|
![]() |
#1 |
wondering soul
![]() Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 2,346
Motocykl: KTM 690 enduro, Sherco 300i
Galeria: Zdjęcia
![]() Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 23 godz 11 min 8 s
|
![]()
Część VI – TRĄBA SŁONIA
W drodze do Punakha pojawiają się pierwsze, zapełnione autobusy turystyczne. Bhutańczycy przyzwyczajeni do turystów starają się trzymać dystans. Rzadko ktoś nas zatrzymuje, czy zagaduje. To my musimy wychodzić z inicjatywą. W dolinie Phobijka, gdzie zimują rzadkie żurawie czarnoszyje, odbywa się właśnie lokalne tsechu (festiwal). Dla nas to kolejna (niespodziewana) okazja na podpatrzenie lokalnych zwyczajów. Pędzimy do gompy w Gangtey. Krążąc między samochodami, wozami konnymi, mnichami i odświętnie ubranymi ludźmi dojeżdżamy pod samo wejście. Zostawiamy motocykle z całym dobytkiem (Bhutan to bardzo bezpieczny kraj, a kradzieże prawie tu nie istnieją) i idziemy za kolorowym tłumem. Dziedziniec jest szczelnie zapchany. BH (257).JPG BH (244).JPG BH (251).JPG BH (249).JPG BH (265).JPG Wszyscy wpatrzeni są w odgrywane przez poprzebieranych w maski aktorów przedstawienie. Sądząc po reakcji zgromadzonych, nie wyłączając licznie zgromadzonych mnichów, to bardzo śmieszna komedia. BH (258).JPG BH (261).JPG BH (254).JPG Nie rozumiemy symboliki masek, ale gesty aktorów są wymowne i odwołują się do podstawowych ludzkich emocji. Śmiejemy się także i my. Nikt nie zwraca na nas uwagi. Po pewnym czasie czujemy się jak cząstka rozbawionego tłumu. BH (246).JPG Do Punakha, starej stolicy Bhutanu dojeżdżamy dopiero wieczorem. XIV wieczny dzong w Phunaka jest drugim najstarszym w Bhutanie. Jeszcze do lat 50-tych był siedzibą rządu. BH (270).JPG Dzong położony jest w miejscu, w którym łączą się rzeki Mo Chu (Rzeka Matka) i Po Chu (Rzeka Ojciec), i z trzech stron jest otoczony wodą. BH (272).JPG BH (275).JPG Dowiadujemy się od strażnika dzongu, że jego wybudowanie przepowiedział już w VIII wieku Drogocenny Mistrz (czyli Guru Rinpoche). Miał on podobno powiedzieć: „człowiek o imieniu Namgyal przybędzie na wzgórze podobne do słonia, gdzie wybuduje świątynię”. Za koniec trąby owego słonia uznano miejsce zbiegu rzek Mo Chu i Po Chu (trzeba mieć bardzo bujną wyobraźnię żeby dostrzec to podobieństwo). Rzeki opływające dzong rzucają na nas prawdziwy urok. Brzegi ich krystalicznie czystych wód, tworzą idealne miejsce na biwak. Zaopatrzeni w bhutańskie przysmaki jedziemy kilka kilometrów w górę Rzeki Matki, gdzie w małym lesie rozstawiamy namiot. Wieczorem rozpalamy ognisko. Tuz obok nas szumi woda. Nad nami jak rozszalałe świecą gwiazdy. Odwiedzają nas zaciekawione nowymi przybyszami dzieci. Razem siedzimy w milczeniu, podjadając lokalne przysmaki. Jest bajkowo. BH (281).JPG Wyremontowaną drogę na odcinku Phunaka - Timphu można już określić mianem „europejskiej”. Jest szeroka i bardzo komfortowa. Jadąc nią zapominamy, że znajdujemy się w egzotycznym Bhutanie. O bhutańskiej kulturze przypomina jedynie pomnik na przełęczy Dochu La (3140 m npm), upamiętniający poległych w walce z partyzantką assamską. BH (283).JPG BH (288).JPG Duża elektrownia wodna wybudowana w okolicach Timphu i rozbudowująca się w szalonym tempie stolica pozbawiają całą dolinę uroku charakterystycznego dla innych części kraju. Timphu wygląda jak nowoczesne miasto, otoczone placem budowy. Napotykamy pierwszą sygnalizację świetlną. W wielu miejscach widać krzykliwe neony dyskotek. W kawiarniach można kupić upieczone w europejskim stylu ciastka (podobno najlepiej rokujący kucharze są wysyłani na koszt państwa na studia do Europy). Trudno dostrzec w Timphu ducha Bhutanu. My go znaleźliśmy jedynie na weekendowym targu warzywnym, na który co tydzień przybywają mieszkańcy wiosek porozrzucanych po dolinie. Prości w zachowaniu i „bhutańsko uśmiechnięci” wieśniacy nie próbują zachowywać się, ani tym bardziej ubierać na modłę zachodnią. Wcale tego nie chcą nie potrzebują. Przy nich robiące w jeansach zakupy młode Bhutanki wyglądają jak nie na miejscu. BH (289).JPG BH (290).JPG BH (293).JPG Drugim miejscem w Timhpu, które nie zatraciło magii jest stadion narodowy. O poranku przychodzą tu dziesiątki Bhutańczyków oddać się ukochanej, narodowej rozrywce – łucznictwu. Ubrani w gho mężczyźni wyglądają na bardzo przejętych współzawodnictwem, choć to tylko spotkania towarzyskie. Ktoś proponuje nam próbę zmierzenia się z łukiem i tarczą. Bhutańczycy są wybornymi łucznikami, do tarczy trafiają z kilkuset metrów. Dla nich łucznictwo jest naturalne, "wyssane z mlekiem matki". Nie chcą nam wierzyć, kiedy mówimy, że nigdy nie mieliśmy łuku w ręku...
