nie bardzo da. Jak to nie da??? My nie damy rady ??? Chłopaki przytomnie zwracają uwagę że jest już późno. Wyłażę piechotką na górę, żucić okiem na okolicę. Nieźle się przy tym zmachałem. Wole utrzymywać, że to wpływ wysokości a nie kwestia kondycji. Jesteśmy sporo ponad dwa tysiące. A ja najwyżej byłem na Świnicy. Tylko że tam to było adventure, zdobywanie szczytu. Tutaj jesteśmy ledwo na ścieżce prowadzącej do przełęczy. Zawijamy z powrotem na dół do schroniska. Na polance szukamy odpowiedniego miejsca na postawienie namiotów. Zrywa się wiatr. Właściwie to nieźle wieje ciężko rozstawić namiot. Noc w namiotach na tej ścieżce przy zaspie pewnie byśmy pamiętali długo. Pies zaszczekał dwa razy. Odwracam się za plecami stoi koleś. Nie jestem wzrostu koszykarza, ale tak sie poczułem. Koleś jest o głowę niższy. Coś tam gada rękami w stronę naszych namiotów. Właściwie nie wiemy o co chodzi. Oczekujemy na rozwój sytuacji. Koleś po taczce włazi na okienko i wczołguje się do środka domu. Za chwile otwierają się drzwi i woła mnie do środka. Normalne górskie schronisko. Są stoły, ławki, piec i bajzel pełniący funkcję kuchni. Wszystko utrzymane w arabskich standardach porządku. Po schodkach prowadzi na górę. Piętrowe łóżka z materacami. Niech mnie ktoś uszczypnie, żebym się obudził. My zwijamy namioty a koleś się gdzieś ulotnił.
Załącznik 5386Załącznik 5387
Siedzimy przy stole i jemy kolację. Ktoś wali do drzwi. Nasz gospodarz wrócił z butelką mleka. Robimy jedzenie i dla niego. I tak nieżle wytrzymał to paskudztwo. Przypomina mi się opowieć o Jojnie wcinającym, co to było, oko ? Muszę przyznac że Said był twardy. Zjada pół naszego trawel lunchu i odstawia. Fajeczke wszyscy przymuja tu ochoczo. Czy oni tu nie maja kiosków ?? Fakt nie mają. Rozmowa się nie klei, idziemy spać. Koleś ma tu jakby swój oddzielny pokoik z materacem. Śpi mi sie jakoś niespecjalnie. Budzę się co chwile i wałkuje dość długo zanim znowu zasnę. Wiatr na zewnątrz hula całkiem zdrowo. Dzięki chłopaki za pomysł z odwrotem. Przynajmniej nie muszę po nocy ganiać za namiotem po tych gruzawiskach sniegu i kamieni.

rumpel 16.05.2009 10:56

no pieknie!

deny1237 16.05.2009 19:14

bravo chłopaki,

Piekna przygoda, gratuluję i trochę zazdroszczę ale tak z sercem.

Artuditu 16.05.2009 19:55

Cytat:

Napisał felkowski (Post 57674)
dla podkręcenia wyobraźni/nastroju można sobie włączyć

http://jagusia1988.wrzuta.pl/audio/1...-_samira_said_


No i co żeś chłopie narobił? Moi sąsiedzi Cię znienawidzili;)

felkowski 16.05.2009 21:36

Cytat:

Napisał Artuditu (Post 58149)
No i co żeś chłopie narobił? Moi sąsiedzi Cię znienawidzili;)

chłopaku jakbyś wiedział czego słuchaliśmy w drodze powrotnej ... Jedna kaseta, dwie doby. Lepszy efekt niż red bule. http://www.youtube.com/watch?v=B3KSsEZhCMA

DrStar 17.05.2009 12:12

Zajebiście!! Nic innego nie przychodzi mi do głowy ;)

podos 17.05.2009 22:30

no i pieknie! Dzięki i proszę o jeszcze.

