Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Podróże. Całkiem małe, średnie i duże. > Relacje z podróży > Trochę dalej

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21.01.2009, 00:41   #1
podos
 
podos's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2005
Miasto: Kraków
Posty: 3,988
Motocykl: RD07a
Galeria: Zdjęcia
podos jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 tygodni 6 dni 14 godz 28 min 34 s
Domyślnie

Tadżykistan
23 sierpnia cd – Wariant Podoskowy

Poranek to jak zwykle w tych okolicach lampa! Błękitne niebo, przejrzyste powietrze i poranny chłodek towarzyszy składania namiotów i śniadaniowej krzątaninie. Grupy ustalone wieczorem dogrywają ostatnie szczegóły tras, omawiają jedyne ksero co mamy mapy i umawiają się na wieczór. Początkowo my z Irmą startujemy z ekipą Samborową i w 4 motocykle przemieszczamy się w kierunku Chin. Bardzo szybko kończy się asfalt a szeroka szutrówka prowadzi równolegle dnem doliny rzeki Murgab. Pusto i dziko. Surowe skały zamykają szeroką dolinę po obu jej brzegach.

tadz23-0.JPGtadz23-1.JPG

Szczęśliwie dla nas w weekend granica chińska jest zamknięta, więc ruch całkowicie zamiera. I droga jest cała dla nas. Po 40km chłopaki odkręcają manetki i znikają w tumanie kurzu za horyzontem. Nas ta szybka jazda mocno męczy, Irma też się czuje niespecjalnie, więc zatrzymujemy się.

tadz23-2.JPG

Czy ja mam Déja vu? Co jest z tymi drogami w jedną stronę? Identyczna historia zdarzyła nam się w Indiach. Też pod koniec trasy, ciężka wyboista droga kończąca się w sercu Zanskaru – Padum. 250 km w jedną stronę. Miejsce marzenie do odwiedzenia. 12 h jazdy w jedną stronę, po dzikich wertepach Himalajów. Czy to świadomość konieczności powrotu tą samą drogą czy uczucie bezsensowności jazdy tam i z powrotem zabija przyjemność jazdy, choć otaczające krajobrazy powalają na kolana? Czy niewypowiedziane cierpienia ukochanej osoby na tylnim siedzeniu potęgują ten efekt? Do dziś nie wiem skąd to się bierze, ale wiem, że są to miejsca dla mnie jeszcze niespełnione, że jeszcze muszę tam wrócić…

Sambor jakby wyczuwa sytuację i zawraca, rozumiemy się bez słów. Oddaję zestaw do naprawy opon, im może się bardziej przydać. Wymieniamy się aparatami, zwłaszcza, iż w moim jest wycinek mapy sfotografowany poprzedniego wieczora. Ten patent uratował mi dupę w Rumunii niech teraz pomoże im. Wtedy zapomniałem jak się nazywa polska wioska (Kaczyca) i miałem tylko zdjęcie zrobione z monitora komputera, sprzed wyjazdu. Ale to był wyjazd na wariata, a to zupełnie inna opowieść. Umawiamy się wieczorem nad jeziorkiem Rangkul, 25km za Murgabem, lub rano następnego dnia, gdzieś na drodze do Sary Tash.

Śmigamy gładko do Murgabu i tam spotykamy zaskoczonego Qśmę, jeszcze na targu, na zakupach. Tradycyjnie wrzucam mu do lodówki piwko, ciepłego nie będziemy przecież pili. Irma też wsiada do Bizona. Odnajdujemy jeszcze chętnego sprzedać nam benzynę, a raczej to on znajduje nas, i zalewamy bak do pełna. Podobno to 93-ka. Musi nam to starczyć na drogę powrotną do Sary Tash, gdzie planujemy nocleg w naszej sprawdzonej dziurze nad potokiem. Za chwilę wyjeżdżamy z Murgab, i kierujemy się w stronę Kirgizji, gdzie po 20 km ma odchodzić boczna droga w kierunku malej miejscowości Rangkol. Po drodze znajduje się jezioro o tej samej nazwie – i tam planujemy założenie biwaku.

od piku Lenina do Tashkurgan.JPG

Faktycznie po około 20 km w bok odchodziła szeroka dolina a wraz z nią droga, oczywiście szutrowa, o wyraźnie gorszej jakości niż dotychczasowa. Jej podła nawierzchnia, a głównie cholerna pralka, zmusiła mnie do zjechanie z niej i zacząłem jechać drogami alternatywnymi, wytyczonymi przez inne pojazdy, które doszły chyba do tego samego wniosku, co ja.

tadz23-3.JPGtadz23-4.JPG

Były to ścieżki wąskie, lecz równe, czasem mocno piaszczyste i wymagające dla obładowanej Afryki. Przydały się zaprawy na Błędowskiej…
Dotarłem w końcu do pozostałości radziecko –chińskiej granicy. Na betonowym poście widniał ledwo już widoczny napis:

„Granica CCCP, święta i nieprzekraczalna”

Uśmiechnąłem się pod nosem, jedynka, i grzmot silnika Afryki poniósł się między skałami.

tadz23-5.JPG

Chwilę później po lewej ukazało się jezioro. W zasadzie to dwa, rozciągnięte na przestrzeni jakiś 5 km. A ich wąski łącznik dawno wysechł a dno pokryte skrystalizowaną solą dodawało kolorytu temu i tak kosmicznemu krajobrazowi.

tadz23-6.JPG

Dojechałem do końca drugiego jeziora i zawróciłem w poszukiwaniu najlepszego możliwego miejsca. Oczywiście szukałem miejsca nieprzeciętnie pięknego, skoro mamy tu spędzić kilka miłych godzin popołudnia i noc.

tadz23-7.JPGtadz23-8.JPG

Dojeżdża ekipa w Bizonie i zjeżdżamy suchym jak wiór i płaskim stokiem do jeziora. To Tutaj.

tadz23-9.JPG

Pozornie wyglądający równo teren pokryty był maleńkimi i kamyczkami i równie kłującymi roślinkami. Długo szukałem czegoś, na czym można by było bez przeszkód rozbić namiot, tak, aby nie uszkodzić podłogi. W końcu znalazłem stawek czegoś, co wyglądało jak piasek pokryty skrystalizowaną solą. Postawiliśmy tam namiot, a Qśma po prostu otworzył dach Patrola i jego namiot już stał. Sprytne.

tadz23-10.JPGtadz23-11.JPG
tadz23-12.JPGtadz23-13.JPG

Leniwe popołudnie minęło nam na pogaduchach z Kasią i Quśmą, o ich dalszych planach podróży z Kazachstanu do Mongoli. Mieli tam rozbić za obstawę żaglowozów przemierzających pustynię Gobi (http://www.mongolia.info.pl/) i wrócić do Polski jeszcze chyba miesiąc później niż my. Co ciekawe, dopiero w ostatni dzień, można było się bliżej poznać, pogwarzyć. Duża grupa i napięty program nie sprzyja integracji. Aż dziw, że do tej pory obeszło się praktycznie bez żadnych konfliktów.

Zrobiliśmy małe gotowanie i ostatnią przepierkę przed ostatnim ponad tysiąc kilometrowym przelotem do Kazachstanu.

tadz23-14.JPGtadz23-15.JPG

Feria kolorów i niespotykanych barw rozpoczęła się równo z zachodem słońca. Czerwonawe narośla na słonym gruncie nabrały jeszcze bardziej wyrazistego koloru, a nasz skromny biwaczek prezentował się na tym tle wyśmienicie. Wyobraźcie sobie jak musiało nam smakować piwo!

tadz23-16.JPGtadz23-17.JPG
tadz23-18.JPGtadz23-19.JPG

Po cichu liczyliśmy, że zjawi się jeszcze wariant chiński z Samborem na czele, ale plan mieli napięty, i gdy całkiem się ściemniło – wiedzieliśmy, że śpią gdzieś po drodze i zobaczymy ich jutro na Pamir Highway.

tadz23-20.JPG
__________________
pozdrawiam, podos
AT2003, RD07A
------------------
Moje dogmaty
0. O chorobach Afryki: (klik)
1. O Mikuni: Wywal to.
2. O zębatce: Wypustem na zewnątrz!!!
3. O goretexie: Tylko GORE-TEX
4. O podróżach: Jak solo to bez kufrów
5. O łańcuszkach rozrządu: nie zabieram głosu.
6. Lista im. podoska Załącznik 10655
7. O BMW: nie miałem, nie znam się, nie interesuję się, zarobiony jestem.
8. O KN: Wywal to.
9. O nowej Afripedii: (klik)
podos jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 29.01.2009, 21:44   #2
podos
 
podos's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2005
Miasto: Kraków
Posty: 3,988
Motocykl: RD07a
Galeria: Zdjęcia
podos jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 tygodni 6 dni 14 godz 28 min 34 s
Domyślnie

Tadżykistan
24 sierpnia

Oto, nieubłaganie, kończy się nasza tegoroczna, trwająca 4 tygodnie, eskapada. Od 10 lat nie byłem na tak długich wakacjach, Z trudem przypominam sobie pierwsze dni z wyjazdu. Góry, nazwy i zdarzenia mieszają mi się, w głowie mam mętlik. Czy będę w stanie to potem odtworzyć? Ktoś mówi, że takie podróżowanie ładuje akumulatory… Nic bardziej mylnego, im częściej je ładujesz tym krócej trzymają. Za parę dni znowu zasiądziemy za biurkiem – i tak aż do następnego razu…
A zatem: powroty są do dupy… Przed nami ponad 1300km, jedna cztero i dwie ponad trzytysięczne przełęcze, dwie granice, trzy państwa. Trzy dni. Wracamy.
Skoro ekipa nie dotarła do nas wczoraj wieczorem wykoncypowałem, że będą się chcieli zebrać się wcześniej, minąć skrzyżowanie na Rangol i poczekać na nas po drodze. Nie musieliśmy się więc jakoś drastycznie wcześnie zrywać. Irmie tylko w to graj.

Irma nad Rangol.jpg

Wstające słońce ukazało nam dolinę w równie pięknej formie, w jakiej rozstaliśmy się z nią o zachodzie. Qśma jeszcze zostaje, chce odpocząć – żle spał i teraz źle się czuje. Po śniadaniu spakowaliśmy manatki, przytroczyliśmy wszystko do naszego motocykla i ruszyliśmy w drogę powrotną.
Tuz za skrzyżowaniem faktycznie stoi ekipa chińska z Samborem na czele. Marcin zaliczył kapcia w tylnym kole i jest właśnie w trakcie demontażu.

Kapecmarcina1.jpgKapecmarcina2.jpg

Cieszymy się na ich widok, wszyscy są w jednym kawałku. Zachwyceni dzielą się wrażeniami z dnia wczorajszego. Wczoraj, już po ciemku, Marcina złapał gumę w tylnym kole – teraz drugi raz. I głupia sprawa – na 4 motocykle i osiem kół mamy 1 (słownie jeden!) kapturek do wykręcania wentyli! Co gorsza kolejny raz macamy oponę od środka i nie ma żadnego gwoździa. Dętka, wyściskana na dziesiąta stronę też nie wykazuje śladu przebicia. Wkurzeni składamy wszystko do kupy. Teraz to cholerne pompowanie… Nienawidzę pompek rowerowych. Ręce mdleją, kolejno zmieniamy się. W końcu uznajemy, że ciśnienie jest wystarczające i Marcin składa motocykl do kupy. Chcemy już odjeżdżać ale widzę, jak szybko schodzi powietrze z tylniego koła. Co jest grane?!?!

Konsylium detkowe1.jpgKonsylium detkowe2.jpg

Zsiadamy i znowu zbieramy konsylium. Chłopaki idą z dętką do potoku, jeszcze raz macamy oponę. Znowu nic. Decydujemy się na wymianę dętki na inną i już z przerażeniem myślimy o czekającym nas pompowaniu. Mam szczerze dość i wątpię czy ręczna pompka, a właściwie jej uszczelka, wytrzyma jeszcze jedno pompowanie. Jak na zawołanie podjeżdżają do nas pozani wcześniej w Murgabie Lars i jego kumpel. Mają elektryczną pompkę. Hi tech motopump, za 100 dolarów – psuje się zanim dobrze ją podpinamy. Pęka plastikowa koncówka na wentyl.

Lars z pompką.jpg

Wreszcie, zza zakrętu dochodzi miarowe buczenie 6cio- garowego silnika bizona – i pojawia się Qśma. Nasze zbawienie. Jego kompresorem załatwiamy definitywnie sprawę w mniej niż minutę i każdy z nas obiecuje sobie rozwiązać temat elektrycznych pompek w swoim ekwipunku – raz na zawsze! Sprawa ostatecznie wyjaśniła się dwa miesiące później, w Krakowie, kiedy podjechał do mnie Krystek z kapciem. Miał identyczną dętkę Heidenau’a i brak dziury. Okazało się, że to puszczał wentyl, ale dopiero przy pełnym ciśnieniu i obciążeniu motocyklem. Czyli tak ja teraz.

Jedziemy. Mamy w plecy 2h, drogę znamy, – choć na pamięć wszystkich dziur nie pamiętamy. Nad Karakolem, nie decydujemy się na wczesny obiad w naszej knajpce – bo kolejne dwugodzinne opóźnienie murowane. Tymczasem zatrzymujemy się, kilkadziesiąt kilometrów dalej na piaszczystej równinie i gotujemy szybki obiad, co kto jeszcze ma. Słońce przypieka, nic się nam już nie chce. Czuć, że wracamy…

Rowninanad Karakolem.jpgKarakol last view.jpg

Na granicy, odbywamy tradycyjne pogawędki najpierw z antynarkotykową, potem celną i na końcu paszportową kontrolą. Piękne poroże kozła Marco Polo znalezione przez Qśma ulegają konfiskacie, mimo szczerych chęci oficjalnego ich wywozu. W grę wchodziła tylko łapówka, bez pokwitowania, więc Qśma się nie zdecydował. I słusznie, bo 10m dalej już pytali gdzie te rogi schował, by skasować swoją dolę.

Qsma z rogami.jpg
Bez dalszych przeszkód przekraczamy granicę, kilkanaście kilometrów dalej również bez kłopotów zaliczamy post kirgiski i meldujemy się w starym poczciwym Sary Tash w znajomej dziurze nad potokiem przy drodze do Irkeshtam. W promieniach zachodzącego słońca afryczka wygląda bosko na tle chińskiego Pamiru.

Boska afri1.jpgBoska afri2.jpg

Skaczemy na motorki i kręcimy kółka jak oszalali po króciutkiej trawie doliny alajskiej.

Sesja foto1.jpgSesja foto2.jpg
Sesja foto3.jpgSesja foto4.jpg

Po ciemku już, dopada nas ekipa Afgańska, w zasadzie to sam Kajman z załogą, bo Gizmo chce jeszcze nocą dotrzeć do Osh. Opowiadamy sobie, cośmy widzieli, co przeżyli, przy kirgiskim koniaku Calvados. Impreza symboliczna, bez wielkich szaleństw– jutro mamy przecież do przejechania dobrze ponad 400km, z tego niełatwe 180 km do Osh.

zachod nad sary tash.jpg
__________________
pozdrawiam, podos
AT2003, RD07A
------------------
Moje dogmaty
0. O chorobach Afryki: (klik)
1. O Mikuni: Wywal to.
2. O zębatce: Wypustem na zewnątrz!!!
3. O goretexie: Tylko GORE-TEX
4. O podróżach: Jak solo to bez kufrów
5. O łańcuszkach rozrządu: nie zabieram głosu.
6. Lista im. podoska Załącznik 10655
7. O BMW: nie miałem, nie znam się, nie interesuję się, zarobiony jestem.
8. O KN: Wywal to.
9. O nowej Afripedii: (klik)

Ostatnio edytowane przez podos : 29.01.2009 o 21:48
podos jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 30.01.2009, 00:54   #3
Marcin SF
 
Marcin SF's Avatar


Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 687
Motocykl: RD07a
Marcin SF jest na dystyngowanej drodze
Online: 12 godz 42 min 27 s
Domyślnie

no nie znowu się nie wyśpię;D

ech ta zwyczajowa najepka byle do następnego weekendu
Marcin SF jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 04.02.2009, 21:34   #4
podos
 
podos's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2005
Miasto: Kraków
Posty: 3,988
Motocykl: RD07a
Galeria: Zdjęcia
podos jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 tygodni 6 dni 14 godz 28 min 34 s
Domyślnie

Kirgizja c.d.
26 sierpnia

Dystans 480km

Rano, upał wygania nas z namiotów. Wstajemy i widzimy rozbitego obok Qśmę. Wysłaliśmy mu w nocy SMSa z koordynatami GPS i jakoś w nocy szczęśliwie do nas dotarł.

BiwakNaryn.jpg

W Osh musiał jeszcze zaliczyć spawanie wahaczy w Patrolu, które popękały na tych wszystkich wertepach i groziły zgubieniem tylnego mostu.
Zanim zwiniemy obóz postanawiamy jeszcze wskoczyć do zaporowego jeziora. Gładka tafla, błękitna przejrzysta woda i cieplutka orzeźwiająca kąpiel nastraja wszystkich optymistycznie – zwłaszcza, że przed nami znajduje się piękny, 580 km odcinek drogi do Biszkeku, zwanej też Osh- Bishkek Highway. W skwarze poranka leniwie zwijamy obóz.

Mapa dnia26sierpnia.jpg

Przez kilkadziesiąt kilometrów jedziemy wzdłuż 3 sztucznych jezior na Naryniu. Każde znich zamknięte jest koroną zapory wraz z hydroelektrownią, Większość wytwarzanego w Kirgizji prądu pochodzi właśnie z tego źródła. Kryształowo- turkusowa woda rzeki-jeziora w dole przepaści skontrastowana z brązem i szarością skał na długo pozostanie nam w pamięci.

Zapory na Naryniu1.jpgZapory na Naryniu2.jpg
Zapory na Naryniu3.jpgZapory na Naryniu4.jpg

Będziemy również pamiętać o idealnym równiutkim asfalcie drogi, wyremontowanej w latach dziewięćdziesiątych. To jedyna przyzwoita droga łącząca stolicę Kirgizji z za-górskimi rejonami tego kraju. Ponad 800 kilometrów tej drogi to duże wyzwanie dla ludzi i pojazdów. A zwłaszcza dla ich hamulców! Niesprawne hamulce były tu główną przyczyną wielu śmiertelnych wypadków. Niezliczona ilość zakrętów, zjazdów i stromych podjazdów, czyni tą drogę jedną z najniebezpieczniejszych w Kirgizji, ale też pewnie jest ona najpiękniejszą. Z pewnością jest to marzenie motocyklisty szosowego.

Droga wzdłuż narynia1.jpgDroga wzdłuż narynia2.jpg
Droga wzdłuż narynia3.jpgDroga wzdłuż narynia4.jpg

Mijamy miejscowości Karakol (chyba już piąte na tej wyprawie) i odjeżdżamy od rzeki w góry. Po kilkunastu kilometrach ze szczytu drogi otwiera się piaszczysta, ogromna dolina z ostatnim na trasie, a zarazem największym sztucznym jeziorem – Toktogul. Budowa zapory, która je utworzyła zajęła 14 lat, a ukończona w 1976 roku. Zaporowe jezioro ma prawie 20 km kwadratowych.(wiki)

Toktogul1.jpgToktogul2.jpg

Jezioro Toktogul trzeba jednak całe objechać, by dostać się do miejscowości o tej samej nazwie. Tankowanie nie stanowi tu problemu, na ok. 2km miasta po obu stronach drogi znajduje się chyba z 20 stacji benzynowych, zupełnie cywilizowanych. Skąd taka ich obfitość właśnie w tym miejscu?

