Nie jest dobrze. Jest źle o tyle, że było pole, ja je znowu przeoczyłem. Przekleństwa cedzę przez zęby.
Gdzie jechać? W prawo? W lewo? Pojechałem prosto. Ale tu nic nie ma. Pusto i ciemno złowrogo nieprzyjaźnie. Tylko maleńkie światełka wędkarzy pokazywały, że jakieś nocne życie tu się toczy.
Ale gdzie pole namiotowe?
Nawrót i w prawo.
Jest. Są jakieś lampy oświetleniowe. Coś widać.
Ale żywej duszy. Rozglądam się. Wjechać nie wjechać. Żeby kogoś nie najechać.
Baniak mam zryty rozkminą ale pojawia się ktoś.
Magyar znaczy Węgier. Prawdziwy.
Jest już po północy.
Mówię, że grzałem ponieważ pi długiej trasie zimny, dobry browar nie jest zły.
Wiem, wiem, piwo jest niedobre a alkohol ogłupia.
Węgrzyn mówi, że niestety nie ma piwa.
Nic to. Wtaczam się z mandżurem na pole i rozmowa toczy się dalej. Standardowe pytania to skąd dokąd i po kiego.....
Mówię, że to Afryka. Afryka

? Ten się pyta z niedowierzaniem.
Tak proszę Pana. AFRYKA.
Przebłysk geniuszu japońskich inżynierów posiadam.
Gaz do dechy. To największe źródło motoryzacyjnej uciechy (Łona).
I tu zaczyna się najlepsze.
Piwa nie miał ale miał palinkę
To trzeba umieć. Jak się nie umie to prawdopodobnie można sobie krzywdę zrobić