Ranek.
Wstaję zgodnie z planem. Wybijam z namiotu i nieśmiało cicho wołam pod namiotami chłopaków. Cisza. Śpią. Nie chcę ich budzić więc atak szczytowy pokonam w samotności. Jeszcze tylko dwójeczka w krzakach i można ruszać. Jest rześko ale wiem że dziś będzie ładny dzionek. Pomału pnę się pod górę zgodnie z sugestią przewodnika ekipy wczorajszej trzymam się prawej strony zbocza. Dla pewności odpalam jeszcze maps me.
Droga jest fajna , dość szybka i niezbyt trudna. Słonko jeszcze za horyzontem. Mam czas, zanim wyjdzie zza gór. Zakładam że w 40 minut zrobię to co dziewczętom zajęło godzinę ale sobie też daję godzinę żeby nie przegapić wschodu słońca. Wzdłuż drogi leci rura z wodą. Chyba zasila kilka domostw na dole. Wydawały się zamieszkałe.

Wreszcie zza winkla wyłaniają się jakieś budowle.

Dolatuję w końcu do wioski.

Fajne nadproża.

Mury niektórych domów w całkiem niezłym stanie.

Idzie się trochę pogubić w zakamarkach. Szukam właściwej ścieżki aby wbić się na szczyt. W końcu się udaje. Czas w sam raz. Idealnie doskonale.

Na górze jeszcze fajeczka na ławeczce z widokiem na wioskę.

Pięknie jest.

No ale trzeba spadać , przeca chłopaki pewnie już wstały i też będą chciały podejść więc znów stracimy ze 2 godziny a trzeba będzie jechać dalej. Jeszcze tylko obsikam tu kamień 😉 .

I spadam na dół. Postanawiam wrócić okrężną drogą.

Na tyłach jakby cmentarz. Widać niebieskie nagrobki.

Dostrzegam jeszcze jakieś pozostałości zabudowań z jakby płytą nagrobną.

Idę oblukać.

Wychodząc rano postanowiłem rozniecić ognisko aby chłopaki mogły się zagrzać i napić kawki w ciepełku i widzę że dymi. Chyba już są na nogach.

Dolatuję na bazę. To Juras wstał, Miszka też się zbiera. W nagrodę dostaję pyszną kawę. Zabieram się za śniadanie z chłopakami bo oni też postanawiają zaatakować szczyt. Zamieniamy się rolami. Ja pilnuję oni w górę.
To jeszcze kilka ujęć Michała z jego perspektywy.

Chłopcy wreszcie schodzą z góry. Ja w międzyczasie zwinąłem obóz i zapakowałem się na motocykl bo co tu robić. Widzę że w dole Franek też się krząta i pakuje bety. Zbieramy się na dół. Znaczy chłopcy jeszcze się pakują a ja podjeżdżam do Franza. On też jeszcze nie gotowy to lecę na dół do zjazdu z asfaltu. Droga do doopy ale nie pada, podeschło i jedzie się dobrze. Podjazd pod wczorajsze grzęzawisko jest dziś bezproblemowy. Siedzę i obserwuję otoczenie. Ktoś podjeżdża ale w sumie nie ma ruchu. Po jakimś czasie wszyscy się pojawiają i ruszamy w dalszą trasę.

Nie pada ale jest pochmurno i mało ciekawie. W końcu nadchodzi pora obiadowa i zatrzymujemy się na popas w jakiejś mieścinie. W knajpie oczywiści można jarać. Więc kawa i faja.

Czas ruszać. Dziś plan dotrzeć do Derbentu i tam się zalogować w lokalu polecanym przez Tatianę i Żenię.
Ale po drodze Michał zaplanował jeszcze offik. No to lecimy.
Droga z doopy, błoto, woda, grząsko i mokro. Wydaje mi się cały czas że się zgubiliśmy ale Michał leci po tracku i ja też go widzę więc chyba jesteśmy na ścieżce. W końcu dolatujemy do rozwidlenia i droga się poprawia.
Jakieś skrzyżowanie rzeczułek.

Droga w końcu doprowadza nas do cywilizacji. Jest wiocha. We wsi lądujemy pod sklepem na łyka kwasa. Odpoczywamy a lokalesi dają nam wskazówki co do dalszej drogi. Mamy się wrócić kawałek i za miastem na prawo a potem prosto na Pierwomajskoje.
No to jedziemy. Pochmurne niebo zastępuje palące słońce jak tylko zjeżdżamy z gór. Od razu jesteśmy na spalonej słońcem patelni. Dojeżdżamy do głównej drogi Machaczkała-Derbent. Ruch gęstnieje. Mamy do Derbentu około 60 kilometrów. Przy tym ruchu robimy to w ponad godzinę. Szukamy gdzie ten hotel i w końcu łapiemy namiar i lecimy na miejsce. Dojazd bezproblemowy i stawiamy się w hotelu Fregata.
Idę zapytać o pokoje i bezproblemowo się logujemy. Planujemy zostać tu 2 dni. Ładujemy się do pokoi, zmieniamy bety, kąpiel i schodzimy do hotelowej restauracji na pifffko i zagrychę.

Jako że ponoć mamy minutę na plażę to bierzemy pokale i idziemy zobaczyć jeziorko.

Jest fajnie. Nie ma gorąca, leci lekka bryza od wody. Git.
Wieczorkiem siadamy do kolacji i jakież było nasze zdziwienie jak w drzwiach hotelu pokazują się nasi znajomi z Krymu.
Żenia i Tatiana dołączają do nas i ten wieczór spędzamy razem. Ustalamy co tutaj jest do zobaczenia i z rańca chcemy ruszyć pod granicę z Azerbejdżanem gdzie leży Samurskij Lies. To podobno najdalej na północ wysunięty fragment noszący cechy lasu tropikalnego. Na dziś już dość wrażeń.