![]() |
|
Kwestie różne, ale podróżne. Jak nic z powyższego o podróżowaniu Ci nie pasuje, pisz tutaj... |
|
Narzędzia wątku | Wygląd |
![]() |
#16 |
![]() Zarejestrowany: Oct 2008
Miasto: Bielsko - Biała
Posty: 1,364
Motocykl: dr650se
Galeria: Zdjęcia
![]() Online: 1 miesiąc 2 tygodni 4 dni 1 godz 20 min 44 s
|
![]()
Zapada zmierzch. Szukamy jakiegoś noclegu. W lesie śniegu ok metra – słabe widoki na upchanie gdzieś sprzętów z dala od drogi, zresztą już późno i nie chce nam się kopać jam pod namioty. Adam siada na łyżwolota, Szparag odpoczywa w koszu, Zbychu odpoczywa za sterami zaprzęgu. Tylko ja i Lupus nie odpoczywamy.
Z lewej majaczy jakaś odśnieżona droga w las. A nawet dwie. Zbychu zostaje, a my robimy zwiad – ja jedną, Angol drugą. Ta moja okazuje się wjazdem pod rampę załadowczą jakiejś piaskowni albo małej kopalni odkrywkowej. Obok rampy prowadzi stroma droga na górę przebita w śniegu – szeroka tak akurat na zaprzęg. Znowu okazja do zabawy! Ładujemy się w nią rozpędem. W połowie zakręt i musze zwolnić żeby się zmieścić, więc grawitacja bezlitośnie wygrywa z przyczepnością. Lecimy w dół. Sprzęgło, przytulam się do prawej, pozwalam zaprzęgowi nabrać rozpędu w tył i daję kierę na max w lewo. Lewy kufer wbija się w zaspę po lewej, a rozpęd elegancko obraca nas w prawo przodem w dół. W połowie obrotu skręcam na max w prawo i pomagam silnikiem. Za chwile zjeżdżamy na dół pod rampę, tam zawracam, biorę większy rozpęd i powtórka. Wyjechaliśmy dopiero za 6-tym razem. Lupus, który ze swojej Skrzynki Na Wilki miał mniej więcej podobny wirująco-rozmazany obraz jaki widać w okienku w pralce przy praniu prześcieradła, prawie przypłacił te akrobacje pawiem z solianki i mojej nalewki. Ale oczywiście się nie przyznał. Stajemy na leśnym skrzyżowaniu na górze, tylko po to by zobaczyć jak… prosto na nas zsuwa się powoooluuutku Adam usiłujący zatrzymać Szpargałowego XT-ka. Dotarł tu tą drugą drogą i teraz wraca z góry ze zwiadu. Przybliża się do nas w tempie minutowej wskazówki zegara sunąc na zablokowanych kołach. Ale nie może stanąć. Myślę sobie, ok – oprze się o krowę to stanie. Przy tej prędkości nawet się nie zachwieje. W sumie sunął tak wolno, że pewnie mógłbym zleźć, złapać go ręcznie, a po drodze jeszcze wypalić szluga, ale nie palę więc mi się nie chciało. Zadanie złapania XT-ka powierzyłem więc koszowi. Łyżwolot w tempie ślimaka trącego hemoroidami o zardzewiałą blachę dotarł w końcu do nas i dotknął błotnikiem gondoli. Po prostu dotknął. Nie przywalił. Dotknął. A miękki, elastyczny endurowy błotnik z polietylenu powiedział „klik” i pękł jak szkło rozsypując się na kilka części. Chyba się ochłodziło. ------------------------------------------------------------------------------------------------------------ Garaże. Konkretnie ruskie garaże. Ze szczególnym ukierunkowaniem na garaże motocyklistów na północy Rosji... O tym można by napisać bardzo grubą książkę, albo nakręcić serial – taki z tych „ambitnych”, bez sztucznej klaki w tle. Próba ujęcia tematu w jednym slajdzie wyjdzie tak jak próba przepuszczenia Niagary przez sedes. Weźmie i się nie zmieści. Pewnie trzeba by zacząć od analizy przemian społecznych po rozpadzie sojuza. Kiedy nastąpił zgon jednych wartości i narodziły się inne. Z jednej strony zagrożenie bezrobociem, biedą i alkoholizmem, ale tez wzrost gospodarczy rejonu obfitego w surowce. Z drugiej otwarcie na zachodni świat z jego wolnością, wzorcami oraz oczywiście gówno wartymi błyskotkami. Z trzeciej – to co siedzi w ludziach od zawsze – chęć bycia razem we wspólnocie. Chęć realizowania marzeń. Nastał dla nich czas kiedy marzenia wypatrzone na amerykańskich filmach można wcielić w życie na lokalnym podwórku. A zwłaszcza na lokalnym garażowisku. Znam to z końca lat 80-tych z własnego garażu. Ale to nie ta skala. Ruskie garaże odzwierciedlają skalę imperium, w którym je zbudowano! Po 50-60 m2 powierzchni, każdy z własnym piecem, niektóre z potężną piwnica wyrytą w wiecznej zmarzlinie. Wyposażone i udekorowane bogaciej niż bizantyjskie świątynie. A w nich – Królowie Dróg. Lśniące chromem czopery i cruisery. Amerykanie mają Route 66, a oni swoją federalkę M-18 i podskakując na niej na swoich chromowanych mastodontach nie czują się w niczym gorsi niż bohaterowie hollywoodzkiej kaszany. Dziś u nas takie wieszaki na frędzle uchodzą za totalne wieśniactwo, ale pamiętam czasy kiedy sam miałem frędzle przy kierze Dniepra z bakiem w kształcie trumny. Po prostu myślałem, że to tak ma być. Jura z Kiemi zapytany czy na tą ich M-18 nie lepiej by się nadawało jakieś spore enduro niż taki pomnik, powiedział: „wiesz, pewnie tak, ale tyle lat u nas nie można było mieć nic ładnego. A te nasze maszyny są… ładne.” Chłopaki z Kiemi czy Zapoljarnego jeżdżą razem, wspólnie też prowadzą swoje garażowe klubhausy i dłubią w warsztacie. To ich sposób na spędzanie czasu, którego zwłaszcza zimą im nie brakuje. Tu, na totalnym zadupiu trzeba coś robić żeby nie zwariować albo nie zachlać się na śmierć. Zrzeszają się w kluby – z własnymi barwami itp. Ale nie uważają się dzięki temu za lepszych od innych – nie ważne zrzeszonych czy nie. To po prostu takie samorzutne, szczere i kumpelskie paczki jakie u nas były jeszcze w latach 90-tych, zanim wkroczyła ta zachodnia sformalizowana, komercyjna skurwielina z importowanymi zza oceanu strukturami MC. A właściwie nie „wkroczyła” tylko sami na własne życzenie ją zaprosiliśmy. Oby ruscy byli mądrzejsi. Oby do ich Garaży zawsze można było przyjechać jak do dawno nie widzianych kumpli. ------------------------------------------------------------------------------------------------------------ Siedzimy z „Pająkami” z Kiemi w klubowym mieszkanku urządzonym w piwnicy wyrytej pod garażem. Chłopaki pracują na kolei. To chyba największy lokalny pracodawca. Jura robi w biurze – zajmuje się inwestycjami, a jego kumpel w utrzymaniu ruchu. W miarę ubywania wody rozmownej tematy stają się coraz ciekawsze. Jura patrzy dłuższą chwile na mapę dekorującą ścianę. Zdzies! Trafia paluchem w środek tajgi, spory kawałek na południowy wschód od nas. Szto zdzies? Przecież to środek czarnej dupy? No właśnie. Nie ma tam nic. Nie ma dróg, a dostępu bronią bagna, jeziora, wojskowe poligony i zmutowane komary nindża. Prowadzi tam tylko linia kolejowa, ale nie ma jej na mapie. Na żadnej mapie, no może poza wojskowymi – pokazującymi tajne obiekty. Na końcu tej linii znajduje spora… parowozownia! A w niej utrzymywane są w stanie pełnej sprawności lokomotywy parowe i spory zapas węgla. PAROWOZY! To nie skansen. To strategiczna rezerwa do podtrzymania transportu na wypadek załamania się infrastruktury paliwowej lub energetycznej. W XXI wieku nadal nie ma nic pewniejszego od XIX wiecznych rozwiązań. Tej nocy będzie mi się śniło gniazdo stalowych smoków buchających parą, zagubione gdzieś w zimowej tajdze oświetlonej zorzą. Na niektóre sny trzeba sobie po prostu zapracować.
__________________
...i zapytała mnie góra "dokąd tak pędzisz samotny wilku?" "Szukam tego co najważniejsze" odpowiedziałem "Dlaczego więc się tak spieszysz?" Na to pytanie nie znalazłem odpowiedzi. |
![]() |
![]() |