![]() |
|
![]() |
|
Narzędzia wątku | Wygląd |
|
![]() |
#1 |
![]() Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
![]() Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 18 godz 51 min 54 s
|
![]() ![]() 6/7.Istanbul-Istambul 27.06 0km Śniadanie na dachu z widokiem na panoramę Bosforu i znów w miasto... Że Istanbul oferuje zabytki i rozrywkę każdy wie. Oglądając jednak tylko grafikę w Google albo fotografie znajomych, nie ma się pojęcia o ogromie najważniejszych budowli, woni fajek wodnych dochodzącej z palarni, hałasu i pozornego chaosu panującego na wielkim placu blisko największych atrakcji. Kaskada barwnie ubranych ludzi przelewa się we wszystkie strony, każdy coś mówi, gestykuluje w swoim języku. Jedni sprzedają wyciskane pomarańcze, zimne pocięte w księżyce kawałki arbuzów, pocztówki, pamiątki, korale, suknie, chusty, nakrycia głowy, karty pamięci do aparatów i baterie z walizki, inni zachęcają turystów do przejażdżki po cieśninie turystyczną łodzią, do wynajęcia przewodnika po mieście albo samochodu. Hotele mają swoich przedstawicieli a w kiosku można kupić zimną wodę. Można też przysiąść w jednej z wielu kawiarenek, zjeść kebap i wypić kawę. Nas namówił na wycieczkę statkiem po Cieśninie Bosfor jeden z młodych ludzi na placu. Wygląda to tak, że kupuje się bilety u pana z tablicą stojącego na placu. Wpisuje się w bilet swoje nazwisko i czeka aż uzbiera się minimalna opłacalna ilość ludzi, lub odpowiednia godzina wypłynięcia. Zbiera nas w stadko zażywny Turek w średnim wieku i dziarsko krocząc przed siebie nawołuje wszystkich podnosząc jednocześnie rękę z reklamą jego firmy. Jest nas kilkanaście osób i wszyscy przedzieramy się między samochodami przez wąskie uliczki do małej przystani z pływającym pomostem. Wąską kładką przedostajemy się na statek i zajmujemy ławki przy burtach. Sama wycieczka ma trwać trzy godziny, jednak zostaje skrócona do dwóch. Nasz przewodnik mówiący po angielsku bardziej zajmuje się młodymi dziewczynami niż opowieścią o zapewne wzniosłej historii miejsc, które mijamy po drodze. Zimny wiatr rwie szaty na wszystkich a słońce nie ogrzewa wcale tak jak można by się spodziewać. Popłynąć warto, ale tylko raz i może z innym, mniej naładowanym testosteronem przewodnikiem. Prócz zabytków widać też inne oblicze Stambułu. Koty są tu ogólnie poważane Wygłodzeni po trudach rejsu, zaglądamy do jednej z restauracji. Jest naprawdę smacznie a nawet wytwornie. Tu zajadamy kebap w wersji exclusive, popijając słodką herbatę aż do północy leniąc się w wygodnych, wyściełanych poduchami sofach. Łazęgowanie, oglądanie, wycieczka statkiem, restauracja, gapienie się na ludzi, drobne zakupy, kebaby, śmichy chichy Wera nawet chciała coś dorobić na obczyźnie... ...i o północy spać. Ogólnie komercja, ale w dobrym wydaniu. Trochę egzotyki, trochę naciągania i targów. Mrowie turystów takich jak my i różnych osobliwości. Cały świat w pigułce. Wszystkie kultury w jednym miejscu. Cała drabina społeczna.
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie. https://www.facebook.com/CFact1/ |
![]() |
![]() |
![]() |
#2 |
![]() |
![]()
Lubię takie relacje
![]() Czekam na następny odcinek .
__________________
|
![]() |
![]() |
![]() |
#3 |
![]() Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
![]() Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 18 godz 51 min 54 s
|
![]() ![]() 13.Sargiukh-Jil 03.07 111614-111873/259 Ranek budzi nas lekką mżawką i jakimś hałasem. To znów samochód. Tym razem przywiózł właściciela łąki do pracy. Niczego sobie nie robiąc z naszej obecności wziął się do koszenia. Wychynąwszy z namiotu w geście pojednania podnoszę rękę krzycząc zwyczajowe dzień dobry! Człowiek z kosą odpowiada tym samym, tylko unosi rękę z kosą. Dość to dwuznaczne. Widać jednak uśmiech na twarzy, więc będziemy żyć. Uspokojeni zbieramy obóz i ruszamy w drogę. Zatrzymujemy się w miasteczku po owoce i coś do picia. Przy drodze sprzedają tu przepyszną kukurydzę soloną. Materiał szkoleniowy: Syn pomaga ojcu. W miejscu zupełnie przypadkowym zatrzymujemy się na śniadanie. Tu odnajdujemy piekarnię a w niej dwóch Gruzinów, braci, piekących w tradycyjnym tu piecu placki chlebowe. Kupujemy chleb i bierzemy się do jedzenia a na to wychodzi Gruzin z piekarni i proponuje kawę. Sahara? %$(*&@%$^? (drugie słowo bardzo trudne do wypowiedzenia) Wybieram Sahara. No i kawa jest taka jak na ten region przystało. Mała, drobno zmielona, wręcz na pył, zmieszana z taką samą ilością cukru, zalana wrzątkiem. Delektujemy się nią zagryzając świeżym, gorącym chlebem stojąc przy obładowanym motocyklu, obserwując mijający tu wolno czas i psa szwędającego się po poboczu. Do szczęścia brakuje tylko… no niczego nie brakuje. Chleb się skończył, kawa wypita. Trzeba ruszać. Po drodze zatrzymując się jeszcze na przesłodką mimo tony soli na niej kukurydzę gotowaną, dojeżdżamy do Jeziora Sevan. Gdzieś przeczytałem, że Jezioro Sevan zajmuje 5% powierzchni kraju. Jest największym jeziorem Kaukazu i jednym z najwyżej położonych jezior na świecie. Patrzymy właśnie z perspektywy drogi na lustro wody na 1916m n.p.m. a przed nami 78X56km linii brzegowej do objechania. Jedziemy główną drogą pomiędzy trakcją nieczynnej kolei a brzegiem jeziora. Na brzegu stoją opuszczone dawno ośrodki wczasowe, zapomniane bungalowy, niedokończone inwestycje, budynki gospodarcze i betonowe szkielety. Po drugiej stronie drogi, za torami łagodnie piętrzą się szczyty wzniesień szczelnie przykryte chmurami. Tak wygląda wschodnie wybrzeże. Po kilkunastu kilometrach, opuszczone albo pozamykane budowle ustępują miejsca przyrodzie. Jest rześko mimo słońca a małe zaludnienie w tej części Armenii, pozwala myśleć o zastanych widokach, jako o pustkowiu, mimo z rzadka mijanych wiosek. Niedługo zabraknie benzyny. Jedziemy w kierunku Vardenis. Jest to zupełnie łatwe do momentu, kiedy droga zamienia się w dziury poprzedzielane kawałkami starej nawierzchni a motocykl wznosi się i opada jak na falach sztormu. Wkoło nie widać żadnych zabudowań. Zwalniamy do 20 km/h. Miejscami droga poprawia się i przez kilkaset metrów można cieszyć się nierozdygotanym obrazem. Potem już tylko przyroda. W pobliskim miasteczku chcemy kupić coś na ognisko. W naszym mniemaniu nie było. W następnym sklepie też aż w końcu dotarliśmy do Vardenis z jego archaiczną architekturą i drogami nieremontowanymi od lat. ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() Na jednej z ulic, ze starego dystrybutora tankujemy za pomocą dwóch panów z obsługi i jednego ucznia. ![]() Dystrybutor lichy, ale benzyna dobra. Kupujemy coś na kolację w miejscowym, samoobsługowym sklepie przy wielkim placu w kształcie ronda. Wracamy na drogę nad jeziorem i jedziemy na zachodnią stronę jeziora Sevan. Tu jednak nieprzerwany ciąg chaszczy, błotnistych płycizn albo zabudowań, zniechęca nas do szukania miejsca na obóz. Zawracamy w Yeranos i oczom naszym ukazuje się groźnie zwisająca w oddali chmura burzowa. Wygląda jakby ogonem zaczepiła o szczyt góry. Rzuca błyskawicami i kłębi się na naszych oczach, zalewając niezbyt odległą okolicę smagającym deszczem i próbując wyrwać swój groźny ogon górom. Podobno tutejsze zjawiska atmosferyczne są jedne z najgroźniejszych dla ludzi. Często można dostać piorunem, wicher łamie drzewa a fale na jeziorze osiągają nawet do 2etrów! Nic dziwnego, jesteśmy przecież dwa kilometry bliżej nieba. Na domiar złego, po drugiej stronie miasta, od którego się oddalamy, tworzy się podobne monstrum, zalewające wszystko szarym strumieniem siekącej wody pomrukując w rytm częstych błyskawic. Mamy szczęście, bo do nas dociera tylko wiatr próbując przewrócić motocykl i trochę siekącego deszczu. Kiedy wiatr nieco słabnie, zauroczeni tym niesamowitym pokazem sił natury, wracamy do miejsca, w którym mamy rozbić obóz. Żeby urozmaicić sobie drogę, jedziemy najbliżej jak się da linii brzegowej. Całe jezioro to park narodowy. Można jednak jeździć tam wszystkim a linia brzegowa w miejscach przebywania licznego tu ptactwa jest zabezpieczona przed ingerencją ludzi dodatkowym, wyglądającym na naturalny nasypem, co tworzy coś w rodzaju fosy i zniechęca do biwakowania w tym miejscu. Mniej więcej w odległości 100 do 300m od jeziora ciągnie się alternatywna do asfaltowej, droga szutrowa. Jest niezłej jakości i tylko wielkie kałuże po niedawnej nawałnicy czasem ją przerywają. Miejsca na biwak pełno aż trudno się zdecydować. Przez około 40km tej drogi, zbaczając co jakiś czas nad brzeg i wracając na szlak, mijając pasterzy na koniach, trafiamy na świetne miejsce na nocleg. Rozbijamy namiot, rozpalamy małe ognisko, gotujemy wodę z jeziora na herbatę. Wera robi kolację z pieczywa i czegoś w rodzaju serka topionego. Wchodzimy do lodowatej wody żeby opłukać kurz z drogi. Jest tak zimna, że żyły kurczą się do grubości włosa, serce wali jak oszalałe i wszystko w człowieku mówi uciekaj! Nurkowanie powoduje natychmiastowy, przeszywający ból głowy jakby była ściskana imadłem i niezależną od woli chęć wyskoczenia na brzeg. Mimo to da się tu wytrzymać 15 minut. Po tej namiastce krioterapii gramy w karty w towarzystwie roju jaskółek mieszkających po sąsiedzku. Tylko szalejące w oddali burze przypominają, że nie zawsze jest tu tak sielsko. Chowające się na noc słońce po przeciwnej stronie jeziora, wydłuża cienie aż do zmroku. Jaskółki zamieniają się miejscem z nietoperzami, owady przestają grać, ciężkie chmury wiszą nieruchomo, zmęczone koncertem z piorunów, tafla wody jakby zastyga w bezruchu i noc wpuszcza na niebo drogę mleczną. Koniec dnia zagania nas do namiotu. Tu jest wszystko a na dodatek nikogo nie ma. Dla dociekliwych: N40.44612 E045.42601 http://goo.gl/maps/wfemK
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie. https://www.facebook.com/CFact1/ |
![]() |
![]() |
![]() |
#5 |
![]() Zarejestrowany: Feb 2013
Miasto: Lisków
Posty: 250
Motocykl: TransAlp PD06/PD10
![]() Online: 6 dni 19 min 58 s
|
![]()
Cii, Sławekk bo dalej nie pojedzie i co będziemy czytać?
