![]() |
#10 |
![]() Zarejestrowany: Mar 2008
Posty: 345
Motocykl: RD04
![]() Online: 5 dni 4 godz 29 min 4 s
|
![]()
Dzień 28. Africa U-bot. Przejechane 23km do mostu z ochroną.
Tego było nam trzeba. Porządne wyro, ciepła i gruba kołdra, tak samo z poduszką. Pełna sielanka, ciepło, wygodnie, komary nie gryzą. Wstawać się nie chce. Leżę i czekam, czy Izi się odezwie, że trzeba wstać. Mam nadzieję, że myśli o tym samym co i ja i też dupy nie chce mu się ruszyć. Ale niestety, w końcu tyłek z wozu, czas ucieka. Roma robi śniadanie. Zbieramy klamoty, bo zaraz Kola po nas przyjedzie. Buty mokre, nie wyschły, znów te pieprzone ciuchy na siebie naciągać. Przed nami znów wielka niewiadoma. Pakujemy się do auta z tobołami, strzelbą i workiem naboi. Najpierw strzelanie! Jedziemy po dryndy. Chłopaki oglądają motocykle i cmokają, widać że mają ochotę się przejechać. Pierwszy wychyla się Roma, widać, że chłop rozsądny to daję mu swojego sprzęta. W klapkach, krótkich spodenkach i koszulce, rusza. Izi dziwnie na mnie patrzy. Mamy nadzieję, że wyrobi wszystkie zakręty i wróci. Nasłuchujemy czy słychać silnik. Po chwili wraca, z wielkim bananem na gębie. Widać, że Kola już nie może wytrzymać. Wsiada na Iziego motocykl i jedzie. Na dodatek zapakował sobie dziewczynę na tył. Roma uspokaja, mówiąc że Kola kiedyś jeździł Mińskiem. Kamień spadł nam z serca. Wyjeżdżamy za wioskę, z nadzieją, że chłopaki odwiozą nas do tej rzeki, której nie można przejechać. Przejechaliśmy może z 2 km i zatrzymaliśmy się na polanie. Giwera, naboje, puste butelki, i strzelamy. Nikt nie zginął, ani nie został ranny, więc się żegnamy. W razie zasadzki z rzeką, mamy wrócić, a pomogą nam zapakować się na pociąg. Zawsze to coś, mieć zabezpieczenie w razie „W”. Ruszamy. Droga do dupy. Znów powyrywana, wymyta przez wodę piaszczysta autostrada. Tempo złówia, ale dajemy radę. W oddali widać, przerwę w drodze. Pewnie to ta rzeka. Faktycznie, wyglądała średnio, ale nie tak jak przed Etyrkienem. Zresztą z samego rana mamy trochę krzepy. Głęboko na oko nie jest, ale to może jakaś mina? Gorszą sprawą okazał się nurt. Bo tempo miał okrutne. W takich sytuacjach, stosujemy procedurę nr 1, czyli sprawdzenie co pod wodą. Transport mojej dryndy kończy się jej utopieniem (to o tym pisał Izi, kilka postów wyżej. Nie wiem co mu większą radochę sprawiło, czy to że utopiliśmy kompletnie motocykl, czy to że zdołał go zatrzymać). Fakt, faktem, że jak wytargaliśmy ją na brzeg, to nie miałem ochoty sprawdzać, czy pozostało coś suchego w bagażach. Wykręcenie świeczek, postawienie na gumie, zakręcenie kilka razy i zagadała. Z Iziego, poszło bez problemów. Tak więc, chyb nie skorzystamy z pomocy Romy i Koli. Żeby nie było za wesoło, początek dnia musiał nas czymś zaskoczyć. I zaskoczył. Nie wiadomo dlaczego, co było powodem, sami się zastanawialiśmy. Na pewno stromy podjazd, kaszaniasta droga i zastane kości. Dzień bez gleby, to dzień stracony nie zależnie ile km przejechaliśmy Pozbierawszy zabawki, ruszamy dalej. Tym razem zamiast podjazdu, był zjazd. Nie wiesz którą stroną jechać. Czy wjazd w wymycie w drodze, wyprowadzi cię na prostą, czy nie. Tu patenty nie działały. Kałuże były opanowane, ale nie to. Nagle spotykamy kilku gości. Mówią, że są z ochrony mostu kolejowego, od którego jesteśmy 500 m. Jeden z nich przedstawia się jako „naczelnik”. Chcą w łapę za przejazd przez niego, bo niżej jest rzeka, której oczywiście nie przejedziemy. No pewnie, kolejni, którzy nam to mówią. Olewamy ich i zjeżdżamy na dół, mijając owy most. Był jakieś 800 m od drogi którą jechaliśmy. Dojeżdżamy do tak naprawdę brodu, bo rzeczką to ciężko nazwać. Takich przejazdów dziennie było kilkadziesiąt. Nic szczególnego, nie wartego opisu. Ale nie ten. Może miała z 5 m szerokości. Żaden problem. Do czasu, aż nie zeszliśmy z motocykla. Wąska, ale kurewsko głęboka. Na dnie kamienie wielkości Fiata 126p. Dodatkowym utrudnieniem, był zwalony wielki betonowy słup, który leżał prawie w poprzek brodu. Łazimy bokami, ale nie ma jak przedostać się na drugą stronę. Szanse na przejazd określamy w skali od 1 do 10 na -5. Zawracamy i jedziemy do ochronnego mostu. Kiedy podjechaliśmy, wyszedł do nas ochroniarz, pytał co tu robimy i tak dalej. Opowiadamy o co biega. Okazało się, że na zachód od nas, w wyższych partiach gór, przez 2 tygodnie lało. Spływająca rzeka, właśnie niesie te opady. Stały poziom wody utrzymuje się od 4 dni, i nie opada. Zaprasza nas do środka, na herbatkę. W budynku siedzi 6 gości, reszta na służbie na wieżyczkach. Nie rozpoznajemy w nich, żadnego z tych, którzy przed chwilą mówili że są z ochrony mostu. Ciul wie co to byli za jedni. Opowiadają, że nie tak dawno szedł tędy, samotny Japończyk, który wybrał się dookoła świata. Miał ze sobą tylko mały wózek, a w nim cały dobytek. Przeprowadzili go przez most, za którym 1 200m idąc torami, jest zejście do głównej drogi. Pogada z naczelnikiem, czy nie było by możliwości przejechania właśnie tą drogą, ale dopiero na koniec zmiany, czyli za jakieś 3 godziny. Ostateczną decyzję może jednak podjąć tylko naczelnik. Znów suszymy mokre ciuchy. Izi widzi, że ma pękniętego gmola. Pytamy o spawarkę, oczywiście jest, funkiel nówka, ale nikt nie umie jej obsługiwać. Izi Mc Giwer bierze się wiec do roboty. Poszliśmy zobaczyć do owej rzeki, jak z poziomem wody. Poprzednio wbiliśmy na brzegu patyk równo z poziomem. Schodząc na dół, kreślimy na drodze strzałki, żeby wiedzieć która droga jest najlepsza. Było gorzej. Patyk był już zalany. Czyli woda się podnosi. Liczymy więc na przejazd mostem. W końcu możemy iść. Koleś ma krótkofalówkę, przez którą pyta czy nic nie jedzie. W razie gdyby jechał pociąg, mam z Izim pakować się w krzaki, co by nikt nas się widział. Analizujemy po drodze plan działania. Wjazd na skarpę, to żaden problem, tylko dwóch ludzi musiałoby przerzucić dryndy przez szynę. Jak weszliśmy na most, kopara nam spadła. Okazało się, że to najwyższy most kolejowy w chabarowskim kraju. Ma 56 m wysokości. Robi wrażenie. Idziemy torami. Tory jak tory. Uzmysławiamy gościowi, że to idealna droga. Można między szynami jechać 50, 60 km/h. Chwilka, moment, a będziemy już przy zjeździe. Tylko żeby było kolejnych dwóch ludzi, a cała operacja nie zajmie więcej jak 5 min. Potwierdza, że to słuszna opcja, choć jedynym problemem może być jakiś kawałek blachy połączony przewodami umieszczony między szynami. Z tego co się dowiedzieliśmy, służy do załączania, czy wysłania informacji, że jedzie pociąg. Pełni nadziei wracamy do wartowni. A on postanawia pozbierać grzybów. Gdy wracamy, słychać pociąg, więc walimy w krzaczory. Przejechał tylko skłąd techniczny, składający się z lokomotywy i dwóch platform. Po powrocie zdajemy relację wszystkim, którzy byli na wartowni, wmawiając im, że to super fantastyczne wyjście, a przejazd, to bułka z masłem. Gość, który z nami poszedł wybadać możliwość przejazdu, przyniósł 2 torby grzybów. Niestety, zakomunikował nam, że raczej naczelnik nie wyrazi zgody na przejazd przez most, bo ktoś z technicznego składu nas widział. Gówno prawda… Po prostu się bał. Jesteśmy wkurwieni. Jako że robiło się późno, proponują nam nocleg i jakąś strawę. Niedaleko od nich, jest opuszczony budynek po jednostce wojskowej, która niegdyś pilnowała mostu. Teraz jest pusty, choć zrobili w nim jeden pokój, w którym nocują dwa razy w roku myśliwi. Na kolację zupka, chleb i zebrane grzyby przysmażone na masełku i posypane pietruszką. Ich smak mam w ustach do dziś, po prostu BOMBA! Naczelnik chyba chce zagrać tego dobrego. Tłumaczy nam podczas kolacji, gdzie dalej po drodze mogą czekać na nas niespodzianki, gdzie należy uważać, żeby nie zboczyć z trasy, gdyż jest po drodze kilka rozgałęzień. Mówi, że jeśli uda nam się dojechać w ciągu jednego dnia do miejscowości Issa, możemy zgłosić się do naczelnika straży pożarnej. Chłop nas przenocuje, załatwi w razie czego benzynę (w Issie nie ma „zaprawki”). Każdą ewentualną przeszkodę rozrysowuje nam na kartce. Budynek, w którym mamy spać to dwu piętrowiec. Wszędzie brak okien, grzejniki wyrwane. Na ścianach w łazience zostały tylko płytki. Co było możliwe do zabrania, zabrano. Nie było nawet wszystkich desek w podłodze. Drzwi pokojowe od wewnątrz były obite niedźwiedzią skórą. Łóżka piętrowe, gdzie to górne było na wysokości 3,5 metra. Walały się wędki, walonki, grube zimowe ubrania. Najważniejsze, że jest dach nad głową. Kładziemy się spać z nadzieją, że jednak naczelnik zmieni zdanie. Co nas wkurza? Że urlop się zaczyna kończyć, my w czarnej żopie z przebiegami gruuubo poniżej średniej. |
![]() |
![]() |
Narzędzia wątku | |
Wygląd | |
|
|
![]() |
||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Jedź nad morze mówili, będzie fajnie mówili xD | xVampear | Polska | 2 | 30.08.2020 19:00 |
Xinjiang 2008 czyli dlaczego nie zobaczymy olimpiady... | sambor1965 | Trochę dalej | 400 | 23.02.2009 16:44 |