|
![]() |
#1 |
![]() |
![]()
Słowacja to taki trochę dziwny kraj. Małe toto i leży bliziutko, za miedzą…niby wszystko podobne do naszych realiów, a jednak trochę inne. Tubylcy posługują się jakimś śmiesznym językiem, ale przy odrobinie dobrej woli da się bez problemu dogadać. Piwo dobre, kuchnia tłustawa i nie powala, ale smażony panierowany ser wchodzi z browarem jak ta lala… Dziewczęta urody raczej niespokojnej, nie jest zatem łatwo wyłuskać jakiś interesujący obiekt z tłumu. Egzotyki jakiejkolwiek brak, więc specjalnie nie dziwi fakt, że nikt tego kraju poważnie nie traktuje, jeśli już ktoś się w tamtym kierunku udaje, to tylko po to, żeby przez Słowację przelecieć tranzytem w drodze do zupełnie innego celu.
Podróż na południe w okolicach Spiszu ma w sobie coś szczególnego: góry, wijące się dróżki, sielanka i słońce w mordę sprawia, że można się poczuć jak Baltazar Gąbka. Dzięki za przypomnienie pięknych chwil W 2014 zima w górach była wyjątkowo lekka,temperatura w grudniu i w styczniu oscylowała w okolicach 0 Gubiłem się tam kilka razy,przez Jurgów lub Sromowce i jazda w nieznane wioski przysiołki ciche zapomniane Jedziesz i nie wiesz czy gdzieś przejedziesz i nie ważne wystarczy że kręcisz się wolno z rytmem z jakim się tam czas biegnie
__________________
Świeć pomimo wszystko Bierz przykład ze słońca Ma w dupie,czy kogoś razi |
![]() |
![]() |
![]() |
#2 |
![]() Zarejestrowany: Jun 2009
Miasto: Kamieniec Wrocławski
Posty: 3,133
Motocykl: XT660Z-konik garbusek
Przebieg: Ł
![]() Online: 4 miesiące 3 tygodni 6 dni 19 godz 21 min 34 s
|
![]()
Jochen,jeśli Pojechałeś na fshut,to Dawaj foty czołgów
![]()
__________________
Stary nick: Raviking GSM 505044743 Żądam przywrócenia formuły "starego" Forum AfricaTwin...... ![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
#3 |
Kierowca bombowca
![]() |
![]()
Słońce radośnie przygrzewało, więc jako istota ciepłolubna spojrzałem w przyszłość z optymizmem i ruszyłem przed siebie w kierunku Presova. Przed samym Presovem miałem zamiar zaliczyć jeszcze jeden zamek, ale gdy zobaczyłem jego sylwetkę na szczycie wysokiego wzgórza, na które nie prowadziła żadna droga dojazdowa, którą choćby częściowo legalnie można by wjechać (tylko szlak dla pieszych turystów), odpuściłem. Nie żebym wymiękł (prawdziwy pieprzony amerykański twardziel nigdy nie wymięka), ale cały zamek był zabudowany gęstym rusztowaniem ekipy prowadzącej renowację, więc doszedłem do jedynie słusznego wniosku, że zasuwanie w motocyklowych gaciach i buciorach z kaskiem pod pachą na sporą górę w upale topiącym asfalt tylko po to, żeby zobaczyć rozgrzebany plac budowy po prostu nie ma sensu. Znacznie przyjemniej było jechać w rozpiętej kurtce i czuć na skórze ciepłe powietrze letniego popołudnia. Zamek se poczeka, jak go już Havranki skończą budować, to się może pofatyguję.
Ku mojemu wielkiemu zadowoleniu w każdej mijanej wiosce w oczy rzucało mi się przynajmniej kilka szyldów z napisem „Ubytovanie” z różnymi dodatkowymi szczegółami w zależności od miejscówki. W ludzkim języku oznacza to tyle, co kwatery noclegowe do wynajęcia – tego właśnie oczekiwałem, poczucie bezpieczeństwa znacznie wzrosło, bo czarno na białym widziałem, że gdziekolwiek mnie nie zaprowadzą reporterskie ścieżki, wystarczy zapukać tu, albo ówdzie, a wygodne spanie po pracowicie spędzonym dniu mam zagwarantowane. A jeśli ja, to i Mauro z Mrówką również. W tej sytuacji stwierdziłem, że nie ma co kombinować, rezerwować, spinać się, tracić czasu na wybieranie raju noclegowego, tylko trzeba cisnąć gdzie oczy poniosą, a droga zaprowadzi, zobaczyć co się da, a po zmroku wziąć pierwszy lepszy nocleg i spoko. Na tych radosnych rozmyślaniach czas szybko mijał i ani się obejrzałem, gdy wokoło mnie jak spod ziemi wyrosły dumne budowle Presova. Miasto, jak miasto, raczej brzydkie niż ładne, z rodzaju tych, które się zapomina zanim na dobre wyjedzie się poza rogatki. Do przyjazdu Maura było jeszcze trochę czasu, a zatem ruszyłem dalej w stronę Przełęczy Dukielskiej – po drodze był fajny zamek, czołg też, a na samej przełęczy postanowiłem się dotankować pod korek po polskiej stronie granicy za złotówki, po to żeby zaoszczędzone w ten sposób eurasy wymienić z bratnią ludnością słowacką na płyny innego rodzaju. Zameczek machnę szybciutko, pomyślałem, przy czołgu pstryknę parę fotek, potem skok na przełęcz na Orlen i ani się obejrzę jak będę z powrotem w Presovie i na spokojnie uwiję gdzieś przytulne gniazdko dla przybyszy i dla siebie, które stanie się też miejscem wieczornej libacji (wszak gościnni Słowacy co krok kuszą ubytovaniem). Żyć, nie umierać! Kilka kilometrów za Presovem, z lewej strony, na szczycie pokaźnego wzgórza za miejscowością Kapusany pojawił się mój zamek (Kapusiansky Hrad). Nono, całkiem ładny – mruknąłem pod nosem. Zjechałem z głównej drogi, pokręciłem się w prawo – lewo po Kapusanach i w końcu trafiłem na wąską asfaltową dróżkę prowadzącą w górę zamkowego wzgórza. Nono, nieźle, się gra, się ma! – ucieszyłem się. Jak się człowiek rodzi w czepku, to tak już jest. Wygodny dojazd do celu, nawet się nie zgrzeję w tym upale. I tak ma być! Gdy jednak dojechałem do linii lasu, czar prysł, a wraz z nim moje sny o potędze. Położył im kres toporny szlaban skutecznie blokujący dróżkę, zamknięty łańcuchem z kłódką. Franca była taka długa i tak złośliwie umieszczona, że pieszy, lub rowerzysta jakoś był w stanie się przecisnąć bokiem, ale motocyklista nijak. Do tego momentu jednak moja wola zobaczenia zamku z bliska była na tyle silna, że stwierdziłem iż żaden pieprzony szlaban nie będzie pluł mi w twarz. Postanowiłem zaryzykować. Zostawiłem Afrykę pod szlabanem i ruszyłem pod górę. Ryzyko polegało na tym, że kasku nie chciało mi się ciągać ze sobą, więc zostawiłem go na lusterku, a torba z klamotami była przypięta jedynie dwoma ekspanderami. Nie posiadałem żadnej wiedzy o poziomie uczciwości wśród Kapusianskiej ludności tubylczej, więc już na starcie liczyłem się z tym, że po zejściu z góry okaże się, że podróż będę musiał kontynuować w berecie, a na pozostałe dni będzie musiała mi wystarczyć aktualnie używana bielizna. No ale przecież miało być bez napinki, prawda? W 40-to stopniowym popołudniowym upale targanie każdego zbędnego grama to czysty masochizm, a ja masochistą przecież nie jestem. Drogi pod górę nie będę opisywać, bo najchętniej bym o niej szybko zapomniał. To była droga przez mękę – ciągnęła się bez końca stromo pod górę, najpierw na szczyt wzgórza, a potem jeszcze spory kawałek szczytem do samego zamku. Zamek, który z dołu prezentował się efektownie, w środku był oczywiście totalnie rozgrzebany (renowacja, panie...), tu górka piachu, tam betoniarka, tu jakieś kamienie, druty i worki z cementem, a nad wszystkim czuwał starszawy, wąsaty, brzuchaty stróż w siateczkowym podkoszulku na ramiączkach słowem – mało klimatycznie i średniowiecznie. Świadomość, że mogłem sobie darować wspinaczkę i hektolitry wylanego potu niespecjalnie poprawiła mi samopoczucie. Dodatkowa świadomość, że długa nieobecność przy stojącej na bezludziu pod lasem Afryce zapewne spowoduje znaczne uszczuplenie mojego skromnego dobytku też nie pomagała. No ale cóż – powiedziało się „A”, to trzeba powiedzieć i „B”. Droga w dół była znacznie łatwiejsza, z tego powodu, że odbywała się w dół właśnie. Dokulałem się jakoś do Afry i tu – ano, niespodzianka pana Janka! Wszystko na swoim miejscu, nie ruszane, nie grzebane, nie zginęło absolutnie nic. Z jednej strony poczułem wyrzut sumienia, że niesłusznie posądzałem społeczność Kapusan i okolicznych przysiółków o niecne zamiary, a z drugiej ciepło zrobiło mi się na sercu i wzrosła wiara w człowieka. Wskoczylem na krowę i z lekkim sercem pomknąłem w stronę Dukli… 13. Kapusiansky Hrad.JPG Kapusiansky Hrad widziany z drogi prowadzącej do Svidnika i na Przełęcz Dukielską 14. Kapusiansky Hrad.JPG Widok z zamkowego wzgórza górującego nad okolicą 15. Kapusiansky Hrad.JPG Bryła zamku spod pakamery stróża 16. Las Kapusany.jpg Droga w dół to już spacerek 17. Kapusiansky Hrad.JPG Ostatni rzut oka na zamek i w drogę!
__________________
AT RD07A, '98, HRC |
![]() |
![]() |
![]() |
#4 |
Kierowca bombowca
![]() |
![]()
Jazda na tym odcinku to była czysta przyjemność. Temperatura powoli robiła się znośna, pęd powietrza skutecznie usuwał ślady pieszej wędrówki w górę i dół wzgórza zamkowego, a w głowie coraz bardziej krystalizowała mi się wizja zimnej piany, no bo przecież nie samą wodą żyje człowiek..
W miarę zbliżania się do Przełęczy Dukielskiej coraz uważniej rozglądałem się dookoła, bo zależało mi na tym, żeby nie przegapić pamiątek bitwy, która rozegrała się na tych terenach jesienią 1944 roku. Niemcy stworzyli tu umocnienia nazywane Linią Arpada, które to umocnienia napierająca ze wschodu Armia Czerwona postanowiła szybko zdobyć potężnym uderzeniem pancernym (ok. 1000 czołgów) wspieranym przez ponad 3000 dział, oraz moździerzy i ponad 120 000 żołnierzy. Niemcom ten pomysł nie za bardzo się spodobał, a właściwie to się całkiem nie spodobał, więc odmówili współpracy i zamiast pozwolić marszałkowi Koniewowi szybko przełamać obronę i w kilka dni dojechać do Muszyny, stawili zacięty opór. Skutki tej niekoleżeńskiej postawy były opłakane, a walki zamiast parę dni trwały kilka miesięcy i kosztowały życie ok. 200 000 żołnierzy po obu stronach, z których wielu nigdy nie zostało odnalezionych. Ofensywa Ruskich została zatrzymana, a Koniew stracił ok. 130 000 żołnierzy (oficjalnie. Znając jednak towarzyszy radzieckich i ich politykę informacyjną można spokojnie założyć, że rzeczywiste straty były duuużo większe). Niemało spośród nich padło ofiarą smutnych panów z NKWD, którzy szli za plecami nacierających oddziałów i skutecznie wybijali żołnierzom pierwszoliniowym pomysły cofania się pod naporem niemieckiego ostrzału. Trzeba przyznać, że posiadali mocne argumenty, takie nie do odrzucenia, nadziewając każdego wątpiącego w taktykę dowództwa sołdata śmiertelną dawką ołowiu. W samej dolinie rzeki Iwielki w kilka wrześniowych dni poległo kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy, gdy