Dziewiąty dzień: na Północ.

Rano Łąka Tysiąca Kwiatów obudziła nas rosą i pięknymi pagórkami oświetlanymi przez słoneczko. Byliśmy w stanie się tym cieszyć, bo dopiero drugi raz na tej wyprawie prawidłowo wybraliśmy miejsce na biwak!:-). Wic polegał na tym, żeby znaleźć miejsce dające cień rano i jednocześnie zapewniające ładny widok na okolicę. W czasie poprzednich, długich wypraw nie było to jakimś problemem, człowiek myśli raczej o tym że jest głodny i chce spać jak najszybciej. Tutaj jednak przemieszczaliśmy się spokojnie, a głównym celem było sycenie się pięknem polskiej natury.
Po standardowych czynnościach porannych zebraliśmy się i ruszyliśmy w dalszą pełną przygód drogę...
Droga ta wiodła nas początkowo wzdłuż lesistych brzegów rzeki Wiar. Było przepięknie - wiąska asfaltowa nawierzchnia, kolorowe łąki, meandrująca rzeka i praktycznie zero jakiegokolwiek ruchu. Pyrkaliśmy sobie więc spokojnie ciesząc się każdą chwilą
Im dłużej jechaliśmy wzdłuż Wiaru tym bardziej teren stawał się płaski i bardziej lesisty. Las i dawany przez niego cień były błogosławieństwem, bo słoneczko świeciło naprawdę mocno. Na szczęście woda w rzece była mokra!
Od czasu do czasu musieliśmy trochę się nagimnastykować, aby móc jechać dalej
Czasami Wojtkowe przydasie utrudniały nam trochę jazdę, ale doszliśmy do wniosku, że można zamienić je w proszek i też będzie dobrze!:-)
Po opuszczeniu doliny Wiaru teren wypłaszczył się już na stałe, a miejsce asfaltu zajęły ścieżki indiańskie. Było superrr!:
Wojtek przypomniał sobie, że w worze z przydasiami (tym zgniecionym na moście:-)) ma kamere 360. Postanowiliśmy sprawdzić czy działa...
I tak oto w pięknych okolicznościach przyrody mijał nam dzień. Pod wieczór zaczęliśmy szukać miejscówki na nocleg i znaleźliśmy ją nad brzegiem rzeczki o nazwie Lubaczówka. Zaraz po przyjeździe złapała nas burza, ale po godzinie wszystko się uspokoiło i można było znów cieszyć się życiem.
A rano było tak: