Wstajemy z rana , pakujemy się we dwóch na Jurkową Hondzinę i gonimy na miasto. Znajdujemy dzielnicę handlową i szukamy szachów i drobnych upominków dla bliskich. W ciul czasu to zajmuje bo jeszcze musieliśmy odszukać bankomat. Jako, że zgłodnieliśmy to idziemy na śniadanie w centrum handlowym. Bardzo miły gość, knajpa jakaś speluna ale robi nam omlety, które pałaszujemy ze smakiem.
Szachy udaje się kupić ale są wielkie i zastanawiam się jak on to będzie wiózł. Czeka nas kolejne 5 dni drogi powrotnej a ustaliliśmy, że chcemy polecieć przez Elistę a nie drogą Kawkaz żeby nie wracać choć częściowo po śladach. Mamy już za sobą 24 dni drogi, jakieś 3 dni do granicy i kolejne 2 przez UA do domu. Nie znoszę tego uczucia gdzie już trzeba wracać. Znaczy wracam z przyjemnością do mojej rodziny, zwierzaków i na znajome śmieci ale gonitwa po minimum 5 stów dziennie nie jest tym co lubię najbardziej. Wracamy do hotelu i zaczynamy pakowanie. W tym czasie Michał i Franz idą na śniadanie. Jakoś udało się upchać szachy do torby na dno i jeszcze ją zamknąć. Wreszcie ruszamy.
Tatiana z Żenią chcą pojechać z nami i wyprowadzić nas na główny trakt. Jeszcze musimy zatankować.

Opuszczamy Derbent.

Droga nie jest najlepsza. Sporo remontów w okolicach Machaczkały i palące słońce. Zatrzymujemy się na szybki popas w lokalu po drodze. wpadamy na drogę E119 prowadzącą na Kizylar i dalej na Artezjan.

Droga wkrótce robi się do dupy. Pofalowana w taki sposób, że jeszcze czegoś takiego nie widziałem. Przelatujemy przez jakieś miasteczko, bodaj Babajurt. W mieście ciasno , jedziemy jeden za drugim za sznurem aut. Wreszcie znajduję jakąś lukę i gonię dalej. Tracę z oczu chłopaków. Wreszcie wylatujemy z miasta , droga cię ciut poprawia ale do gorąca dochodzi wiatr i sfalowana droga. Widzę w oddali światła chłopaków. Mam dość. Muszę się wylać, napić i chwilę odpocząć. Zatrzymuję się na poboczu, chłopcy dojeżdżają. Pijemy wodę, sikamy, palimy faję. Wnet za nami podjeżdża policja. Początkowo mi się wydaje że to taka przyjacielska pogawędka ale jednak nie. Jeden z nich cały czas podsuwa mi pod nos telefon, na który nie zwracam uwagi. W końcu drugi prosi mnie na bok i pokazuje nagranie najpierw mówiąć że jestem niewinny. Ku chu, skoro niewinny to czego?
Okazuje się że w korku w mieście jak zacząłem wyprzedzać jechał komendant policji. Ja wykonałem manewr prawidłowo (stąd ja niewinny) ale chłopcy pocięli już na ciągłej. No i wracamy do tematu ruskich przepisów. Mają nagranie, wszystko jak na dłoni. Mandat 5000 rubli lub przepadają lejce. Cóż pozostaje. Trzeba zapłacić, bez kwitu. Na odjazd żegnają się z nami sygnałami dźwiękowymi.
Mówi się trudno i zapierdziela dalej.
Wyjechaliśmy późno i mamy już najechane sporo. Jesteśmy zmęczeni bo od ostatnich prawie 3 tygodni nie pokonywaliśmy aż takich dystansów. Szukamy bazy ale nie jest łatwo bo wokół niewiele miejscowości jak przy Kawkazie i raczej pola i pustka.
Słońce już zaczyna zachodzić więc nie ma co wybrzydzać. Wreszcie jakiś zajazd dla Tirów. Ale słabiutko. Łapę lokalesa i pytam czy jest gdzieś jakiś nocleg coby motki za bramą postawić i było bezpiecznie . Wskazuje gdzie mamy jechać i docieramy do bazy. Otwiera jakiś zarośnięty dziwny koleś, prowadzi mnie pokazać pokój. No jest pokój, bez okna ale spoko i mamy fajne podwórze. Cena śmiech, bodaj 200 rubli za łeb. Płacę i się logujemy.
Parkujemy za bramą.

Franzowi udało się nawet błyskawicznie zmienić olej.
Kupujemy jakieś piwko i siadamy przy stoliku na dworze.

Niestety za długo posiedzieć się nie da. Mikrokomary tną tak że siedzimy w przeciwdeszczówkach. Lepiej się schować. Jako, że mamy rano ruszyć idę do baru na tyłach zapytać o której otwierają żeby zjeść śniadanie. Kobitka mówi że o 8 ale zaraz dopytuje, o której bym chciał. O 7 mówię, nie chcąc nadużywać jej dobrej woli. Zgadza się i mówi żebyśmy wpadli o 7 to ona nam przygotuje posiłek.
Fantasycznie. Do łóżek. Zmordował mnie ten dzień. Jutro będzie gorzej bo jesteśmy na granicy z Kałmucją a tam zaczną się stepy i pewnie 40 stopni bez opcji schowania się w cieniu.