doszło tam do zaciętej bitwy pancernej, stąd do dziś nosi ona nazwę Doliny Śmierci. Jeszcze wiele lat po wojnie na okolicznych polach straszyły wraki wypalonych czołgów i transporterów opancerzonych. Snując takie mało radosne refleksje ani się obejrzałem, gdy dojechałem do Svidnika pod przełęczą. Kolejne małe, nieciekawe miasteczko przez które na szczęście nie trzeba przejeżdżać, bo nawet droga woli je ominąć bokiem. Przy drodze już na wylocie na Duklę jest tu jednak jeden ciekawy obiekt, a mianowicie jeden z licznych w tych okolicach pomników upamiętniających bitwę. Ten akurat poświęcony jest bitwie pancernej, a tworzą go 2 czołgi - sowiecki T-34/85 (taki, jak Rudy 102, którym pomykali nasi słynni czterej pancerni) i niemiecki PzKpfw IV (typowy wół roboczy Panzerwaffe). T-34 były używane w armiach bloku wschodniego jeszcze wiele lat po wojnie i do dziś sporo się ich zachowało, najczęściej jako elementy rozmaitych pomników i cmentarzy wojskowych, za to czołgów niemieckich jest niewiele i każdy z nich to prawdziwa gratka. Gdy co jakiś czas któryś zostanie znaleziony w bagnie, czy korycie rzeki, najczęściej osiąga astronomiczną cenę i albo trafia do zachodniego muzeum, albo (częściej) do prywatnej kolekcji. Panzer IV ze Svidnika to ciekawy egzemplarz, bo w zasadzie kompletny i świetnie zachowany. Uzbrojony w doskonałą długolufową armatę przeciwpancerną KwK 40 kalibru 75 mm, oraz wyposażony w tzw. Schürzen, czyli boczne osłony chroniące przed pociskami kumulacyjnymi (pocisk kumulacyjny trafiał w ekran ochronny i uwalniał energię w przestrzeni pomiędzy osłoną, a właściwym pancerzem dzięki czemu nie był już w stanie go przetopić i zaszkodzić samemu czołgowi, oraz załodze). Był to podstawowy czołg niemiecki, podczas wojny wyprodukowany w największych ilościach w wielu wersjach. W porównaniu do Panzer IV, słynnych Panter i Tygrysów obu typów było naprawdę niewiele i najczęściej tworzyły one odrębne jednostki pancerne (tzw. Schwere Panzer Abteilungen). Tyle dywagacji historycznych - pod pomnikiem akurat napatoczyła się grupa słowackich motocyklistów, dzięki czemu mam na pamiątkę fotkę na czołgowym pancerzu. 18. Svidnik Panzer IV.JPG Fajnie było połazić po czołgach. Dziecko się budzi w człowieku.. ![]() 19. Svidnik Panzer IV.JPG Jarzmo armaty KwK 40 20. Svidnik Panzer IV.JPG Ciekawie jest móc porównać przeciwników, gdy stoją obok siebie 21. Svidnik Panzer IV.JPG Wylot lufy armaty Panzera 22. Svidnik Panzer IV.JPG
__________________
AT RD07A, '98, HRC Ostatnio edytowane przez jochen : 06.04.2018 o 10:28 |
![]() |
![]() |
![]() |
#6 |
Kierowca bombowca
![]() |
![]()
Dzień 2
O poranku w zaspane ślepia zaświecił centralnie ostry promień słońca, a za oknem zaśpiewał ptak, co niechybnie oznaczało iż pora wyczołgać się z barłogu celem zmierzenia się z nowymi wyzwaniami. Najpierw jednak śniadanie, bo poranny posiłek to podstawa szczęścia w życiu osobistym i zawodowym, a nic tak dobrze człowieka rano nie nastraja jak jajecznica na szynce, chrupiąca bułka, kawa i nealkoholicke pivo. Alkoholicke i do tego capovane by oczywiście było znacznie lepsze, ale pamiętać trzeba, że w kraju naszych południowych sąsiadów obowiązuje norma 0%, a nie 0,2% jak u nas. Tamtejsza policja jest raczej nieustępliwa i nieskłonna do jakichkolwiek negocjacji, poczucia humoru też nie posiada, więc lepiej nie kusić losu. W obozie Maura i Mrówki doszło do jakiegoś rozdźwięku, lecz jako człowiek rozsądny za bardzo nie wnikałem w przyczyny, bo nie ma sensu się wtryniać między wódkę, a zakąskę. W rolę Wujka Dobrej Rady też nie wchodziłem – to by tylko spotęgowało