![]() CeloFan, czyń swą powinność, bo opowieść zacna, a i zdjęcia ![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
#6 |
![]() Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
![]() Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 18 godz 51 min 54 s
|
![]() ![]() Wtedy nie miałem pojęcia że do jeżdżenia po takich drogach trzeba specjalnych opon i specjalny motocykl ![]() 14.Jil-Areni 04.07 111873-112314/441 Motocykl nabiera masy. I zmienia barwy. W nocy rozpadało się i pada z przerwami do rana. Znów jednak mamy szczęście i pakujemy już prawie suchy namiot. Teraz wracamy do północnej części jeziora żeby objechać je zachodnim brzegiem do miejsca gdzie byliśmy wczoraj. Po drodze śniadaniowe zakupy w miejscowym sklepie i jedzenie w najlepszej restauracji świata. Tym razem jezioro mamy po lewej. Na motocyklu, przy drodze z widokiem na …przestrzeń. Mijamy jezioro i w mieście Martuni, odbijamy na południe Armenii. Na zachodniej stronie jeziora pełno owadów od rana. Więc je uwalniamy w takim oto miejscu. W mieście robimy zakupy na bazarze przy drodze. Ten człowiek zna nasz język. 7 lat pracował na Stadionie 10-lecia w Warszawie. Prócz nas nikogo tu nie ma a o tym, że gdzieś w pobliżu ludzie powinni być, świadczy tylko droga wyłożona asfaltem, meandrująca wśród owalnych, porośniętych wysokogórską łąką wzniesień. To przełęcz Selim. Leży na 2410m n.p.m. i jest przedsionkiem jednej z dziesięciu prowincji Armenii, Wajoc Dzor. Za którymś z łagodnych zakrętów i trochę poniżej przełęczy, oczom naszym ukazuje się przedziwny budynek. Jest podłużny, zbudowany z równo ociosanych jak klocki kamieni, zwieńczony lekko spadzistym dachem z kamiennych płyt. Przestronne, niczym nie zastawione wejście do budynku wręcz zaprasza do odpoczynku od palącego słońca i upału. To zajazd kupiecki z 1332r. zwany Karawanseraj. To część Jedwabnego szlaku, gdzie na trzy dni mogli zatrzymać się wszyscy, niezależnie od koloru skóry czy wyznania. Budowle takie podobno były budowane co około 40km, bo tyle mógł przejść od świtu do zmierzchu objuczony towarem wielbłąd. Tak jak kupcy w XIV wieku, teraz my wchodzimy do środka w poszukiwaniu chłodu. Mimo wolnego dostępu do tego miejsca, nie jest ono zdewastowane czy w inny sposób jakoś szczególnie zaznaczone obecnością czasów nowożytnych. Błogi chłód, zapach świeżego powietrza, nastrojowe snopy światła bijące ze specjalnych otworów w dachu i cisza tu panująca, przywodzą na myśl filmy z przygodami Indiana Jones. Każdy krok odbija się stłumionym echem od grubych kamiennych ścian. W tym kraju czuje się i widzi że zabytki stają się zabytkami, kiedy mają przynajmniej pięćset lat. Spędzamy tu około pół godziny, nie mogąc zostawić tego komfortowego miejsca. W końcu wygrzebujemy się siłą woli na spiekotę. Jedziemy dalej. Zjeżdżając stromizną wśród skał i ostrymi zakrętami w dolinę, pomyślałem, że znajdziemy zamek w pobliżu Yeghegis, ale poległem. Może to przez temperaturę, bo żar aż wzbudza powietrze, które drży załamując obraz. Widoki za to powaliłyby największego malkontenta i przeciwnika takich podróży. Prócz motocykla, jedynie rower albo piesza wędrówka daje możliwość poczucia na sobie tej krainy, jej kontrastów, zapachu. Nawet temperatura sięgająca 40 stopni w cieniu jest tu pozytywnym przeżyciem i odczuwa się ją, jako jedność z miejscem, przez które się przejeżdża. Tak właśnie zawsze wyobrażałem sobie świat nietknięty ręką inżyniera budowlanego, naturalne piękno przyrody, wkomponowane w nią ludzkie osady i żyjących tam w zgodzie z naturą ludzi gdzie turysta bywa atrakcją dla miejscowych. Przejechawszy całą dolinę, znów wspinamy się. Tym razem na przełęcz gdzie w najwyższym jej punkcie stoi brama Zangezur, dzieląca prowincję Sjunik i Wajoc Dzor. Kilka kilometrów za bramą, nasze oczy cieszy turkusowego koloru jezioro. W ten sposób zjeżdżając z M2, dojeżdżamy do miasta Sisian, gdzie miała na nas czekać wieża obronna sprzed wieków. Zabytek odnalazł się w Noravan, kilka km za Sisian. Ściana budynku stercząca spośród zarośniętych trawą odłamków dawnej budowli, górowała nad butelkami i złomem porozrzucanym tu i ówdzie. To tyle. Wracamy na M2. W Sisian, mieście o komunistycznej architekturze, tankujemy motocykl, odnajdujemy jedyny tu bankomat i jedziemy do głównej drogi, przypadkowo odnajdując Zorac Karer. To poustawiane w nieznany nam wzór kamienie, niektóre z otworami w środku. Takie ormiańskie Stonehenge. To nienaturalne skupisko kamieni umieszcza się w epoce brązu. Wstąpimy tu jednak w drodze powrotnej. Wyjechawszy na główną drogę, przejeżdżamy jeszcze trochę kilometrów i zatrzymuję się tuż przed Goris, żeby znów podziwiać widoki. Jest chłodno, wieje silny wiatr i jest słonecznie. To co zobaczyliśmy to nie statyczne głazy, twierdza obronna ani dolina wypełniona rwącą rzeką jakich tu nie mało. To znów aura ma tu dominujące znaczenie w kształtowaniu widoków. Przed nami rozpościera się bezkresne pole wrzosu albo innej rośliny, przemieszane z połaciami łąki wysokogórskiej. Nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie zaowalona jak czoło walca chmura sunąca po wrzosie prosto na nas, gniotąc wszystko co się w niej znajdzie. Zjawisko jest wielkie na całą szerokość przełęczy. Wiem że to nic, że najwyżej byśmy jechali chwilę we mgle, że to tylko skondensowana para wodna ale coś mi mówi że to irracjonalne zjawisko powinno zostać bez nas w środku. Kończymy pożerać ciastka, zawracam motocykl na pustej drodze. To przyczółek naszej misji. To tu właśnie zawracamy do domu. Teraz będzie tylko bliżej i bliżej. Tu zaczyna się koniec naszej wyprawy. Oglądamy widziane wcześniej z daleka Zorac Karer. Około 7500 lat temu ktoś postawił w pionie ponad 220 kamieni, zrobił w niektórych otwory. Do tej pory nikt się nie domyśla po co. Krótki dojazd z głównej drogi, mały figiel a skończyłby się wywrotką. W porze deszczu wjazd tutaj motocyklem na szosowych oponach byłby niemożliwy. TDM radzi sobie bardzo dobrze, choć Wera musi opuścić wygodne miejsce z tyłu. Zawieszenie pracuje w całym zakresie. Mijamy wyżej wspomniane pięknie położne Jezioro Spandarian, które jest jednocześnie rezerwatem. Mieliśmy tu rozbić obóz ale ta zła chmura za nami... Przy bramie Zangezur zatrzymujemy się po owoce. Kierujemy się w stronę Erewania, ale że zastał nas późny wieczór, nie możemy znaleźć miejsca na obóz i zatrzymujemy się w hotelu blisko miasteczka Areni. Właściwie jedno miejsce na obóz było idealne, ale zanim się rozpakowaliśmy, przyjechało dwóch młodych ludzi białym zaporożcem i chcieli z nami wypić swoją skrzyneczkę z piwem. Jeden twierdził że był najemnikiem w wojsku i strzelał do Azerów a drugi zabijał ich nożem. Miałem pewne wątpliwości co do tego pięknego miejsca, więc się oddaliliśmy. Oto to miejsce... Że było trochę chodzenia, sporo postoi to i znienacka zastał nas późny wieczór. Dodatkowo jesteśmy w prowincji Ararat a tu wszędzie pola, pola, pola. Szukamy hotelu. Traf chciał że daleko nie ujechaliśmy w ciemnościach. Hotel jest usytuowany przy drodze przy budkach z wszelkimi pamiątkami i ozdóbkami. W środku i na zewnątrz widać, że ząb czasu ukruszył to i owo, ze ścian gdzieniegdzie odpada tynk a jedna nawet jest pęknięta dzieląc budynek na dwa. To efekt trzęsienia ziemi, które zdarza się tu co jakiś czas. Pokój (najlepszy ze wszystkich według zapewnień właściciela) jest dość czysty. Wystrój ścian obitych materiałem współgra ze starymi meblami. Do dyspozycji mamy około 30m2. Cena 5 tyś AMD, co daje około 39 zł. Po kolacji z kebabu i napojów gazowanych w barze hotelowym, idziemy spać. Motocykl stoi na tyłach hotelu. Dla dociekliwych: N39.73614 E045.24369 http://goo.gl/maps/bRxOk
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie. https://www.facebook.com/CFact1/ |
![]() |
![]() |
![]() |
#7 |
![]() Zarejestrowany: Feb 2011
Miasto: Kerry :-)) Ireland
Posty: 488
Motocykl: RD07a
Przebieg: 61.000
![]() Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 12 godz 40 min 29 s
|
![]()
Dużo zdjęć, takie prawdziwe. Lubię takie.
|
![]() |
![]() |
![]() |
#8 |
![]() Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
![]() Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 18 godz 51 min 54 s
|
![]() ![]() 18.Caldiran-Batman 08.07 113426-113868/442 Rano inny świat. Muchy na ścianach okazują się nieżywe a zacieki to pewno jakiś płyn na te muchy. Słońce dodaje życia i kolorów we wszystko co wczoraj było tak szarobure i nieruchawe. Ulica zapełnia się ludźmi i otwierają się sklepy. Mężczyźni schodzą się jak zawsze na herbatę a kobiet jak nie było tak nie ma. Tylko mężczyźni są widoczni na ulicy. Gwar dodaje życia okolicy. Kurzu wcale aż tyle nie ma jak sądziliśmy wczoraj. Motocykl pozapinany we wszystko co miałem stoi jak stał na miejscu obok traktorów. W piekarni przy Otelu, na szklanym stoliku jemy śniadanie z nadziewanych bułek z kawą i pożegnawszy się z każdym kogo poznaliśmy ruszamy dalej. Wyjeżdżając z miasta widzi się taką konstrukcję. Napis na bramie mówi o tym że drzwi stoją zawsze otworem a Gule Gule to zwyczajowe cześć, cześć po turecku. Słone jezioro Van zrobi wrażenie na każdym kto się tu zapuści. Jest największe i najgłębsze w kraju. Jeśli chodzi o statystyki, jest też największym na świecie jeziorem sodowym. Żyje tu jeden gatunek ryb. Na wyspie Ahtamar na południu jeziora stoi ormiański kościół z X wieku. Miasto Van nie jest spektakularnie ciekawe. Jedynie olbrzymia twierdza górująca nad miastem, swoim rozmiarem imponuje i przemawia ogromem pracy włożonej w budowlę. Zwabiła nas swoja potęgą pod samą bramę. Tutaj bardziej jednak zaaferowały nas dzieciaki które tam zastaliśmy. Mam przy sobie groszki kupione poprzedniego wieczora w kurdyjskim sklepie. Że nie były nam potrzebne… Przy działkowaniu kilka wysypało się na ziemię. Chłopcy bez żadnych oporów dziobali je jak kury. Resztkę oddałem jednemu chłopcu w torebce. Obnosił się z nią bez skrępowania dumny jakby skwarkę lizał. Pomimo biedy wystającej zza każdego rogu, chłopcy wydawali się być szczęśliwi. Jeszcze dorosłe życie przedwcześnie ich nie dopadło widać. Oby tak zostało jak najdłużej… Życie w Van Ten człowiek nie ma lekkiej pracy. Wszyscy trąbią na niego i pokrzykują kiedy wlecze swój wózek ulicą. Tych dwóch łepków rzuca w nas paprochami z arbuzów. Kiedy grożę palcem, przepraszają ze skruchą... Tak relaksują się miejscowi. Oczywiście tylko mężczyzn widać. My odpoczywamy pod daszkiem jakich tu wiele nad brzegiem. Wyjeżdżamy z miasta, znów mogąc zachwycać się okolicznościami natury. A tu wspomniany ormiański klasztor na wyspie Ahtamar Gdzieś po zachodniej stronie jeziora Van, dużo ryzykując, na pobocze zjeżdża TIR żeby nas przepuścić a potem jedzie za nami. Nie było by w tym nic dziwnego ale przy najbliższym prostowaniu kości, zatrzymuje się razem z nami jakby coś chciał. Z samochodu wyskakuje młody człowiek w moim wieku i … proponuje oddanie TDM`ce trochę paliwa. Chyba robię nadzwyczaj głupią minę, bo sam zabrał się do roboty. Z boku cysterny ma schowek a w nim agregat mały a w nim trochę benzyny. Tą benzynę zasysa przez rurkę do pojemnika po oleju i tak udaje mu się utoczyć jakieś 2 litry drogocennego płynu. Przy tym oczywiście opija się oktanów aż prycha jak zachłyśnięty wodą koń a pluciu końca nie ma. Krzyczę do Wery żeby szybko przyniosła wodę żeby uczynny Turek mógł zapić to świństwo. Kiedy Turek wodę dostaje… zaczyna myć ręce wciąż jednak plując i charcząc i ani myśląc przepijać benzynę wodą. Po całym tym niebezpiecznym zabiegu, wchodzimy w rozmowę na łatwe motoryzacyjne tematy. On w swoim języku a ja czystą polszczyzną. Ręce bez końca zataczają w powietrzu różne kształty, piach co chwila nosił na sobie ślady różnych