felkowski 18.05.2009 18:06

26 Załącznik(ów)
Rano okazuje się, że nie tylko ja miałem kiepską noc. Marian miał sen jak osuwa się motorem w przepaść. Ja też miałem jakieś pokrętne jazdy, choć nie motocyklowe. Na śniadanko kawka i jakaś tyfuśna buła. Said wypija kawę i siada koło pieca. Nic nie mówi tylko siedzi. My się pakujemy. Nie bardzo wiem o co mu chodzi z ta pozą na pomnik. Może o kasę za nocleg. Ale jak go wypytać o co chodzi, ewentualnie o ile? Biorę jakąś kasę pytam czy ok. Mówi, że tak, ale siedzi dalej. Dopiero jak się pożegnaliśmy i ruszyliśmy to pozamykał i poszedł sobie. Ot taki gospodarski los. Ścieżką jedzie się dużo lepiej. Wiatr osuszył glinę i nie jest tak ślisko. W kilkanaście minut dotarliśmy do śnieżnego zawału. Szybka decyzja. Rozkulbaczyć sprzęty, żeby lekkie były. Jeszcze rozpaczliwa próba czy da się podjechać kawałek w górę po kamieniach. Szybko się wycofujemy z pomysłu. Afryka jako najcięższa idzie na pierwszy ogień. Zawracam i biorę rozpęd. Wbijam się w śnieżny jęzor zaledwie na parę metrów. I tonę w śniegu po uszy. Liczyłem na parę metrów więcej. Kładę motura i linką mamy go ciągnąć na gmolu jak na sankach. Skoro Amundsen ciągnął 200 kilowe sanki to i nam się musi udać. Niestety taktyka zawodzi. Ciągnąć to se można.... tylko się nie przesuwa. No chyba, że mamy kiepską motywacje. Amundsen nie miał innego wyboru. Nie mógł zostać w domu przed telewizorem. Nie było jeszcze Discowery Travel na satelicie. Nogami zasypujemy lej po bombie czyli tylnym kole. Przesuwamy nieco w bok i wracamy do pionu. Zapinam dwa i próbujemy posuwać się na przód z pomocą dwóch pociągowych i silnika. Docieramy do krawędzi. Jest dobrze. Teraz tylko w dół. Ktoś zadaje trudne pytanie... A jak dalej nie da rady to jak wniesiemy pod górę ?
Załącznik 5425Załącznik 5426
Załącznik 5427Załącznik 5428

To jest głupie pytanie. Drogi powrotnej nie ma i już. Afryka już jest na dole jeszcze jeden jęzorek i jesteśmy znowu na ścieżce. Z XTekiem powinno pójść łatwiej. Na rozpędzie dociera dokładnie do tego samego miejsca. Dalej sprawy mają się niemal identycznie. Tylko na Patiomkina można liczyć. Wziął większy rozpęd. I wpijając się w śnieg strzela efektowną figurę. Wzbijając śnieżne rozbryzgi ląduje pod moturem. Jednak wyczołguje się szybko. pewnie nie mógł chuchać w łapki. Wbrew sennym koszmarom ani Xteciak ani jego driver nie lecą w dół. Oczywiście poza planowanym kawałkiem zjazdu z zaspy. Pozostaje jeszcze transport maneli. Zjazd na kuferku pierwsza klasa. Próbował ktoś ?? Objuczenie rumaków i możemy ruszać do następnej zaspy. Zaspy pokonujemy w niecałe dwie godziny. Jest pięknie. Od przełęczy Tizi Bou Zabel dzieli nas jeszcze jeden zawał. Tym razem błotno kamienny. Idę na otro jak stoję....i ląduje na boku nie mogąc utrzymać na nogach złożonego motura. Stawimy na koła, zważywszy na sąsiedztwo głazów wielkości szafki kuchennej, nie jest źle. Straty są nad wyraz małe. Naderwany na szwach tankbag oraz pociapane i pogięte lusterko. Mimo wszystko działają. Wybieramy trochę kamieni z zawału i jest pięknie. Możemy jak koleś z Long Way Round z dumą powiedzieć: we construct new part road of bones.
Załącznik 5429

Wyjeżdżamy na przełęcz. Jesteśmy na 2400 m npm. Prawie jak Rysy. Tam już jest inny świat. Są domy mieszkają ludzie. Z tymi domami to w naszych kategoriach myślenia to trochę przesadziłem. Wyglądają zupełnie jak nie domy. Murki poukładane z kamieni zwieńczone płaskim dachem tylko od połowy wystają z ziemi. Druga połowa jest wkopana w ziemię. Okna to wielka rzadkość. Jak są to takie malutkie. Najczęściej jedyny otwór to drzwi.

Załącznik 5430Załącznik 5431
Załącznik 5432Załącznik 5433

Jęzory śniegu sięgają miejscami do drogi. Czuję się jakbym w jakiś himalajach był a nie w afryce. Czy ja to już mówiłem ? Na rozstajach kierujemy sie w lewo. Spoglądając to w lewo to w prawo podziwiamy widoki. A to gustowna ziemlanke z kamieni, a to kobity robiące pranie w rzece a suszenie na kamieniach. Dzieciaki maja ubaw z przejazdu ufoludków. Koniec końców docieramy do Tamjilt. Na środku drogi stoi merol 207. Kierowca robi remont. Pasażerowie mają przerwę. Gość w ropie robi płukankę filtra olejowego. A my ciućmoki myśleliśmy, że filtry są jednorazowe. Przy okazji bagażnik dachowy ma gustowne obrysówki z lamp naftowych

