Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20.07.2017, 14:13   #10
CeloFan
 
CeloFan's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
CeloFan jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 18 godz 51 min 54 s
Domyślnie



11-ty dzień.

To przełomowy dzień w którym wszystko mówi że od tej pory z każdą godziną, kilometrem, zakrętem tracą na znaczeniu rzeczy które wydawały się ważne. Jakby motocykl oddalał mnie od nich, mimo że fizycznie już się nie oddalam. Chyba chodzi o stan umysłu. Jestem przeprogramowany. Widać jedenaście dni to czas potrzebny do stania się na powrót normalnym człowiekiem bez tej cywilizacyjno-aglomeracyjnej skorupy. Nie pamiętam już niczego co sprawiło by mi przykrość i nie myślę o niczym co mnie czeka. Jestem w miejscu którego właśnie doświadczam. Z nikim nie muszę dzielić czasu, uznawać kompromisów a o kierunku i drodze dyskutuję tylko z samym sobą. Wszystkie zostawione sprawy zachodzą mgłą, wydają się komicznie błahe i w żaden sposób nie potrafią już zaangażować mnie w swój chory rytm. Żyję tym co przyniesie mój zapał, zmierzam tam gdzie poniesie mnie pomysłowość i chłonę to co zastanę po drodze.



Wąska droga pokryta równym, popękanym asfaltem zaskakuje zmiennością pejzażu i zmusza do kompromisu między przyjemnością czerpaną z widoków a rozsądkiem w pokonywaniu zakrętów. Wijąc się unosi motocykl łagodnymi podjazdami, żeby za szczytem równie łagodnie opaść razem z maszyną. Pokazuje ponętne oblicze ścieląc po ziemi swoje bitumiczne istnienie. Komponuje się przy tym z pagórkowatą okolicą, wtapiając się jasną szarością w zieloną masę łąk. Czasem jednak wgryza się w podłoże obnażając kamienistą naturę skały, którą skruszono dla powstania drogi.





Jest wtedy jak źle zagojona rana i wiedzie raz wnętrzem wydrążonego kamienia, to znów ograniczona z jednej strony ścianą, kończy się barierą z blachy i przepaścią. A w dole... Soczysta zieleń świata roślin, gładka toń wody okolona otoczką surowej skały. Wszystko to wśród gór, tak doskonale skomponowane że nie sposób nie zatrzymać się i patrzeć, nasycić się i zapamiętać. Nieczęsto widzę tak doskonałe współistnienie natury z dziełem ludzkich rąk.










Odrywam się siłą woli od tego widoku i znów wpadam w sidła drogi. Teraz to góry razem z rzeką rządzą jej kierunkiem, nachyleniem, sposobem, kątem i jakością zakrętów. To one nadają ton a ja uwiedziony, bawię się manetką gazu, hamulcem i dźwignią zmiany biegów. Teraz nie ma już czasu na rozglądanie się po okolicy. Jest czas na jazdę.


Po kilkudziesięciu kilometrach motocyklowej ekstazy droga poszerza się znacznie i chce wepchnąć mnie na autostradę. Nie daję się przez długi czas, aż w końcu nie mam wyjścia i po raz drugi trafiam na to podłe zagłębie smutku i nudy. Około 30 kilometrów to trwa, aż w końcu widzę zjazd i z ulgą zjeżdżam w zwykłą szosę.
I co? I natychmiast zapominam o smutnej jak ... autostradzie.
To jakaś zapomniana przez ludzi kraina. To stara droga uczęszczana w czasach kiedy nie było jeszcze autostrady z której uciekłem przed chwilą. Prowadzi mnie przez most z 1933 roku, opasający wartką i dość szeroką o tej porze roku rzekę. Za mostem droga pnie się w górę.



Zatrzymuję się na chwilę. Jest pusto i cicho. Przesłonięte cienką warstwą stratusów słońce daje miękki, rozmydlony cień. Jest bezwietrznie. Krzaki zarastające pobocze wpychają swoje liściaste pióropusze na jezdnię jeszcze bardziej zwężając użyteczną przestrzeń. Popękany asfalt gości tylko zaskoczoną zieloną jaszczurkę, która wystraszona zabiera swój szary ogon w gąszcz pobocza.



