4 kwietnia, 26 dzień wyprawy. Tizi ait imi

Rano było tak:
Zobaczcie ile się trzeba namęczyć, żeby mieć spokój w nocy! Wyjazd z biwaku do asfaltu to było spokojnie 15 minut telepania się w ofrołdzie:-)
Dzisiaj miałem w planie przejazd na drugą stronę Atlasu coby następnego dnia dostać się do Marakeszu. Śnieg na graniach sugerował mi, że może nie być to najłatwiejszy dzień na tej wyprawie. Z pewnością jednak był to dzień zajebistej jazdy! Okazało się, że mam do przejechania nie jedną, ale trzy przełęcze:-) Pierwsze dwie wyposażone były w lepszy lub gorszy asfalt.
Wjeżdżając na pierwsze dwie przełęcze miałem wrażenie, że nie posuwam się do przodu - przestrzenie nieporośniętych lasem dolin sprawiały wrażenie niekończącej się, cudowniej jazdy. Pierwsze dwie doliny były dosyć głębokie, było tam trochę roślinności i może po jednej osadzie ludzkiej. W trzeciej dolinie nie widziałem już ludzi - może osady były ukryte w głębi doliny. Tak czy owak miałem wrażenie przebywania na księżycu.
Kiedyś oglądałem wywiad z R. Messnerem na temat wspinaczki w najwyższych górach - mówił on o ataku szczytowym. W pewnym momencie zmęczenie, ból i strach są tak wielkie, że umysł "odrywa" się od ciała i wspinacz przechodzi do stanu, który Messner opisał jako "Nirwana".
Wjeżdżając do tej przepięknej, samotnej, księżycowej doliny i pnąc się później na przełęcz ja też miałem Nirwanę, ale moja była lepsza-bez zmęczenia, bólu i strachu:-). To był po prostu odlot!