__________________
Ola Ostatnio edytowane przez Ola : 20.12.2009 o 21:34 |
![]() |
![]() |
![]() |
#2 | |
![]() Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Warszawa/Dworzec Centralny
Posty: 408
Motocykl: nie mam AT jeszcze
![]() Online: 6 dni 4 godz 22 min 48 s
|
![]() Cytat:
![]() a wiadomo wszystkim, że jego jest tylko racja bo to Święta Racja!!! I w związku z tym nie mogę się oprzeć, żeby w tym miejscu nie zamieścić informacji (być może nie wszyscy doczytali na stronie www.worldonbikes.pl ) że: blog Oli i Jurka otrzymał nominację do nagrody National Geographic TRAVELERY 2009 w kategorii Blog travelerowca. ![]() ![]() Zatem koooochani mamy okazję "zmaterializować" swój zachwyt i zagłosować na nich ![]() ![]() ![]() W załączeniu kopia National Geographic nr 1 z 2010 roku, w którym ogłoszono nominacje i informacje o tym jak, i do kiedy głosować oraz regulamin konkursu.
__________________
Im więcej posiadamy radości, tym doskonalsi jesteśmy (B.Spinoza) |
|
![]() |
![]() |
![]() |
#3 |
![]() Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Warszawa/Dworzec Centralny
Posty: 408
Motocykl: nie mam AT jeszcze
![]() Online: 6 dni 4 godz 22 min 48 s
|
![]()
Olu, tak sobie pomyślałam, że z tego wszystkiego, czym się z nami dzielicie, będzie "coś więcej"
![]() ![]() Życzę Wam dalszego, nieustającego zachwytu nad Światem i Człowiekiem ; "okazywanie serca" nie jest niczym szczególnym - wystarczy wierzyć, że im więcej miłości się daje, tym więcej zostaje dla nas ![]() wzruszyłaś mnie - chyba wiesz, że od dawna jest taki zakamarek w moim mięśniu gdzie macie swoje miejsce ![]() no i wybacz mi to "ogłoszenie" bo Cię trochę znam i wiem, że publicznie chwalić się nie lubisz ale w końcu to nie tylko Wasza sprawa ![]() ![]() zatem ![]() ![]()
__________________
Im więcej posiadamy radości, tym doskonalsi jesteśmy (B.Spinoza) |
![]() |
![]() |
![]() |
#4 | |
![]() Zarejestrowany: Jan 2005
Miasto: Kraków
Posty: 3,988
Motocykl: RD07a
Galeria: Zdjęcia
![]() Online: 3 tygodni 6 dni 14 godz 28 min 34 s
|
![]() Cytat:
Marek Kamiński Krzysztof Wielicki, Wojciech Cejrowski czy Marek kalmus i inni: wiecej: http://www.travelery.national-geographic.pl/nominacje/ Głosuje się łatwo: SMS o treści TR.EPSON.S pod numer 71001 albo TR.MADERA.S pod numer 71001 albo TR.KODAK.S pod numer 71001 w zaleznosci od nagrody którą głosująca/cy ma szansę otrzymać. http://www.travelery.national-geographic.pl/nagrody/ Moj głos macie.
__________________
pozdrawiam, podos AT2003, RD07A ------------------ Moje dogmaty 0. O chorobach Afryki: (klik) 1. O Mikuni: Wywal to. 2. O zębatce: Wypustem na zewnątrz!!! 3. O goretexie: Tylko GORE-TEX 4. O podróżach: Jak solo to bez kufrów 5. O łańcuszkach rozrządu: nie zabieram głosu. 6. Lista im. podoska Załącznik 10655 7. O BMW: nie miałem, nie znam się, nie interesuję się, zarobiony jestem. 8. O KN: Wywal to. 9. O nowej Afripedii: (klik) |
|
![]() |
![]() |
![]() |
#5 |
![]() Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Biała Podl./Warszawa
Posty: 368
Motocykl: Afryka? Nie, dziękuję. ;)
Przebieg: 60000
![]() Online: 1 tydzień 1 godz 37 min 9 s
|
![]()
Pięknie, kolorowo...
![]() ![]()
__________________
Yamaha XTZ 800 Super Tenere ![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
#6 |
Common Rejli
![]() Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 3,714
Motocykl: R650GS Adventure & LC6 750 Adventure
Przebieg: dupa
![]() Online: 1 miesiąc 3 tygodni 1 dzień 5 godz 39 min 17 s
|
![]() ![]()
__________________
BRW 1991 I tak wszyscy skończymy na mineralnym. | Powroty są do dupy. | Trzy furie afrykańskie: pompa, moduł, regulator. Czy jakoś tak... | Pieprzyć owiewki ![]() NIE SPRZEDAM! ![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
#7 |
![]() Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Chojnice/drogi Europy
Posty: 1,038
Motocykl: RD07a
Przebieg: hgw
![]() Online: 3 tygodni 2 dni 4 godz 28 min 20 s
|
![]()
i co z tym łukiem i tarczą? Próbowaliście ?
__________________
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
#8 | |
wondering soul
![]() Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 2,346
Motocykl: KTM 690 enduro, Sherco 300i
Galeria: Zdjęcia
![]() Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 23 godz 11 min 8 s
|
![]()
Niestety nie strzelaliśmy. Jakoś żeśmy się nie odważyli patrząc na te wszystkie celne "10". Z resztą ja i tak nie mogłam - to męski sport. Kobiety tylko dopingują. Do tego stopnia męski, że podobno przed najważniejszymi turniejami, kobiety "zamykają swoje sypialnie", tak żeby Panowie noc przed turniejem mogli się "w samotności i sumieniu wyciszyć". Inaczej pech gwarantowany
![]() Cytat:
Pozdrawiam
__________________
Ola |
|
![]() |
![]() |
![]() |
#9 | |
wondering soul
![]() Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 2,346
Motocykl: KTM 690 enduro, Sherco 300i
Galeria: Zdjęcia
![]() Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 23 godz 11 min 8 s
|
![]()
Dziś nasze Afryki przyjechały do Warszawy. W ciepłym garażu czekają na należne im po całej podróży "zabiegi kosmetyczne". Nam się łezka w oku zakręciła – to oficjalny koniec naszych tegorocznych wojaży po Azji. Przyszły pierwsze refleksje, takie już na sucho bez ferworu i emocji towarzyszących każdemu wyjazdowi. Czas na krótki "rachunek sumienia" i podziękowania. Chcieliśmy to zrobić jeszcze w tym roku… Do powodzenia i ostatecznego kształtu naszej wyprawy przyczyniło się wiele osób, z których kilka znajduje się oczywiście na naszym forum…
RÓŻNE OBLICZA TURCJI Ponad 3 tys. kilometrów po centralnej, północnej i północno – wschodniej Turcji daje nam choć minimalny przekrój różnych obliczy tego kraju. Mamy okazję odwiedzić zarówno najważniejsze meczety, szkoły koraniczne (dzięki życzliwym nam młodym Turkom), jak i pobuszować po mało znanych zakątkach Kapadocji. Udaje nam się, przyjrzeć życiu Turków nad Morzem Czarnym oraz zjeść obiad z pasterzami w dzikich górach Kackar. Prowadzimy ciekawe dysputy z duchownymi w zawieszonym na skale klasztorze Sumela. Na północy kraju walczymy ze śniegiem na gruntowych drogach łańcucha górskiego Dogu Karadeniz. Na własnej skórze przekonujemy się, co tak naprawdę łączy wszystkich Turków: to nieporównywalna nawet do polskiej gościnność i życzliwość dla przybyszy z innych krajów. Najlepszym przykładem jest niespodzianka, jaką szykują nam zwykli kierowcy taksówek w jednym z małych miasteczek północnej Turcji. W nocy nie dość, że mają baczenie na nasze motocykle, to jeszcze nam je pucują na błysk (co po jeździe po górskich błotach nie jest ani zadaniem łatwym, ani przyjemnym), ozdabiają kwiatami, a rano witają nas wyśmienitą turecką herbatą. Ja jestem oczarowana Turcją i różnorodnością tego kraju. ![]() ![]() WIELKIE SERCA W SUROWEJ RZECZYWISTOŚCI - GRUZJA, ARMENIA, GÓRSKI KARABACH Gruzja, Armenia i Górski Karbach to przede wszystkim wspaniałe góry. Dla nas to coraz trudniejsza jazda terenowa. Staramy się omijać główne szlaki i obejrzeć jak najwięcej ciekawostek, jakie oferują te kraje. Bogata kultura, liczne stare kościółki, często położone w odizolowanych, trudno dostępnych miejscach, skalne miasta (Wardzia w Gruzji) są dla nas miłym zaskoczeniem. Gościnność Gruzinów i Ormian nie ustępuje tureckiej. W Gruzji kilka razy przypadkowo spotkani ludzie zapraszają nas do swoich domów na posiłki i nocleg. Możemy zobaczyć życie gruzińskiej prowincji od podszewki. Domowe ogródki, w których najczęściej odbywają się gruzińskie „obiady – uczty” są pełne świeżych warzyw. Jak twierdzą Gruzini, nigdy nie kupują warzyw, tylko jedzą to, co sami wyhodują. U rodziny byłego mistrza Gruzji w boksie (którego poznajemy w klasztorze Ikalto) uczymy się w tradycyjny sposób wypiekać chleb. Siostry i mama Mindii (boksera – mistrza) demonstrują nam tradycyjne gruzińskie tańce, a Mindia prezentuje swój bokserski trening. Ormianie godzinami opowiadają nam o burzliwej historii swego kraju. Wykazują się przy tym niezwykłą wiedzą historyczną obejmującą znacznie szersze połacie globu niż tylko Armenia. Spotkani gdzieś w górach motocykliści, a jest ich w Armenii jedynie około 50 od razu biorą nas „pod swoje skrzydła”. Wspólnie z nimi poznajemy tajniki kuchni ormiańskiej, jak i górskie drogi do zaskakującej w tej części świata świątyni Garni (wygląda jak żywcem przeniesiona z Grecji) i monastyru Geghard. Udzielają nam wielu rad, na co zwrócić uwagę w tym kraju, który już w III wieku przyjął chrześcijaństwo. Ilość prastarych monastyrów, do tej pory zachowanych w świetnym stanie jest nieprawdopodobna. Dzięki „naszym motocyklistom” (pomagają nam załatwić wszystkie papiery) decydujemy się na podróż do ciągle odizolowanego od świata Górskiego Karabachu. Okazuje się, że ludzie zamieszkujący ten przepiękny region, choć bardzo biedni i doświadczeni przez wojnę z Azerbejdżanem mają ciągle niezwyciężonego ducha i wielkie, wielkie serca. Jadąc między wrakami czołgów porzuconych 20 lat temu na piaszczystych drogach Górskiego Karabachu i lawirując między ruinami ostrzelanych domów przekonujemy się, co naprawdę znaczy ludzka życzliwość. W okolicach Dadivank (przy samej granicy z Azerbejdżanem) ludzie, którzy nie mają nic, mieszkają w lepiankach w strasznych warunkach nie chcą nawet słyszczeć, że nie zatrzymamy się u nich na kawę. Mimo, że sami niewiele mają, dzielą się z nami czym mogą. Ojciec Grigori opiekujący się monastyrem w Gandzasar „przygarnia nas” na nocleg. O historii Polski i całego regionu wie więcej niż niejeden Polak. Dzięki niemu dowiadujemy się jak naprawdę przebiegały w latach 90-tych działania wojenne w tym regionie (był kapelanem wojskowym). ![]() ![]() 1 (2).JPG 1 (3).JPG 1 (4).JPG MISTRZOWIE GOŚCINNOŚCI I … PIKNIKOWANIA - IRAN Z Armenii wjeżdżamy do „paszczy lwa i siedliska terroryzmu”, jak określają Iran zachodnie media. Od razu na mojej głowie pojawia się chusta (nawet pod kaskiem), a schodząc z motocykla zawsze zakładam „manto” (płaszczyk zakrywający "siedzenie"). Uważam, że należy szanować lokalne zwyczaje. Irańczycy odnoszą się do nas niezwykle przyjaźnie. Pomimo, że kobiety – Iranki nie mogą same prowadzić motocykli i wzbudzam zazwyczaj spore poruszenie i zdziwienie wśród tłumu, nikt nie robi mi z tego powodu żadnych, nawet najmniejszych problemów. Irańczycy są ciekawi świata i bardzo obawiają się o swój wizerunek, jaki „gwarantują” im zachodnie media. Przeciętny Irańczyk nie jest natarczywy i nie ma w nim cech „fanatyka”. Po całym Iranie (z północy do Zatoki Perskiej i potem z powrotem na północny – wschód) podróżujemy z dwójką Irańczyków. Są naszymi pasażerami. Dzięki nim poznajemy ten kraj naprawdę od podszewki. Śpimy i jemy posiłki zawsze u rodziny naszych podróżnych lub ich przyjaciół (rodziny irańskie są ogromne i zazwyczaj ma się jakiś krewnych w całym kraju). Odwiedzamy rzadko odwiedzane wyspy położone w Zatoce Perskiej. Wspólnie "zdychamy" z powodu pustynnych upałów. Nawet w turystycznych miejscach takich jak np. Esfachan udaje nam się dotrzeć do nieodwiedzanych przez obcokrajowców zakamarków. To dzięki samym Irańczykom, którzy najczęściej ofiarują nam swój czas i wiedzę na temat danego miejsca i godzinami oprowadzają nas po swoich miastach. Całą sielankę psują nieco wydarzenia związane z wyborami prezydenckimi. Okazuje się, że „prawda” i „prawda medialna” są cały czas w Iranie bardzo od siebie oddalone... ![]() ![]() STANY - TURKMENISTAN, UZBEKISTAN, TADŻYKISTAN i KIRGISTAN Turkmenistan to zwycięska walka z biurokracją. Niestety mamy tylko wizy tranzytowe i nie możemy w tym przedziwnym kraju zostać na dłużej. Ciągnące się setkami kilometrów pustynie kontrastują z barwnymi strojami narodowymi noszonymi na codzień przez kobiety. Turkmenistan zapamiętamy jako kraj przepysznych szaszłyków, grzecznych, choć zdystansowanych ludzi i wbrew obiegowej opinii przyjaznych urzędników i policji. Jedwabne miasta Uzbekistanu urzekają nas swoją architekturą. Godzinami krążymy po zakamarkach starówek w Bucharze i Samarkandzie. Zmysły estetyczne możemy nasycić do woli, choć z motocyklowego punktu widzenia nie jest to wymarzony kraj: drogi są w większości płaskie i asfaltowe. Sytuacja się zmienia zaraz za granicą tadżycką. Pierwszy off-road zaczynamy już w przygranicznych górach Fan. Przez następne prawie 3 miesiące będziemy się poruszać tylko po wysokogórskich drogach szutrowych i gruntowych. Przyzwyczajamy się do dużych wysokości (4.000 m n.p.m. więcej) i niskich temperatur. Tadżykistan okazuje się całkiem różnorodny, choć najbardziej magicznym i dla nas najpiękniejszym miejscem w kraju jest Korytarz Wakhański. Jadąc wzdłuż tej, wydawałoby się, zapomnianej przez Boga i ludzi doliny podpatrujemy ukradkiem życie po afgańskiej stronie granicy. Podziwiamy też majestatyczne szczyty Hindu Kush. Tadżycy z Korytarza Wakhańskiego, w większości Ismailici opowiadają nam o tym odłamie Islamu. Ludzie z małych wiosek, które mijamy na trasie pokazują nam ruiny fortów i twierdz z czasów Jedwabnego Szlaku. Obolałe kości moczymy w lokalnych gorących źródłach. Po Korytarzu Wakhańskim Pamir Highway wydaje się dziecinnie prosty. Decydujemy się na kilka małych wypadów w boczne doliny. Nad Rang Kul dopada nas pierwszy śnieg, który kilka dni później zasypuje nas na granicy tadżycko – kirgiskiej. Odcinek 13 km między tadżyckim a kirgiskim granicznym punktem kontrolnym pokonujemy przez zaspy w czasie 3 godzin! W Kirgistanie pogoda nas nie oszczędza. Często pada śnieg, grad albo deszcz. Z niektórych przejazdów przez Tien Shan musimy zrezygnować – przełęcze są kompletnie zasypane. Przez kilka dni spędzonych w bazie alpinistycznej pod Peakiem Lenina widzimy kolejne, zrezygnowane, wracające z wyższych baz ekipy, które ze względu na pogodę nie mogą podchodzić do ataku szczytowego. Nie ma jednak tego złego.... Nad jeziorem Song Kul spędzamy dobrych kilka dni z Kirgizami. Żyjemy z nomadami i jemy to, co oni, (choć na początku z pewnymi oporami). Przełęcz graniczna z chińskim regionem Xinjiang wita nas na szczęście słońcem. ![]() ![]() NA DACHU ŚWIATA - XINJIANG, AKSAI QUIN, TYBET Wjazd do Chin wisiał na włosku. W Urumqi, stolicy Xinjiang, wybuchają największe od kilkudziesięciu lat zamieszki. Władze chińskie w całej prowincji wprowadzają stan wyjątkowy. Dla obcokrajowców oznacza to zazwyczaj zamknięcie granic prowincji (tak jak było w zeszłym roku z Tybetem). Nasze półroczne batalie z administracją chińską mogły pójść na marne... Ale nie poszły. Po bardzo dla nas nerwowym i wyczerpującym fizycznie dniu udaje nam się szczęśliwie wjechać do Xinjiangu. Przez kilka dni regenerujemy siły w Kashgarze. Poznajemy kulturę ujgurską, o wiele bliższą Kirgistanowi niż Chinom. Z zapasem nowych sił ruszamy na tzw. Xinjiang – Tibet Highway. Przed nami 2700 km bezdroży, 5 przełęczy o wysokościach powyżej 5.000 m n.p.m (tych 4.000 m n.p.m. nawet nie liczymy), piach, rzeki i brody (oczywiście bez mostów) oraz nieprzyjazna, skrajana pogoda. Jest to jednocześnie jeden z najpiękniejszych kawałków na naszej trasie: cały czas nietknięty cywilizacją, gdzie ludzie żyją tak samo jak setki lat temu. Droga w większości jest zła albo bardzo zła. Poza nami jedynymi pojazdami są wojskowe chińskie ciężarówki (czasem dostawcze ciężarówki). Przez przeładowane giganty na drodze tworzą się koszmarne koleiny. Często jedziemy po terenie, obok drogi, bo po potwornej tarce nie da się jechać. Tajemniczy region Aksai Quin, gdzie prawie przez 3 dni non stop jedziemy powyżej 5000 m n.p.m. wita nas deszczem i śniegiem. Przecież tu prawie nigdy nie pada! Noclegi na 5.200 m n.p.m. nie dają szans na odpoczynek. Jesteśmy coraz bardziej zmęczeni (motocykle też), ale musimy jechać dalej. Mijane przez nas wioski Tybetu Zachodniego mają charakter raczej depresyjny. Większość składa się z kilku brudnych, prymitywnych lepianek, sfory bezpańskich psów i obowiązkowo chińskiej bazy wojskowej (jedyne miejsca w całym Tybecie Zachodnim, do których doprowadzony jest prąd). Widać tu wyraźnie demonstrację sił. Z duchowości Tybetu i tysięcy klasztorów pozostało niewiele. Mimo, że to właśnie w Tybecie Zachodnim było najwięcej klasztorów buddyjskich, po rewolucji kulturalnej nie został ani jeden...Perełką kulturową na trasie jest Królestwo Guge, do którego dojazd kilka razy wywołuje we mnie stan rozpaczy i rezygnacji. Czuję się jak na Paryż – Dakar poprowadzonym na 5000 m n.p.m. Piach i serpentyny na tych wysokościach dają się mocno we znaki naszym motocyklom. Ruiny Królestwa Guge o zachodzie słońca rekompensują jednak wszystkie trudy podróży. Na koniec 2700 km off-roadu czeka nas całodniowy przejazd po korycie rzeki – droga jest właśnie budowana gdzieś na zboczach doliny, ale nie można jeszcze na nią wjeżdżać. Mijamy zakopane w błotnistym dnie rzeki ciężarówki. Nam się udaje przejechać. Ubłoceni jak nieziemskie stworzenia wjeżdżamy na asfaltową tzw. Friendship Highway łączącą Lhasę z Nepalem. Tybet Centralny to już „pełna cywilizacja”. Jest asfalt, jest prąd i jest... dużo Chińczyków. Lhasa, symbol Tybetu jest dziś bardziej chińska niż tybetańska. Po odwiedzeniu kilkunastu klasztorów buddyjskich jedziemy do Nepalu. Droga nie sprawia nam na tym odcinku żadnych trudności. Przełęczy po 4000 m n.p.m. prawie nie zauważamy. Przed samą granicą w Zhangmu krajobraz zmienia się radykalnie. Za jednym z zakrętów z suchego Tybetu wjeżdżamy w tropikalną dżunglę. Wrażenie jest piorunujące. ![]() ![]() 1 (14).jpg 1 (15).jpg 1 (16).jpg 1 (17).JPG 1 (18).jpg 1 (19).jpg 1 (20).jpg NEPAL TO NIE TYLKO GÓRY Granica chińsko – nepalska to dobra lekcja nauki cierpliwości... Po chińskiej stronie niby wszyscy są mili, ale zawsze brakuje jakiegoś papierka. Po 8 godzinach udaje nam się wyjechać z Chin. Nepalska część nepalska to buła z masłem. W Himalajach w Nepalu czujemy się jak w domu. Byliśmy tu 3 lata wcześniej, tylko nie na motocyklach. Teraz podziwiamy wszystko z siodła. Pomimo, że wysokości nie są tu duże, poważnym utrudnieniem na drogach są częste osuwy ziemi. Kilkanaście razy walczymy z takimi błotno-kamienistymi osuwiskami. Część południowa Nepalu – Terai jest dla nas nowością. Znamy ten kraj tylko z perspektywy Doliny Khatmandu i gór, ale jak się okazuje Nepal to nie tylko góry. Jadąc na zachodni kraniec Nepalu kilka razy zaszywamy się w dżunglę. Poznajemy „uroki” monsunu. Rzeki, określane przez tubylców jako strumyki po kilku dniach intensywnych opadów zmieniają się w wartkie rzeki o szerokości około 200 metrów. Przeprawa przez takie „rzeczyska” jest kilka razy nie lada problemem. W dżungli grzęźniemy w prawdziwym błocie. Zmiana o 180% w stosunku do tybetańskich piachów. Kilkanaście dni spędzamy w bambusowych wioskach razem z członkami plemienia Taru, zamieszkującego południowy Tybet. Czujemy się nie jak w Azji Centralnej, ale gdzieś w tropikalnych dżunglach Azji Południowo – Wschodniej. ![]() ![]() 1 (21).jpg 1 (22).JPG 1 (23).jpg CAŁY ŚWIAT W JEDNYM KRAJU - INDIE Indie to cały świat w jednym kraju. Przytłaczają różnorodnością, ilością dźwięków, zapachów, religii i ludzi. Z punktu widzenia motocyklisty bywają niezwykle męczące. Musimy mieć non stop oczy dookoła głowy. Ruch drogowy przypomina prawo dżungli. Pierwsze dni w Indiach, w nizinnej części regionu Uttarkhand są wyjątkowo upalne. Uczestniczymy w ablucjach w świętej rzece Ganges w Haridwar, po czym jak najszybciej uciekamy w góry. Wykuta w skale droga przez Kinnaur Valley wzbudza w nas dreszczyk emocji. Droga jest wąska, a przepaście do dna doliny mają po kilkaset metrów. Cały czas musimy uważać na pędzące ciężarówki TATA. Nie ma wątpliwości, że to właśnie one, niezależnie od przepisów zawsze mają pierwszeństwo. Wracamy w Himalaje wysokie. Doliny Spiti i Lahaul są pełne buddyjskich klasztorów. Jest tu ich na pewno więcej niż w Tybecie. Dzięki liberalnej polityce religijnej, klasztory mogą się rozwijać bez żadnych ograniczeń. Pokonujemy kolejne dla nas, ale pierwsze w Indiach 4000 i 5000 tysięczne przełęcze. Na przełęczy Lalung La pada śnieg. Nie ma czasu na podziwianie widoków. Droga szybko zamarza. Nam się udaje przejechać, ale przez następne kilka dni przełęcz jest zamknięta dla ruchu. Uważana za najwyższą przejezdną przełęcz świata – Khardung La, łatwo nie daje się zdobyć. Przez kilka dni jest skuta lodem i przy każdej próbie zdobycia przełęczy jesteśmy odprawieni z kwitkiem na punkcie kontrolnym w dolinie. Ruszamy nad jezioro Pangong Tso, położone w przygranicznej strefie zmilitaryzowanej. Widzieliśmy już to 100 km jezioro od strony chińskiej, teraz chcemy zobaczyć perspektywę indyjską. Po mozolnej wspinaczce na Chang La i przekroczeniu całkiem pokaźnej rzeki polodowcowej, stajemy nad brzegiem jeziora. Wydaje się nam jeszcze piękniejsze niż ostatnim razem w Chinach! Bocznym szlakiem (określanym jako „nieprzejezdny”, co okazuje się nieprawdą) przejeżdżamy do bajkowej Doliny Nubra. Mijamy wiele ukrytych w skałach, nieodwiedzanych przez przybyszów z zewnątrz klasztorów buddyjskich. Kolejny raz atakujemy Khardung La, tym razem od strony północnej. Przełęcz jest tym razem łaskawa i udaje nam się ją zdobyć. Szczęśliwi