i tak już niemałe napięcie. Dla młodzieży nieznającej tematu Wujka, mała ściąga: W każdym razie przez chwilę wiele wskazywało na to, że Mrówka wsiadłszy w jakiegoś busa wyruszy w siną dal, a Mauro zamiast do Rumunii pojedzie ze mną szlajać się po kolejnych zamkach. Posiadając jednakowoż doświadczenie w skomplikowanych bilateralnych relacjach międzyludzkich z góry wiedziałem jak się to wszystko skończy, toteż zachowałem filozoficzny spokój i zaproponowałem, żebyśmy razem podjechali do Spiskiego zamku, a potem się zobaczy. W razie czego, w położonej 12 kilometrów od zamku Levocy też zapewne jest przystanek i jakieś busy z niego odjeżdżają w różne strony świata, toteż Mrówczy plan będzie można spokojnie wcielić w życie. Cwaniaczkowaty zarządca hoteliku był już naszym dobrym kumplem, więc wyściskaliśmy się z nim serdecznie, wymieniliśmy telefonami i ruszyliśmy w kierunku zachodnim. Ahoj, przygodo! 1. Presov u Nestora.JPG "U Nestora" - do naszych pokojów wchodziło się przez tarasik na piętrze, a tam sielanka, ławeczki, doniczki, kwiatki i takie tam.. 2. Presov u Nestora.JPG Afry też się powoli budziły do życia 3. Presov u Nestora.JPG Państwo Mrówkostwo w trakcie podejmowania strategicznych decyzji
__________________
AT RD07A, '98, HRC |
![]() |
![]() |
![]() |
#7 |
![]() Zarejestrowany: Jun 2009
Miasto: Kamieniec Wrocławski
Posty: 3,133
Motocykl: XT660Z-konik garbusek
Przebieg: Ł
![]() Online: 4 miesiące 3 tygodni 6 dni 19 godz 21 min 34 s
|
![]()
Jochen i jak? Odjeżdżają jakies busy z Levocy ?
![]() Na fotce wygląda ,że to Ty miałbyś jechać busem ![]()
__________________
Stary nick: Raviking GSM 505044743 Żądam przywrócenia formuły "starego" Forum AfricaTwin...... ![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
#8 |
Kierowca bombowca
![]() |
![]()
Słońce przygrzewało coraz mocniej z każdą minutą, co zwiastowało kolejny, tropikalny dzień. Jak dla mnie, bomba – w lecie ma być ciepło, w końcu po to lato jest, a niestety patrząc na czerwone jarzębiny i pojawiające się tu i ówdzie na drzewach żółte liście coraz mocniej czułem oddech jesieni na placach. A jesienią jak wiadomo, w naszej strefie klimatycznej bywa dosyć syfnie, zimno, mokro i błotniście. A do tego dni szybko stają się coraz krótsze i w konsekwencji bardzo szybko zaczynam tęsknić za słońcem. Toteż z zasady nigdy nie marudzę, gdy jest gorąco.
Fajnie się jechało, w lusterku widziałem ślepia Afryki Maura i zastanawiałem się, czy moja teoria się sprawdzi. Zakładała ona, że z każdym kilometrem pęd powietrza będzie wydmuchiwać niepotrzebne myśli spod beretek moich towarzyszy, oraz że gdy dotrzemy do zamku, w powietrzu zapanuje zgoda, love, peace and understanding. Ano, zobaczymy… Wioski pojawiały się i znikały, jedna podobna do drugiej. Tylko jedna z nich zasłużyła na to, aby ją wymienić z nazwy, a mianowicie niejakie Fricovce. Bynajmniej nie za walory architektoniczne, lub estetyczne, tylko za wspaniale działające szczekaczki, co w obecnych czasach stanowi już prawdziwą rzadkość. Szczekaczki są jeszcze prawie wszędzie, ale stają się smutnym, powoli ulegającym degradacji reliktem komunistycznej przeszłości. Młodzieży wychowanej na hamburgerach, coca-coli i telewizji z pierdyliardem kanałów tematycznych wyjaśniam, że szczekaczka to zjawisko występujące dawniej nagminnie w Czechosłowacji, a polegające na umieszczaniu w każdej miejscowości dużej, małej i malutkiej megafonów na słupach, tak co kilkadziesiąt metrów mniej więcej. Z tychże megafonów przez cały czas nadawano propagandowe hasła i komunikaty, przetykane muzyką motywującą naród do wytężonego wysiłku w budowaniu