Z Dziennika Wąskiego. 
 
Mostek sneera. 
Ale o co chodzi? 
- Przeczytaj relację sneera. Zrozumiesz. 
 
Podróż samemu, to spore wyzwanie ale do momentu, kiedy nie odpalisz wrotek i nie pojedziesz. 
To prawda. Wracałem przez kilka dób sam i nie ważne, że  leciałem na złamanie karku. A czy faktycznie byłem sam...? 
Nie. Ja nie doświadczyłem tej nieznanej pustki wokoło i o tym pięknie pisze sneer.  
 
W ogóle, jazda motocyklem, to inna bajka. Nie chroni ciebie puszka będąca swoistą barierą.  
Nie potrafię się odnieść do poziomu trudności ale to nie jest istotne. Tam człowiek wspinając się (nie ważne w czym) odnosi wrażenie naprawdę bycia między górami. 
Kurcze... Jadąc tu samemu motocyklem... piękne. Ta dolina jest jakby zapomniana. El robił ją do tej pory dwukrotnie i nigdy nie spotkał  rowerzystów. Podobnie było w dolinie Obichingoł, która jest bardziej "niewdzięczna" bo ślepą. Do tego długą... 
 
Przy mostku stoją El i Słodki. Ten pierwszy: 
- Za przejazd mostkiem szacun. 
Bez dwóch zdań - komentuje drugi. 
 
Jesteśmy w podobnej sytuacji. Do mostku pierwsi dojechali El z Fazikiem Golfem. Nie ma szans go przekroczyć bez usypania piramidy kamieni. Lublinem tym bardziej. No i jeszcze przejechać i zjechać...Wycofujemy się już po zmroku, w światłach. 
Wcześniej musieliśmy pokonać uskok wymyty wiosennymi wylewami. Rozbijaliśmy go młotkami, szuflując - by zminimalizować spadek. Parkujemy za nim,  świadomi przekraczania pierwszego brodu (dla nas na tej wyrypie) o poranku, kiedy poziom wody jest najniższy. 
 
Ale... to już inna bajka.
		 
		
		
		
			
		
		
		
		
		
		
		
		
			
				  
				
					
						Ostatnio edytowane przez redrobo : 11.10.2018 o 23:40
					
					
				
			
		
		
	 |