14.11.2016, 22:13
|
#6
|
Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Limanowa
Posty: 1,623
Motocykl: RD07HRC+CRF1100L
Online: 6 miesiące 3 tygodni 5 dni 18 godz 24 min 35 s
|
Dzień VI
Pobudka dosyć wcześnie bo już o siódmej umówione śniadanie które składa się z omletu (lekko przypalonego ale nikomu to nie przeszkadza) herbata/kawa świeżutki chleb ser żółty i dżem figowy (ten dżem chodził za mną później jeszcze parę dni - bardzo smaczny i słodki - później sobie zakupiłem do domu).
Rano pakujemy sprzęty i ruszamy do miasta zatankować. Niestety tylko gotówka za paliwo. Robi się dosyć ciepło i już w mieście, a jest przed ósmą gotuje nas w ubraniach motocyklowych. Szybko staramy się opuścić Peshkopi żeby przede wszystkim się schłodzić i opuścić jak najszybciej miasto.
Ruszamy na zachód w kierunku rzeki Czarny Drin. Koncepcja na ten dzień jest taka żeby przedostać się do Burrel jak najkrótszą trasą najlepiej górską drogą. Niestety za Muhurr włócząc się po wioskach tak się zakręciliśmy że w pewnym momencie skończyła się nam droga. Po ocenie sytuacji (a decydujące do odwrotu były też wycieki z lag przedniego zawieszenia beemki) postanowiliśmy odpuscić i jechać inną drogą do Burrel. Dzisiaj to nie wiem dlaczego navi poprowadziła nas na SH6 a nie SH36. Upał i lekkie zmęczenie po nawrotach w szczerym polu nie pozwoliły spokojnie wyciągnąć mapy papierowej i sprawdzić która droga krótsza. Stanęło na SH6. Wróciliśmy do Peshkopi i po przejechaniu miasta pojechaliśmy na południe drogą która kierowała nas do Burrel. SH 6 nie wywarła na mnie jakiegoś wrażenia może dlatego że wcześniej już się napatrzyliśmy. Upał był ponad 30 stopni i raczej chcieliśmy się już przemieszczać w stronę wybrzeża.
Jednym z ciekawszych miejsc to Ulza Regional Nature Park. Bardzo malownicze jezioro Ulza które jest sztucznym jeziorem a sam Park niedawno został utworzony. My jechaliśmy SH6 ale na papierowej mapie widzę wiele interesujących dróg bocznych zakręconych jak ogon takiego małego prosiaczka (cycaczka) :-). Warto by tam kiedyś się pokręcić.
IMG_0405.jpg
IMG_0401.jpg
IMG_0476.jpg
IMG_0478.jpg
To tam zatrzymujemy się pod drzewami żeby odpocząć i zauważamy w klatce niedźwiedzia. Po jakimś czasie właścicielka misia postanowiła mu pomóc i polewała go ładną chwilę wodą z węża ogrodowego. Wydawał mi się ten niedźwiedź dosyć młody gdyż to jak się bawił oponą samochodową podczas polewania mogło wskazywać na jego młodzieńczy wiek. Ale nie często spotykam niedźwiedzie tak że mogę się mylić.
DSC_0767.jpg
DSC_0769.jpg
Przy zaporze wjeżdżamy w krótki tunel i dalej walimy doliną rzeki na której przełomie wyżej stworzono elektrownie.
Padł pomysł żeby pomału myśleć o jakimś miejscu na nocleg i za cel jeden kolega zaproponował tajemniczy cypelek na wybrzeżu. Dokładnie chodzi o przylądek Rodon. Niewiele się zastanawiając lecimy chwilkę czymś takim autostradopodobnym co prowadzi do Tirany aby później wskoczyć na długą płaską szutrówkę pomiędzy polami uprawnymi. Tam w cieniu wielkich topoli spożyliśmy jakieś konserwy turystyczne i chyba nawet chińska zupka się pojawiła.
IMG_0829.jpg
Biwak trwał już ponad godzinę więc trzeba się zwijać. Szutrówka zmieniła się początkowo w drogę poligonową z dziurami na pół motoru a później w wydeptaną przez krowisie drogę gruntową. Co jakiś czas trzeba manewrować żeby nie wpakować się do kałuży o nieznanym podłożu. Tam to kolega dosiadający geesa adwenczera pomyślał sobie że da radę przeciąć taką wysychającą kałużę. Metoda żeby to zrobić miała być bardzo prosta: bieg niżej i pełna kur……… . Niestety gęsta maź i grawitacja powstrzymała ciężką bawarkę i jej jeźdźca przed osiągnięciem sukcesu.
DSC_0781.jpg
DSC_0782.jpg
Trochę musieliśmy się namęczyć żeby sprzęta wyciągnąć z tej brei, ale daliśmy radę. Później droga którą spacerowały krasule zmieniła się w dwa pasy pośród szuwarów i naszym oczom ukazał się nie las a Adriatyk. Jedziemy wzdłuż brzegu i nie powiem że nie sprawiało to problemów. Lawirowanie między kupą pustych butelek plastikowych i szklanych a kępami jakichś traw które wysokością sięgały nawet do pół łydki było dosyć wymagające. Po kilku minutach takiej nierównej walki dojechaliśmy do wzniesienia które niestety pokryte piaskiem okazało się dla nas barierą nie do przebycia. Dopiero tam przypomniałem sobie z geografii fizycznej jak powstają takie cypelki. Przeważnie są to skały o większej twardości jak poza cypelkiem i ich wysokość też jest ciut wyżej niż poziom morza. Był pomysł żeby zostać pod namiotami w tych szuwarach ale upadł. Wracamy Panowie do cywilizacji.
DSC_0783.jpg
DSC_0784.jpg
Po dojeździe do asfaltu ciągniemy się na północ wzdłuż wybrzeża. Już przed samym zachodem słońca docieramy na plaże do Shenjin. Miasto z wieloma szkieletorami - zaczęte wielopiętrowe budynki i to nad samym brzegiem morza. Nie robi to miłego wrażenia. Ale przecież nie jesteśmy tutaj dla przyjemności.
IMG_0831.jpg
IMG_0832.jpg
Szukamy noclegu. Zmęczony po walce na cypelku mam dość. Jedziemy się przejechać wzdłuż plaży. Po kilkuset metrach zauważam mały bar przy którym krząta się młody chłopak.
Trwają przygotowania do sezonu, mycie różnych sprzętów gastronomicznych. zatrzymujemy się i próbuje się podpytać o możliwość rozłożenia dwóch namiotów. Chłopak okazał się kelnerem obsługującym ten lokal. Po rozmowie z jego szefem mamy zgodę na rozłożenie namiotów (i to za free) i jak się później okazało nawet mieliśmy pilnowane sprzęty całą noc. Szybka kąpiel w morzu bo już niewiele słońca widać.
IMG_0834.jpg
DSC_0802.jpg
IMG_0839.jpg
IMG_0843.jpg
Później długie rozmowy polaków z albańskim kelnerem. Komary dawały się nam we znaki i na tej podstawie Zygmunt wytłumaczył Albańczykowi że to nie komary tną tylko komarzyce. Później jeszcze długo chłopak szlifował wymowę “komarzyca, komarzyca , komarzyca”.
Było już dawno ciemno jak kładziemy się spać a kelner przeistoczył się w stróża nocnego całego przybytku.
|
|
|