Dzień ósmy, czyli powrót do macierzy i dwie miłe niespodzianki po drodze
Poprzedniego wieczoru coś mnie tchnęło i zaczęłam przeglądać przewodnik.
„Raf, a może trochę romantyzmu, co? Pojedzmy nad Niemen do Bohatyrowiczów, to całkiem niedaleko!”
(Romantyzm romantyzmem, ale „Nad Niemnem” Orzeszkowej to piekielnie nudne było…)
Wyznaczam więc trasę najcieńszymi kreskami na garminie, będzie jeszcze trochę offa na koniec
Rano mijamy chmurną jak burza gradowa panią z pokoju obok, pompujemy znów moje koło (no rzadka ta guma, naprawdę) i jedziemy.
Znów piękne szutry!
Przed samymi Bohatyrowiczami garmin wyprawia jakieś dziwne rzeczy, a my chcemy jechać drogą wzdłuż Niemna.
Po chwili już wiemy – szlaban, teren prywatny. No ciekawe.
Trafiamy na asfalt tuż przed wsią i mamy:
Hmm, widać ze trzy rozpadające się gospodarstwa, ale ani śladu drewnianej figury, która miała wskazywać drogę na grób Cecylii i Jana.
No dobra, jedziemy do wsi.
Na szczęście w polu stoi młody mężczyzna i piękną polszczyzną tłumaczy, że owszem, drogowskaz jest, ale od strony głównej drogi.
A my jak zwykle, przyjechaliśmy z lasu
Po samym dworze nie został żaden ślad.
Tu trzeba skręcić z asfaltu do pomnika/grobu:
Grób (raczej symboliczny) Jana i Cecylii Bohatyrowiczów:
Grób położony jest na skarpie Niemna, do którego można zejść drewnianymi schodami:
No i ostatni punkt programu zaliczony, bierzemy kurs na przejście w Bobrownikach.
W tamtą stronę było dość miło i szybko, liczymy na podobny przebieg wydarzeń, ale niestety.
Przejście puste, ale obsługę też jakby wymiotło.
Jest nawet okienko oznaczone „European Games”, ale zamknięte na głucho, więc stajemy z innymi.
Po dojechaniu do okienka słyszymy, że to nie ta kolejka i mamy się ustawić obok.
Ale tam nikogo nie ma!
Nie szkodzi, tam mają stać ci z Unii.
Grrr, przenosimy się 5 metrów w bok i czekamy, aż ktoś raczy do nas przyjść. Oglądanie wszystkich papierów, tabliczek znamionowych, itp., itd.
A teraz proszę przejechać do następnego okienka.
I znów zamknięte na głucho, czekamy, czekamyyyy..
Aż zjawia się pograniczniczka i każe podejść do okienka obok, do którego staliśmy w pierwszej kolejce, ale nas przegoniła …
Kurczę odzwyczaiłam się już od takich szopek granicznych
Teraz sprawdzanie wszelkich możliwych papierów ludzi.
Bilety na igrzyska , ubezpieczenie, zameldowanie.
No właśnie – byłam przekonana, że to już martwy przepis, a pani twardo: jeden meldunek na 5 dni, potrzebne więc dwa.
Na szczęście dostaliśmy taki w hotelu w Nowogródku… Tyle, że miałam go na samym spodzie sakwy
Uff, Białoruś nas w końcu wypuściła, jeszcze tylko Polacy.
„Dzień dobry, wódkę macie? Papierosy macie? A skąd wy, z Bielska?”
„Nie, z Zielonej Góry, ale znamy kilka ludzi z Bielska”.
„A Wasyla znacie?”
„Znamy”
„A Ivi i Szymka też?”
„Też. Nawet na weselu u nich byłam”
„Niemożliwe, ja też!”
Jak miło wrócić do kraju!
(…ale bagaże i tak nam sprawdzili

)
Polska w okolicy Bobrownik pozwala na płynne przejście z białoruskich krajobrazów:
zajeżdżamy na pierekaczewnik do Kruszynian (niedziela, dzikie tłumy), gdzie wspominamy nasz pierwszy
wspólny wyjazd , który wiódł wzdłuż białoruskiej granicy.
A ponieważ dziś jest dzień na niespodziewane spotkania, to spotykam kumpla z akademika po 17 chyba latach!
Po konsumpcji uświadamiamy sobie, że nie mamy żadnej rodzimej gotówki. A kart w „Tatarskiej Jurcie” o dziwo nie przyjmują. Za to euro już tak
Z Kruszynan bocznymi asfaltami dojeżdżamy do Bielska.
No cóż. Dobrnęliśmy do końca.
Teraz tylko zapakować się na lawetę i 700 km do domu

.
.
.
.
.
.
Na koniec powinno być jakieś
podsumowanie, zatem:
To był naprawdę udany wyjazd.
Ale kiedy ktoś pyta, czy polecam Białoruś, to mam lekkiego zgryza.
Ten kraj nie oszałamia krajobrazami ani zabytkami.
Jednak kiedy do niekończących się szutrów i polnych ścieżek doda się drewniane wioseczki i życzliwość mieszkańców, to wychodzą z tego całkiem fajne okoliczności przyrody.
Oczywiście ci, którzy mają na tym terenie swoje korzenie, znajdą jeszcze inne powody przyjazdu (i tu nieoceniona będzie relacja Atomka).
Ja z chęcią pojeździłabym jeszcze po północnej i południowej Białorusi.
Kto wie?
Może miłościwie panujący Łukaszenka znów zorganizuje jakieś bezwizowe zawody?
A czy pojechałabym jeszcze raz w tak dużej i w zasadzie nieznanej prawie grupie?
Tak, pod pewnymi warunkami
Wydaje mi się, że jazda w podgrupach+wspólne wieczory integracyjne są całkiem dobrym rozwiązaniem.
Jednak żeby nie dyskutować godzinami, którędy jechać i gdzie spać, ktoś powinien być "psem przewodnikiem" i mieć decydujące słowo.
Oraz być kontaktem w razie "W".
Oraz mieć włączony telefon
Dziękuję wszystkim czytającym, że zabrnęliście tak daleko, a moim „współpisaczom” za posty. Chyba całkiem fajnie wyszła nam taka przeplatana narracja
A szczególne podziękowania dla Chemika za pomysł, organizację, a w szczególności przygotowanie tracków. Bez nich nie zaliczylibyśmy połowy tych offów!
Wasilczuk - dzięki raz jeszcze za zabunkrowanie auta z lawetą.
Marysia&Janina - uwielbiam z Wami jeździć

Szczególnie, jak towarzyszą Wam kabanosy
Do zobaczenia & usłyszenia!
Jagna