socjalistycznego raju. Muzyka była zazwyczaj ludowa (bo lud pracujący miast i wsi to prawdziwa sól ziemi), albo marszowa. Przed treściami emitowanymi ze szczekaczek praktycznie nie dało się uciec – każda wiocha była nimi tak nasycona, że amatorzy ciszy i spokoju musieli chyba uciekać głęboko w las, albo hen, na pola, no ale tam budzili z kolei podejrzenia robotniczego kolektywu jako jednostki aspołeczne. Zawsze gdy jako mały dzieciak przejeżdżałem z rodzicami przez Czechosłowację zastanawiałem się jak mieszkańcy są w stanie wytrzymać ten nieustanny jazgot, ale chyba podobnie jak ludzie mieszkający w pobliżu lotniska, albo ruchliwej kolejowej trakcji w pewnym momencie po prostu przestawali go słyszeć. W większości słowackich wiosek i miasteczek megafony na słupach są wciąż widoczne, ale tylko we Fricovcach działały sobie w najlepsze. W prawdzie nie nadawano już treści propagandowych, tylko program jakiejś stacji radiowej o charakterze disco-polo (lub raczej slovak-disco), ale klimat był. Zrobiłem szybką fotkę telefonem dla udokumentowania faktu, bo kto wie jak długo te relikty się jeszcze zachowają… 4. Fricovce szczekaczki.JPG Szczekaczka w swojej pełnej szczekaczkowej krasie Za Fricovcami droga wspięła się na wzgórza pięknymi serpentynami, z których dało się już zobaczyć pierwszy cel – Spiski zamek. Dla mnie jest to jeden z najpiękniejszych słowackich zamków, prawdziwy gigant. Mimo, że mocno zrujnowany, wciąż zajmuje cały szczyt naprawdę dużego pagórka i dominuje nad całą okolicą, oraz leżącym poniżej miasteczkiem Spisske Podhradie. Historią sięga w głębokie średniowiecze, do XI i XII wieku i powstał jako węgierska twierdza graniczna. W jego murach urodził się jeden z węgierskich królów, był zamieszkany do 1948 roku, po czym został uznany za narodowy pomnik kultury i przekształcony w obiekt muzealny. Wszystkich wybierających się na Słowację, albo dokądś przez Słowację gorąco zachęcam do odwiedzenia tego miejsca. Naprawdę warto. 5. Spissky Hrad.JPG Pierwszy widok zamku z serpentyn 6. Serpentyny.JPG Szybkie foty 7. Spissky Hrad.JPG Zamek się zbliża 8. Spissky Hrad.JPG Romeo i Julia... ![]() 9. Spissky Hrad.JPG Dookoła zamku można łazić godzinami 10. Spissky Hrad.JPG Zobaczone, odhaczone, ruszamy dalej Warto również zatrzymać się pod wzgórzem zamkowym, w miasteczku Spisske Podhradie. Jedynym godnym uwagi obiektem jest tam średniowieczna Spiska Kapituła, czyli dawna siedziba biskupów Spiszu. XIII wieczna katedra św. Marcina po kilku przebudowach jest całkiem harmonijną mieszanką stylów romańskiego i gotyckiego, a na zewnątrz posiada parę elementów renesansowych. W środku znajduje się parę gotyckich drewnianych ołtarzy, w tym jeden autorstwa Wita Stwosza, z tych Stwoszów, of kors. Tego samego, który wyrzezał słynny ołtarz w kościele mariackim w Krakowie. Zarówno Kapituła, jak i górujący nad nią zamek znajdują się na liście światowego dziedzictwa Unesco. 11. Spisska Kapitula.JPG Brama Kapituły 12. Spisska Kapitula.JPG Katedra św. Marcina 13. Spisska Kapitula.JPG Zegar słoneczny na wieży 14. Spisska Kapitula.JPG Mury obronne Kapituły 14.5. Pożegnanie.JPG Rozstania czas...
__________________
AT RD07A, '98, HRC |
![]() |
![]() |
![]() |
#9 |
![]() Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: Reykjavik
Posty: 681
Motocykl: tyż Honda ale mała siostra królowej
Przebieg: jest
![]() Online: 1 miesiąc 3 dni 3 godz 35 min 20 s
|
![]()
Swietna relacja Johen...pisz Wasc dalej
Jako rzekles 8 lat temu bodajze- Afryka to pojazd jednoosobowy ![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
#10 |
Kierowca bombowca
![]() |
![]()
Dzięki Duniu...
![]() Kolejna ciekawa miejscówka znajdowała się już w odległości kilku kilometrów. Było to zabytkowe miasteczko Levoca, które w historycznych zapisach pojawia się już w XIII wieku. Niegdyś posiadało całkiem spore znaczenie z racji położenia na szlaku handlowym prowadzącym z Węgier, przez Spisz do Krakowa. Mocną pozycję utrzymało całkiem długo pomimo gwałtownych wojen husyckich w XV wieku i wielkich pożarów w XVI. Dopiero w drugiej połowie XIX wieku, po poprowadzeniu linii kolejowej omijającej Levocę, popadła ona w senną stagnację. Dzięki temu jednak charakter miasta nie uległ zmianie i do dziś zachowała się zabytkowa starówka, za sprawą której Levoca wylądowała na liście światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO. Przez chwilę kusiło mnie, żeby się tam poszwędać i porobić zdjęcia, ale drgające od żaru powietrze skutecznie wybiło mi ten pomysł z głowy, znacznie przyjemniej się jednak siedziało na motocyklu w rozpiętej kurtce czując gorące wprawdzie, ale jakieś podmuchy. Obiecałem sobie wrócić w bardziej sprzyjających okolicznościach przyrody i przejechawszy przez miasteczko wyskoczyłem na główną drogę, odkręciłem manetę co by mocniej dmuchało i potoczyłem się dalej. Fajnie się jechało równym, szybkim tempem – to był ten moment, gdy zacząłem odczuwać pełną satysfakcję z faktu bycia w drodze. Nieważne dokąd, nieważne gdzie jedzenie i spanie, bez dopiętego na ostatni guzik planu, po prostu byle być w ruchu i się przemieszczać wsłuchując w basowe gaworzenie silnika Afry, kodując tylko przesuwający się obok krajobraz. W takich właśnie chwilach odkrywa się, że do szczęścia człowiekowi naprawdę niewiele potrzeba. Z lewej strony mignęło mi kolejne malownicze miasteczko, Spiska Nowa Wieś, ale było stanowczo za gorąco na zwiedzanie. Innym razem. Przegapiłem moment, gdy mogłem zrobić ładne zdjęcie, a szukać zawrotki na autostradzie i nadkładać drogi mi się nie chciało. Miało być bez spiny, więc nie ma co rozdzierać szat z byle powodu – mañana, albo domani, jak kto woli. Toczyłem się więc dalej przed siebie z prawej strony mając rosnące powoli zbocza Tatr, wyjątkowo oglądane z drugiej niż zwykle strony. Na chwilę przystanąłem na jakimś parkingu przydrożnym, żeby wypić parę łyków wody i zagryźć batonikiem i dalej w drogę… 14.9. Tatry.jpg AT i Tatry od tyłu Gdy dojeżdżałem do Liptowskiego Mikulasza przypomniałem sobie o okolicznej wiosce Liptovsky Hradok (Liptowski Gródek), gdzie chyba był ładny zameczek. Zjechałem z autostrady, przecisnąłem się przez korek tworzący się przed remontowanym mostem i po chwili rzeczywiście stanąłem pod rzeczonym zamkiem. Jest to mały zamek pochodzący z początku XIV wieku, dodatkowo chroniony przed atakiem fosą, przechodzący w ciągu swojej długiej historii z rąk do rąk. Na początku XVIII, wieku w trakcie powstania Rakoczego został ostrzelany przez artylerię przy okazji toczącej się bitwy i uszkodzony. Został jednak na szczęście naprawiony, trafił do rąk cesarskich, a obecnie jest własnością prywatną. Teraz mieści się w nim hotel (taki z tych droższych) i winiarnia. 15. Liptovsky Hradok.JPG Liptovsky Hradok z fosą 16. Liptovsky Hradok.JPG Hotel nie na moją kieszeń...
__________________
AT RD07A, '98, HRC |
![]() |
![]() |
![]() |
|
|
![]() |
||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Krótki skok na TET rumuński. | madafakinges | Trochę dalej | 99 | 13.04.2023 16:07 |
Kamyk z Bartangu, czyli Tian-Szań & Pamir solo. 7-20.VII 2017 | bukowski | Trochę dalej | 185 | 09.03.2019 21:03 |
Baby na Motóry 2017, czyli VI zlot czarownic | zaczekaj | Lejdis | 7 | 01.07.2017 23:02 |
Hiszpańska Słowacja, czyli Wypad na Czarny Ląd - Maroko [Kwiecień 2010] | podos | Trochę dalej | 313 | 29.08.2011 15:55 |