Toktogul stacje1.jpgToktogul stacje2.jpg

Wybieramy jedną ze stacji (taką najbardziej przypominającą te nasze) i podczas tankowania przepytujemy obsługę o jakąś knajpę z żarciem. Jedziemy pod wskazany adres, gdzie zatrzymujemy się i zamawiamy jakieś sałatki i pieczone mięsko. Baran i kurczak, wiadomo...
Za Toktogul, droga zaczyna wspinać się wyżej i wyżej, krajobraz zmienia się nie do poznania. Jest zupełnie jak w polskich czy słowackich Tatrach. Z wysuszonych, piaszczystych i surowych gór zrobiło się iście alpejsko. Jedziemy przez sosnowe lasy, zielone trawiaste łąki, przy drodze szumi górski potok. Zniknęły melony i arbuzy – a zaczął się miód, również sprzedawany na straganach przy drodze. Ule są tutaj mobilne. Przywożone są na sezon kwitnienia na ciężarówce i parkowane przy drodze. Stąd pszczoły wyruszają na zbiory alpejskich pyłków i nektarów. Na zimę zjeżdżają pewnie w cieplejsze rejony kraju. Zatrzymujemy się więc przy jednym ze straganów i kupujemy butelkę miodu – w długie zimowe wieczory będzie nam przypominał o tym pięknym kraju.

Miód.jpg

Ciągle pniemy się w górę, z do pokonania przed nami ponad trzytysięczna przełęcz. Oczywiście wraz ze zmianą wysokości robi się zimno, więc wrzucamy na siebie cieplejsze ciuchy. W końcu osiągamy przełęcz Ala Bel na 3184 m. n.p.m. a z niej rozciąga się widok na soczyście zieloną dolinę Suusamyr. Sporo tu turystycznych jurt i miejsc do zatrzymania się, kuszą reklamy kumysu, sera i innych lokalnych dóbr. To tu mieliśmy spędzić cały dzień, ale zmieszanie z Chinami i późniejsza improwizacja niestety to nam uniemożliwiła. A szkoda, bo miejsce to zaprasza do eksploracji. Pędząc na dół, długimi prostymi, dobrze ponad stówkę nie mam niestety możliwości zbytniego podziwiania okolicy. Chyba, że kątem oka. I tym kątem oka widzę olbrzymiego psa pasterskiego, pędzącego kursem zbieżnym, z prawej strony drogi. Przebiega tuż przed kołami, znów robi mi się ciepło. Zwalniam więc i jadę już trochę spokojniej.

Buuuuuuuuu!

Takim dźwiękiem przywitała mnie kolejna awaria nie-psującej pompy Mikuni. Zerkam na licznik. Równo 2000 km od ostatniego razu. Czyli to, co zawsze. Przekręcam na rezerwę, silnik załapuje i dalej jedziemy rozglądając się za miejscem na mały remont. Stajemy wkrótce na poboczu.

Remontmikuni.jpg

Robi się już późne popołudnie, a słońce bardzo nisko nad horyzontem informuje o konieczności zagęszczania ruchów. Wylewam paliwo spod przeklętej membrany, skręcam i jedziemy dalej. Przed nami ostatnie pasmo górskie Tien Shan – masyw Ala Too. Te czterotysięczniki widać jak na dłoni z Biszkeku, do którego zmierzamy. Zatem już blisko. Rozpoczynamy wspinaczkę na przełęcz To Ashoo (3200m). Sakramencka ilość zakrętów, pokonywana po równiutkim i szerokim asfalcie, znika za nami w błyskawicznym tempie. Za 15 min jesteśmy pod przełęczą.
„Pod” piszę dlatego, że na drugą stronę góry nie przejeżdża się przez przełęcz, tylko kilkusetmetrowym tunelem. Ponieważ ukazał się on znienacka, nie zauważyłem czerwonego światła i wskoczyliśmy do środka. Ciemno i strasznie. Brrr. Na szczęście dogoniliśmy samochody, które wjechały tam jako ostatnie, więc nie nadzialiśmy się czołowo na żadną wielką ciężarówkę. Dobrze, że jadąc tam nie wiedziałem, ze kilka lat temu zginęło tu parę osób zatrutych dymem płonącego samochodu.
To, co zobaczyłem za tunelem nie mogło się podobać Irmie. Pionowa ściana między pionowymi granitowymi blokami, a w niej niezliczona ilość zygzaków drogi. Nie dałem jej się nad tym więcej zastanawiać tylko puściłem się w dół. Reszta ekipy za mną. Zaczyna się już zmierzchać, tu i ówdzie przeleciała dopiero co mżawka, sporo samochodów zjeżdża również w dół. Ale jazda. Co za fantastyczne przewyższenie! Na niesamowicie krótkim odcinku, z 3200 m npm zjechaliśmy na wysokość 900 metrów, na której leży Biszkek. Już na dole wszyscy zatrzymujemy się przy drodze, musimy trochę ochłonąć, czysta adrenalina.

