Africa Twin Forum - POLAND

Africa Twin Forum - POLAND (http://africatwin.com.pl/index.php)
-   Trochę dalej (http://africatwin.com.pl/forumdisplay.php?f=76)
-   -   Maroko okiem leszcza (http://africatwin.com.pl/showthread.php?t=3277)

felkowski 15.05.2009 12:53

Wyglądało, że nikt nie czyta, to sobie zrobiłem wakacje:).

DrStar 15.05.2009 13:25

No to juz szczyt!! Prosze mi tu, ale migisiem, zapodawać dalsze przygody i peripetie czarnucha na czarnym lądzie !!:):):)

podos 15.05.2009 14:08

Bezczelny ten Felek. Ma w ryj!

Babel 15.05.2009 16:53

Cytat:

Napisał felkowski (Post 58009)
Wyglądało, że nikt nie czyta, to sobie zrobiłem wakacje:).

Felek jakie wakacje - dopiero wróciłeś z wakacji - do roboty :D na wieczór ma być odcinek bo jak mawia Podos w ryj ;)

DrStar 15.05.2009 17:57

Cytat:

Napisał Babel (Post 58051)
Felek jakie wakacje - dopiero wróciłeś z wakacji - do roboty :D na wieczór ma być odcinek bo jak mawia Podos w ryj ;)

Felek, nie koniecznie na wieczór - nie stresuj się. Wystarczy na jutro rano, co sobie lekturkę zapodam przed rozpoczeciem pracy :) Inaczej faktycznie, marny Twój los ...:oldman::dizzy:

felkowski 15.05.2009 18:55

A w ten ryj to ja coś exklusiv dostanę, czy na ten przykład tylko zwykłą wyborową ?

Babel 15.05.2009 23:10

Cytat:

Napisał felkowski (Post 58064)
A w ten ryj to ja coś exklusiv dostanę, czy na ten przykład tylko zwykłą wyborową ?

Ale ci się smak wyostrzył w tym Maroko - chłopie wróciłes do kraju - tylko Wyborowa:oldman: ;) - a tak przy okazji jakąś pojeżdżawę robisz w tym roku??

PARYS 16.05.2009 09:50

Cytat:

Napisał DrStar (Post 58058)
Felek, nie koniecznie na wieczór - nie stresuj się. Wystarczy na jutro rano, co sobie lekturkę zapodam przed rozpoczeciem pracy :) Inaczej faktycznie, marny Twój los ...:oldman::dizzy:

No i drugi termin zawalony! Ma chłop w ryj z wpisaniem do akt

DrStar 16.05.2009 10:00

Cytat:

Napisał PARYS (Post 58109)
No i drugi termin zawalony! Ma chłop w ryj z wpisaniem do akt

DOKŁADNIE - specjalnie rano wstalem, zuby umyłem (w koncu weekend), sniadanie zjadłem i .......... doopa blada znowu :mur: ....... oj zbiera Ci się chopie, zbiera ...

felkowski 16.05.2009 10:41

Dzień trzeci - ruszamy w góry.
 
31 Załącznik(ów)
<o>:p></o>:p>Nie chodzi mi o to, że do tej pory było płasko jak na mazowszu. Powiedzmy Rif to takie świętokrzyce, a to co przed nami to już raczej jak tatry. I żeby nie było, że świętokrzyskie to w jakiś sposób gorsze są. Chodzi o skalę odniesienia. Wstaję znowu jakoś chwile przed chłopakami. Jakoś tak dziwnie mam, że jak nie muszę wstać do pracy to wstaje mi się lżej, wcześniej i w ogóle jakoś łatwiej. Przez uchylone drzwi do knajpy widzę naszego portiera drzemiącego przy stoliku z głową złożoną na dłoniach. Klasyczna pozycja na smakosza. Spakowałem się objuczyłem motura i ruszam w miasto zdobyć drogą kupna nasze talata hobs. Szybko okazuje się, że sklepy to zamknięte są o tej porze. Pamiętajmy, że nasza ósma jest szóstą w maroku. Za to na skwerku goście na murku grają w jakąś grę. Ruchy są bardzo szybkie. Zapuszczam żurawia. Na murku są wymalowane pola. Pionki to kamyki w dwóch kolorach. Jadą jak automaty. Nie ma czasu na zastanawianie się nad ruchem. Zawodowcy. Zaraz, zaraz oni grają w warcaby.
Załącznik 5357
Załącznik 5359
Jedyne otwarte lokale to kawiarnie. Odwrotnie jak u nas. Widać co jest tak naprawdę ważne w życiu ludzi. Chleb może poczekać ważna jest poranna kawa. Goście siedzą sobie w knajpce lub przed nią i sączą sobie kawkę, przeglądają gazetkę, spoglądają w telewizor, czas płynie wolno. Mieliśmy dziś wstać wcześnie, nadal zamierzamy dotrzeć do Merzugi. Wprawdzie czasu mało, ale był to jedyny planowany punkt programu. W ogóle ta afryka jakaś dziwna. Nie ma murzynów, wokół zielono, normalne drogi, prawie normalne miasta. Żeby zobaczyć pustynie, oazę czy takie normalnie z afryka kojarzące się przybytki trza pruć tysiąc kilometrów. Pieprzyć priorytety. Wtapiamy się w rytm lokalesów. Zamawiam kawkę, biorę gazetkę. No nawet z tytułami nie bardzo sobie radzę. Literki wprawdzie nie przy mnie pisane ale mogę puścić wodzę fantazji patrząc na obrazki. Luzik. Knajpki tutaj prawie zawsze są wykładane wzorzystymi kafelkami. Uwaga Krakusy: kafelkami nazywamy flizy. Wzorki są zarąbiście fajowe choć nie wiem czy bym sobie takie w łazience zrobił. Kurdęcja czas jakby rzeczywiście zwalnia. Faceci w knajpie spędzają dzień i jest kul. Dopiero teraz do mojej świadomości dociera; w żadnej knajpie nie widziałem kobit. O dzizas czy ja śnię ? Oni to sobie umieją poukładać świat. Wracam przed hotel. Chłopaki wiążą tobołki. Przed hotelową knajpą spotykam Mażida. Unikat, gada po angielsku. Opowiada mi o lokalnych atrakcjach. pokazuje gzie warto pojechać. Jest kimś w rodzaju przedstawiciela lokalnego magistratu, lub coś w tym stylu. Daje mi swoją komure jakbym czegoś potrzebował.
Załącznik 5360
Chłopaki są gotowi, ja też. Dzisiaj bojkotuję lepiące się motospodnie, jadę w dzinach. Wyciągnięte ze spodni ochraniacze mocuję w technologi rejli, plastrem. Ruszamy w górę. Najpierw Taza Alolia gdzie buszowaliśmy wieczorem. Kręcąc się wokół murów wjeżdżamy w jakąś bramę. Lecimy uliczkami mediny i wpadamy prosto na suk. O rzesz ty co tam się działo. Przed oczami staje mi Franek Dolas i „czarne przegrywa czerwone wygrywa, każdy zagrać może, każdy szczęściu dopomoże”. Kto nie wie o co chodzi, niech jeszcze raz obejrzy „Jak rozpętałem druga wojnę światową”. W bezpiecznej odległości od maszyn zbiera się tłumek gapiów.
Załącznik 5361
Musimy wyglądać jak ufo bo tu nie używa się kasków. Co najwyżej na głowę zakłada się nocniki. W jednym ze sklepów kupuje śniadanko na dziś, zwyczajowe hobsy i bonus trak; nazywa się to harisa. Taka lekko paląca przyprawa, to czerwone z kebabu. Ruszamy w dalszą drogę. Droga wskazana przez Mażida okazuje się bajkowa. Wiedzie wąwozem do przełęczy, nie ma prostych.
Załącznik 5362
Na parkingowym murku pod przełęczą robimy śniadanko. Widok w dół jest w cipeczkę jakby powiedział Ropuch. Droga z Tazy wije się jak dżdżownica. Chlebki maczane w harisie zmieszanej z majonezem wciągamy ze smakiem. Na przełęczy spotykamy skutersa. Sprzęt jest rozbebeszony. Wygląda jakby robił kapitalkę. Gość jednak mówi że wszystko jest „sawa”. Dopiero teraz dostrzegam, że nigdzie nie ma żadnych zdemontowanych osłoń leżących na ziemi. Normalny stritfajter zażygany olejem. Wsio normalno. Jedziemy dalej. Okolica coraz mniej zaludniona. Góry, drzewa, pista i my. Zatrzymujemy się przed wiejskim sklepem. Właścicielem sklepu jest Deres. I nie chodzi o to, że chodzi ubrany w dresy. On ma tak na imię. Kupujemy po Tops coli i gawędzimy z Dresem i jego kolegą. Przy okazji odkrywamy, że lokalna polokokta smakuje nam lepiej od coca coli. Nie jest tak słodka. Na koniec Jurand strzela sobie zawodową fotkę przed lokalnym sądem i ruszamy dalej.