Załącznik 5434Załącznik 5435

W trakcie rozmowy dowiadujemy się, że dalej nie ma drogi. A moturem? Nie ma drogi. A piechotą – nie dajemy za wygraną ? Nie ma, tylko helikopter. O! helikoptera to my nie mamy. Wierzymy na słowo i zawracamy. Pozostaje nam jeszcze jedna droga z tej doliny. Tą drogą jedziemy. Po drodze spotykamy belgów. Beniamin i Anne Marie jadą rowerami. Gadamy sobie o zwykłych sprawach zkąd dokąd i takie tam. Ruszamy dalej. Mijamy jakiś las dosłownie zasypany śmieciami. Acha, wracamy do cywilizacji, a tak pięknie było. Jakieś miasteczko z własnym kolorytem. Domy już bogatsze piętrowe z oknami.
Załącznik 5436Załącznik 5437

Teren coraz bardziej plaskaty. Na dziś żegnamy się z atlasem. Zostałem w tyle robiąc zdjęcia. Jakoś zamyśliłem się czy coś. W pewnym momencie motorek mi słabnie, dusi się i po chwili staje. Stoję dosłownie po środku niczego. Droga od końca do końca, w oddali góry a pośrodku ja. No tak jak koledzy by się przydali to ich nie ma. Na dodatek temperatura która była całkiem oki zaczyna doskwierać. Muszę się troszkę rozebrać.

Załącznik 5440

Chwilę siedzę sobie na słoneczku i delektuje się przestrzenią. W pewnym momencie ta przestrzeń do mnie przemawia.... A paliwo to dawno tankowałeś osiole ???? O ja głupia pipa no jasne słabnie, przerywa i staje ..no co innego może być? No nie jest tak źle, jeszcze mam rezerwę. Mogę sobie przełączyć. Jest tylko jeden drobiazg. Gaźniki puste a pompę mam podciśnieniową. No nie jest słodko. Jakbym miał oryginał to bym włączył zapłon i napompuje. Znowu uśmiecham się do słońca. I wiecie co? Chyba mam urojenia. Znowu do mnie mówi....A co podciśnieniówką steruje ? Tylko jakbym chechłał rozrusznikiem to zanim napompuje bateria wysiądzie. A słońce na to; kombinuj, kombinuj...... No jasne, ale sierota ze mnie. Szukam wężyka od podciśnienia. A słoneczko; usta w usta nie krępuj się Albercik. Gdzieś to już słyszałem. Kto zgadnie gdzie? Chwilka kręcenia i motur gada. Wprawdzie ciężkawo na jednym garku, ale zawsze. No to jedziemy, nie jest źle. Przy tankowaniu widzę dwóch jegomości siedzą przy pompach opatuleni jakby 3 stopnie były.

Załącznik 5438 Załącznik 5439

Zatankowałem jadę dalej w końcu spotkałem chłopaków. Wjeżdżamy do jakiegoś miasteczka. Dziś na obiad mamy grany Tadzin niezła miska- polecam. Takie coś pieczone/duszone w glinianym zamkniętym garnku. Zawartość może być różna, ale fajne.
Załącznik 5442Załącznik 5441

Przed wieczorem docieramy do słynnych lasów cedrowych. Powietrze się zmienia jest jakby bardziej wilgotno. Przy okazji okazuje się, że ta jakby ogromna równina to nie jest tak nisko. Odkąd zaczął się las jedziemy dość poważnie w dół. Wzorem lokalnych kierowców daje sobie na luz i poginam coraz szybciej. Nagle widzę przechadzającego się po poboczu psa. Dojeżdżam bliżej. To nie pies to małpa. Łazi bezczelnie po poboczu jak pies na czterech łapach i nic sobie nie robi z przejeżdżających samochodów. W dół jedziemy dobre 15 minut. Ja cały czas na luzie.

Załącznik 5443Załącznik 5444

Wjeżdżamy do miasta. Dziwna sprawa, wszystkie dachówki są zielone. Rozglądamy się za hotelem. Lądujemy w rynku. Jeśli to można tak nazwać.

Załącznik 5445Załącznik 5446

W recepcji pytamy gdzie zostawić motory. Za godzinę zamykamy bar. Wstawicie do środka. Kąpiemy się, wstawiamy motury i ruszamy w miasto. Patiomkin ma chcicę na kebaba. Łazimy po medynie. Tu nie ma kebabów ni hu hu. U jednego kolesia bierzemy bułę z nadzieniem. Prawie jak kebab tylko w środku jajko. Nawet niezłe. Po jakiś czasie lądujemy w łóżeczkach i natychmiast następuje odlot i tak do rana.

DrStar 19.05.2009 10:09

Zajebiste te zaśnieżone stoki, ogolnie super fotki. Czekamy na ciąg dalszy Felek.

PS - Co tak szeroko piszesz, nie mieści mi się na ekranie, tez tak macie czy to tylko moj komp fiksuje??:)

podos 19.05.2009 10:48

poprawiłem wysietlanie. next time, max dwa zdjecia obok siebie, felku
SUper relacja :)

PARYS 19.05.2009 17:46

Kuźwa niezły klimat!
Namioty i dzieciaki, którym nic więcej w życiu nie potrzeba.
Mówią, że 3świat a jednak ludzie się pchają bo tam jest "zajebiście".

Pozdro


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:13.

Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.