Ulewa w Berezie, choć długa i intensywna, ale w końcu wygasa.
Dostajemy smsem od Olka (biedny, musi robić za sekretarkę

) namiary na jakąś kwaterę, gdzie się zabunkrowali z chorym Wojtkiem. Podobno jakaś podłoga na nas czeka
Jedziemy, jest przyjemnie zimno, miła odmiana.
Jest i podłoga, i nawet wolne łóżko, i co najważniejsze, jest
DWUNASTE MURZYNIĄTKO, w postaci Tedy-boya.
Teddy boy z dumą prezentuje swoje obuwie i ani myśli ich ściągać
Wojtek dogorywa w łóżku, ma gorączkę, dowiadujemy się, że cały dzień miał wzloty i upadki, nie wygląda to najlepiej.
Ale dzięki temu ekipa miała okazję pozwiedzać białoruską Straż Pożarną - może się pochwalą, mnie tam nie było
Ekipa nr 1 dostaje od nas namiary na pizzerię i idzie uzupełniać kalorie, a my już wykąpani i pachnący - pełny lajt â kawka, piwko, podśmiechujki jak tam komu szło w terenie itp. itd.
No i oczywiście znów obżeramy Maryśkę i Janinę - mają nawet kawę o aromacie migdałowym.
Pod wieczór z niebytu wyłania się Wojtek. Bardzo żałuję, że nie mam zdjęcia - blady, śnięty, a ręce pogięty, aluminiowy talerz z kromką suchego chleba. Tylko pasiaka brakowało
Nocne Polaków Rozmowy (na szczęście bez polityki) trwają do nocy, okazuje się, że 12 nieznanych sobie bliżej osób może się całkiem dobrze dogadywać, a Chemik już nawet nie wspomina o jakimś wstawaniu o 6 rano
[cdn.]
PS - i tym sposobem skończyłam drugi dzień wycieczki w 65 (!) postów. Chyba mój nowy rekord