Rankiem udajemy się na śniadanie i pakujemy na motocykle. Nie zabieram nic. Jest upalnie więc biorę bluzę offową, dresik i trampki. DO celu mamy kawałek ale jak nie ma offa to spokojnie. Nie będziemy się wygłupiać.
Ruszamy z rana. Żenia wyprowadza swój krążownik, Taszka z tyłu i ruszamy na południe.
Droga jest asfaltowa a częściowo szutrowa. Mijamy jeden post, chyba w pogranzonę jednak my odbijamy na lewo. Nikt nas nie sprawdza ani nie zatrzymuje. Wreszcie docieramy do lasu. Las jak las, choć faktycznie jak wjechałem do środka to nie był taki typowy. Zarośla gęste, na drodze leży wąż, którego rozjeżdżam bo zauważyłem go w ostatniej chwili, podrzuca go w górę co zauważam kątem oka w lusterku a po chwili prawie rozjechałem żólwia wielkości sporej miski. Zatrzymałem się żeby mu się przyjrzeć ale zanim stanąłem i zawróciłem już zniknął. Żółw po prostu zniknął.
Znajdujemy sobie miejscówkę w lesie. Większość zostaje a ja z Michałem wracamy kawałek do wsi i robimy zakupy w sklepie dla wszystkich bo postanawiamy zrobić sobie tutaj pikniczek. Tak też robimy.

Fajnie, chłodno i miło ale czas wracać. Wracamy na przedmieścia Drebentu i zatrzymujemy się na popas w knajpie.

Michałowi przy okazji wywala paliwo z baniaka z racji temperatury. Przy tej okazji mamy szansę się przekonać jaka jest różnica w temperaturze baniaka w kolorze czarnym i białym. Biały jest chłodny i czuć pod łapą chłód paliwa a czarnego dotknąć się nie da. Nagrzany jak piekarnik
Wpadamy do knajpy a przed nią stoi kilka wypucowanych maszyn typu beemwe i katełem. W środku ich kierownicy z Portugalii. Nikt nawet nie odpowiedział na nasze powitanie co niezmiernie zdziwiło Żenię. Dopytywał potem o co kaman i w końcu streścił to słowami o właścicielach BMW, których nie zacytuję. Oczekiwanie na żarcie trwa cholernie długo. Do tego kelner coś pochrzanił a dania są wydawane na raty.

Michał już pakuszał i postanawia poszukać sklepu bo mu padło światło z tyłu. Michał idzie na poszukiwania a my tymczasem kończymy jedzenie. Jak wrócił to minę miał grobową i zeznał tylko, że zgubił tablicę i jedzie szukać. To był moment i już go nie było.
Pozostało nam czekanie. Nie wiem ile godzin tam czekaliśmy ale długo. Kontaktu z Michałem nie było i zaczęły się domysły. Już mieliśmy akcję zaginionej blachy na UA i skończyło się stratą czasu, zerowym efektem i łapówką dla pograncznika. Teraz jest gorzej. Nie martwię się zbytnio bo idzie to ogarnąć ale bardziej mnie niepokoi post , który mijaliśmy po drodze bo jak go tam zatrzymają to kibel. Żenia zeznaje że u nich mogą każdego zatrzymać na 72H do wyjaśnienia. Kombinujemy zatem jak to ogarnąć i postanawiamy ruszyć w miasto, znaleźć poligrafię i dorobić taką tablicę.
Podjeżdżamy do agencji reklamowej, odkręcam moją blachę na wzór.

I po niedługim czasie dostaję takie coś.

Oczywiście za free. Jesteś gościem brat. Nawet nie mogłem mu nic wcisnąć.
W tzw międzyczasie Michał się odzywa że blachę znalazł i wraca na bazę. Uffff
Dobra to my tymczasem aby nie tracić czasu lecimy zobaczyć miejscową twierdzę.
Podjeżdżamy pod same wrota.

Widok z góry całkiem niezły.

Zwiedzamy a przewodnikiem jest Tatiana, która bardzo interesuje się historią.

Twierdza jest spora , wewnątrz muzeum.

Muzeum bez szału. Twierdza dużo lepiej prezentuje się na zewnątrz i wewnątrz na dziedzińcu.

Panoramix

Fajna twierdza w sumie. Warto ją zobaczyć bo robi wrażenie. Wracamy na bazę a tymczasem Miszka zabrał się za robotę. Blacha wygląda słabo.

Ale i tak lepszy oryginał niż podróbka. Michał mocuje tak aby już nigdy nie odpadła.

Chyba mu się udało.

Dość emocji na dziś. Siadamy do kolacji.

Zimne bro to jest to

Rozchodzimy się na pokoje a że nie jest jeszcze tak późno to z Jurasem postanawiamy zażyć jeszcze kąpieli w jeziorku.

Woda super. Jutro ruszamy w kierunku domu. Jurek jeszcze ma w planie pojechać do miasta kupić młodemu szachy. Dziś już dość emocji.