Zatem...
...zapomniałem o pomarańczy, którą wziąłem a również nie zjadłem.
Przed Kępicami jest długi podjazd (długi w sensie do trasy). Cisnę i nie martwię się, że mogę się spocić jak szczur, bo w pociągu, nawet nieogrzewanym to już pikuś.
Lukam na zegarek na kulminacji i mam jeszcze 7 minut. No kozak jestem! Teraz już z górki. Finalnie jeszcze podjazd pod sam dworzec ale wiem, że będę dymał przez tory, bo zaoszczędzę w ten sposób 500m.
Jeszcze tylko ten kundel tylko, co mnie dwa razy atakował, zawzięcie próbując złapać mnie przynajmniej za buta. Za drugim razem tym butem oberwał, więc... go nie ma.
Wpadam na tory, ludzie na peronie więc jest ok. 15:31. Kurde... Świetny czas! Lukam jeszcze przezornie na odjazdy. No i... tradycyjnie pomyliłem czas... Ale... wyjątkowo tym razem na plus! Znaczy odjazd do Słupska o 15:42. Uśmiecham się do siebie sam. Oby tak zawsze od teraz
Pół godziny później.

Dla inwalidów... Czyli dla mnie poniekąd.
Jestem już na dworcu sam. Wszyscy udali się do kebabu, to ta oświetlona wystawa w tle na zdjęciu.
Ja jestem twardy.

Jestem przyjezdny ale nie wymiękam.
Półtorej godziny później...

Dla podwójnych inwalidów... Bo mnie przecież jest dwóch.

Od godziny jestem "w drodze", wydeptując wydeptując w szybkim tempie swój szlaczek.
Przy okazji wpadam na trop.
Dwie godziny później ostatni raz...

...zawracam.
Wyliczyłem, że przedreptałem w ten sposób około 10km, w temperaturze -10.

Do Słupska jadę i...
...zdaję sobie dopiero teraz sprawę, jak jestem uwędzony. Na szczęście nikomu to nie przeszkadza. Ba... nawet zainteresowanie mój nieestetyczny rower wzbudza. Pewnikiem jednak u ludzi, którzy w dupie mają estetykę. Zwłaszcza ci starsi się uśmiechają i jakoś tak trwamy wspólnie w tym pozytywnym grymasie.
W Słupsku nawet długo nie czekam. Przysługuje mi "prawo IC", więc korzystam. Na rzeczony IC do Olsztyna (opóźniony tylko 10 minut) czekam niecałe pół godziny co wydaje się pierdnięciem muchy w huraganie czasu, którzy ludzie spędzają w mrozach na dworcach z powodu akceptacji kartonowego państwa.
"Mój" IC na szczęście prowadzi wagon rowerowy, bo inaczej musiałbym czekać na kolejny albo się nie doczekać.
Kwadrans później zrzucam z siebie skorupki cebuli, zostawiam dwie na torsie. Lukam na wskaźnik temperatury w korytarzu. Pokazuje 13,5 st. Idę włączyć kocioł (robimy to manualnie, mimo programatora i takich tam) ale z salonu odzywa się Strażnik Domowy:
- Wyłącz... jest ciepło.
Zegar bije na 20.30...
Nie paczajcie na datę i godzinę. Programator jest zresetowany. Ręcznie odpalamy kocioł. Kocioł piszę dla Bikera, który go montował. Normalnie piec odpalamy
I to tyle akurat z tych zimowych przygotowań.
Przy okazji kulminacji lub solo objeżdżam również większe cieki wodne, na razie na północy globusa PL, typu Brda Słupia, Wieprza, Łeba, Reda czy Łyna, Narew z dopływami itp. Ogólna zasada - jak najbliżej nurtu, najlepiej ścieżkami dla zwierząt.
Jazdy jest na wiele lat. Sporo już za mną, ogrom przede mną. Wszystkie "w moim, specyficznym stylu", jednym słowem kawał, nikomu niepotrzebnej roboty.
Tymczasem powoli zmierzam ku tematowi głównemu i jemu będę coraz więcej czasu poświęcał, bo czas mnie goni.