9 dzień, 4 września. Darkut

Pogoda wreszcie się wyjaśniła i na dzisiejszy dzień mieliśmy zaplanowany podjazd pod Korytarz Wahański od strony Darkut. Mam takie marzenie, żeby zobaczyć Koyo Zom na własne oczy, ale wiedziałem że nie uda się tego zrobić na tej wyprawie ze względu na brak czasu. Mogliśmy jednak podjechać bliżej i obadać warunki:-). Do Darkut prowadzą dwie drogi: lewa strona rzeki to ofrołd, a prawa strona to w większości całkiem spoko asfalt. Kilka km przed Darkut drogi się łączą i jedzie się po kamieniach:-). Sama droga jest całkiem fajna-jechaliśmy przez zielone wioski, przejeżdżaliśmy chybotliwe mostki, przeprawialiśmy się przez fajne potoczki. Po ponad godzinie dojechaliśmy do Darkut i otworzyła się przed nami piękna zielona dolina otoczona ośnieżonymi górami i lodowcami. Do jednego z tych lodowców zmierzaliśmy zajrzeć...:-). Okazało się, że wjechaliśmy do wioski niewłaściwą drogą i musieliśmy stoczyć ofrołdową walkę w czymś co wyglądało na wyschnięte koryto rzeki, ale daliśmy radę:-). Po półgodzinie błąkania się w końcu trafiliśmy na miejsce.
Cóż mogę powiedzieć...było ciężko!:-) Po podejściu bliżej lodowca spotkaliśmy lokalesów obżerających się śliwkami, więc skorzystaliśmy z okazji i też się obżarliśmy śliwkami:-). A potem było tak:
Chłopaki chciały wejść na lodowiec, a my mieliśmy plan zrobienia sobie sesji dronowej na moście (Wojtek ma fioła na punkcie dronowania mostowego:-)), więc pożegnaliśmy się i ruszyliśmy do naszych motorków pozostawionych w okolicy jeziora.
Pół godziny później byliśmy na moście:-)
Na tym właśnie moście załapałem chyba małego glusia, który prześladował mnie do końca naszej dzisiejszej wycieczki. Po zjeździe z mostu w środku wioski poczułem, że tył motorka pływa pode mną na wszystkie strony-flak!
Jak zwykle w takich momentach w Pakistanie po chwili otoczyła nas chmara chętnych do pomocy lokalesów.
Po kilkunastu minutach jazdy...
W międzyczasie słońce zaczęło zachodzić...
Po półgodzinie jazdy...
Wiedzieliśmy, że Raszid będzie się o nas martwił, ale w wioskach wieczór oznacza koniec łączności, bo wieże komórkowe napędzane są słońcem. Zadzwonilismy do niego dopiero z szinomontażu. Okazało się, że Raszid pojechał za nami do Darkut, dowiedział się o naszych tamtejszych przygodach, ruszył w pościg i dopadł nas w Jassin. Wszystko skończyło się dobrze, choć jazda w nocy po Pakistańskich wiejskich drogach to przygoda sama w sobie...:-)
To był cudowny dzień!