Znów ruszam. Droga niezmiennie meandruje pnąc się w górę i w górę. GPS co jakiś czas albo nakazuje odwrót albo proponuje drogę alternatywną, której fizycznie już prawie nie widać.
Wyjeżdżam zza jednego z setek zakrętów i widzę opuszczoną wioskę. Zapadnięte dachy domów, czarne oczodoły okien ponuro patrzące przed siebie, kominy nie dające już dymu, pokrzywione płoty, puste budy dla psów i zarośnięte podwórza. Otwarte furtki w milczeniu wołają o życie które wyniosło się stąd na zawsze. Wszystko to przemawia niemą grozą. Obraz ten przygnębiający, wręcz wtłacza do nozdrzy wyimaginowaną stęchliznę opuszczonych pomieszczeń, kwaśny odór obory której drzwi uwieszone na jednym zawiasie na pewno skrzypią złowieszczo w niepogodę. Rdzawy posmak wody ze studni w której być może leży zatopione wiadro. Słup z uwieszonymi kablami, którymi nie płynie już od dawna prąd. Nie szczeka pies, nie słychać konia zaprzęgniętego w furmankę, nie ma uciekających przed samochodami kur czy gęsi. Nie ma ludzi. Tylko mój motocykl rykiem silnika mąci tutejszą dziwną ciszę. To jedyna wioska którą widzę od momentu wjechania na tą dziwną drogę.
Dalej towarzyszy mi tylko, niegdyś biały pas linii ciągłej. Wytarty i sponiewierany oponami kół kiedyś tu jeżdżących samochodów, majaczy teraz, pojawia się i znika jak duch. Mijam stary, liściasty las z koronami tak gęstymi jakby chciały tworzyć szczelną kopułę. Chłód i wilgoć tu panujące przeszywają do cna jak nieliczne promienie słońca które zdołały się jakoś przebić. Wyjechawszy z lasu wpadam na poprzeczny most obok drogi abstrakcyjnie wiodący przez rzekę wzdłuż której jadę teraz. Jest zarośnięty i od bardzo dawna nikt z niego nie korzystał. Na dodatek wiedzie... donikąd. Droga którą kiedyś udrażniał, całkowicie poddała się naturze, pozwalając jej na powrót odebrać co swoje. Wygląda więc jakby kończył się ścianą lasu rosnącego na skałach.






Widzę jeszcze jedną zjawę w kształcie mostu i jeszcze jedną. Gdzie nie zjechać, zawsze asfalt kończy się i przeistacza w szuter. Nie zdziwiłbym się bardziej, gdyby na którejś z tych konstrukcji albo po prostu od tak, wyłonili się z nieprzebranego gąszczu waleczni Huno-Bułgarzy pod wodzą Kubrata.







Wiem że prawdopodobnie jestem dość niedaleko od cywilizacji. Być może i wioska którą mijałem wcale taka nie jest jak ją zapamiętałem. Jednak to miejsce, czas, pozorne bezludzie, droga której celu jeszcze nie znam, ta cisza magiczna i nawet jaszczurki uciekające spod kół... Automatycznie karmię tym wszystkim zachłanną swoją wyobraźnię. Wszystko staje się pożądane. Żeby zapamiętać ten stan. Żeby jak najdłużej pamiętać to ulotne jestestwo. To eteryczne COŚ o czym zapominam będąc tam gdzie mieszkam. Chyba właśnie po to COŚ jadę i teraz.



Bo kiedy zaczynam zastanawiać się nad rzeczami ważnymi, gdy droga mija mi na stawianiu pytań... Kiedy dowiaduję się o sobie nowych rzeczy i gdy odkrywam że nie wszystko jest takie jak myślałem...Chyba to właśnie oznacza, że podróżuję...
Wyjeżdżam z lasu i dopada mnie odór zgnilizny. Zatęchłe, morowe powietrze zapycha płuca smrodem rozkładających się resztek. Przede mną góra ludzkich odpadów. Na górze stoi żółta, podrapana maszyna do równania śmieci. Te lekkie i nie złapane walają się wszędzie rozniesione wiatrem. Na poboczu siedzi wychudzony pies. Jest gorąco. Jego włochate żebra szybko poruszają się w rytm oddechu. Nie reaguje na mnie. Siedzi po prostu jakby czekał na dostawę odpadów albo na chłodny wieczór, albo na śmierć. Nad tym wszystkim krążą czarne ptaki jednego gatunku, złowieszczo przekrzykując hałas z niedalekiej ulicy. Wiem już gdzie kończy się stara dziwna droga. Kończy się na wysypisku.
Z odrazą mijam to wstydliwe miejsce klęski rodzaju ludzkiego i wjeżdżam na dość ruchliwą drogę wiodącą w kierunku Dunaju.
Tutaj wszystko jest takie jak już widziałem. Przewidywalny, gładki asfalt wiedzie mnie wśród pól uprawnych, stad bydła na łąkach i pasących się koni. Mijam lub wyprzedzam samochody a w nich ludzi, wioski i miasteczka tętniące życiem. Znane mi i przyjemnie zapachy już tak nie ekscytują ale wciąż dają sycącą satysfakcję. Mijam jedną ze stacji benzynowych. Muszę wrócić! Co za zbieg okoliczności. Na tej stacji pracuje Piter!
To on, kiedy dwa lata temu złapałem niedaleko kapcia pomógł mi naprawić koło, pozwolił przenocować na tyłach stacji, udostępnił wodę do umycia się. Po prostu dobry człowiek. Zawracam więc i piętnaście minut zamieniam na przyjemną pogawędkę o tamtym zdarzeniu i o tych które spotkały mnie teraz. Dopytuję się o nocleg w pobliskim Pleven. Chyba Piter za wysoko mnie wycenił, bo polecony hotel jest lekko to ujmując za drogi
Koniec końców nocleg mam w hotelu przy bardzo rozrywkowej ulicy w centrum.


Zajmuję pokój na poddaszu z oknem skierowanym w niebo. Dzień kończę na krawężniku deptaka, opychając się kebabem i podziwiając urodę Bułgarskich dziewcząt wchodzących i wychodzących z klubów i dyskotek.
Mapa:

__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie.
https://www.facebook.com/CFact1/
CeloFan jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem