Wątek: Pak 2023
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12.09.2023, 14:57   #83
Emek
I CAN'T KEEP CALM I'M FROM POLAND KU_WA Słońce do 04.09.24
 
Emek's Avatar

Zapłaciłem składkę :) Dział PiD

Zarejestrowany: Aug 2015
Miasto: Scyzortown
Posty: 11,171
Motocykl: No Afrika anymore
Emek jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 rok 7 miesiące 1 tydzień 6 dni 14 godz 13 min 0
Domyślnie

Pobudka, śniadanie i łogiń. Dojazdówkę mamy do Passu. To jakieś 50 km asfaltówką więc nie przewidujemy jakiegoś opóźnienia. Idzie nam sprawnie i dość szybko dolatujemy na miejsce.
Po drodze mijamy bajoro o całkiem przyjemnym kolorze wody.


I mamy tez kilka tuneli w tym 2 długie. Tutaj uwaga do wybierających się do PAKa i wypożyczających pojazdy. Maszyna oczywiście powinna być sprawna jak ja bierzecie ale należy zwrócić szczególną uwagę żeby miała światła, które działają. No i obowiązkowo klakson. Jak nie ma czegokolwiek z wyżej wymienionych to niech wam to zrobią przed wyruszeniem.



Przed samą bazą w Passu gdzie mamy zrzucić toboły zatrzymujemy się w przydrożnym barze, który w zasadzie jest w budowie ale działa. Mają tam też coś co się zwie Yak Grill ale o tym później.
Bazę mamy tutaj.
https://goo.gl/maps/kEVGMjQKzoPcNzop9
Wbijamy , zrzucamy toboły i od razu ruszamy do Doliny Shimshal, która uważana jest za jakiś cud. No to łogiń. Ruszamy i gdzieś koło 11.30 wbijamy się w dolinę. Początkowo trasa biegnie płasko wzdłuż rzeki a następnie stopniowo wznosi się w górę.


Lecimy. Jest cholernie gorąco i są fragmenty zdradliwe. Informacyjnie, co ewentualnie może tam zaskoczyć. Po pierwsze łachy kopnego piachu następujące tuż po twardej kamienistej nawierzchni. Można się zaskoczyć. Druga sprawa to fragmenty kamieniste o takiej strukturze, w której można zakopać się jak w piachu. No i oczywiście przybierające popołudniem brody. To akurat lekko mnie stresowało bo wszyscy mówili nam żeby jechać tam rankiem i wracać koło południa a mamy południe na wjeździe do doliny. Pachnie lipą.
Grupa jest podzielona tak, że ja z Michałem i Malezyjczyk Nabil lecimy razem na 150 a reszta na dużych jest za nami lub przed nami.






Co tu dużo gadać. Trasa jest nudna i monotonna a widoków brak. Jak na moje oko to jedyną obiektywną atrakcją tej trasy jest sama droga wisząca fragmentami nad urwiskiem ale jak ktoś zobaczy to na YT jak ja wyobraża sobie to całkiem inaczej. Trasa jest po prostu zajebiście łatwa, kompletnie nie widokowa i nudna. Potem Sambor mi powiedział że dla niego to kwintesencja trasy w górach i co do samej trasy mogę się zgodzić jak idzie o jej charakterystykę i przebieg.


A może moje oczekiwania co do tego cudu natury były zbyt wygórowane. Drugi raz bym tam na pewno nie pojechał bo w mojej ocenie atrakcja z tego kompletnie żadna i nie byłem w tej opinii odosobniony. No ale jedzie się. Jak już się wyjedzie z tej wąskiej doliny z półkami skalnymi trasa się wypłaszcza, jest już kompletnie drętwo a jedyna atrakcją sa jakieś brody. Przy czym są chyba w zasadzie 3 z czego 2 bym nazwał dużymi kałużami a tylko jeden bród jest na płynącym potoku i ten jest kuwa zdradliwy.
Po drodze mamy właśnie tą kałużę i jest ona głęboka. Nawet bardzo głęboka więc postanawiamy ja jeb boczkiem. Niestety robiąc rekon wpadam w takie kolczaste krzaczory. Przeszywa mnie niesamowity ból i oczami wyobraźni widzę potoki krwi spływające mi po nogach w buty. Pali to jak ogień. Wyciągam te kolce z portek i można lecieć dalej.




Obrazowo najlepiej podejść do tematu. Więc tak to wyglądało jak jechaliśmy do doliny.
Ja już po drugiej stronie a brodzikiem wali kolega Nabil.

Jak widać pan Pikuś ten brodzik.
Wokół tak.