marek aut a uśmiech nie schodził z gęby żadnemu z nas. Wera stoi z boku najpierw zdumiona a potem pęka ze śmiechu gdzieś za skałą. Turek pokazuje mi jeszcze wnętrze swojej nowej, czyściutkiej ciężarówki, wyposażenie, łącznie z odkurzaczem i przenośnym DVD a potem wskazując ręką zachód i na swoją twarz w geście picia powtarza na okrągło dwa słowa: Ti i czaj. To każdy by zrozumiał. Wsiada do swojego nowego Mercedesa i rusza. My na koń i za nim. Rozdzielamy się dopiero na rogatkach miasta Tatvan. On zatrzymuje się przy sklepie, my według jego wskazówek mieliśmy zatrzymać się 5km dalej na jakimś parkingu czy stacji benzynowej. Czekamy w umówionym miejscu jednocześnie tankując do pełna, ale kiedy się znudziło jedziemy dalej swoją drogą powoli zapominając o tym fascynującym człowieku. Koniec końców dopada nas głód. Małe miasteczko, upał, samochody i restauracyjka… No to zamawiamy. Zawsze zamawiamy na chybił-trafił z przyczyn wiadomych. Nie znamy języka tureckiego a Turcy co najwyżej kilka słów po angielsku. Zawsze też trafiamy na smaczne i pożywne jedzenie z mięsem. Napełniwszy brzuchy szykujemy się do wyjścia a tu nagle słychać pisk opon i tuman kurzu. Widać było tylko jak kabina białego TIRa podskakuje gwałtownie tracąc prędkość. Już wiemy kto to. Cały zestaw blokuje i tak wąską ulicę. Po krótkim i wylewnym powitaniu jakbyśmy byli braćmi i kilka lat nie widzieli, jedziemy za nim. Co się teraz wydarzyło nie jest łatwo wytłumaczyć. Zatrzymawszy się w wybranym miejscu, z wozu wyjmuje kołdrę i rzuca na kamole pod murem. Na kołdrę rzuca koc a na kołdrę i koc poduszkę. Na to wszystko trzeba się uwalić i leżeć pokazuje … Odpala swoje przenośne DVD wyraźnie chełpiąc się urządzeniem i zabiera się za… robienie jedzenia! Nie wiadomo skąd zbiera gałęzie które nakazuje podpalić. Kiedy się spaliły, kładzie na nie kawałki kurczaka i warzywa wcześniej wszystko osobiście umywszy w pobliskim źródle wody lecącym rurą ze ściany. Pieczywo, pomidory i wszystko inne lądują na kocu. pierwszorzędne jedzenie. Oto nasz kucharz i teraz już przyjaciel... Nasyciwszy się po brzegi uszu jedziemy dalej kiedy tylko udało mi się jakoś wgramolić na motocykl. Nie rozstajemy się tak po prostu. Jeszcze przed miastem Batman pijemy herbatę. Dokładnie po cztery herbaty. Rozmowom nie ma końca a zeszyt zapisuje się rysunkami pomocniczymi w błyskawicznym tempie. Tu jednak rozstajemy się na dobre. W Batman bo tu razem dojechaliśmy, dość długo szukamy miejsca do spania. Dodam tylko że kilka miesięcy przed naszym przyjazdem, żołnierze tureccy zastrzelili kilkanaście kobiet. Według doniesień TV były to terrorystki, które nielegalnie przekroczyły granicę z Iranem... Pozostawię tą wiadomość bez komentarza. W końcu, gdzieś w bocznej uliczce zaczepiamy się w czymś w rodzaju pensjonatu. To jedno piętro kilkupiętrowego budynku gdzieś wśród pomniejszych uliczek miasta. Bezwzględnie młodzi ludzie w recepcji nakazują zamknięcie motocykla na wszystko co mamy. TDMka stoi pod sklepem monitorowana całą noc. Warunki jak na Turcję znośne. Oto nasz pokój i "podróżniczy nieład" w nim. To widok z okna pokoju. A to widok z okna łazienki która jest w pewnym oddaleniu na półpiętrze. Jeszcze tylko krótki spacer do pobliskiego sklepu po coś na kolację i spać... Dla dociekliwych: Raman, Batman 72070 http://goo.gl/maps/0XXGv
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie. https://www.facebook.com/CFact1/ |
![]() |
![]() |
![]() |
#9 |
![]() Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
![]() Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 18 godz 51 min 54 s
|
