Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary Dzisiaj, 10:01   #186
El Czariusz
 
El Czariusz's Avatar


Zarejestrowany: Apr 2025
Miasto: Przystanek Oliwa
Posty: 254
Motocykl: Wrublin
El Czariusz jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 dni 12 godz 56 min 34 s
Domyślnie Biesowisko

Należy przestać "leczyć" ludzi.
To ich najszybciej uleczy.
Mamy wyjątkową zdolność do samoleczenia.

Słomiany zapał.
Wszyscy mi to zarzucali. Wszyscy dorośli. Opinia docierała zewsząd. Zdolny ale leniwy, to pierwszy stopień oceny był. Finalnie - słomiany zapał.
Zasadniczo po rozwodzie rodziców zostałem sam jak palec. Z siostrą tłukłem się o byle co. Jako starsza nienawidziła mnie szczerze. Jeszcze na starej chacie (przed rozwodem) rzuciła we mnie pękiem noży z szuflady.
Nie nie. Nie, żeby postraszyć. Żeby przynajmniej okaleczyć. Tak okaleczyć, bym już nie mógł jej dokuczać.

Wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem. Nie wiedziałem o tym przez całe dekady.
Dowiedziałem się o relacji starszej siostry z młodszym o 1,5 roku z bratem, dopiero kilka lat temu.
Kłócisz się z siostrą, robisz jej na złość wiedząc jednak, ze to prawo nękania, jest twoim prawem na wyłączność. Nie daj Boże z prawa chciałby skorzystać obcy. Wtedy z brzdąca zamieniasz się w tygrysa... Oczywiście w tygrysa lepiej niż w bociana np. Zdecydowanie lepiej to wygląda ale ty wtedy i tak nie myślisz takimi kategoriami. Myślisz kategoriami szybkiej obrony i ataku.

Kiedy zagrożenie zostaje zlikwidowane, wszystko wraca na stare tory.
Ten proces jest konieczny i się w pewnym momencie kończy. To taka wielopokoleniowa mądrość. Udało mi się jakoś przez to przejść i potem na długie lata zapadłem w letarg trwania.
A słomiany zapał...?
To cudowne zjawisko. Jeżeli jakieś dziecko zasługuje na to hasło, to znaczy, że cały czas szuka swojej, indywidualnej ścieżki. Dobry rodzić, w sensie obserwator, będzie słomianemu dorzucał słomy ile wlezie.

Wie o tym hodowca trzody. Systematycznie wymienia słomę w oborze, by tworzyć komfortowe warunki do wzrostu bydła
Oczywista trza wiedzieć, żeby to wiedzieć i żeby ten proces przebiegał "porządnie".
Ja wiedziałem tylko, że jestem słomianym zapałem. To była bardzo powierzchowna ocena. Nie wiele mająca wspólnego z rzeczywistością. Tym niemniej skoro moja siostra była wybitnie zdolna, to wszyscy uważali, że i ja taki jestem. Kiedy ona siedziała w książkach i nikt nie musiał jej zaganiać do tychże i w ogóle do nauki, to i ze mną będzie podobnie, skoro nie miałem praktycznie problemów z nauką.

Mogło być dużo lepiej, gdyby któremuś z rodziców chciało się mnie dopingować do większego zaangażowania w uczeniu się. W ogóle nie czułem takiej potrzeby, realizowałem się doskonale w słomianym zapale. Próbowałem wszystkiego, co przyciągało moją uwagę. A najbardziej moją uwagę absorbowały ćwiczenia fizyczne, wspierane wrodzoną dla każdego dziecka cechą - rywalizacji. Wewnętrzna siła motywacyjna, którą każdy z nas ma. W późniejszym procesie socjalizacji dziecka ta siła w idealnych warunkach przechodzi w potrzebę pomocy innym ale... nie o tym.

U mnie wszystko stało na głowie. Nikt się mną nie interesował, poza lejącą mnie od czasu do czasu siostrą. Moja kreatywność skupiała się zatem na tym, jak jej "oddać". Na szczęście słomiany zapał pchał mnie jeszcze w innym kierunku.
Jesteśmy najbardziej kreatywni wtedy, kiedy brakuje nam narzędzia do zabawy. Narzędzia o którym wiemy, że istnieje i by zabawa szła, musimy je po prostu zrobić/zdobyć. Nie miałeś łyżew, ślizgałeś się na butach. ktoś miał wytartą, kauczukową podeszwę i but sam jechał. Ty nie miałeś, więc albo rezygnowałeś albo czekałeś aż powstanie ze ślizgania czysty lód i wtedy już szło. Przecież wszyscy się ślizgali a ty co...?

Im bardziej stromo, tym różnice między butami się zacierały. Bo ten na kauczuku miał cykora a ty nie. Dopóki nie fiknąłeś potężnego orła. Więc brałeś sanki i na tym stromym zjeżdżałeś tak długo aż tafla lodu powstała. Od razu byłeś level wyżej.
Jak zajumałem siostrze białe, babskie figurówki wszyscy koledzy na dzielni się ze mnie śmieli. ja "zmotywowany" zjeżdżałem na tych figurówkach z góry, gdzie oni bal się zjechać na sankach.
Raj był, gdy siostra z nich wyrosła. na cienkiej tafli lodu wszyscy próbowaliśmy hokeja na butach. Zbijaliśmy sami kije. jak ktoś dostał prawdziwy, to był gość. Ale i tak ja tych wszystkich "frajerów na butach" objeżdżałem babskimi figurówkami jak leszczy.

Palant... palantem był ten, któren nie umiał grać w tę banalną grę. Polska, podwórkowa wersja nie polegała na odbijaniu piłki. Trza było podbić kijem najpierw odpowiednio wyprofilowanego (jak osełka do kosy) knypla i jak ten się unosił (w trudnym do przewidzenia kierunku), dopiero w niego f-cznie walnąć by poleciał za drużynę broniącą.
Wszystko uczyliśmy się od siebie na podwórku a zawsze było od kogo.

Dzisiaj wszyscy mają piłkę w domu i nikt nie gra. Za moich szczenięcych czasów była tylko jedna piłka na pół osiedla i wszyscy w nią młócili od rana do wieczora. Jedni lepiej, drudzy gorzej. Nawet gruby grał. Na bramce ale grał. Jak ktoś był gruby, z automatu się "negatywnie" wyróżniał.
Tak, wszyscy z niego kpili ale to od niego zależało, jak do tego podejdzie czy przetrwa tą nawałę i jeszcze się odszczeknie, czy podda. Ilu było wtedy takich grubasów?

Relacje się wykuwały na podwórku a nie w okienku smartfona. Skarżenie się na zły los, było oznaką słabości. Dzisiaj patriotycznym obowiązkiem.

Tak. To ja znalazłem (jako dziadek) więcej cierpliwości do nauki dzieci jazdy na rowerze. Dzisiaj ją mam. W stosunku do Juniora nie miałem a szkoda.
próbowałem wnuki wprowadzać na coraz wyższy level. To m.in. jazda "na stojaka". Nie udało mi się. Nie udało, bo nie pokazywałem tego na rowerze sam.
W przedszkolu Kacpra (połączonym ze szkołą podstawową do której uczęszcza Marysia) wprowadzono konkurs na "dojazd rowerem" do rzeczonego. oczywista pod kontrolą rodziców. nagle przed szkołą zaroiło się od kolarzy. Ja o tym nie wiem ale...

Któregoś listopadowego, późnego popołudnia zajeżdżam na chatę Juniora. Dzieci zachwycone niespodzianką wskakują na rowery, by pokazać, że one już "po ulicy same jeżdżą". Kacper krzyczy:
- Dziadek! Patrz, patrz!
No to patrzę a on próbuje jazdy na stojaka! Droga boczna, gruntowa, z koleinami i nagle FIK. Leci przez kierownicę, salto mortale ale... szybko dosiada brykę i dalej nadaje:
- Widziałeś, widziałeś?!
I on i ja wiedziałem, ze nie chodzi o przypadkowe salto mortale, tylko pedałowanie na stojąco.

jak się nauczył...? Podejrzał u starszych dzieci.
No i musiałem tak stać i patrzeć A on zawraca u sąsiada na kostce brukowej, wyjeżdża na prostą i chulaj dusza! Jestem szczęśliwy.
I tak raz zarazem. Tym czasem wyszła babcia i już...
- Jezu Kacper! Ty się zaraz wywrócisz!
No i babcia wykrakała. Widząc babcię, popisówa miała być juć na tip top i na pełnej pydzie wjechał do sąsiada. Nie wyrobił się na kostce i... zniknął w tujach!

Babcia przerażona a dziadek...?
Ciemno już było i babcia zagoniła Kacpra do domu. gdyby nie wyszła, była by jazda po ciemku na pydzie. Jeszcze wyższy level.
Dziecko w smartfonie, to czas stracony. W domu rodziców smartfon i tv istnieje tylko w ściśle określonych granicach i jest kilkunastominutową nagrodą. I to pod warunkiem, że "program" jest edukacyjny.
U nas podobnie ale daję ciut więcej czasu, bo ta chwila wytchnienia się przydaje wszystkim.
Maks pół godziny. No chyba, że oglądamy Krzyżaków albo Zorro (klasyk, oczywista nie w wersji animowanej).

Ja nie miałem takich rodziców, a bardzo chciałbym.
Stąd jestem niedorozwojem, jakim jestem. Fizycznie ostatni raz "męczyłem" towarzystwo na zakończenie Antypedaliady. Dwa wieczory, w których f-cznie zdałem sobie sprawę, że "ja nie umiem".
Tego się już nie da nadrobić.
Patrzę szerzej na ten step szeroki, który jeszcze przede mną i już za mną.

Nic lepiej nie odda mojego stanu, jak kultowy obraz z Nowowiejskim. Nie chodzi o zemstę... Scena, kiedy wsiada na koń i znika nam z oczu...
Jego małą ojczyznę Azja zamienił w zgliszcza. W powieści Sienkiewicza poniósł zasłużoną karę.
Moja małą ojczyzną są teraz babcie i wnuki. Widzę więcej niż Nowowiejski... Wszyscy widzieli. Czytali, oglądali... Pies to trącał.
Nic się nie zmieniło.



Wiem, że ciężko za mną podążać. Życie jest jak rzeka. Najpierw źródło, potem strumień. Co stanie na jej drodze to jedno, ale nieuchronnie płynie w dół.

Jeszcze tli się nadzieja...



Tymczasem zapylacze przygotowane do stratyfikacji.









I do lodówki.
__________________
Jam nie Babinicz...
El Czariusz jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem