Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29.05.2025, 19:34   #34
Mech&Ścioła
 
Mech&Ścioła's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2010
Miasto: Warszawa
Posty: 327
Mech&Ścioła jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 5 dni 30 min 24 s
Domyślnie Nie rozumiem Cię, Nadine…

Nie mam zdjęcia, ale w Turcji często widziałem znak drogowy informujący o ograniczeniach prędkości; dla ciężarówek 60 km/h, dla autobusów 70 km/h, dla samochodów osobowych 82 km/h. Skąd i po co te dwa wzięli? Zresztą, i tak wszystkie kategorie pojazdów gnają o wiele szybciej

I jeszcze jedna turecka specjalność, niestety też nie mam zdjęcia. Często widziałem, że przez środek dekli kół ciągników siodłowych (TIRów, czasem także większych busów), tak jak biegnie ich średnica mają przymocowany metalowy daszek, czy raczej profil – trójkątny na przekroju poprzecznym. Gdy TIR jedzie, a koła się obracają, te "daszki" błyszczą się w słońcu, niemal jak koła rydwanów z ostrzami z "Gladiatora", skutecznie skupiając na sobie moją uwagę, jednocześnie rozpraszając ją na ruchu drogowym

I jeszcze jedno. Na stacjach benzynowych, pracownik przed odblokowaniem dystrybutora i rozpoczęciem tankowania zawsze sprawdza i wklepuje numery tablic rejestracyjnych. Nie tylko z mojej blachy, widziałem, że tubylców też. Dziwiłem się, jak niejednokrotnie musiał zachodzić dwukrotnie za motocykl, by je zapamiętać i wklepać Ale zdarzyło mi się też, że gdy podjechałem, bystry pracownik zagadał do mnie: Polonia? Yes, sir! I to właśnie wpisał do dystrybutora. Potem dają ci do ręki twój wydruk z dystrybutora i z nim biegniesz do środka zapłacić.

Przed południem zbliżam się do przejścia granicznego TR/IR w Kapiköy. Zimno jak diabli, 12C i przenikliwy wicher. Nagle, ze 300 metrów przed pierwszą budką graniczną, na poboczu stoi motocykl i ktoś przy nim. Zwalniam i patrzę na blachy. Francja. Zatrzymuję się obok, pełen radości, bo to pierwszy spotkany przeze mnie podróżnik na motocyklu podczas tej wycieczki. Hi, hello! - krzyczę uradowany.

20250506_1150432001.jpg

Jestem też niemało zaskoczony, że to kobieta! W dodatku sama! Ale najbardziej zaskakuje mnie jej wiek, który oceniam po twarzy i dość pulchnej figurze. A ponieważ zawsze szybciej mówię, niż myślę, to mało co nie popełniam wielkiego faux paus, bo już miałem na końcu języka pytanie: How old are you!? Okazuje się, że to Nadine na Royal Einfield. Robię jej fotę i przyznaję w duchu, że ma styl. Całość, czyli motocykl, jej ubranie, kask, buty, sakwy wszystko jakby z epoki Lawrence z Arabii. Jakby z epoki, lecz tylko tak stylizowane, bo jest to nowe, bezpieczne wyposażenie. Stoję wciąż koło niej podekscytowany tym spotkaniem i wypytuję o szczegóły. Jest już 3 miesiące w podróży. Oglądam bagaż i pytam Masz ze sobą namiot? Nie, ja mam wszystkie hotele za darmo. Jak to za darmo? Wszystkie? No, ona słabo "znać angielski", więc nie powie jak ona to robi...

No nic, czas leci, pogoda pod psem, czas wjechać do Iranu, może tam będzie cieplej! Ruszam powoli, Nadine też i za chwilę spotykamy się znowu przy okienku tureckim i za drugą chwilę przy pierwszym irańskim okienku. Oddaliśmy dokumenty panu w środku, a koło nas jak spod ziemi wyrasta jakiś chudzielec w kapturze wcinający tłustego kebsa. Staje bez słowa i wpycha go do ust, nas ignorując. Po 3 minutach urzędas z okienka oddaje dokumenty nie nam, lecz temu fixerowi z gębą wypchaną jeszcze kebsem, ten sięga po nie tłustą - bądź co bądź - łapą i bez pytania nas o cokolwiek, bez uzgadniania ceny usługi, mówi jeno, żeby iść za nim, on wszystko załatwi. I tak chodzimy oboje za nim, raz podjeżdżamy motocyklami, potem znowu chodzimy.

Ale co to za granica! Coś między halą odlotów samolotową, a magazynami firmy transportowej, wszędzie kupa ludzi. Mrówki muszą wysiadać z busów i na piechotę czmychać. Kontrole bagaży. Na szczęście u mnie kończy się na zadawaniu głupich pytań o narkotyki i alkohol. Ścieżka wędrówki z dokumentami wcale nie przebiega liniowo, zdany sam na siebie, spędziłbym tam... aż boję się pomyśleć.

W rozłożonych na stole dokumentach Nadine dostrzegam jej datę urodzenia. W ogóle wiek, to przecież kwestia subiektywna. Ale w dalszych etapach podróży zarówno ja będę zaskakiwany wiekiem spotkanych osób, jak i vice versa. Fixer odwala całą robotę za kolejnych urzędasów, nawet otwiera w odpowiednich miejscach te karnety, te otrzymane fiszki, pokazuje palcem gdzie mają przybić stempel, miałem wrażenie, że niekiedy wręcz płaszczy się przed „szejkami” przejścia granicznego królującymi w swoich brudnych barakach. Bo przecież oni mają czas i tu rządzą.

W pewnym momencie fixer podaje mi swój telefon, żebym sobie z kimś (?) pogadał. Po drugiej stronie słuchawki inny cwaniak tłumaczy mi, żebym przyjechał do niego do Choy, przenocuje mnie, wymieni mi kasę, załatwi kartę SIM z internetem, i nawet poczęstuje mnie herbatą i wszystko będzie cacy. Po prostu jedź za tą francuską, ona też do mnie zmierza. Już chyba pół świata wie, że białas z Polski wjechał do Iranu…

Po godzinie i 40 minutach wszystko gotowe. Fixer bez słowa oddaje Nadine komplet jej podbitych dokumentów, po czym staje twarzą do mnie i tłumaczy mi, że on się tu napracował i że należy mu się wynagrodzenie. Wiadoma rzecz. Negocjujemy kwotę dopiero teraz, co nie ukrywam działa na moją korzyść, przybijamy piątki i się rozchodzimy.

Podchodzę nieco skonfundowany do Nadine i pytam Tobie nie kazał zapłacić? Nie, bo ja mam za darmo. WTF? A może to (nie)ślubna córka jakiegoś szejka czy innego szacha perskiego..? Wszak silne związki Francji i Iranu sięgają dość zamierzchłych czasów. Czort z nią, myślę sobie. Raczej się nie polubimy. Żegnam się i jadę w swoją stronę.

20250506_1331182011.jpg

20250506_1712452041.jpg

Ostatnio edytowane przez Mech&Ścioła : 30.05.2025 o 14:12
Mech&Ścioła jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem