Granicy rosyjskiej nie pamietam wiec chyba bylo bezproblemowo. Krystek pewnie cos napisze bo dla niego to byla pierwsza rosyjska granica

Jazz zaczal sie na kazachskiej. Pas ziemi niczyjej byl imponujacy, po kilkunastu kilometrach dojechaliśmy do Kazachów i oczywiscie byla akurat przerwa. Czyli juz Azja, niby geograficznie jeszcze Europa ale juz Azja pelna geba. Mordy juz azjatyckie i zachowania takoz. Sloneczko coraz wyzej zaczelo tez juz prazyc azjatycko. Po godzinie czy trzech - jakie to ma w koncu znaczenie - wjechalismy na "terminal". Odprawa paszportowa poszla gladko. Wizy mielismy przeciez swiezutkie. Problem zaczal sie u celnikow: chodzilo o deklaracje - nie zgadzali sie zebysmy sami je wypelnili, maja byc na komputerze - i wyslali nas do agencji - ze 300 metrow dalej juz po kazachskiej stronie.
W budzie rozpizdziaj azjatycki ze wskazaniem na ZSRR. Rozbudzilismy jakiegos czlowieka i ten poczal stukac w komputerze. Po 10 minutach moja deklaracja byla gotowa: 15 euro. Zaczalem sie smiac, a facet postukal sie w czolo. Powiedzialem ze mozemy zaplacic 10 euro za wszystkich. Gosc podarl deklaracje, wylaczyl komputer, powiedzial ze sam jest ciekaw jak dlugo postoimy na tej granicy. I poszedl spac.
Wszystkiemu temu przypatrywal sie Krystek ciekaw granicznych procedur. Wkurwieni wrocilismy na przejscie glosno zadajac widzenia z naczelnikiem. Jakoz sie i pojawil i zaprosil nas do swojego gabinetu. Tam juz bylo bardzo kulturalnie.
Pokazalem Panu naczelnikowi paszport i moja kolekcje wiz kazachskich z poprzednich lat, wyjasniajac ze jestem stalym bywalcem. Ze jako dziennikarz zostalem zaproszony przez organizacje turystyczna zrzeszajaca wszystkie dawne poradzieckie stany i jedziemy wlasnie z grupa dziennikarzy na study tour po Azji Centralnej. A tu u Was taka niespodzianka! Wstyd mi przed moimi przyjaciolmi dziennikarzami. Tu musze dodac ze mowie po rosyjsku lepiej niz Franciszek Smuda po polsku wiec rozmowa odbywala sie dosc plynnie.
Wyjasnilismy wiec sobie z panem naczelnikiem ze to chyba jakies nieporozumienie zaszlo. Pan naczelnik wezwal celnika do siebie, ktory dostal przy nas niezla zjebke. Oczywiscie swiadom jestem calego tego teatru jako ze i naczelnik pewnie z tych 15 euro za pojazd mial cos dostac, ale wygladal teatr dosc prawdziwie.
Celnik wyjasnil uprzejmie ze doszlo do nieporozumienia i on sam chetnie wszystkie deklaracje pomoze wypelnic i w ogole nie ma problemu by byly one wypisane recznie.
Takoz w dobrych humorach, zostawiajac mruczacego pod nosem celnika wjechalismy do Kazachstanu. Rozpoczely sie targi o ubezpieczenie czyli strachowke. Negocjowal Izi. Pierwsza cena byla kosmiczna, ale po 10 minutach w trzeciej budce doszlo do, wydawalo sie, konsensusu. Jednak wladca budki zagle zmienil front i zapowiedzial podwyzke. Olalismy jego i wszystkie strachowki i odjechalismy z granicy zegnani informacja ze oni wszyscy sprzedawcy strachowek dzwonia na policje zeby nas zatrzymali. Powyzywalismy jeszcze nawzajem nasze mamusie i wsrod przeklenstw odjechalismy w strone Aktiube.
Nie bedziemy placili Kazachom 15 dolarow za 5 dni skoro w Polsce placimy za to 20 dolarow na caly rok...
Droga sie spieprzyla a Kajman juz troche zdychal wiec stanelismy gdzies wreszcie i kimnelismy sie pare godzin. Do Aktobe zjechalismy rankiem i na stacji benzynowej zrzucilismy motorki i nasze bety.
Troche nas gonil czas - musielismy w 3 dni machnac sie do Uzbeistanu a to 2500 km stamtad i drogi troche niehalo. Wiec uznalismy ze najlepiej bedzie puscic Kajmana z laweta przodem a my wymienimy kase, zrobimy ubezpieczenia dla wszystkich, jakies zakupy i dogonimy go wieczorkiem.
Podjechalismy do banku, niestety zaskoczyla nas juz przerwa obiadowa i ow czas zorganizowalismy sobie konsumujac piwo na skwerku przed bankiem. W koncu bank otwarto i Krystek z Mirem weszli do srodka. Ja z Izim ledwo dopilismy ostatnie piwo jak przyjechal radiowoz.
- Ludzie dzwonia ze spirytnoje pijecie.
- My? Jakie spirytnoje?
Flaszki istotnie lezaly juz w krzakach. Milicjanier pogadal przez radio i za chwile przyjechal drugi radiowoz, potem trzeci i czwarty juz po cywilnemu. Trwal kabaret, ktorego glownym aktorem byl Izi tlumaczacy milicjantom ze musimy sie dowiedziec czegos w sprawie ubezpieczenia. Jakos bowiem nie chcielismy im powiedziec ze nie mamy tego dokumentu.
Miro wyszedl z banku i zapytany co pil powiedzial, ze benzyne spuszczalismy i cos tam pociagnal z wezyka, chyba 95 oktanow. Tego bylo za wiele i facey zaprosil go do radiowozu. Miro natychmiast stracil zdolnosci jezykowe. My tez bylismy w stanie powiedziec jedynie "Nie ponimaju". Jeden z gliniarzy zwinal kartke w trabke i kazal by Miro na nia chuchnal. Podsunal ja innemu gliniarzowi a ten bezblednie stwierdzil - piwo "Kriepkoje". I takie wlasnie pilismy.
Chcieli Mira wziac na badanie krwi i nas zreszta tez...
Przyjechal jakis oficer w koncu i odzyskalem mowe. Powiedzialem mu ze wypilismy po pol piwa, nie jezdzilismy nawaleni tylko stacjonarnie - tu przed bankiem. Machnal reka i zabral swoich chlopakow. Miro i Krystek ruszyli po strachowke, kosztowaly nas zdecydowanie mniej niz chcieli na granicy i juz 3 godziny przed zachodem slonca podazalismy za Kajmanem wypasnym asfaltem w strone Aralska...