krążymy po licznych klasztorach buddyjskich w okolicach Leh i między Leh a Kargil. Potem na kilka dni „gubimy się” w odosobnionych Dolinach Suru i Spiti. Mamy okazję wziąć udział w lekcji angielskiego małych mniszek – jako nauczyciele oczywiście J. Przez przełęcz Zoji La docieramy do opustoszałego Srinagaru. Pięknie tu. Po mieszkańcach widać tęsknotę za świetnymi czasami tego regionu, kiedy nie był jeszcze uważany za „kolebkę terroryzmu”. Ilość zgromadzonych w regionie wojsk indyjskich bardzo nas zaskakuje. Takich ilości uzbrojonych po zęby żołnierzy nie widzieliśmy nawet w Tybecie. Check postów jest więcej niż gdziekolwiek wcześniej. Na pewien czas żegnamy Himalaje i zmieniamy zupełnie otaczającą nas kulturę. Nizinne Indie nieuchronnie oznaczają tłum na drogach (i wszędzie), upał, zwierzęta kręcące się bezkarnie nawet na nielicznych „autostradach”. Zgiełk nie psuje wyjątkowej atmosfery w świętej Świątyni Sikhów w Amritsarze. Śpimy tam w dormitorium dla pielgrzymów i jemy razem z nimi w perfekcyjnie zorganizowanej stołówce. Motocykle stoją na honorowym miejscu na patio dormitorium i w nocy są otoczone setkami śpiących na ziemi pielgrzymów. Delhi i Agra nie robią na nas specjalnego wrażenia. Nie zatrzymujemy się tam na dłużej. Po kilku dniach pędzimy po drogach Assamu. Z każdej strony otaczają nas plantacje herbaty. W Gauwahati trafiamy na lokalną puję (święto). Śpiewom i modłom przy licznych, ulicznych ołtarzykach Bogini Kalii nie ma końca. Podobny, plemienny, charakter ma Bengal Zachodni, ostatni odwiedzony przez nas region Indii. ![]() ![]() 1 (24).jpg 1 (25).jpg 1 (26).jpg 1 (27).JPG 1 (28).JPG Na końcu był Bhutan, który już znacie. Tu podziękowania dla Chomika. Jakiś czas po Twojej wyprawie napisałeś. Cytat:
JEDNAK TAK NAPRAWDĘ WYPRAWA ZACZĘŁA SIĘ DUŻO PRZED 1 MAJA - UPÓR OSŁA Tak naprawdę wyprawa zaczyna się na długo przed samym wyjazdem - przygotowujemy się do niej ponad rok. Jak na zgraną, dobrze funkcjonującą drużynę przystało dzielimy między siebie pracę. Jurek jest odpowiedzialny za techniczne przygotowanie motocykli oraz zgromadzenie wszystkich niezbędnych części zapasowych, jakie mogą nam się przydać na 31.000 km trasie. Moją rolą jest przygotowanie trasy oraz zorganizowanie wyprawy od strony formalno-logistyczno - papierowej. Przygotowanie trasy, tak żeby była jak najbardziej atrakcyjna ze względów kulturowych i widokowych i jednocześnie możliwa do zrealizowania zajmuje mi pół roku. Przez kolejne pół roku, z uporem osła walczę z biurokracją. Zorganizowanie wiz, mimo że czasochłonne, okazuje się najmniejszym problemem. Jedynie Iran, w którym niezamężne kobiety nie są mile widziane i Turkmenistan, który z powodu świńskiej grypy, akurat postanawia zamknąć się na świat wymagają „więcej akrobacji”. Schody zaczynają się przy organizowaniu wszystkich pozwoleń na wjazd do Chin i Bhutanu. ![]() ![]()
__________________
Ola Ostatnio edytowane przez Ola : 30.12.2009 o 18:12 |
|
![]() |
![]() |
![]() |
#10 |
outsider
![]() Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Rumia
Posty: 370
Motocykl: drz
![]() Online: 2 tygodni 9 godz 35 min 38 s
|
![]()
W ramach wymiany "cukru" ja chciałbym podziękować Wam za:
- pozytywną energię, która bije od Was w hurtowych ilościach - życzliwość w coraz rzadziej spotykanej naturalnej postaci - oraz za to, że chce się Wam tak obszernie i atrakcyjnie to wszystko opisywać. Chętnie przejmę trochę powera od Was, więc do najbliższego spotkania! P.S. Lewar to ładnie ujął, a mi pozostaje tylko przytaknąć, iż prezentowana przez Was Sztuka Podróżowania budzi pełen podziw!
__________________
"Jeśli chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz mu o swoich planach" |
![]() |
![]() |