Dzień 3
Budzę się z rana, Jarek śpi w najlepsze pijackim snem. Postanawiam iść do sklepu po śniadanie, bo wszelkie dobra w stylu śledzie i rybne frikadelki zjedliśmy na wczorajszym melanżu. Rybnyjkombinat „Za Rodinu” robi produkty klasy premium.
Wychodzę, kurła zimno coś, ale tym razem słońce świeci od rana. Śniadanko, pakowanko i w drogę. Telefon pokazuje 0 stopni, ale szybko się ociepla. Jedziemy asfaltem kilka kilometrów za miasto na zachód, skręt w lewo do wsi, i już jesteśmy na naszym szlaku. Ledwo zatrzymujemy się na poboczu żeby poustawiać nawigację, a jakaś pani piękną polszczyzną pyta czy może nam pomóc
Tłumaczymy że nie, wszystko w porządku, jedziemy przed siebie. A nie, panowie, tam to nie, tam to zła droga i przez PGR się jedzie, na pola. Lepiej asfaltem. O nie, miła pani, my właśnie chcemy tymi polami. Pani się dziwi, ale gorąco pozdrawia i nie rozumie po co przyjechaliśmy
I znowu trochę błądzimy, bo drogi zaorane razem z polem. Trasy wiją się głównie wzdłuż lasów i łąk, gdzie obserwujemy niecodzienny widok. Już wcześniej zauważyłem tutaj dużo drapieżnych ptaków które patrolują ciągnące się po horyzont pola (co za ptaki, nie wiem, nie znam się, gogle podpowiada różne myszołowy i jastrzębie).
Ale pierwszy raz na żywo widzimy prawdziwe polowanie. Jakiś samotny wróbelek nie podumał i znalazł się sam na pustej przestrzeni. Z góry zaatakował go drapieżnik i przez jakąś minutę w powietrzu trwała prawdziwa walka. Wróbelek robił uniki jak tylko mógł. Drapieżnik starał się utrzymywać nad nim i chwycić go szponami. Nagle nadleciał drugi drapieżnik i chwycił wróbelka który w ogóle się tego nie spodziewał. Ptaki chyba współpracowały i był to element strategii, bo razem odleciały ze zdobyczą na pobliskie drzewa.