Czasami nocleg w normalnym łóżku w trasie przywaraca siły. Mi nie przywrócił. Tęskine do namiotu i karimato-śpiworowego leża.
Dzień nr 4 - czułem się trochę zmęczony. Ale tylko do momentu gdy tylko zobaczyłem moje Tesco. Jest moc. Nie ma bata.
Odpalam. 2 cylindrowe serce będzie nadawać ton dzisiejszego dnia.
Byłem już trochę zmęczony górami. Ale jak tylko wsiadłem na fotel made in Zet Johny + korale taksiarskie zmęczenie zniknęło jak odcięte nożem.
Dalej na TET. Szutry, łowienie niewygód, bezplan, ogień na tłoki.

Krajobraz się zmienia. Szuty powoli ustępują miejsca łąkom, pastwiskom, dróżkom nieoczywistym.

Czasami mam dylemat.

To wcale nie jest takie super. Brak kamieni oznacza brak wibracji ale i brak przyczepności w razie wystąpienia lokalnego podtopienia w postaci kałuży.
Ale nic to. Jadę i patrzę. I widzę, że jest zaybiście.

Pastwiska, pasterze, krowy, owce. I bandyci.
Bandyci w postaci psów pasterskich, które ni stąd ni z owąd pojawiają się właśnie wtedy kiedy wytaczam się zza zakrętu.
Chcą mnie dopaść. Ale nie mogę odkęcić manetki bo nie ma jak.
Daje pozor i przed siebie. Oczywiście zdjęć bandytów brak bo spieprzałem.
Parę razy przestrzeliłem i pojechałem nie tam gdzie trzeba.

Ale gdzie tak naprawdę trzeba? Co by było gdybym zmylił szlak?

Pewnie bym się wyebał w jakieś bagno i samemu bym AT nie wydarł.
Tak to wszystko wtedy widziałem.
Jest pięknie.
Patrzcie, nasze wygodnictwo ma się nijak do tego jak pracują miejscowi.

Wiem, wiem. Nie każdy tak musi. Ale ludzie jakoś to robią i daja radę.
Czy chcą czy muszą czy mają to w doopie? Nie wiem..
Ja tylko jestem tam przejazdem. Oni są tam co dzień i co noc. Eh...

Kółka się kręcą i trasa prowadzi pod tą górę.

Dylemat: brać na krechę czy na około?
Jadę, wspinam się. Tak naprawdę jadę przed siebie. Bez zbędnego balastu w postaci: ło matko, a co będzie jak się wywalę, poślizgnę, ugrząznę

?

Bogowie ze szczytu gór czuwali i dało radę.

Chwila na szczycie. Każdy szczyt ma to do siebie, że trzeba z niego zjechać.
Jest stromo mimo, że na zdjęciach tego nie widać.

Zdradliwa trawa a pod nią glinka i takie tam tematy. Powolutku, przecież nigdzie mi się nie spieszy. Jestem w trybie wyprawowym.
Reszta świata nie jest już ważna. Liczy się TYLKO tu i teraz. hehe.
Błądzę, snuje się, jadę i zawracam. Wypas łąkowy afrykański.

Szlak wypluł mnie na asfalt.
Poczułem się zmęczony. Trochę.
Pomyślałem, że chwilowo mam dość gór i walki z kierownicą.
Wracam na asfalt.
Gdzieś tam kiełkowała myśl o Transalpnie.
Pomyślałem o szybkim przelocie asfaltem w tamtym kierunku.
Ale to nie był szybki przelot. Kupa kilometrów, ruch jak na targu w dzień targowy, Tiry.
Uczepiłem się Tira i lecę. Jest już późno. Noclegu brak.
Był bezplan kimnąć się w namiociku nawet na stacji benzynowej.
Znalazłem coś w necie koło jakiegoś klasztoru.
Ale nie znalazłem tego miejsca.
Wjechałem na jakiś plac. Są jakieś namioty. Całe dwa.
Siedzą jacyś kolesie. Zapytowywuje czy mogę rozłożyć namiot.
Goście mówią, że nie ma właściciela ale, że zaraz będzie.
Można.
To tu;
https://goo.gl/maps/BDNC5RMjpyZ7HqST8
Pogadałem z właścicielem i okazało się, że to organizator rumuńskiego biegu górskiego Cozia Mountain Run.
https://coziamountainrun.ro/
Nocleg bez cudów, słychać samochody z pobliskiej drogi nr 7. Ale jest dobrze.
A będzie jeszcze lepiej ...