Sobota.
Było ciężko...
Wstałem gdzieś koło 8.00 ale był to poranek z kategorii "człowiek chce ale ciało nie bardzo"...
Wczoraj Małgosia walczyła z moim Garminem i wygrała walkę (nadal jestem w szoku, JAK?

) i w nawigacji pięknie działa już ślad do Krynek, czyli ponad 130 km offika. Wczorajszego wieczora mówiłem, że mogę jeździć po wszystkim ale piachu nie lubię, nie umiem i w ogóle ma go nie być na trasie - na co moja Pani Gospodarz skomentowała tylko "Yhmm". A to było to znaczące 'Yhmm", bo jak się okazało, jakimś cudem na trasie było piachu jak dla mnie dużo za dużo

W każdym bądź razie do około 12.00 łaziłem bez celu, narąbałem taczkę drewna, drugą zwiozłem i to wystarczyło, aby wypocić wszystkie promile i jechać
Podlasie ma to do siebie, że nigdy nie wiadomo, gdzie trafisz

Jechałem pośród osad i wiosek, pól i lasów. Z tych 130 km asfalty to jakieś 5 km, reszta to szuuuutry i polne drogi a moja Dziczyzna od razu zachęcała do zabawy! Uślizgi na zakrętach to standard - ale w pewnym momencie na szutrowej prostej miałem jakieś 110 - 120 km/h i nagle widzę, że szuter zamienia się w koleiny piachu, sypkiego, z koleinami w koleinach...no myślę sobie - a właściwie doopa, nic nie zdążyłem myśleć tylko jeszcze bardziej odkręciłem i jakoś, dzięki Opatrzności, przeleciałem jakieś 300 - 400 m tej pułapki Małgosinej, co mi na drodze postawić postawiła

Potem byłem bardziej ostrożny bo takich sekcji z piachem było więcej.
Jakieś 30 km przed Krynkami odbiłem na Kruszyniany na obiad, bo już późno się robiło a chciałem zdążyć przed nocą i wilkami
Zjadłem bielaka - w sumie to nie polecam. Miałem za to pyszny zimny kompocik!
Wracałem na szybko asfaltami, żeby zdążyć do sklepu przed zamknięciem.
Na miejscu Małgosia czyściła...cholera - zapomniałem nazwy - w każdym razie takie wielkie coś do tkania, ja przywiozłem piwko i brzoskwinie - no i oczywiście pomagałem jak umiałem, tzn. głownie nie przeszkadzałem
Wieczorem zobaczyłem zdjęcie cielaka zjedzonego przez wilki - i to nie jest żart, podobno ta wataha się wyspecjalizowała już w polowaniu na bydło.
W każdym bądź razie spałem z siekierą w namiocie
Podlasie zawsze na mnie tak działało - każda dróżka, wioska, napotkani ludzie przed chatami, którzy zawsze się "odkłonią" - bo ja zawsze im się kłaniam. Zawsze z uśmiechem, choćby w oczach - ale jednak.
Te zapachy - czułem pieczony chleb, ziemniaki, dynie.
Nawet kurz nie przeszkadzał za nadto.
Tam żyję.