Po minięciu tego brodu mamy już w zasadzie prostą drogę do wiochy na końcu doliny. Wiocha jak wiocha. Jest piętrowa więc można łatwo popieprzyć trasę co też czynimy ale tubylcy szybko nas prostują.
Szukamy miejscówki z jedzeniem i jest na samym końcu. Jak się okazało to jest tam już 2 Rumunów i zamawiają żarcie. No to się podpinamy. Cała trasa do tego miejsca od wjazdu do doliny zajęła nam koło 3 godzin a to ciut ponad 50 km. To tak informacyjnie jak wygląda tu podróżowanie w lekkim terenie.
Żarcie zamówione i w końcu je podają. Jest już po 15 i mając na względzie że mamy 3-3,5 godziny do wyjazdu to jesteśmy na styk ze zmrokiem. Słabo. Pojedzeni ruszamy. Po drodze spotykamy jednego z Rumunów, któremu skończyło się paliwo. Stoi i czeka na auto. Jego koledzy jada przed nami i go mijają co tez również czynimy. Nie wiem czy nie chciał żeby mu zlać trochę paliwa czy o co poszło.
Droga jest znana więc dolatujemy sprawnie do brodu a tu już mamy całkiem spory rwący potok a nie bród. Rumuni się tam poskładali, dwóch stoi w wodzie i wskazuje ścieżki pozostałym. No to ruszamy. Znaczy Michał rusza i w połowie brodu zabiera mu motocykl. Michal stoi w wodzie a woda po prostu wypłukała spod niego motocykl. No to wodowanie. Na szczęście siła nas tam wyciągamy dziada, ja i Nabil jakoś przelatujemy bez wodowania, naczy woda w butach jedynie.
Parę obrazków i ruchomy.
Tubylec.

https://i.ibb.co/jvWRsGB/20230815-164130.jpg
Przeprawiamy się a od drugiej strony tworzy się kolejka.
https://i.ibb.co/nBwLxvr/20230815-164134.jpg
Michał miał wodowanie więc mamy wodę w silniku, mokry filtr i bałagan. Próbujemy coś z tym zrobić.
Filtr wyjęty się suszy, woda wylana z cylindra i wydechu no ale w silniku mamy już majonez. Udaje się jednak dziada odpalić ale zeszło nam sporo czasu i słońce każe nam stąd spieprzać póki jeszcze mamy jakiś widok. Po ciemku na tych półkach być nie chcemy. W końcu motur gada i możemy ruszać. Po chwili jednak Michałowi zabiera przód i mamy lot fenixa w kierunku gleby. Na szczęście niegroźnie bo prędkość zerowa. Suzi za to dostała po gmolach i dźwigni hamulca. Prostowanie, jest jako tako to lecimy dalej.
Po trasie spotykamy Salmana z ekipa na pickupie więc jeszcze na szybko zlewamy majonez i zalewamy silnik świeżym olejem. Można lecieć dalej.





Dalej już znajoma traska, nie ma niespodzianek więc wlekę się niemiłosiernie tym bardziej że wiem że już nas noc tu nie złapie a do tego mam jakieś dziwne skurcze w nodze i przeszywający ból. Nie wiem co się dzieje ale podejrzewam uraz z wpadnięcia w kolczaste zarośla. Aż się boję zdjąć portki żeby zobaczyć co tam się dzieje. Ale już niedaleko, tylko opóźniam chłopaków, którzy czekają na mnie z minami czego tak zamulam. No to jechać, dojadę.
Po drodze na jednym zakręcie mamy jeszcze zdradliwą łachę piachu, w której Nabil kręci pirueta ale udaje się bez gleby. W końcu mamy asfalt i krotką dojazdówkę do bazy.
W bazie zdejmuję te portki, żeby zobaczyć jak wygląda moja noga i szok. Nic. Żadnych zadrapań, to kuwa skąd ten ból i skurcze? Znajduję winowajcę. Jeden z kolców z tych krzaków utkwił mi w nodze i prawdopodobnie cisnął na jakiś nerw albo coś. Usuwam chwasta i można działać.
Jedziemy do Yak Grill na kolację. Ogólnie nie polecam lokalu bo ponieważ. Ceny za steki są z dupy (ponad 4 dychy na nasze), steka nie jadłem ale widziałem że miał strukturę betonu. Jedliśmy Chilli Dry z jaka (1/3 ceny steka) i mięso było twarde w chu, reszta jadła hamburgery, które nie wyglądały ale ponoć były smaczne.
To jest tutaj
https://goo.gl/maps/U8nc2gTJm6XzaNh6A
Nie wygląda i łatwo to minąć a wokół nie ma za wiele knajp.
Jemy, baza i kima. Jutro mamy być w Sost i walimy pod chińską granicę.
Emek jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem