Zamykamy temat Gruzji.
Najpierw parkujemy nasze sprzęty.
Wchodzimy na hale targowe. Jest ich tradycyjnie kilka.

Wiadomo. Ryby. Tu ceny jeszcze takie konkretne dość.
Ryga leży u ujścia Dżwiny do Zatoki Ryskiej więc ryba musi być. Po środku, jedna z hal przeznaczona do konsumpcji i tu jak w dawnym bloku wschodnim dominuje kuchnia z akcentami takimiż. Samsy, manty, pierożki, bliny - wszystko w przyjaznych cenach. Za 2 czy 3E najesz się. Korzystamy.
Ciekawiej robi się na zapleczu. Im dalej od głównego nurtu, tym taniej.

Skolko ugodna.
Kupuję kilogram winogron, brzoskwinie, pomidory i pół kg wędzonej szprotki. Pani wydaje mi resztę z trzech euro.
Po drugiej stronie ciąg straganów z bursztynami i cała cepeliada. Bransoletki od jednego euro, magnesy o połowę tańsze niż na mieście. Magnesy zbierałem dla babci Marysi. Już nie zbieram...
Mrowie stoisk z chińszczyzną, te nas nie interesują.
Chciałem rzucić okiem na jeszcze jeden przybytek.

Rzuciłem.
Ale po drodze doń...

...dokładnie pomiędzy targowiskiem a "pałacem" taki klasyczny bar.
Bar, jakie lubię. Będzie na później, bo do Rygi mam ochotę wrócić. Z dwoma noclegami na mieście, gdzieś o rzut beretem od pałacu.
No i to na tyle Rygi, choć jeszcze na godzinkę wracamy do jej starej części.
O 16-tej, zgodnie z planem lecimy golfem na południe. Przez Birże. Tu lokowała się linia birżańska Radziwiłłów w opozycji do nieświeżkiej. Tamże, w Nieświeżu - urodziła się moja mama. W gnieździe prawilnych Radziwiłłów.
Ale Birże jutro.
3h później już "rozbici"...

...kolacjonujemy się nad jeziorem.
Pogoda jak w latach 70-tych ubiegłego wieku, kiedy planet nie płonęła jeszcze tak intensywnie, jak zapewnia Rafał. Wtedy 25st. to był upał nie do zniesienia 18st zwiastowało nadejście ciepłego lata.
Na kolację zaryzykowałem po drodze (już na Litwie) zakup lokalnej "kiełbasy". Po jej konsumpcji już wiem, skąd się biorą kiełbie we łbie, na pewno w brzuchu. Nie dałem rady...

Wieczór jak co dzień.