Dzień 3.
Dzionek rozpoczynam od zwiedzania zamku malowniczo górującego nad miastem. Prohlidka jest po czesku ale przy odrobinie dobrej woli bez problemu można zrozumieć jakieś 80%. Nawiasem mówiąc większość tamtejszych zamków jest o tyle ciekawa, że w porównaniu do ich polskich odpowiedników, można w nich podziwiać autentyczne zachowane wnętrza i wiele interesujących artefaktów. U nas niestety dominują ruiny.
Zamek w Rozemberku i spływy kajakowe Wełtawą
1.jpg
W trakcie rozgrzewania silnika obserwuję mniejsze lub większe kajaki leniwie wyłaniające się z za meandrów Wełtawy. Może bu tu kiedyś wrócić na taki spływ? To melodia przyszłości, aktualnie bardziej mnie interesuje jak pozbyć się denerwujacych wibracji kanapy. Próbuję standardowego (nie niskiego) ustawienia siedzenia, co minimalnie pomaga. W akcie desperacji zasiadam na rolbagu. Ooooooo ulga! Tak mi teraz dobrze, że nawet nie zauważyłem jak wjechałem do Austrii. Docieram do kolejnego obiektu na trasie - zamku Ort położonego na jeziorze.
Zamek Ort (Austria)
2.jpg
Ukontentowany widokami coraz to potężniejszych gór wspinam się sprawnie na przełęcz Hochtor. Pomimo bliskości szczytów omijają mnie kaprysy pogody tak charakterystyczne dla tych wysokości. Poza tym jest nadspodziewanie ciepło powyżej 20 stopni. Na postoju spotykam bratnie dusze, a konkretnie małżeństwo z Czech. Oboje pracują w browarze Kozel. Motocyklista ma jedną z bardziej pożądanych fuch – zarabia na życie jako degustator piwa. W trakcie rozmowy rzecz jasna wymieniamy uwagi na temat sprzętów i ich właściwości.
Spotkanie z czeskimi fanami Afryki, brakowało tylko piwa Kozel
3.jpg 4.jpg
Mimo tej wysokości jest ponad 20 stopni, albo licznik temp. przekłamuje
5.jpg
Partyzancki upgrade kanapy
6.jpg
Przydało by się coś wypić oraz przekąsić jakiś owoc. Po zjechaniu z przełęczy udaję się do najbliższego marketu. Mocuję się przez chwilę z drzwiami ale po krótkiej chwili dociera do mnie, że sklep już zamknięty. Patrzę na zegarek 16.40. Dziwne, przecież nie weekend, może na dziś przypada jakieś lokalne święto czy tym podobne ale nie tam tak sobie pracują. Cóż, co kraj to obyczaj, szanuję zawsze odmienność tubylców niemniej ciśnie mi się na usta lekko zmodyfikowany fragment z Kingsajzu „porobili sobie socjal i w du…ch się poprzewracało”.
Nocleg wypada mi w mieście Lienz niedaleko od włoskiej granicy. Pierwsza próba znalezienia sensownego hotelu okazuje się nieudana z uwagi na zaporową cenę. Właśnie miałem ruszać dalej lecz zatrzymał mnie starszy gość i łamanym angielskim zaproponował pokoik o jedną trzecią tańszy. Okazało się, że ma on „punkt obserwacyjny” w swoim sklepie na rogu skąd wyławia turystów wychodzących z sąsiedniego hotelu z kwitkiem. Wieczorem udaje się jeszcze na miasto spożyć kolację.
Widok z okna hotelowego
7.jpg
Austriacka kolacja
8.jpg
c.d.n.