39.Ston-Tolna 26.07
118938-119604/666
Wczesnym rankiem, kiedy jeszcze spały nawet niezmordowane cykady, nie rozgrzewając zbytnio silnika odjeżdżamy z kempingu w Chorwacji.
Przedtem tylko sprawdzam stan rękawic...
I pakowanie.
Ostatnie ujęcia pięknej Chorwacji.
Bez żalu i rozterek wjeżdżamy na teren Bośni i Hercegowiny. Chorwacja to piękny kraj z wieloma widokami prosto z folderów biur podróży, ciepłym morzem i świetnymi trasami widokowymi, ale jadąc od strony Albanii i będąc tu po raz trzeci, nawet ten raj może się opatrzyć.
Do tego ceny noclegów zaczynają przypominać te z zachodniej Europy a niektórzy ludzie tutaj zachowują się jakby żyli tylko dla pieniędzy, więc nic tu po nas.
Bośnia i Hercegowina, szczególnie jej górska południowo-centralna część, to motocyklowe Eldorado. Drogi pną się ku szczytom, wiodą meandrując tuż przy rzekach, prowadzą przez trawiaste polany wysadzane skałami żeby za chwilę wprowadzić nas między pionowe skały albo tunele wydarte górom przez ludzi.
Tu nie można się nudzić.
W jednym z takich miejsc jest coś w rodzaju jadłodajni. We wnęce wydrążonej skały, postawiono kuchnię albo raczej jatkę.
Niewielki teren jest ogrodzony wściekle czerwonym, wysokim parawanem z desek a do niego od środka dobudowano łazienkę. Przez na w pół otwartą bramę można wjechać samochodem gdyby zabrakło miejsca na poboczu przy rzece. Nie jest łatwo u Bośniaka zamówić cokolwiek do jedzenia. Po kilku chwilach migowego tłumaczenia, wielki człowiek za ladą wysuwa nie bez wysiłku stalową tacę z różnymi częściami barana zdrutowanymi razem.
Rozpoznaję łeb z częścią kręgosłupa, tylnie udo bez kopyta i chyba połamane żebra jednego z boków. Wyszczerzone zęby truchła i zapach bijący od ugotowanego zwierzęcia, nie napawa optymizmem ani nawet nie obiecuje że będzie smacznie.
Skoro tylko ten wybór jest możliwy, kiwam głową na znak pojednania i pokazuję palcem wskazującym na jedną porcję. Mimo głodu pustoszącego nasze żołądki od rana, nie jestem pewien czy zjemy dwie.
Wielki człowiek za ladą w końcu uśmiechnął się porozumiewawczo spod wąsa, wyjął spod tej samej lady wielki, ciężki nóż i jął raz za razem uderzać gotowane zwierze.
Siłą swoich mięśni za pomocą wielgachnego noża ciął mięso zdawało by się na odlew, krusząc przy tym wszystkie kości ale w odpowiedniej chwili rozplątując drut. Szczęściem w nieszczęściu jest to, że pan skończył bić i ciąć zanim doszedł do głowizny.
Tak powstaje nasze danie. Szczęście też, że można zamówić do tej masakry surówkę z kapusty czerwonej i frytki. Przynajmniej będzie czym zagryzać.
Tak oto, na własne życzenie, za swoje pieniądze, przy pięknych okolicznościach przyrody, przy monotonnym szumie wzburzonej rzeki co przedziera się między ścianami gór Dynarskich, zajadamy śmierdzącego brana.
To widok z naszej baranodajni.
Po tym sutym i dość egzotycznym śniadaniu jedziemy dalej. Mostar...
Tu wpychamy się na starówkę,żeby zobaczyć most.
Bliżej już nie dało się zostawić motocykla.
Kawiarni tu dostatek.
To raczej nie Starówka.
Wyjeżdżamy z Mostaru. To droga do Sarajewa.
Sarajewo nie jawi się nam jako nowoczesna aglomeracja...
Po drodze do granicy z północną częścią Chorwacji, zatrzymuje nas przelotny deszcz.
Zaraz potem jesteśmy w Chorwacji. Ta część kraju jest niedoceniona przez przemysł turystyczny, więc i ludzie są bardziej bezinteresowni. Bez problemu uzupełniamy wodę w pierwszym napotkanym domostwie. O dziwo, Wera oddaje swoją pustą butelkę a dostaje pełną lodowatej, krystalicznie czystej wody.
Na małej Chorwacko-Węgierskiej granicy, jak można się spodziewać ruchu nie ma żadnego, więc nie ma mowy o kolejce.
Rozweselony, choć jednak bądź co bądź, nieco zmęczony zatrzymuję się tuż za strefą i przewracam motocykl, nie odsunąwszy odpowiednio mocno podnóżka. Straty niewielkie. Kopię od siebie kawałek klamki sprzęgła, przecieram ręką nowe szramy na lewym ciężarku kierownicy i w drogę.
Węgry trzeba przejechać z winetą. Zaczyna się ściemniać. Czas pomyśleć o noclegu. Na stacji benzynowej kupuję winetę za 1470ft, marudzimy trochę przy kawie, trochę przy WiFi w poszukiwaniu noclegu ale w końcu z pomocą i tak przychodzi GPS.
Ściemnia się, słońce powoli chowa się za horyzont.
Zjeżdżamy z autostrady do pierwszych zabudowań. Kwater pełno, ale wszystko zajęte. Poza tym gdyby było wolne to ceny zaczynają się od 50 Euro.
Po ciemku już jedziemy od wsi do miasta. W Jednym mieście jest owszem hotel, ale klasy Premium i nie na naszą wydrenowaną kieszeń. Jedziemy dalej pytając tu i tam. W końcu, rzutem na taśmę dopadamy jedynego w mieście Tolna, hotelu.
Ciemno. Motocykl na dziedzińcu, Wera w oczekiwaniu jak na wyrok ledwo zipie wisząc na kierownicy a ja kręconymi schodami na górę, bo na górze jest recepcja. Tu, miła jak na tą godzinę pani, po telefonie do szefostwa, udostępnia nam pokój bez śniadania za 35 Euro.
Wera na górę, bagaż na górę i już stoimy przy pani jak wygłodniałe wilki, prosząc o coś do jedzenia. Że jest to rodzaj recepcji połączonej z barem a kuchnia już nie działa, pozostaje nam kupić zaproponowane słone orzeszki i dwa napoje w puszce. To musi wystarczyć do rana.
W pokoju dzielimy zdobycz co do orzeszka, napoje dokładnie odmierzając wylewamy do szklanek i raczymy się w dość szybkim tempie tym dobrem.
Jest przed północą. Trzeba spać.
Dla dociekliwych: N46.43201 E018.78143
http://goo.gl/maps/Ly4tr