Załącznik 5367Załącznik 5366
Załącznik 5368
Z rzadka mijamy jakieś zabudowania. Po którejś z kolei przełęczy dostrzegamy w oddali ośnieżone szczyty. No nie, śnieg w afryce to już przegięcie. Jest fajnie, jakieś wodospady, droga na półce, jakieś zawały.
Załącznik 5377Załącznik 5372
Załącznik 5370
Do tego widoki-czad. W końcu wyjeżdżamy na jakąś bliżej nam nie znaną przełęcz. Nie wytrzymuję złażę z motoru i po śniegowym jęzorze wspinam się na czworakach kilkadziesiąt metrów w górę. Siadam na tyłek i zjeżdżam jakby na sankach na sam dół. Potem akcję powtarzam jak przedszkolak. Ponieważ jest dość ciepło szybko okazuje się, że tyłek jest mokry, a część śniegu jest pod koszulką. Jeszcze stukamy mrożonką za bezpieczny weekend. Wysyłamy mmsa, niech się w kraju ślinią. Jest pięknie. Przychodzi lokales. Jaramy fajeczkę. Gostek odkłada niesiony worek i kładzie się na drodze. Widocznie taki zwyczaj. My tez się kładziemy.
Załącznik 5373Załącznik 5374
Jako, że dyskusja się niespecjalnie klei, leżymy na drodze pykamy fajeczkę i delektujemy się widokami. I co mi więcej trzeba. My miastowi w pogoni za codziennym dniem zaczynamy traktować chwile kontemplacji jak stratę czasu. Ale czy taka chwila zupełnego spokoju nie ma swojej wartości? Jedziemy dalej znaleźć jakieś miejsce na obiadek. Jednak rezygnujemy wobec nadciągającej burzy. Tniemy dalej w nadziei znalezienia jakiegoś ciekawego miejsca dającego ochronę przed deszczem. W dolinie, dobre sobie, nadal jesteśmy gdzieś tak powyżej 1600 metrów. Zaczyna padać, a ja dziś w dzinsikach. Lecimy jakimiś zupełnie dzikimi dolinami. Mamy nadzieję że deszcz jak szybko przyszedł tak szybko zniknie. Znowu dociera do mnie myśl; Czy ja to na pewno w afryce jestem ? W afryce o deszcz to ponoć trzeba się modlić. W końcu jak zmokłem do końca zatrzymujemy się. Chłopaki opakować folią manele. Ja żeby zmienić spodnie. Ściąganie spodni i butów w płynącej mazi drogi nie jest tym co tygryski lubią najbardziej. Zwycięża jednak niechęć do mokrych gaci. Przy okazji w kilka minut wyschniętymi strumieniami płynie czerwona mazia.
Załącznik 5379
W zasadzie te strumienie są wszędzie. W jednej z dolinek spotykamy kolesia z owcami. Kurde, skąd on tu się wziął. Od kilometrów nie było żadnych zabudowań. Zatrzymaliśmy się na chwilkę. Sprawia wrażenie jakby był wodoodporny, jakby wali go ze pada. Prosi o fajeczkę. Wtem słyszymy czyjeś wołanie z za pleców. Nikogo nie ma . Spotkany pasterz śmieje się że jego koleszka też by chciał fajeczkę. Przyglądamy się na wzgórze za nami. nikoguśko. Tylko głos słychać. Jedziemy dalej. Mija nas samochód. Odkąd pożegnaliśmy Dresa rano, to pierwszy, i ostatni. Ciekawe, że tutaj jeżdżą wyłącznie stare tyfusy i ganc nowe terenówki; hiluxy i L200. Zaczynamy zjeżdżać ostro w dół znalazła się asfalt i drogowskazy. Dociera do mnie że chcieliśmy jechać gdzie indziej. Zarządzam odwrót. Droga z powrotem przelatuje szybko jak na przewijaniu. Dla młodszych czytelników; to taka funkcja w kaseciakach, jak nie było jeszcze mp3. Zobaczcie sobie w muzeum. Na przełęcz postanawiamy przyciąć skrócikiem. Ścieżka wiedzie półkami w cedrowym lesie. Ależ to są baobaby.
Załącznik 5381Załącznik 5382
Średnica niektórych pni niewiele ustępuje długości motocykla. Dojeżdżamy do polanki przy górnej granicy lasu. Przed nami stoi dom. Jakbym otworzył oczy w tatrach albo alpach. Tutaj tak się nie buduje. Przed domem maszt z anteną i baterie słoneczne. Dom zamknięty. Przed domem burek który nieustannie nas obwąchuje. Nieźle musimy capić. Obchodzimy dom dookoła. Mam nieodparte wrażenie jakbym był przy górskim schronisku. Murowany z kamienia ze spadzistym dachem krytym dachówką. To nie może być jogurt. Wszystko zamknięte na głucho. Ruszamy dalej w dórę. Nasza półkowa ścieżka wychodzi ponad las. Co jakiś czas większe lub mniejsze kamienie zawalają przejazd, ale dajemy radę. Prawie wszystko jest super. Widoki na całą okolicę zwalają z nóg. Powiedziałem prawie. Są dwie sprawy. Jechać da się prawie tylko po kamieniach. Ziemia po deszczu jest tak namoknieta, że w najlepszym wypadku brak napędu. Zdarza się nie ogarnąć sprzętu i zaryć nosem w glinę. Druga sprawa. Jakby tu powiedzieć. Każdy ma swoje lęki. Miękną mi nogi na krawędzi wysokości. Ale lubię. Ot taka sprzeczność interesów. Za jednym z zakrętów drogę tarasują mam śnieżne jęzory.
Załącznik 5383Załącznik 5385
Nie ma żadnych śladów, znaczy nikt tu nie chodzi. Przejechać też się nie bardzo da. Jak to nie da??? My nie damy rady ??? Chłopaki przytomnie zwracają uwagę że jest już późno. Wyłażę piechotką na górę, żucić okiem na okolicę. Nieźle się przy tym zmachałem. Wole utrzymywać, że to wpływ wysokości a nie kwestia kondycji. Jesteśmy sporo ponad dwa tysiące. A ja najwyżej byłem na Świnicy. Tylko że tam to było adventure, zdobywanie szczytu. Tutaj jesteśmy ledwo na ścieżce prowadzącej do przełęczy. Zawijamy z powrotem na dół do schroniska. Na polance szukamy odpowiedniego miejsca na postawienie namiotów. Zrywa się wiatr. Właściwie to nieźle wieje ciężko rozstawić namiot. Noc w namiotach na tej ścieżce przy zaspie pewnie byśmy pamiętali długo. Pies zaszczekał dwa razy. Odwracam się za plecami stoi koleś. Nie jestem wzrostu koszykarza, ale tak sie poczułem. Koleś jest o głowę niższy. Coś tam gada rękami w stronę naszych namiotów. Właściwie nie wiemy o co chodzi. Oczekujemy na rozwój sytuacji. Koleś po taczce włazi na okienko i wczołguje się do środka domu. Za chwile otwierają się drzwi i woła mnie do środka. Normalne górskie schronisko. Są stoły, ławki, piec i bajzel pełniący funkcję kuchni. Wszystko utrzymane w arabskich standardach porządku. Po schodkach prowadzi na górę. Piętrowe łóżka z materacami. Niech mnie ktoś uszczypnie, żebym się obudził. My zwijamy namioty a koleś się gdzieś ulotnił.
Załącznik 5386Załącznik 5387
Siedzimy przy stole i jemy kolację. Ktoś wali do drzwi. Nasz gospodarz wrócił z butelką mleka. Robimy jedzenie i dla niego. I tak nieżle wytrzymał to paskudztwo. Przypomina mi się opowieć o Jojnie wcinającym, co to było, oko ? Muszę przyznac że Said był twardy. Zjada pół naszego trawel lunchu i odstawia. Fajeczke wszyscy przymuja tu ochoczo. Czy oni tu nie maja kiosków ?? Fakt nie mają. Rozmowa się nie klei, idziemy spać. Koleś ma tu jakby swój oddzielny pokoik z materacem. Śpi mi sie jakoś niespecjalnie. Budzę się co chwile i wałkuje dość długo zanim znowu zasnę. Wiatr na zewnątrz hula całkiem zdrowo. Dzięki chłopaki za pomysł z odwrotem. Przynajmniej nie muszę po nocy ganiać za namiotem po tych gruzawiskach sniegu i kamieni.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:03.

Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.