![]() ![]() 19.Batman-Icel(Mersin) 09.07 113868-114575/707 Z „pensjon” wyruszamy bez śniadania, licząc jak zawsze na piekarnię czy inne "pyszne" miejsce. Dopiero za drugim podejściem w Diyarbakir trafiamy na coś ekstra. Ciepłe pieczywo jest nadziewane czymś jak ser biały ale stopiony. Oczywiście nie obyło się bez przyjaznych gestów i swojskich udogodnień, co jak już wiemy nie stanowi tu żadnego kłopotu. Właściciel piekarni wynosi dla nas wszelkie udogodnienia, widząc że jemy przy motocyklu. Woda w miseczce... Nie wiem do tej pory czy to do picia czy rąk umycia… Wypijamy więc. W tym samym mieście ale trochę dalej, Werze wpada do oka coś tak skutecznie że spędzamy małą godzinkę zupełnie unieruchomieni. Po raz pierwszy przydaje się zawartość apteczki. Przy okazji obserwujemy. Po odratowaniu oka ruszamy w dalszą drogę. Ten chłopak wiezie butlę gazową. Zatrzymujemy się na tankowanie. ostajemy tradycyjną słodką i gorącą herbatę... ... nabieramy wodę do picia... i wdajemy się w rozmowę migową z młodym sprzedawcą ze stacji i patrzymy na zastany świat obiektywem. Ta zadyma wywraca wszystko co znajdzie się w jej zasięgu. W tym czasie podjeżdża człowiek ze szklaną budką i z tego akwarium czerpie jakiś czarny napój. A tu miejscowy transporter. Jak można się spodziewać, zostajemy poczęstowani tym napitkiem za który zapłacił nasz rozmówca, nie chcąc słyszeć o pieniądzach. Przy tym przykładał pięść do serca. Zdaje się że uznaje nas za swoich gości. Bardzo miły gest, choć sam napój pity wielokroć przez miejscowych, nam do gustu nie przypada w żadnej mierze. W drogę. Jest dość monotonnie. Droga ciągnie się prostą nitką przez dziesiątki kilometrów a krajobraz właściwie nie zmienia się. Żar leje się z nieba, asfalt wibruje gorącym powietrzem tworząc małą fatamorganę tuż nad horyzontem. Jak na prawdziwą przygodę przystało, mamy też na koncie coś ekstra. Po gruzińskich występach na kamieniach, kiedy to koziołkowałem wjeżdżając do klasztoru Cminda Sameba, coś się nadwyrężyło. Obluzowane niewidocznie mocowanie „płuca”, przekonane pędem motocykla i przeciwnym wiatrem, odpada. Nie mogę pozwolić na to żebyśmy wracali z mniejszą ilością motocykla. Mimo ponad 40st C znajduję zgubę. Przytwierdzam zgubę na trytytki. Są lekiem na wszystko. Dalsza droga to znów pustkowia, równiny i pustkowia. Ma to swój urok, bo wiele myśli przychodzi do głowy. Tu można kupić owoce. Kiedy jest tylko okazja, uzupełniamy wodę pitną. Mijamy dołem autostradę. W przypadkowej miejscowości zatrzymujemy się na jedzenie. Tym sposobem, kiedy zachodzi słońce, dojeżdżamy po ciemku do miasta Mersin. Tutaj wystukuję w GPS najbliższy kemping którego jednak nie ma a na jego miejscu stoi czynny jeszcze bazar czy coś w rodzaju hurtowni spożywczej. Że jest już ciemno, pozostaje nam zabukowanie się w pobliskim hotelu. Tym bardziej że w tak dużym mieście nie ma szans na dziki nocleg. Dla dociekliwych: N36.83012 E034.65112 http://goo.gl/maps/DvJiJ
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie. https://www.facebook.com/CFact1/ |
![]() |
![]() |
![]() |
#10 |
![]() Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: WGM
Posty: 32
Motocykl: nie mam AT jeszcze
![]() Online: 1 tydzień 2 dni 7 godz 33 min 21 s
|
![]()
Czytam i podziwiam.Super. CleoFan dlaczego czekałeś z tą relacją aż 5 lat?
|
![]() |
![]() |
![]() |
|
|
![]() |
||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Rumunia 2016 (opis) "O górach, drodze w chmurach i o kłopocie w błocie" | CeloFan | Trochę dalej | 52 | 27.07.2017 22:25 |
Szwendając się... [Turcja, Gruzja - 2012] | mikelos | Trochę dalej | 62 | 28.01.2013 12:27 |
Camerun, a moze i dalej... [2012] | Mirmil | Trochę dalej | 155 | 17.08.2012 20:00 |