"Nie publikował bym wizerunki wnuków..." itp.
Dociera do mnie taki "przemycony" obraz w trosce, z różnych stron.
Pełna zgoda. Każdy dziadek ma tu swój wybór.
Jak jest kilku dziadków, zasada się nie zmienia.
Będzie zatem teraz trochę o roli dziadka. I babci przy okazji. Ja nie jestem babcią, więc mogę tylko pozwolić sobie na jakiś komentarz w sprawie.
Większość z was zastanawia się (lub nie), co ja właściwie chcę wam przekazać?
Ja wiem, nie wiem jednak czy umiem.
Gdzieś na początku tej drogi przekazu napisałem: umiem nic. Miałem uwarzyć wam "amfetaminę" a wychodzi grochówka? Niestety... tam gdzie przemawia pieniądz, elokwencja jest bezsilna.
Exodium.
Było to ubiegłej wiosny. Rodzice podrzucili nam wnuki "z noclegiem". I bardzo dobrze. Nie do końca dla babci, bo pracuje w szkole podstawowej i z każdym rokiem jej "szkolna psycha" narażona jest na coraz większe wyzwania. 35 lat pracy dydaktyczno-wychowawczej. Jeżeli dodamy do tego 10 lat moich fikołkowych studiów (Strażnik Domowy po tej samej uczelni), to chwilami mamy o czym rozmawiać.
Ale chwilowo nie o tym.
Babcie tradycyjnie mają plan, jak zagospodarować wnukom czas. Ja nie mam, bo finał i tak zawsze jest jeden. Plan babci (i prababci) zawsze jest na pierwszym miejscu. Ja ten plan w bardzo prosty sposób obchodzę.
Niczego nie narzucam. Po prostu pytam się wnuków: co robimy? W sensie, co wy chcecie robić?
Dziwnym trafem zawsze lądujemy na naszym ulubionym placu zabaw (albo na jakimś... drzewie lub płocie). Znajduje się on (ten plac) na byłym terenie AWF, przy wyrosłym na nim jak muchomor (piękna przy tym afera) osiedlu ale co tam...
- Co tam?
Z ZOO zniknął hipopotam, leć tam prędko zastąp go tam.
No więc lądujemy na naprawdę fajnym placu zabaw, z ciekawym parkurem. Dla gimnastycznego dziadka raj, dla drapichrustów także. Babcie tylko wzdychają...
Pogoda zacna. Kilkanaście stopni w cieniu, bezwietrznie w pełnym słońcu. Chwila moment dzieci zgrzane. Teren placu wysypany żwirkiem z elementami ścieżek i trawnika.
Piasek w bucikach norma.
- Dziadku, możemy ściągnąć buty? Normalna praktyka od dobrych trzech lat.
Ściągajcie.
Co my na tym placu robimy? Mamy swoją "ścieżkę zdrowia" z elementami IO, potocznie nazywanymi olimpiadą (w istocie tak nazywano pauzę między IO).
Olimpiada bowiem albowiem, to okres przygotowania do IO.
Dzisiaj (znaczy rok temu) m.in., ćwiczymy skok w dal. Rozbieg na trawie, wybicie z progu i lądowanie na żwirku. Nie ma żadnych ograniczeń, poza próbą trafienia w próg ale też, tylko jako wskazówka. Dziadek mierzy i tak z punktu odbicia, wyraźnie jednak określam, do którego miejsca mierzymy.
Drapichrusty skaczą ile wlezie. Czasami grubo ponad kwadrans.
Wyniki?
Znakomite ale na tym etapie nie są aż tak istotne. Liczy się radość i własne zaangażowanie dziecka. To nie jest czas na technikę. Ale... też nie o tym.
Przy którejś próbie, widzę grymas Marysi.
- Ajajaj, ałć...
Akurat stópką trafiła na zabłąkany w żwirze większy kamień. Afery nie ma. Temat już został przerobiony wiele razy. Coś tam podmuchamy, odwrócimy uwagę, skupimy/rozproszymy na czymś innym. Ostatecznie przytulimy na chwilę ale bez przesady

Rzucam jedynie "w eter", że to świetna doskonała gimnastyka dla sklepienia stopy akcentując plusy i tu Marysia pozwala sobie sama na małą dygresję.
- A dziadek Wojtek mówił, że nie należy biegać/skakać po kamieniach, bo można sobie skręcić stopę.
Hm... No i co mu odpowiedziałaś?
- Że dziadek Darek jest innego zdania.
Cdn.

Obrazek z ZOO. Z ZOO oliwskiego.
P.S
Znajomy który świetnie zna się na kapeluszach rzuca w eter:
- Zostaliśmy, jako społeczeństwo, sprowadzeni do poziomu grzybów. Karmieni g... i utrzymywani w ciemnocie.
Bez chwili zastanowienia odpowiadam: warto być truflą. Pech polega na tym, że na truflach świetnie żerują świnie.