Mirek, bo ja działałem w kuluarach..
Tak Aśka, to był szatański wieczór

.
A teraz kilka słów dalszych, bo niedługo zapomnę, gdzie właściwie byłem
Gęstniejące chmury przerwały moje zasiadanie na przełęczy. Silnik wystygł zupełnie, ale teraz to z górki; przynajmniej chwilowo. Niechcący uciekło mi dużo czasu; zresztą dlaczego zaraz uciekło? Wszak jestem na wakacjach, moc maszyny nie pozwala na harce, więc szybko dostosowuję się do nowej sytuacji. Odpuszczam ambitne 500+

na dzień i skupiam na widokach. A tych nie brakuje.
Dojechałem do drogi M41, na skrzyżowaniu harmider, znienacka ruch drogowy wzrósł znacząco. Oczywiście stado sprzedających wszystko, co potrzebne podróżnikowi. Kozy i barany obok wykładzin i dywanów to podstawa ;-) . Kierunek Biszkek odpuściłem, byłem w tych stronach dwa lata wcześniej więc pozostało jechać w prawo. Grubo przed zmrokiem (niesamowite), znalazłem jakieś sympatyczne, spokojne miejsce na nocleg. Coś na odkażenie i na ząb, sms, że żyję i że tu jest ekstra ( jakby odbierający o tym nie wiedzieli

). Próbowałem wydzwonić Gila, bo wiedziałem, że kręci się gdzieś w pobliżu, ale wyłączył telefon. Gilu, do tablicy!
Kolejny dzień to snucie się po okolicach, gdzie osią była droga M41 w kierunku Toktogul i Osh, ale i bardziej nieśpieszne zaglądanie w boczne drogi, skoczyłem w kierunku Toluk i Kyzył-Oi. Starałem się nie mieć bliskich spotkań ze złymi wilkami pasterskimi, ale to nie zawsze się udawało. Jeden z nich capnął mnie za nogę i oderwał kawałek podeszwy. Pokleiłem kapcia powertaśmą, ale po powrocie buty poszły na złom. Nie zajmowałem się zdobywaniem kolejnych przełęczy, gdy w Elce jęczało sprzęgło, po prostu odpuszczałem. Postój, wychłodzenie mechanizmów- miałem świadomość, że jeszcze kawałek drogi powrotnej przed nami.
Dużą burzę i ulewę napotkałem w okolicach Uch- Terek. Podczas tego wypadu, zweryfikowałem moje dotychczasowe (skromne) postrzeganie Kirgistanu jako miejsca, gdzie zawsze świeci słońce. Tym razem otrzymałem sporą dawkę deszczu, a zwłaszcza na przełęczach. Zresztą wyścigi i unikanie ulew na podjazdach, to osobna historia. Jeśli, szanowny czytelniku, w tamtych rejonach świata dosiadłbyś narowistego ogra o mocy 10-12 KM, zrozumiesz o czym piszę. Kilka albo i więcej km pod górę pod górę na jedynce, a i tak zdarzało mi się wyprzedzać jeszcze wolniejsze ciężarówki. Nie liczę tych, które stały przegrzane na poboczach. Niełatwo znaleźć w tych warunkach kawałek prostej, aby łyknąć Elką coś jeszcze wolniejszego i nie być zjedzonym przez szybszych i osobliwie dużo trąbiących, użyszkodników.