A na dole - cywilizacja. Cieplutko. Ruchliwa droga do Biszkeku. Duży sklep. Dużo zimnego piwa. Ostatnie zakupy. Jadę pierwszy w kierunku na Biszkek, rozglądając się za jakimś miejscem na nasz ostatni biwak. Hej! Chcę żeby to miejsce było fajne, dzikie i ustronne. Tak jak dotychczas. Ale przy drodze zabudowania, w prawo i w lewo cale hektary ściernisk po zebranym już zbożu. Gdzieś w okolicy Biełowodskoje, przed Sokolukiem, uwagę moją przyciąga odchodząca w pola droga gruntowa ciągnąca się wzdłuż wąskiego pasu krzewów i niedużych drzewek. Po około kilometrze pas zieleni się skończył, więc wjechałem za niego i cofnąłem się ze sto metrów. Tam natrafiłem na śliczną polankę na skraju tego niby lasku. Od gruntowej drogi odgradza nas 20 m zieleni a przed nami 2 kilometrowe pole - ściernisko! Super! Wracam do czekającej przy drodze ekipy komunikując sukces. Robi się całkiem ciemno. Jeszcze 5 minut i nie znalazłbym tego zjazdu.
Rozstawiamy namioty, robimy jedzenie, popijamy zimne piwko. Nie ma co, jak na nie lubiane powroty to był naprawdę udany dzień. Jest ciepły sierpniowy wieczór, wieńczący naszą wyprawę. Jutro będziemy w Almaty.

BiwaczekBiszkek1.jpg
BiwaczekBiszkek2.jpg
__________________
pozdrawiam, podos
AT2003, RD07A
------------------
Moje dogmaty
0. O chorobach Afryki: (klik)
1. O Mikuni: Wywal to.
2. O zębatce: Wypustem na zewnątrz!!!
3. O goretexie: Tylko GORE-TEX
4. O podróżach: Jak solo to bez kufrów
5. O łańcuszkach rozrządu: nie zabieram głosu.
6. Lista im. podoska Załącznik 10655
7. O BMW: nie miałem, nie znam się, nie interesuję się, zarobiony jestem.
8. O KN: Wywal to.
9. O nowej Afripedii: (klik)

Ostatnio edytowane przez podos : 04.02.2009 o 22:34
podos jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 04.02.2009, 21:43   #5
Elwood
Gość


Posty: n/a
Online: 0
Domyślnie

Dwa lata temu na tym odcinku kupiem 3 litry miodu i mam tylko jedno pytanie: czy ten Twój skrystalizował? Mój okazał sie górską tandetą i po 3 m-cach nie.

Ostatnio edytowane przez Elwood : 05.02.2009 o 23:13
  Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 04.02.2009, 22:08   #6
sambor1965
 
sambor1965's Avatar


Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 3,661
Motocykl: RD04
Galeria: Zdjęcia
sambor1965 jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 3 tygodni 2 dni 7 godz 38 min 14 s
Domyślnie

Krystalizacja miodu jest naturalnym i wrecz pozadanym procesem... Nie swiadczy to o jakosci miodu ( w sensie negatywnym). Jej szybkosc zalezy od tego z czego pszczolki miod zrobily.
Ale te gorskie miody rzeczywiscie nie byly prima sort...
sambor1965 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 05.02.2009, 21:20   #7
sambor1965
 
sambor1965's Avatar


Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 3,661
Motocykl: RD04
Galeria: Zdjęcia
sambor1965 jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 3 tygodni 2 dni 7 godz 38 min 14 s
Domyślnie

Jesli miod sie nie krystalizuje to jest do dupy. I tyle...
sambor1965 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 04.02.2009, 22:14   #8
podos
 
podos's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2005
Miasto: Kraków
Posty: 3,988
Motocykl: RD07a
Galeria: Zdjęcia
podos jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 tygodni 6 dni 14 godz 28 min 34 s
Domyślnie

mysmy od razu kupili skrystalizowany (chyba nawet byl sporo drozszy) i w dodatku dziś go otwarłem. miód jak miód - słodki...
ale moge pogadać o Single Maltach, he he
__________________
pozdrawiam, podos
AT2003, RD07A
------------------
Moje dogmaty
0. O chorobach Afryki: (klik)
1. O Mikuni: Wywal to.
2. O zębatce: Wypustem na zewnątrz!!!
3. O goretexie: Tylko GORE-TEX
4. O podróżach: Jak solo to bez kufrów
5. O łańcuszkach rozrządu: nie zabieram głosu.
6. Lista im. podoska Załącznik 10655
7. O BMW: nie miałem, nie znam się, nie interesuję się, zarobiony jestem.
8. O KN: Wywal to.
9. O nowej Afripedii: (klik)
podos jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 06.02.2009, 09:34   #9
samul
 
samul's Avatar


Zarejestrowany: Mar 2008
Posty: 1,409
Motocykl: RD07a
Przebieg: 43k+
samul jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 tygodni 3 godz 22 min 21 s
Domyślnie

He? Czyzby nowe rozwiazanie problemu kamiennej kanapy w AT? ? ?

A serio, to niekoniecznie. Miod akacjowy czesto nie krystalizuje, bo w nektarze jest stosunkowo malo cukru, a miodek jest boski. Odwrotnie, miod rzepakowy krystalizuje bardzo szybko, a smak i zapach ma... szczegolny. Normalny miod powinien byc pachnacy (wiadomo, kwiatki, olejki, etc.). W przeciwnym wypadku pszczoly mogly byc nadmiernie dokarmiane, np. cukrem (bo w ogole dokarmiane nieco musza byc skoro im sie jedzonko podpier...) i nie chcialo im sie zbierac. Albo jeszcze inaczej, moglo byc za zimno i nie mogly zbierac wcale. Itd. itd. Tak, ze nie koniecznie sprzedawca was zrobil w ... Najlepiej jest sprobowac miodku przed ... nie?

samul
__________________
"Don't cry because it's over. Smile because it happened." Dr Seuss

Ostatnio edytowane przez samul : 06.02.2009 o 09:45
samul jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 06.02.2009, 13:06   #10
Lewar
Niepozorny
 
Lewar's Avatar


Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Wiocha na Jurze, bliżej Krakowa niż Częstochowy
Posty: 565
Motocykl: Bardzo stara Teresa
Lewar jest na dystyngowanej drodze
Online: 4 tygodni 1 dzień 3 godz 55 min 34 s
Domyślnie

O odchudzaniu mógłbym popełnić epopeję.
Generalnie lubię zapuszczać się w kraje orientu bo tam mają chlebek pita, który serdecznie nienawidzę !!! ( Syria, Jordania - 7kg )
Odchudzaniu sprzyjają też awarie i upał ( Turcja -10kg )
W Gruzji, jak sie napatrzyłem jak mało je nasza Kochana Emilka to od samego patrzenia schudłem 5kg.
W Tajlandii z żalu, że nie mogę zjeść całego Tajskiego żarcia, które jest najlepsze na świecie i z upału -7kg.
I następuje powrót do kraju i zima i Miś sie futruje +15...
To powietrze u nas takie tłuste, cy cuś...
__________________
Moja jest tylko racja bo to Święta Racja.
A nawet jak jest twoja, to moja jest mojsza niż twojsza bo moja racja jest najmojsza i tylko ja ją mam.
( Dzień Świra )
Kocham Łódź
Lewar jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz


Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wł.

Skocz do forum

Podobne wątki
Wątek Autor wątku Forum Odpowiedzi Ostatni Post / Autor
Dlaczego lubię KTM-a puszek KTM 4133 18.04.2025 19:47
Dlaczego nie kupić DL-650 Pils Suzuki 83 30.08.2021 22:14
DLACZEGO KIRGIZ SCHODZI Z KONIA? Czyli Leszcz Adventure Team w wielkiej wyprawie badawczej do Azji centralnej czosnek Trochę dalej 230 08.11.2020 10:17


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:07.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.