No co Myku? przerwę na postój zrobiłeś, żeby po krajobrazach się porozglądać? Tu było dobre miejsce:

i tu też niezgorsze:
No jak już zacząłeś opowiadać, to snuj jak to dalej było.
Aha - ale tak gwoli sprostowania głupot, które niegdyś zasłyszałem w National Geographic. Azaliż suponowano tam, że w parku narodowym Thingvellir jest miejsce gdzie można stanąć okrakiem między kontynentami. Otóż nie można. Albowiem, żeby przejść z jednej płyty tektonicznej na drugą to trzeba dobre 7km nadreptać. A ponieważ spacer to słuszny, więc można pojechać też motórem. A te 7 km to w jedną mańkę, ma się rozumieć jako, że dolina ryftowa tamże ma właśnie około 6-7 km szerokości. Bardzo dobrze to widać na przykład na mapach hipsometrycznych. Zresztą trudno sobie wyobrazić, żeby granicę między płytami kontynentalnymi których grubość wynosi ładnych ...naście kilometrów, stanowiła jakaś kilkumetrowa szczelinka. W sumie nawet te parę km to bardzo mało. A te szczeliny nad którymi można sobie przechodzić, powstały po prostu wskutek "odpryśnięcia" krawędzi płyty podczas jej ruchu. A telewizja kłamie.
Chociaż właściwie to i dobrze, że w NG zełgali. Gdyż albowiem wżdy, my właściwie pojechaliśmy tę szczelinę pooglądać, a nasze złudzenia rozwiał przewodnik (żywy i darmowy, co najważniejsze) w parku Thingvellir, który, jak mu opowiedzieliśmy tę historię o parumetrowej rozpadlinie międzykontynentalnej zrobił sowie oczy i krótko skwitował: "co k.rwa?" Wiedzieni ciekawością indagowaliśmy dlaczegóż on bluzga. Na to odparł: "Bo skończyłem geologię"